WALTARI - Turms nieśmiertelny.pdf
(
2137 KB
)
Pobierz
120725277 UNPDF
Mika Waltari
Turms Nieśmiertelny
Księgozbiór DiGG
f
2008
Księga 1
Delfy
1
a, Lars, Turms nieśmiertelny, zbudziłem się na wiosnę i zobaczyłem, że
ziemia już się zazieleniła. Rozejrzałem się po moim pięknym domu.
Patrzyłem na moje złoto i srebro. Patrzyłem na moje brązy. Patrzyłem na
wazy z czerwonymi figurami. Patrzyłem na malowidła ścienne. Ale nie
czułem żadnej dumy posiadania. Czyżby nieśmiertelny mógł coś posiadać?
Spośród moich kosztowności wybrałem najprostszą glinianą czarkę. Po
raz pierwszy od wielu lat wysypałem jej zawartość na otwartą dłoń i
policzyłem kamienie. Były to kamienie mego żywota.
Postawiłem czarkę z kamieniami z powrotem u stóp bogini. Potem
uderzyłem w miedzianą misę. Słudzy weszli w milczeniu. Pomalowali mi
twarz, dłonie i ramiona na czerwono i odziali mnie w święty płaszcz.
To, co uczyniłem, uczyniłem dla siebie, a nie dla mego miasta i ludu.
Dlatego nie kazałem się nieść w uroczystej lektyce boga. Dlatego
przeszedłem przez miasto i doszedłem do jego murów. Ludzie, którzy
widzieli czerwona barwę na mojej twarzy i rękach, odwracali się ode mnie,
dzieci przestawały się bawić, a dziewczyna u bramy miejskiej odłożyła
swój podwójny flet.
Pieszo wyszedłem przez bramę i poszedłem dalej w głąb doliny tą sama
drogą, która kiedyś przyszedłem. Niebo było lśniąco-błękitne, uszy
wypełniało mi ćwierkanie ptaków, gołębie bogini gruchały. Ludzie
pracujący na polach zatrzymywali się na mój widok. Widziałem brązowe
oblicza mężczyzn, białolice twarze kobiet. Potem odwracali się ode mnie
plecami i pracowali dalej.
Podążając na szczyt świętej góry, nie wybrałem lekkiej drogi, której
zwykli używać kamieniarze. Obrałem święte schody miedzy malowanymi
drewnianymi kolumnami.
Schody były strome. Wchodziłem po nich tyłem ze wzrokiem
zwróconym na moje miasto. Nie oglądałem się za siebie. Wyżej i wyżej
wchodziłem, szukając oparcia dla stopy przy każdym kroku. Wiele razy
zachwiałem się, ale nie upadłem. Odprawiłem tych, którzy chcieli mi
towarzyszyć i nie pozwoliłem im podpierać mnie. Bali się, bo w taki
sposób nikt jeszcze nie wchodził na świętą górę.
Słońce stało w zenicie, kiedy doszedłem do świętej drogi. Ale minąłem
J
bramy grobowe i brzuchate kamienne stożki po obu ich stronach. Minąłem,
także grób mego ojca i wstąpiłem na szczyt góry.
Szeroko rozpościerał się mój kraj wokół mnie na wszystkie strony
świata, z żyznymi dolinami i pokrytymi lasem wzgórzami. Na północy
błyszczało w dali moje ciemnoszafirowe jezioro. Na zachodzie wznosiła się
góra bogini, uroczysty stożek naprzeciwko. mieszkań umarłych we wnętrzu
góry. Wszystko to znalazłem, wszystko to rozpoznałem.
Rozejrzałem się wokoło szukając znaku. Na ziemi leżało delikatne
miękkie piórko gołębie, dopiero co spadłe, podniosłem je. Obok niego
znalazłem mieniący się czerwono kamyk. To był ostatni kamień.
Tupnąłem lekko nogą i powiedziałem:
- Tu będzie moja mogiła. Wykopcie mi grób w skale i ozdóbcie go tak,
jak się ozdabia groby lukumonów.
Kiedy spojrzałem w niebo, olśniła mnie jego przenikliwa bezkształtna
świetlistość, którą dane mi było oglądać tylko w niezwykłych chwilach
mego żywota. Wyciągnąłem przed siebie oba ramiona z dłońmi
zwróconymi ku ziemi. I niemal w tejże samej chwili rozległ się na niebie
donośny dźwięk od jednego krańca horyzontu po drugi, ten dźwięk, który
człowiek słyszy tylko jeden raz w życiu. Był to jakby huk tysiąca trąb,
który sprawił, że ziemia i powietrze zadrżały. Paraliżował wszystkie
członki, ale serce przyprawiał o drżenie. Nie dało się go porównać z
niczym innym i słyszy się go tylko jeden jedyny raz. Mimo to poznaje się
go, gdyż dźwięk ten nie przypomina żadnego ziemskiego odgłosu.
Członkowie mojej świty padli na ziemię i zakryli twarze usłyszawszy ten
dźwięk. Dotknąłem czoła, wyciągnąłem drugą dłoń w pustkę i
pozdrowiwszy bogów, powiedziałem:
- Żegnaj, mój czasie. Wielki rok bogów dobiegł końca i nowy się
zaczyna. Z nowymi czynami, nowymi obyczajami, nowymi myślami.
A do mojego orszaku powiedziałem:
- Wstańcie i bądźcie szczęśliwi, iż dane wam było słyszeć boski dźwięk,
gdy czasy się zmieniają. Oznacza on, że wszyscy na ziemi, którzy go
kiedyś słyszeli, umarli. A pośród tych, którzy teraz żyją, nikomu nie będzie
dane usłyszeć go ponownie. Dopiero jeszcze nie narodzeni będą mogli go
usłyszeć.
Wciąż drżeli, a ja także drżałem, bo tego drżenia nie może nikt doznać
dwa razy. Z ostatnim kamieniem mego żywota w dłoni tupnąłem jeszcze
raz w miejscu przeznaczonym na mój grób. W tej samej chwili owionął
mnie potężny powiew wiatru.
I nie wątpiłem już, lecz wiedziałem, że kiedyś powrócę. Powstanę kiedyś
z grobu w nowym ciele przy wichurze pod bezchmurnym niebem. Z
żywicznym zapachem pinii w nozdrzach. Z niebieskim stożkiem bogini
przed oczyma. I jeśli będę to wtedy pamiętał, wybiorę najskromniejszą
glinianą czarkę spośród skarbów w komorze grobowej. Wysypię kamienie
na dłoń, będę ich dotykał palcami i wspominał mój miniony żywot.
Z pomalowaną na czerwono twarzą, z pomalowanymi na czerwono
rękami wróciłem do mego miasta i domu tą samą drogą, którą przyszedłem.
Mały kamyczek rzuciłem do czarnej glinianej czarki u stóp bogini. Potem
zakryłem oblicze i zapłakałem. Ja, Turms, nieśmiertelny, płakałem
ostatnimi łzami mego śmiertelnego ciała i pragnąłem, by wróciło moje
minione życie.
2
Była pełnia księżyca i zaczęło się święto wiosny. Ale kiedy ludzie z
mojej świty chcieli zmyć świętą farbę z mojej twarzy i rąk, namaścić mnie i
zawiesić mi wieniec kwiatów na szyi, poprosiłem, żeby odeszli:
- Weźcie ode mnie mąkę i upieczcie chleb bogów - powiedziałem: -
Wybierzcie zwierzę ofiarne z mej trzody. Rozdzielcie dary także między
najuboższych. Tańczcie tańce ofiarne i odprawcie boskie igrzyska, tak jak
to było w zwyczaju. Sam będę szukał samotności, tak jak odtąd sam będę
robić wszystko, co czynię.
Nakazałem też obu augurom, obu wróżącym z piorunów i obu kapłanom
ofiarnym dopilnować, żeby wszystko odbyło się tak, jak każe obyczaj. Sam
zapaliłem w mojej komnacie kadzidło, aż powietrze stało się ciężkie od
mgły bogów, położyłem się na potrójnej poduszce mego łoża i
skrzyżowałem ręce mocno na piersi, a światło księżyca padało mi na twarz.
Zapadłem w sen, który nie był snem, aż wreszcie nie mogłem już dłużej
poruszać członkami. Potem we śnie ukazał mi się czarny pies bogini. Nie
przyszedł jak przedtem z ujadaniem i żarzącymi się ślepiami. Był łagodny,
skoczył mi na ramiona i lizał mnie po twarzy. A ja mówiłem do niego we
śnie:
- Nie chcę, byś przychodziła w swojej podziemnej postaci, bogini. Dałaś
mi bogactwa, o które cię nie prosiłem. Dałaś mi władzę, której nie
pragnąłem. Nie ma nic dobrego na ziemi, czym mogłabyś mnie przekupić,
abym się zadowolił.
Jej czarny pies znikł z mego ramienia. Mój lęk przeminął. Jak cień,
przezroczyste w świetle księżyca, wyciągnęły się ku górze ramiona mojej
księżycowej zjawy.
Ale powiedziałem:
- Także i w twojej niebiańskiej postaci nie chcę ciebie czcić, bogini.
Moja księżycowa zjawa nie zwodziła mnie już na manowce. Zamiast
tego wyrosła przed moim wzrokiem uskrzydlona, świetlista postać mojego
geniusza, piękniejsza niż najpiękniejszy człowiek. Zbliżyła się bardziej
żywa niż jakiś śmiertelnik, usiadła na brzegu mego łoża i uśmiechnęła się
smutno do mnie.
Odezwałem się:
- Dotknij mnie ręką, ażebym wreszcie mógł poznać ciebie. Ty jesteś
jedyna, której pragnę, kiedy znużyłem się już pożądaniem wszystkiego, co
ziemskie.
- Nie, nie - odparła. - Jeszcze mnie nie znasz, ale kiedyś mnie poznasz.
Kogokolwiek kochałeś na ziemi, tylko mnie w niej kochałeś. My dwoje, ty
i ja, jesteśmy nierozłączni, ale stale jesteśmy rozłączeni, aż wreszcie będę
mogła zamknąć cię w objęciach i unieść cię w dal na mocnych skrzydłach.
- Nie tęsknię do twoich mocnych skrzydeł - odrzekłem. - Ciebie samej
pragnę. Do twego dotknięcia tęsknię. Ciebie chcę zamknąć w uścisku.
Jeżeli nie w tym żywocie, to w którymś z przyszłych zmuszę cię, abyś
przybrała ziemską postać, tak abym mógł ciebie znaleźć ludzkimi oczyma.
Tylko dlatego chcę kiedyś wrócić.
Musnęła wąskimi palcami moją szyję i powiedziała:
- Jakim okropnym kłamczuchem jesteś, Turms!
Patrzyłem na jej piękność bez skazy. Podobna była do człowieka i ognia.
Zdrętwiałem patrząc na nią.
- Powiedz mi wreszcie swoje imię, żebym mógł cię poznać - prosiłem.
- Jaka żądza władzy mieszka w tobie - zarzuciła mi z uśmiechem . - Ale
nawet gdybyś znał imię, nie panowałbyś nade mną. Nie bój się. Szepnę ci
moje imię, kiedy wreszcie zamknę cię w moich objęciach. Ale obawiam
się, że znowu je zapomnisz, kiedy zbudzisz się na nowo z szumem
nieśmiertelności w uszach.
- Nie chcę zapomnieć - odparłem.
Odrzekła:
- Zapomniałeś już poprzednio.
Nie mogłem jej się dłużej opierać. Wyciągnąłem moje zdrętwiałe
ramiona, aby ją uchwycić, ale chwyciły pustkę, choć wciąż jeszcze
widziałem ja żywą przede mną. Z wolna zacząłem rozróżniać przedmioty w
komnacie poprzez jej świetlista zjawę. Usiadłem gwałtownie, wyciągając
ręce po światło księżyca.
Niepocieszony wstałem i chodziłem po komnacie, dotykając różnych
przedmiotów. Ale moje ręce nie miały siły, by podnieść choćby jeden z
nich. Lęk ogarnął mnie znowu i zacząłem tłuc zaciśniętą pięścią w brązową
misę, by przywołać moją świtę, jakiegokolwiek żywego człowieka. Ale
misa była niema. Nie wydawała z siebie żadnego dźwięku.
Z uczuciem przenikliwego strachu obudziłem się jeszcze raz. Leżałem na
wznak na łożu z rękami mocno skrzyżowanymi na piersi. Ocknąłem się i
mogłem znowu ruszać członkami. Siadłem na skraju łoża i ukryłem twarz
w dłoniach.
Przez opary kadzidła i przeraźliwe światło księżyca czułem na języku
metalowy posmak nieśmiertelności. W nozdrzach czułem lodowaty zapach
nieśmiertelności. Przed moimi oczyma migotały zimne ognie
nieśmiertelności. Wicher nieśmiertelności szumiał w moich uszach.
Nieulękle zerwałem się i rozpostarłem ramiona.
- Nie boje się ciebie, Chimero - zawołałem w samotność mojej komnaty.
- Jeszcze żyje ludzkim życiem, ja, Turms, i nie jestem nieśmiertelny, lecz
jestem człowiekiem pośród moich bliźnich.
Wziąłem gliniana czarkę stojącą przed boginią, wyjmowałem z niej
jeden kamień po drugim i wspominałem. A wszystko, co pamiętałem,
spisałem.
3
Z tego, co wiemy, życie ludzkie jest podzielone na okresy, każdy o
Plik z chomika:
loki10
Inne pliki z tego folderu:
PH-Sławiński K.-Przygody kanoniera Dolasa.pdf
(1111 KB)
Clavell James - Operacja Whirlwind 1.doc
(3710 KB)
Clavell James - Operacja Whirlwind 2.doc
(3039 KB)
Cornwell Bernard - Cykl The Warlord Chronicles [PL] - Zimowy monarcha 01.RTF
(1150 KB)
Cornwell Bernard - Cykl The Warlord Chronicles [PL] - Nieprzyjaciel Boga 02.rtf
(2010 KB)
Inne foldery tego chomika:
- ▉ NAJNOWSZE FILMY - CHOMIKUJ
Pliki dostępne do 21.01.2024
! # Wrzucone - sprawdzone i pełne Ebooki #
! # Wrzucone - sprawdzone i pełne Ebooki 2 #
▣ BBC Niezwykły świat - Australazja
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin