Wojciech Eichelberger
Kobieta bez winy i wstydu
Wydawnictwo Do
Świętej Ladacznicy
- Autor
Od Autora
Książka ta powstała dzięki inspiracji i pracy niezliczonych istot. Tak niewiele z nich mogę tutaj przywołać z imienia.
W pierwszej kolejności dzięki Hannie Jakubowicz, która zaproponowała mi cykl wykładów w EKO-OKO. Dzięki Marii Malewskiej, z którą wcześniej dyskutowaliśmy zarys telewizyjnego programu o kobietach.
Dzięki Dorocie Powałce i Basi Zieleńskiej, które ogromnym nakładem pracy przygotowały surowy tekst spisany z taśmy i dopingowały do dalszej pracy.
Dzięki znakomitemu wydawcy tej książki, Markowi Ryćko, który z anielską cierpliwością pozwalał mi nanosić coraz to nowe poprawki na gotowe już strony tekstu i zadawał wiele trudnych pytań.
Dzięki Ani Mieszczanek, która krytycznie przejrzała i zredagowała całość i zaniepokoiła się tym, że książka "za bardzo pałęta się wokół absolutu".
Wreszcie dzięki wszystkim kobietom napotkanym w moim życiu prywatnym i zawodowym, które pozwoliły mi poznać swoje losy, swoje aspiracje i wspaniałe możliwości. Szczególnie wiele zawdzięczam w tej sprawie kobietom mi najbliższym: mojej matce Irenie i mojej żonie Joannie.
Dziękuję wszystkim.
Wojtek Eichelberger
Warszawa, 11 marca 1997 r.
Od Wydawcy
Teksty przedstawione w tej książce są zapisem cyklu pięciu wykładów, jakie przeprowadził Autor w Ośrodku Edukacji Ekologicznej EKO-OKO w Warszawie na przełomie 1992 i 1993 roku.
Kiedy Autor pracował nad doprowadzeniem tej książki do obecnej postaci, miałem przyjemność dziesiątki razy spotkać się z Nim na rozmowach, wspólnej pracy i porannej kawie. Cieszę się, że mogłem towarzyszyć Mu w tworzeniu tak pięknego tekstu.
Dziękuję Ci, Wojtku.
Z konieczności, z potrzeby i z przyjemnością przeczytałem tę książkę wielokrotnie i przy każdym czytaniu odkrywałem dalsze poziomy głębi, których wcześniej nie dostrzegłem.
Wiedza, którą wyniosłem z tej książki już podczas jej dojrzewania, okazała się być niezwykle ważna dla mnie. Wiele zmieniło się w moim życiu po jej przeczytaniu, wyciągnięciu wniosków i wprowadzeniu ich w czyn.
Z radością i pełnym przekonaniem polecam tę książkę zarówno kobietom, jak i mężczyznom.
Marek Ryćko
Warszawa, 17 marca 1997 r.
Kusicielka
Co się zdarzyło pod rajskim drzewem?
Nie wiem, co się zdarzyło pod rajskim drzewem. Jeśli myślicie, że wam powiem, jak to było na pewno, zapewniam, że tak nie będzie. Ponieważ jednak czuję się upokorzony wieloletnim obcowaniem z równie powszechną, co prymitywną interpretacją rajskiego mitu, chciałbym podzielić się z wami moimi wątpliwościami, a także zaprosić was do reinterpretacji przekazu o rajskim drzewie.
Najpierw jednak muszę powiedzieć parę zdań o moim religijno-światopoglądowym rodowodzie, bo to może być ważne podczas rozmowy na tematy tak zasadnicze. Jestem psychologiem i psychoterapeutą. Korzenie mojego światopoglądu - ujmując rzecz chronologicznie - tkwią w katolicyzmie, zaś jego pień i korona wyewoluowały w kierunku buddyzmu. Dzięki temu zyskałem, jak sądzę, pożyteczny dystans wobec tradycji i mitologii chrześcijańskiej. Z drugiej strony moje późniejsze buddyjskie doświadczenie domaga się głębszego zrozumienia nieświadomie i bezkrytycznie pochłanianych - wraz z mlekiem matki - katolickich treści i obrazów.
Jakiś czas temu, razem z Marią Malewską, upojeni sukcesem cyklu Być tutaj, złożyliśmy telewizji propozycję programu o kobietach. Rozmowy z telewizją przedłużały się, a we mnie temat się gotował, postanowiłem więc podzielić się moimi przemyśleniami w cyklu spotkań-wykładów, a przy okazji poddać je publicznemu osądowi. Cieszę się, że na sali są nie tylko kobiety, ale i paru mężczyzn. Myślę, że to dobry znak.
Jako motto naszych spotkań wybrałem cytat z książki Fritjofa Capry Punkt zwrotny:
Przez ostatnie 3000 lat cywilizacja zachodnia i poprzedzające ją cywilizacje, jak również większość innych kultur, opierały się na systemach filozoficznych, społecznych i politycznych, w których mężczyźni, za sprawę swej siły, bezpośredniego nacisku lub rytuału, a także tradycji, prawa, języka, obyczaju i ceremoniału, wychowania i podziale pracy decyduję o tym, jaką rolę maję kobiety odgrywać, a jakiej nie, przy czym płeć żeńska jest wszędzie klasyfikowana niżej niż miska.
Chcę się zająć tym fragmentem owego systemu dominacji i represji, który wiąże się z tworzeniem i podtrzymywaniem stereotypu kobiety, pozostającego w dramatycznej często sprzeczności z jej archetypem.
Najważniejszym powodem, dla którego zająłem się tym trudnym tematem, jest potrzeba spłacenia przynajmniej części mojego własnego, jak i w ogóle męskiego, karmicznego długu wobec kobiet i przyjścia im z pomocą. W swojej pracy przekonuję się wciąż na nowo, że cierpienie w życiu większości kobiet bierze swój początek z bezkrytycznego przyjmowania i uznawania za prawdę mitów i stereotypów, którymi nasycona jest nasza kultura i religijność, nasze koncepcje pedagogiczne i obyczajowość.
Będę sięgał do jungowskiej tradycji rozumienia mitów i symboli, zainspirowany w szczególności lekturami książek Josepha Campbella The Power of Myth (Potęga mitu) a także The Hero with a Thousand Faces (Bohater o tysiącu twarzy). Prawdę mówiąc to właśnie odwaga, inteligencja i wspaniała intuicja Campbella sprawiły, że decyduję się na to karkołomne przedsięwzięcie.
W dzisiejszej rozmowie chcę zakwestionować jednoznacznie negatywną interpretację roli Ewy w tym, co się wydarzyło
w Raju i doprowadzić do - choćby częściowej - jej rehabilitacji. Widać gołym okiem, na jak ryzykowną wyprawę się tutaj wybieramy.
W micie o Adamie i Ewie mówi się, że Bóg stworzył człowieka na wzór i podobieństwo swoje. Człowiekiem tym był Adam, którego szybko i jednoznacznie uznano za mężczyznę, co doprowadziło do nieuniknionej konkluzji, że Bóg też jest mężczyzną. Jesteśmy więc skłonni wyobrażać sobie Boga jako sędziwego mężczyznę z siwą brodą, który miał niezrozumiały kaprys stworzenia kogoś na własny wzór i podobieństwo, a więc "wyposażenia" go (oprócz innych atrybutów) w tę samą płeć.
Taka interpretacja musi budzić wątpliwości. Przypisywanie Bogu jakiejkolwiek płci jest - zdemaskowaną zarówno przez historyków, jak i mistyków - socjotechniczną manipulacją, mającą na celu zapewnienie dominującej pozycji jednej z połówek ludzkości. Ta manipulacja dokonała się zresztą w erze głęboko przedchrystusowej. Mniej więcej 3000 lat później powstało w Ameryce liczące się feministyczne ugrupowanie, które uparcie wyraża się o Bogu per "ona" i stara się przekonać wszystkich, że Bóg jest kobietą.
Myślę, że jedno i drugie urąga Bogu jako takiemu - nie uwzględnia Jego pełni i doskonałości. Przypisując Bogu płeć, redukujemy Go bezkrytycznie do czegoś połowicznego. Dlaczego tak trudno nam uznać, że Bóg nie ma żadnej płci - że jest tym, co przekracza to tak prozaiczne rozróżnienie, bowiem przekracza wszelkie podziały i wszelki dualizm. Na tym właśnie przecież zasadza się Jego boskość.
Jeśli przyjmiemy powyższą tezę, którą zresztą mistycy i mistyczki różnych religii potwierdzają swoim żywym doświadczeniem, wypada zadać sobie pytanie: jakiej płci był Adam? Czy miał jakąkolwiek płeć? Kto to w ogóle był Adam? Czy na pewno miał postać ludzką, tak jak to sobie wyobrażamy? A może Adam był na przykład - jak sugeruje słynny uczony i myśliciel Konrad Lorenz - obojnaczą komórką, która jest nieśmiertelna w tym sensie, że rozmnaża się przez podział, produkując w nieskończoność kolejne, identyczne egzemplarze. Pomijając sens mistyczny - w który nie chcę się tutaj wdawać - prymitywna i niewyspecjalizowana komórka obojnacza jest nieśmiertelna.
Jak pamiętamy, pierwsze dwie postacie stworzone przez Boga były nieśmiertelne. Mistycy twierdzą, że w swej istocie - wolnej od egocentrycznego złudzenia odrębności - nieśmiertelni jesteśmy wszyscy. Jest więc bardzo prawdopodobne, że to, co Adam i Ewa utracili w wyniku zjedzenia rajskiego jabłka, nie było nieśmiertelnością ciała, lecz świadomością nieśmiertelności w jej rozumieniu duchowym. Jeśli jednak upieramy się przy nieśmiertelności, jako atrybucie określonego bytu materialnego, to jedynym organizmem, który go posiada, jest obojnacza komórka. Rozmnaża się ona przez podział i jest wciąż ta sama. Można powiedzieć, że jest ona ciągłością określonego bytu materialnego na przestrzeni dowolnego czasu.
Ale wróćmy do tego, co działo się w Raju. O dziwo, Adam trochę się nudził i cierpiał z powodu samotności. Wtedy Bóg, kierowany zapewne współczuciem, postanowił stworzyć Ewę. Dlaczego Adamowi, temu doskonałemu dziełu, stworzonemu na wzór i podobieństwo swoje, Bóg zdecydował się przydać kogoś - że tak powiem - z innej bajki? Co się właściwie wydarzyło? Czy Bóg miał w tym jakiś zamysł, czy może uznał swoje dzieło za niepełne i postanowił dodać do niego konieczne uzupełnienie? Skąd się wzięła potrzeba zaistnienia drugiej płci? To są istotne pytania.
Zwróćmy uwagę, że - zgodnie z treścią mitycznego przekazu - druga płeć powstała z żebra pierwszego osobnika. Przypomina to procedury nazywane we współczesnej biologii klonowaniem. W odpowiednich warunkach z frakcji komórek na przykład marchewki-dawcy, powstaje cała marchewka, dokładnie taka sama jak dawca. Skoro jednak z żebra Adama powstała
Ewa, to nie mieliśmy tu do czynienia z procedurą klonowania, ponieważ gdyby było to klonowanie, powstałby osobnik tej samej płci.
Wynikałoby z tego, że z jakichś istotnych i głębokich powodów, osoba odmiennej płci stała się konieczna. I tu znowu, za Lorenzem, odwołać się możemy do interpretacji komórkowej. Otóż w procesie ewolucji komórki obojnacze specjalizują się i muszą podejmować bardzo specyficzne funkcje, tworząc bardziej złożone organizmy. Jedną z konsekwencji tego procesu jest polaryzacja płciowa. Muszą powstać dwa różne organizmy: jeden płci męskiej, drugi - żeńskiej. Potem powstanie każdego nowego organizmu może się odbyć tylko poprzez połączenie odpowiednich fragmentów organizmów rodziców. Jak wiemy, wszystkie istoty bardziej złożone muszą rozmnażać się w ten sposób.
Lorenz zauważa, że historia ewolucji komórek doskonale pasuje do mitycznego przekazu. Utrata fizycznej nieśmiertelności to cena, jaką życie zapłaciło za seks. Jest oczywiste, że gdy między komórkami dochodzi do "seksu", ich potomstwo nie jest identyczne z żadnym z rodziców. Staje się wypadkową dwóch pierwotnych komórek. Koniec nieśmiertelności.
Pojawia się też wiele korzyści - specjalizacja, wyższy poziom rozwoju, a także odsunięcie zagrożenia degeneracji i podtrzymanie szansy dalszej ewolucji. Wszystko to nie mogłoby mieć miejsca, gdyby w nieskończoność reprodukowany był ten sam genotyp.
W programie o seksie z telewizyjnego cyklu Być tutaj zastanawialiśmy się, w jaki sposób powstali kobieta i mężczyzna i skąd ta ogromna siła przyciągania, którą odczuwamy jako nieskończone pragnienie powrotu do pierwotnej jedności. Zaproponowaliśmy następującą sytuację: arkusz bristolu podziurkowany był tak, że linia podziału przebiegała jak w puzzlach.
Ja uchwyciłem jedną połowę, a moja partnerka drugą. Szarpnęliśmy i ja zostałem z wypustką, a ona z zagłębieniem. Realizator uznał tę scenę za niesmaczną i niemoralną. Na szczęście, po dłuższej dyskusji, dopuszczono ją do montażu. Potem chcieliśmy sparafrazować krótko to, co się wydarzyło w Raju: ja miałem moją część z wypustką przymierzyć i na ten widok okropnie się zawstydzić. Moja partnerka miała zrobić to samo ze swoim zagłębieniem. Na to realizator już nie wyraził zgody. Niewinny "seks" komórkowy okazał się pornografią.
Ale wróćmy do początku. Z jakichś powodów - Bogu tylko znanych - pierwsza istota miałaby zostać podzielona na dwie części: jedną z wypustką i drugą z zagłębieniem. Wypustka i zagłębienie są przy tym podziale konieczne. Służą do wymiany wyspecjalizowanych komórek rozrodczych. Gdyby ewolucyjny arkusz przerwał się po linii prostej, doprowadziłoby to tylko do prostego podziału komórki. Nie uruchomiłby się cały proces przemiany i boskie dzieło stworzenia człowieka być może nie mogłoby zostać dokończone. Dlaczego więc Ewa miałaby powstać z żebra Adama? Campbell twierdzi, że ten fragment mitu wskazuje na to, iż na początku Ewa była częścią Adama, jego aspektem. To zgadzałoby się z naszą tezą, że pierwotnie Adam był istotą bez płci lub też dwupłciową i w którymś momencie nastąpiło wyodrębnienie z obojnaczego Adama aspektu zwanego Ewą, czyli kobiety.
Przypuszczenie, że Ewa może być wyodrębnionym aspektem Adama, stawia ją w zupełnie innym świetle. Okazuje się bowiem, że nie jest ona jakimś rozrywkowym, czy pomocniczym dodatkiem do mężczyzny, jak sugeruje katechetyczny przekaz, tylko równoprawnym aspektem jednolitego i doskonałego boskiego dzieła, które następnie z woli Stwórcy zostało podzielone na dwie części. Nawiasem mówiąc, nie słyszałem, żeby ktoś trzymający się twardo litery tego mitu zapytał, dlaczego Stwórca nie stworzył Adamowi do towarzystwa drugiego Adama, tylko istotę wyposażoną w macicę, jajniki, pochwę i piersi, gotową do seksu i rodzenia dzieci. Widać wyraźnie, że fundamentaliści uwikłali kobietę w sytuację bez wyjścia, w której oskarża się ją i karze za to, do czego została przez Boga stworzona.
Nic dziwnego, że tak wiele kobiet żyje w świadomym - a częściej nieświadomym - przeświadczeniu, że nie ma dla nich miejsca na tym świecie i że są czymś w rodzaju boskiej pomyłki.
Odważmy się pomyśleć, że mężczyzna i kobieta pojawili się na rym świecie dopiero wtedy, gdy stworzona została Ewa. Równałoby się to stwierdzeniu, że Adam, jako osobnik płci męskiej, pojawił się w tym samym momencie co Ewa, czyli że mężczyzna i kobieta zostali stworzeni jednym aktem Stwórcy. Zwróćmy uwagę, że taki ewentualny przebieg wydarzeń kłóciłby się z powszechnym poglądem uznającym seks za grzech. Jeśli uznamy, że ów podział na dwa aspekty nastąpił za sprawą Pana Boga - a któż inny mógłby tego dokonać - znaczyłoby to, że seks jest immanentną częścią boskiego planu, że seks jest dziełem Stwórcy. Dziełem Stwórcy są bowiem dwie płcie, które w sposób naturalny, ze względu na to pierwotne - zapewne bolesne - rozdzielenie, mają tendencję dążenia ku sobie. W ten sposób powszechna i naiwna interpretacja grzechu pierworodnego, jako skutku seksualnego uwiedzenia Adama przez Ewę, tak głęboko zakorzeniona w naszych umysłach, mogłaby wreszcie odejść do lamusa.
Wiem, że wyważam otwarte drzwi i mówię truizmy, które dla światłych interpretatorów mitu o Adamie i Ewie są oczywiste. Tu i ówdzie możemy o tym przeczytać albo usłyszeć. Ale dlaczego tak rzadko i tak cicho? Skąd ta cenzura? Dlaczego popularna interpretacja mitu jest tak naiwna, a zarazem tak nieprzychylna kobiecie? Odpowiedź jest w swej prostocie wręcz marksistowska: popularna interpretacja rajskiego mitu jest poręcznym i niezastąpionym narzędziem służącym represjonowaniu i utrzymywaniu w zależności od mężczyzn kobiecej połowy ludzkości.
Zastanówmy się raz jeszcze, w jaki sposób mógł się dokonać podział na dwie płcie i co składa się na każdą z oddzielonych od siebie części. Sprawa nie jest taka prosta, jak sugerowałoby telewizyjne ujęcie z arkuszem bristolu. Nie jest tak, że w pierwotnej jedności po prawej stronie był mężczyzna, a po lewej kobieta. Gdy uważniej przyjrzymy się relacji części do całości - tak jak to od tysiącleci czynili mistycy, a ostatnio także fizycy, biochemicy i badacze chaosu - zobaczymy, że każdy - nawet najmniejszy - fragment posiada wszystkie atrybuty całości, na którą się składa. Część nie jest różna od całości, całość nie jest różna od części.
Jeżeli tak, to zarówno kobieta, jak i mężczyzna, w każdej swojej części, w każdym fragmencie są jednolicie nasyceni męskością i kobiecością. Oczywiście nastąpiła polaryzacja, która spowodowała, że w jednej z tych części zaczął dominować aspekt męski, a w drugiej kobiecy. Dobrą analogią jest tu magnes, który zawsze ma dwa bieguny. Jeśli podzielimy większy magnes na dwie części, otrzymamy dwa identyczne magnesy, które będą się przyciągać albo odpychać, w zależności od tego, którą stroną się do siebie zwrócą. Na podobnej zasadzie granice tego co męskie i kobiece są w każdym z nas bardzo płynne; każda kobieta jest zarówno kobietą jak i mężczyzną, a każdy mężczyzna jest zarówno mężczyzną jak i kobietą. Żeby się o tym przekonać, wystarczy przez kilka tygodni brać niewielkie dawki hormonów. Okazuje się wtedy, że płeć, której jesteśmy pewni jako czegoś danego nam raz na zawsze, zanika
i przeistacza się w swoje przeciwieństwo. Na poziomie fizjologii i struktury uzyskujemy więc klarowne potwierdzenie tego, że obie płcie są częścią tej samej całości, choć na szczęście - jak mówią Francuzi - istnieje między nimi ta jedna mała różnica.
Możemy więc pokusić się o to, aby mitowi o narodzinach Adama i Ewy nadać inny wymiar. Wymiar relacji nie tylko między dwoma osobnikami, dwoma bytami, ale relacji wewnętrznej, gdzie aspekt męski i żeński zostały wyodrębnione poprzez sam fakt, że jeden z nich dominuje.
Psychologicznie rzecz biorąc rozwój mężczyzny polega - od pewnego momentu - na budzeniu swojego aspektu żeńskiego. Natomiast rozwój kobiety - w jej dojrzałym życiu - polega na budzeniu aspektu męskiego. W ten sposób również w naszym wewnętrznym życiu dążymy do jedności, do dopełnienia.
Mężczyzna i kobieta poszukują się w życiu i spotykają po to, aby się od siebie wzajemnie uczyć. Mężczyzna spotyka kobietę po to, żeby uczyć się od niej kobiecości, a kobieta spotyka mężczyznę po to, aby uczyć się od niego męskości.
Jeśli chcemy wyobrazić sobie, jak to może wyglądać, warto odwołać się do znanego symbolu jin-jung, dwóch splecionych w płaszczyźnie koła ryb. Każda z nich zapełnia taką samą ilość wspólnej przestrzeni i obie tworzą całość. Jedna jest biała, a druga czarna, ale jedna ma białe oczko, druga oczko czarne.
Biały reprezentuje jang, czyli to, co w koncepcji taoistycznej nazywa się elementem męskim. Czarny reprezentuje jin, czyli to, co nazywamy elementem kobiecym. Uderzające, jak bardzo
harmonijna i symetryczna jest relacja męskiego i żeńskiego. Jak bardzo inna od dominującej postawy Adama wobec Ewy.
Czas już rozważyć stan umysłu Adama, a potem stan umysłu Adama i Ewy, zanim zdążyli zjeść zakazany owoc.
Stan umysłu Adama jest zastanawiający. Z jakiego powodu ktoś stworzony przez Boga na wzór i podobieństwo Jego samego, a więc uczestniczący w boskiej jaźni, wręcz stopiony z nią, miałby czuć się samotny i znudzony? Wprawdzie w raju rosło Drzewo Wiadomości Dobrego i Złego, ale owoc rozróżnienia nie został przecież jeszcze skosztowany.
W interpretacji jogicznej, z którą zetknąłem się czytając słynną autobiografię Yoganandy, Drzewo Wiadomości Dobrego i Złego reprezentuje ten stopień rozwoju centralnego układu nerwowego, na którym pojawia się samoświadomość. Drzewo ze swoją koroną, pniem i korzeniami to schematyczny obraz naszego układu nerwowego: mózg, rdzeń, rozgałęzienia krzyżowe. Zjedzenie owocu to uzyskanie dostępu do czegoś, co znajduje się wysoko i jest ukoronowaniem istnienia drzewa, zawiera w skondensowanej formie całą jego energię. Dzięki ewolucyjnym przekształceniom i przyjęciu pionowej postawy centralny układ nerwowy człowieka osiąga zdolność do kanalizowania energii tak potężnej, że staje się świadomy sam siebie i w konsekwencji ulega iluzji własnego, odrębnego istnienia. To tak, jakby przewód elektryczny, który rozgrzał się do czerwoności pod wpływem wielkiej energii, którą przewodzi, uznał, że zaczął świecić własnym światłem.
Lama buddyjski Trungpa Rinpocze, w swojej książce Cutting through Spiritual Materialism (Przedzieranie się przez duchowy materializm) porównuje to, co się stało po zjedzeniu owocu, do sytuacji ziarnka piasku na pustyni, które nagle uzyskuje tak wiele energii, że zaczyna wirować i tym samym wyodrębniać się z oceanu nieruchomych ziarenek, choć w istocie pozostaje nadal drobniutkim, identycznym z pozostałymi, fragmentem niezmierzonej pustyni.
Czyżby więc Adam zaczął wirować za mocno, zanim jeszcze Ewa poczęstowała go jabłkiem? Czyżby to on pierwszy
popełnił grzech rozróżnienia? To by trochę tłumaczyło jego zaskakujące odczucie samotności i zastanawiającą podatność na perswazję Ewy. Ale porzućmy tę rewolucyjną tezę i uznajmy, że póki owoc nie został zjedzony, nasi prarodzice nie mieli świadomości swego odrębnego istnienia.
Było to istnienie rajskie, niewyodrębnione z pola siły Stwórcy. Beztroskie, wolne od samoświadomości, a więc też wolne od egzystencjalnego cierpienia.
Czyż więc można ich winić za skosztowanie owocu, skoro byli tak bezgranicznie niewinni, zanim to zrobili?
Czy w niewinnym umyśle Ewy, pozostającej w jedności z Bogiem, mogła w ogóle powstać myśl o posłuszeństwie czy nieposłuszeństwie? Na pewno nie. Wygląda więc na to, że owoc samoświadomości musiał pojawić się w umysłach tak wysoko rozwiniętych istot jak Adam i Ewa sam z siebie, a nie na skutek czyjegokolwiek nieposłuszeństwa. Twierdzę, że tu dopiero nadszedł czas prawdziwej próby - gdy, wraz z pojawieniem się samoświadomości, po raz pierwszy pojawiła się możliwość wyboru, a więc odpowiedzialność. Próba polegała na tym, co Adam i Ewa z owocem samoświadomości zrobią. Czy go zjedzą, czyli uznają za swoją własność, czy go ofiarują Stwórcy? Zgodnie z mitycznym przekazem to właśnie Ewa pierwsza zdecydowali się uznać ten owoc za swój. Bóg jeden wie, czy to prawda.
Kim wobec tego był wąż, który skłonił Ewę do zjedzenia jabłka? W interpretacji jogicznej wąż jest symbolem energii kundalini, wspinającej się po pniu kręgosłupa i nieuchronnie dążącej do korony mózgu. W swej wędrówce ku górze energia kundalini musi wydać owoc samoświadomości. Czyżby więc Bóg wybrał Ewę, by dokończyć swojego dzieła i sprawić, by życie mogło zacząć się odradzać? Wszystko to uwalniałoby Ewę przynajmniej od podejrzeń o grzech pychy i nieposłuszeństwa. Ale to ona sprowadziła na złą drogę Adama! - wykrzykną wszyscy. Jeśli nawet - to kto powiedział, że namawiający jest bardziej winny niż ten, który dał się namówić? Dlaczego Adam uległ tak łatwo i nie potrafił
obronić za siebie i za Ewę ich szczególnego i prawdziwego związku ze Stwórcą? Sam Bóg zajął jasne stanowisko w tej sprawie, wypędzając z Raju zarówno Ewę, jak i Adama. Ale wygląda na to, że większość mężczyzn i wiele kobiet podejrzewa w tym miejscu Boga o zastosowanie niesprawiedliwej zasady "odpowiedzialności zbiorowej", krzywdzącej biednego, naiwnego Adama.
Ceną, jaką płacimy za przywłaszczenie sobie przez naszych prarodziców owocu samoświadomości, jest pojawienie się rozróżniającego umysłu, który oddzielił nas od Stwórcy, wyodrębnił z jednolitej, wszechogarniającej przestrzeni istnienia i skazał na wieczne, samotne poszukiwanie utraconego Raju, czyli podejmowanie ciągle od nowa wysiłku transcendencji. W ten sposób Ewa wespół z Adamem doprowadzili do tego, że człowiek stał się takim, jakim go znamy.
O ile bowiem nie możemy być do końca pewni, że tym co nas, ludzi, odróżnia od zwierząt, jest zdolność do myślenia, o tyle mamy pewność, że spośród wszystkich zwierząt człowiek jest jedynym gatunkiem zdolnym do tworzenia religii, jedyną istotą skazaną na poszukiwanie samej siebie.
Ci, którzy patrzą na świat z punktu widzenia mistycznego wglądu przekraczającego rozróżnienia, nazwy i koncepcje, twierdzą, że od momentu zjedzenia owocu z Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego - jak to zgrabnie ujął Allan Watts w swojej książce Tabu of Knowing who you are (Tabu poznawania samego siebie) - Bóg sam ze sobą bawi się w chowanego. Dodajmy, że Bóg sam siebie zaklepuje, gdy jakiś człowiek doświadcza tego, co zwane jest przebudzeniem lub oświeceniem.
Jeśli więc chcemy sądzić Ewę, to najpierw każdy musi sam w swoim sercu rozstrzygnąć odpowiedź na dwa pytania. Po pierwsze: czy Ewa była nieposłuszna, czy też może, nie wie
co tym, została zaproszona do zabawy? Po drugie: czy jest jej wdzięczny za to, że mógł pojawić się na tym świecie w ludzkiej formie, skazany na zabawę w chowanego ze Stwórcą?
głos z sali: Wyjaśnij niszczący aspekt kobiety.
Wojciech Eichelberger: Wiąże się on z takim działaniem, które zaokrągla kanty, ale i kwestionuje skończone formy, rozmywa, rozkłada. Na przykład rdza, wilgoć, woda, gnicie, fermentacja, to fizyczne i biologiczne przykłady procesów, którymi kobiecy aspekt natury posługuje się w dziele przygotowywania miejsca i pokarmu dla nowego życia. Niszczone jest wszystko, co stare, nieużyteczne, nieprzydatne. Zwróćmy uwagę, że to, co jawi nam się jako niszczenie, jest w gruncie rzeczy przejawianiem się życia jako takiego.
Mężczyźni częściej są kolekcjonerami, bardziej niż kobiety przywiązują się do owoców swojej pracy, własnego myślenia, pomysłów, idei czy ideologii, których bronią zażarcie w nie kończących się wojnach. Inaczej niż kobiety, które łatwiej dostrzegają względność ideologii czy doktryny. Kobiety stają się często - jak pokazuje historia - inspiratorkami niszczenia tego, co stare. W związkach to na ogół one prą do zmiany, szukają inspiracji, pomysłów, stają się wyzwaniem dla swoich mężczyzn.
glos kobiecy: Jak można wyjaśnić fakt, że poziom rozwoju Adama i Ewy był tak niski, iż nie mieli samoświadomości? Skoro byli stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, powinni być doskonali. Czy wynika z tego, że Bóg nie ma samoświadomości, czy że samoświadomość została im odebrana?
W. E.: To bardzo ciekawe pytanie. Niewielu odważa się je zadać. Pyta pani innymi słowy, czy Bóg jest świadomy sam siebie? Jak odpowiedzieć na takie pytanie? Mistrzowie zen słusznie ostrzegają: "jeśli tylko otworzysz usta, wpadniesz jak strzała prosto do piekła" - mając na myśli piekło rozróżniającego umysłu.
Bóg, zapytany na górze Synaj o to, kim jest, odpowiedział: "Jam jest, który jest." Innej odpowiedzi na to samo pytanie udzielił pierwszy patriarcha zen, wielki buddyjski święty, Bodhidarma. Odpowiedź brzmiała: "nie wiem". Inny mistrz zen powiedział, że poprzez przebudzenie wszechświat uświadamia sobie sam siebie.
głos męski: Choć jestem ateistą, szanuję Pismo Święte i dla mnie jest ono spójne, co najwyżej niezrozumiałe. Uważam, że tam nie ma nieporozumień i błędów. Jest to tylko kwestia głębokości wglądu. Czuję, że obrażasz Pismo Święte stwierdzeniem, że to a to jest niekonsekwentnym aspektem mitu. Moim zdaniem wszystko jest konsekwentne. Jeżeli stwierdzimy, że nie, możemy uznać, że jest to historia stworzona przez jakichś facetów, aby sterować kobietami.
W. E.: Prorocy rzadko piszą sami. Ich słowa są zapisywane przez uczniów niekoniecznie wolnych od ziemskich przywiązań. To co zapisane, nie jest więc bezpośrednim, żywym przekazem. Z czasem bywa poddawane cenzurze i korektom - może przekształcić się w dogmat i doktrynę służącą ludziom do realizacji ich doraźnych, "ziemskich" celów i maskowania deficytu rzetelnych, duchowych aspiracji. Spotkałem parę lat temu katolickiego zakonnika, który swoim licznym uczniom mówił: "im bardziej pokreślone jest twoje Pismo Święte, im więcej adnotacji i znaków zapytania, tym lepiej to o tobie świadczy".
głos kobiecy: Zaintrygowało mnie, że w pana interpretacji kobieta jest osobą niszczącą, ale i poszukującą, podczas gdy znane mi dotychczas interpretacje archetypu kobiety podkreślały, że kobieta jest istotą zachowawczą i nie rozwijającą się.
W. E.: To krzywdzące i nieprawdziwe. Wystarczy przypomnieć sobie Ewę.
głos kobiecy: Wydaje mi się, że w tym, co powiedziałeś, jest cudowny paradoks, ponieważ ta sama świadomość, która na skutek oddzielenia stała się świadomością rozróżniającą, w doświadczeniu religijnym, mistycznym czy duchowym staje się świadomością otwierającą ponownie bramę do Raju, czyli świadomością jedności, nierozróżniania, do której tak bardzo tęsknimy.
W. E.: Zgoda.
głos kobiecy: Jak postrzegasz zmianę pozycji kobiety w społeczeństwie w związku z tym, że dopuszczalne są różne interpretacje tego mitu? Czy zauważasz jakiś proces czy trend, który powoduje zmianę pozycji kobiety?
W. E.: Myślę, że taki trend jest wyraźny, choć może nie do końca uświadomiony i wyartykułowany. Natomiast nieświadome implikacje popularnej interpretacji tego mitu są w swoich skutkach niesprawiedliwe i niszczące dla kobiety. Rzec można: wołają o pomstę do nieba.
Z drugiej strony, wyłaniający się z tej popularnej interpretacji archetyp mężczyzny jest też upokarzający dla mężczyzn. Adam jawi się nam tutaj jako naiwny półgłówek, który najpierw dał się namówić na coś, o czym nie miał zielonego pojęcia, a potem miał jeszcze o to pretensje. Do dziś dnia ma pretensje i żyje złudzeniem, że jest pierworodnym dzieckiem Boga, które sprowadzono na złą drogę. W konsekwencji mężczyźni uzurpują sobie prawo do bycia boskimi namiestnikami i od wieków w imię Boga karzą, poniżają, kontrolują i eksploatują kobiety. Mało tego, dzielą je i napuszczają na siebie nawzajem. Doprowadzili między innymi do tego, że matka często bywa wrogiem własnej córki - o czym więcej powiemy przy innej okazji.
Mężczyzna jest często niedojrzały i nieszczęśliwy. Mimo to, jako pierworodny syn Boga, czuje się zwolniony z obowiązku pracy nad sobą, chętnie natomiast zabiera się za zmienianie świata i rządzenie, nie zauważając faktu, że nie jest nawet w stanie kontrolować własnej seksualności. Z drugiej strony drzemie w nim lęk i niepewność uzurpatora, domagającego się nieustannych pochwał i zaszczytów.
Odpowiedzialnością za seksualne zachowania mężczyzn obarczane są kobiety. Ten pogląd do dziś nieświadomie kształtuje nasze obyczaje, prawo i praktykę sądowniczą. Na szczęście wiele się w tej sprawie zmienia, szczególnie w Ameryce. Słynnego boksera Tysona skazano za gwałt, choć dziewczyna, którą zgwałcił, dobrowolnie przyjechała o pierwszej w nocy do jego hotelowego pokoju. W naszym kraju taki wyrok długo jeszcze nie będzie możliwy.
glos kobiecy: Czy mógłbyś powtórzyć - bo umknęło to mojej uwadze - co mówiłeś o symbolu energii kundalini?
W. E.: Wąż jest symbolem energii, która dąży do coraz wyższych rejonów świadomości. Jednym z pierwszych etapów tej wędrówki jest samoświadomość, czyli świadomość "ja". Następne etapy podróży pozwalają przekroczyć złudzenie "ja" i doświadczyć przebudzenia - innymi słowy uświadomić sobie, że - tak naprawdę - nie opuściliśmy nigdy Raju. Co noc wracamy do raju w czasie tak zwanej paradoksalnej fazy snu, kiedy nie mamy świadomości tego, kim jesteśmy, tego, że śpimy, że istniejemy. Jaki z tego pożytek? Niewątpliwie taki, że nasze ciało i umył wypoczywają i regenerują się. Ale w wymiarze duchowym - żaden. Dopiero gdy wejdziemy w podobny stan z jasnym umysłem, budzimy się w Raju, pozostając dokładnie w tym miejscu, w którym stoimy.
głos kobiecy: Dobrze mi się tego wszystkiego słuchało, ale ja wyrosłam w zupełnie innej bajce. Przyglądam się temu pysznemu daniu, które tu przedstawiłeś i wiem, że jest inspirujące, tylko nie mam pojęcia jak to zjeść, jak się do tego dobrać. Jestem inaczej wychowana i nie mogę tego zasymilować. Ale czuję, że to jest to.
Czarownica
Mądra, szalona czy kozioł ofiarny?
Dzisiaj będziemy mówić o bolesnej i zawstydzającej sprawie, o prawdopodobnie największej w historii zbrodni ludobójstwa. Począwszy od lat 1420-1430, przez prawie trzy wieki w katolickiej części Europy obowiązywało prawo karania śmiercią za czary. Na początku nikt nie wspominał o kobietach-czarownicach. Chodziło przede wszystkim o pretekst do wyeliminowania Waldensów uznanych przez Kościół za heretyków uprawiających czary. Prawo to zostało usankcjonowane bullą papieską wydaną przez Irmocentego VII w 1484 roku i zniesione dopiero w roku 1776, a więc trochę więcej niż dwieście lat temu. Zauważmy, że w tym samym roku powstała konstytucja amerykańska.
Oczywiście, odwołanie tego prawa pod koniec XVIII wieku było już tylko formalnością, bowiem pęd do polowań na tak zwane czarownice znacznie zmalał. Miejmy nadzieję, że nie z braku czarownic, lecz dlatego, iż ludzie trochę się opamiętali. Największe nasilenie polowań miało miejsce w okresie Wojny Trzydziestoletniej, czyli na początku wieku XVII. Szacunki dotyczące liczby ofiar są bardzo różne. Najbardziej optymistyczne mówią o kilkudziesięciu tysiącach. Najbardziej czarne - o dwóch, a nawet trzech milionach ofiar do końca XVII wieku.
Zważywszy wielkość ówczesnej populacji Europy, ta ostatnia liczba jest monstrualna, stanowi bowiem co najmniej pięć procent ówczesnej liczby jej mieszkańców. To tak, jakby we
współczesnej, katolickiej Europie spalono na stosach 20 milionów ludzi. Widać wyraźnie, kogo wtedy Szatan opętał. Zaiste niewielką pociechę stanowi fakt, że rozłożyło się to na 300 lat.
Ostrze tego barbarzyńskiego prawa skierowane zostało już na samym początku jego funkcjonowania wyłącznie przeciwko kobietom. Wypada więc zapytać, jakie to czary groziły zdrowej, czystej i prawomyślnej męskiej połowie ludzkości ze strony kobiet?
Do odpowiedzi na to pytanie przybliży nas, jak sądzę, próba określenia charakterystycznych cech kobiet, na które polowano. Muszę w tym miejscu przypomnieć, że nie jestem historykiem. Ale, o ile wiem, nikt jak dotąd nie zdołał (pewnie nie ma takich źródeł) opisać z punktu widzenia socjologa populacji sądzonych, skazanych i spalonych kobiet. Nie mówiąc już o tych, które padły ofiarą samosądów. Nie ma więc solidnych podstaw do wnioskowania.
Z konieczności będę mówił o wrażeniach, jakie odniosłem z nielicznych dostępnych lektur i z kilku wykładów na ten temat, których niegdyś wysłuchałem na uniwersytecie w Los Angeles. Otóż odniosłem wrażenie, że udokumentowane i opisane świadectwa prześladowań tak zwanych czarownic dotyczą w przeważającej mierze kobiet nie będących w trwałych, usankcjonowanych związkach z mężczyznami. Czyżby chodziło przede wszystkim o kobiety, których życie seksualne wymykało się męskiej kontroli i jurysdykcji? Niewątpliwie mogło być ono doskonałym ekranem dla projekcji skrywanych potrzeb i fantazji porażonych bigoterią ówczesnych mężczyzn i ich małżonek "kolaborantek".
Wydaje się, że to właśnie potencjalna (bo przecież na ogół nie konsumowana) niezależność seksualna wolnych kobiet była wspólną cechą zdecydowanej większości prześladowanych. Poza tym wiele je różniło. Były wśród nich kobiety 40-50-letnie, na owe czasy stare, które trudniły się znachorstwem, zielarstwem i usuwaniem ciąży. Były kobiety chore - z wadami genetycznymi i niedorozwojem, a także po prostu chore psychicznie - tak zwane wiejskie czy miejskie wariatki,
które często pełniły rolę niewynagradzanych, bezlitośnie wykorzystywanych prostytutek.
Szczególnie prześladowaną grupę stanowiły młode wdowy, których w tamtych czasach - nieustających wojen, chorób i zarazy - było wiele.
Wreszcie ostatnia grupa kobiet, kto wie czy nie najbardziej liczna, to młode, powabne dziewczyny - w tym także zakonnice - którym stłumione i zanegowane potrzeby seksualne "wychodziły bokiem", czyli - mówiąc językiem psychopatologii - przeżywane były wyłącznie w stanach rozkojarzenia, kiedy to nie jesteśmy w stanie nie tylko kontrolować własnych potrzeb, ale nawet zdawać sobie z nich sprawy.
Mówimy o bardzo skomplikowanym i złożonym zjawisku. W pierwszym okresie, trwającym od 50 ...
izanaw