Nancy Kress - Linie błędu.txt

(108 KB) Pobierz

                                 
 

+linie1-3+








POWIE��

Nancy Kress
   
LINIE B��DU

(Fault Lines)

Prze�o�y� Marcin Wawrzy�czak
   
   Je�li prawda mia�aby ich zabi�, niech umieraj� - 
                                        Immanuel Kant
   
   Pierwszego dnia szko�y wybuch�a b�jka w klasie panny 
Kelly. 
   By�em w sali obok, numer 136, i wyk�ada�em zasady 
wsp�pracy VII h, z kt�r� mia�em matematyk�. Typowe 
nudziarstwo na pierwszy dzie�: regularnie odrabiajcie 
prace domowe, zajmujcie przydzielone miejsca zaraz po 
wej�ciu do klasy, nie przyno�cie do szko�y broni ani 
agresywnego nastroju albo po�a�ujecie, �e w og�le si� 
urodzili�cie. Dzieciaki zignoruj� pierwsze przykazanie, 
dostosuj� si� do pozosta�ych - w ka�dym razie zrobi� to 
dla mnie. Ale najwyra�niej nie dla Jenny Kelly.
   - Panie Shaunessy! Panie Shaunessy! Prosz� przyj��, w 
sali obok rzucaj� krzes�ami! Nowa nauczycielka p�acze! - 
�adna, drobniutka dziewczynka, kt�r� pami�ta�em z 
poprzedniego roku: Lateesha Jefferson. Na jej okr�g�ej 
twarzy malowa�o si� podniecenie i satysfakcja. B�jka! I to 
od razu pierwszego dnia!
   Obrzuci�em moich uczni�w spokojnym, uwa�nym 
spojrzeniem, przygl�daj�c si� kolejno ka�dej twarzy. Nie 
spieszy�em si�. Wi�kszo�� dzieciak�w spu�ci�a wzrok. W 
sali obok co� ci�kiego uderzy�o o �cian�. �ciszy�em g�os, 
�eby wszyscy musieli nadstawi� uszu. 
   - Nikt si� nie rusza, dop�ki nie wr�c�. Zrozumiano?
   Niekt�rzy pokiwali g�owami. Inni patrzyli na mnie, 
niepewni, lecz spokojni. Kilku ch�opc�w wykrzywi�o usta w 
ironicznym grymasie, lecz kiedy spojrza�em na nich bez 
u�miechu, zreflektowali si�. Zza �ciany dobiega�y wrzaski.
   - W porz�dku, Lateesha, powiedz pannie Kelly, �e ju� 
id�. - Wystrzeli�a jak z procy, u�miechni�ta, 
lewoskrzyd�owy w purpurowych legginsach i srebrnych 
bucikach.
   Poku�tyka�em do drzwi i odwr�ci�em si�, by spojrze� na 
nich po raz ostatni. Moi uczniowie siedzieli spokojnie, 
przygl�daj�c mi si� uwa�nie. Zauwa�y�em, �e Pedro 
Velasquez i Steven Cheung ukradkiem zerkaj� na moj� 
marynark� szukaj�c wybrzuszenia �wiadcz�cego o obecno�ci 
s�u�bowego rewolweru, kt�rego oczywi�cie tam nie by�o. 
Towarzyszy�a mi opinia tak fantastyczna jak bud�et Nowego 
Jorku. Na korytarzu Lateesha wrzasn�a g�osem, kt�ry 
m�g�by og�uszy� gwiazd� rocka: 
   - Pan Shaunessy idzie!  Lepiej przesta�cie, �obuzice!  
   W sali 134 dwie �smoklasistki mocowa�y si� na �rodku 
pod�ogi. Co ciekawe, �adna z nich nie wydawa�a si� by� 
uzbrojona, nawet w p�k kluczy. Jednej z dziewcz�t ciek�a 
krew z nosa. Druga mia�a podart� bluzk�. Obie wydziera�y 
si� wniebog�osy, wyj�c na podobie�stwo policyjnych syren. 
Dzieciaki gania�y po sali. Kto� cisn�� krzes�em w tablic� 
albo w kogo� stoj�cego przy tablicy; zar�wno krzes�o, jak 
i tablica p�k�y. Jenny Kelly krzycza�a i wymachiwa�a 
r�kami. Lateesha myli�a si�; panna Kelly nie p�aka�a. Nie 
na wiele jednak zdawa�y si� jej rozpaczliwe zabiegi. 
Kilkoro dzieciak�w stoj�cych najbli�ej spostrzeg�o mnie i 
ucich�o, ciekawych, co b�dzie dalej. 
   Wtedy ujrza�em Jeffa Connorsa, opartego niedbale o 
�cian� pod oknem, z r�kami skrzy�owanymi na piersiach, i 
wyraz jego twarzy, gdy przygl�da� si� walcz�cym 
dziewcz�tom, powiedzia� mi wszystko.
   Nabra�em powietrza w p�uca, ile tylko mog�em, po czym 
rykn��em na ca�y g�os, z ca�kowicie nieruchom� twarz�: 
   - Nie rusza� si�! Koniec!
   I wszyscy pos�uchali.
   Dzieciaki, kt�re mnie nie zna�y, instynktownie 
obejrza�y si�, szukaj�c wzrokiem rewolweru i os�ony. Te, 
kt�re mnie zna�y, wyszczerzy�y z�by w u�miechu, st�umi�y 
go, i pokiwa�y lekko g�ow�. Dwie dziewczynki przesta�y si� 
ok�ada� i zwr�ci�y si� w kierunku �r�d�a ha�asu - m�j ryk 
sprawi�, �e zatrz�s�y si� �wietl�wki pod sufitem - co 
pozwoli�o mi podej�� do nich, chwyci� t�, kt�ra znajdowa�a 
si� na g�rze, i postawi� j� na nogi. Wzi�a zamach chc�c 
mnie uderzy�, rozmy�li�a si�, i sta�a przede mn�, sapi�c.
   Dziewczynka na pod�odze wyda�a bojowy okrzyk, 
poderwa�a si� i zamierzy�a si� na swoj� kole�ank�. Potem 
jednak zamar�a. Nie zna�a mnie, ale sytuacja kaza�a jej 
nabra� czujno�ci: nikt ju� nie krzycza�, jej przeciwniczka 
sta�a spokojna w moim u�cisku, wszyscy znieruchomieli. 
Rozejrza�a si� woko�o, zaskoczona.
   Jeff wci�� opiera� si� o �cian�.
   Spodziewali si�, �e co� powiem. Nie powiedzia�em nic, 
tylko sta�em tam, zupe�nie nieruchomy. Mija�y kolejne 
sekundy. Pi�tna�cie, trzydzie�ci, czterdzie�ci pi��. Dla 
doros�ych jest to d�ugi czas. Dla dzieciak�w, to ca�a 
wieczno��. Adrenalina odp�ywa.
   Dziewczynka w tylnym rz�dzie usiad�a w swojej �awce.
   Inna zrobi�a to samo.
   Wkr�tce wszyscy siedzieli, spokojni, nie tyle 
przestraszeni, co zaciekawieni. To by�o co� innego, a 
inno�� jest fajna. Zosta�y tylko dwie uczestniczki b�jki, 
Jeff Connors opieraj�cy si� o �cian� pod oknem i drobny 
Chi�czyk, kt�remu zapewne zabrano krzes�o, by cisn�� nim o 
tablic�. Dostrzeg�em p�kni�cie biegn�ce dok�adnie przez 
napis wykaligrafowany zielonym flamastrem: 
                         Panna Kelly 
                          Angielski 
                           VIII e
   Po minucie drobny Chi�czyk bez krzes�a usiad� na 
swojej �awce.
   Wci�� milcza�em. Min�a kolejna minuta. Dzieciaki 
robi�y si� niespokojne. 
   - Dziewcz�ta maj� i�� do piel�gniarki, panie Shaunessy 
- przysz�a mi na pomoc Lateesha. - Ka�da dobrowolnie.
   Nadal trzyma�em dziewczynk� z podart� bluz�. Jej 
rywalka, z krwi� ciekn�c� z nosa, zacz�a nagle p�aka�. 
Zatka�a sobie usta d�oni� i wybieg�a z klasy. 
   Przyjrza�em si� kolejno wszystkim twarzom. 
   Wreszcie pu�ci�em dziewczynk�, kt�r� trzyma�em, i 
powiedzia�em do Lateeshy: 
   - Id� z ni� do piel�gniarki.
   Lateesha poderwa�a si� gorliwie, dziewczynka z misj�, 
jedyna, do kt�rej si� odezwa�em. 
   - Chod�, z�otko - powiedzia�a i poprowadzi�a kole�ank�, 
przemawiaj�c do niej cicho koj�cym g�osem.  
   Teraz wszyscy chcieli znale�� si� w centrum 
zainteresowania. 
   - One walcz� o Jeffa, panie Shaunessy - powiedzia�a 
Rosaria szybko.  
   - Wcale nie - zaprotestowa� wysoki, umi�niony ch�opak 
w drugim rz�dzie. Skrzywi� si�. - Walcz�, poniewa� Jonelle 
obrazi�a Lis�.
   - Wcale nie, posz�o o...
   Ka�dy mia� swoj� wersj�. Przekrzykiwali si� niczym 
intelektuali�ci wyg�aszaj�cy swoje teorie, spieraj�c si�, 
a� ujrzeli, �e nic nie m�wi�, nie pr�buj� doj�� prawdy, 
nie uczestnicz� w dyskusji. Ponownie zamilkli, jeden po 
drugim, zaciekawieni.
   Wreszcie odezwa� si� Jeff. Zwr�ci� na mnie swe 
ca�kowicie otwarte, szczere, niewinne spojrzenie i 
powiedzia�: 
   - Chodzi o te samob�jstwa, panie Shaunessy.
   Reszta klasy wygl�da�a na odrobin� zaskoczon�, ale 
by�a gotowa go poprze�. Znali Jeffa. Jednak panna Kelly, 
wykluczona na pi�� minut ze swojej w�asnej klasy, 
przerwa�a mu. By�a rozgniewana. 
   - Jakie samob�jstwa? O czym ty m�wisz, hmm...?  
   Jeff nie pofatygowa� si�, by poda� swoje nazwisko. 
Powinna by�a je zna�. Zwr�ci� si� bezpo�rednio do mnie. 
   - Ci starzy ludzie. Ci, kt�rzy zabili si� w szpitalu dzi� 
rano. I w zesz�ym tygodniu. Ci, o kt�rych pisali w gazecie.  
   Nie zareagowa�em. Czeka�em.
   - Wie pan, panie Shaunessy - ci�gn�� Jeff, tym samym 
szczerym tonem zwierzenia. - Ci starzy ludzie, strzelaj�cy 
do siebie, wieszaj�cy si�, wyskakuj�cy przez okna. W ich 
wieku. Maj�c na karku sze��dziesi�tk�, siedemdziesi�tk�, 
osiemdziesi�tk�. - Z �alem potrz�sn�� g�ow�. 
   Pozosta�e dzieciaki kiwa�y teraz g�owami potakuj�co, 
chocia� za�o�y�bym si� o swoj� emerytur�, �e �adne z nich 
nie czyta�o o niczym w �adnej  gazecie. 
   - To po prostu nie jest dla nas dobry przyk�ad - rzek� 
Jeff ze smutkiem. - Je�li nawet ludzie, kt�rzy dostaj� 
trzy gor�ce posi�ki dziennie i maj� innych ludzi, kt�rzy im 
us�uguj�, i nie musz� ju� pracowa� ani walczy� z w�adz� - 
je�li nawet oni si� poddaj�, to jak mamy my�le�, �e jest w 
tym �yciu cokolwiek dla nas?
   Opar� si� z powrotem o �cian� i wyszczerzy� z�by w 
u�miech: tryumfuj�cy, smutny, b�agaj�cy, dziedzic �wiata, 
kt�rego nie stworzy�. Jego koledzy popatrzyli po sobie, 
spojrzeli na mnie i przestali si� u�miecha�.
   - Tragedia, oto, co to jest - rzek� Jeff, potrz�saj�c 
g�ow�. - Tragedia. Wszyscy ci staruszkowie, uznaj�cy, �e 
ca�e �ycie nie jest tyle warte, by trzeba by�o trzyma� si� 
regu�. Jak my mamy nauczy� si� w�a�ciwego zachowania?
                              *
   - Musi pani opanowa� Jeffa Connorsa - powiedzia�em do 
Jenny Kelly w trakcie d�ugiej przerwy w pokoju 
nauczycielskim. By�a to oaza w pe�nej ods�oni�tych rur i 
odpadaj�cego tynku piwnicy Gimnazjum im. Benjamina 
Franklina. Nauczyciele siedzieli �ci�ni�ci na sk�adanych 
metalowych krzes�ach przy plastykowych stolikach, 
popijaj�c kaw� i jedz�c prowiant przyniesiony w papierowych 
torbach. Panna Kelly usiad�a obok mnie i praktycznie 
za��da�a, �ebym udzieli� jej rady. - Nie jest to takie 
trudne, jak mog�oby si� wydawa� - ci�gn��em. - Jeff to 
urodzony przyw�dca i inni id� za nim. Ale nie jest 
niemo�liwy do opanowania.  
   - �atwo panu to m�wi� - odpar�a, zaskakuj�c mnie. - 
Patrz� na pana i widz� by�ego policjanta, kt�ry wa�y, ile? 
Sto pi�tna�cie kilo? Kt�ry zabi� trzech przest�pc�w, zanim 
zosta� postrzelony, i ma dobre uk�ady w s�dzie dla 
nieletnich. Patrz� na mnie i widz� mierz�ce metr 
sze��dziesi�t i wa��ce pi��dziesi�t pi�� kilo chuchro, 
kt�re ka�dy mo�e popycha�. Nie wy��czaj�c Jeffa.
   - A wi�c prosz� mu na to nie pozwoli� - rzek�em, 
zastanawiaj�c si�, kto w tak kr�tkim czasie opowiedzia� 
jej wszystkie historie o mnie. Uczy�a u nas dopiero od 
czterech dni.
   Ugryz�a k�s kanapki z serem. Chocia� sp�dzi�a pierwsz� 
po�ow� przerwy w toalecie, nie widzia�em �adnych �lad�w po 
�zach. Mo�e przykry�a je makija�em. Margie zwyk�a by�a to 
robi�. Z bliska Jenny Kelly wygl�da�a na wi�cej, ni� jej z 
pocz�tku da�em: dwadzie�cia osiem, mo�e trzydzie�ci lat. 
Atrakcyjny wygl�d niewiele pomo�e jej w radzeniu sobie z 
gromad� trzynastoletnich urwis�w. Odgarn�a kr�tkie blond 
w�osy z twarzy i spojrza�a prosto na mnie.
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin