Kryzys moralności - prawda czy złudzenie ?
„Wychwalamy cnotę, lecz nienawidzimy jej,
lecz uciekamy przed nią, lecz ona marznie,
a na tym świecie trzeba mieć ciepło w nogi.”
Diderot
Reguły moralne, włączając w to pojęcia grzechu i cnoty są częścią wszystkich znanych społeczeństw ludzkich. Kolejne pokolenia ludzi usiłują uporać się z pytaniem „jak powinienem żyć ?”. Niezliczona ilość idei filozoficznych próbuje określać warunki obowiązywania norm moralnych i sposoby ich uzasadniania. Dyscyplinę filozoficzną zajmującą się ustalaniem (na podstawie przyjętych ocen i norm) dyrektyw moralnego postępowania lub podejmującą opis, analizę i wyjaśnienie rzeczywiście istniejącej moralności nazywa się etyką. Za jej prekursora uważany jest Sokrates, który przedmiot zainteresowania etyki określił jako moralną powinność działania. Istotę moralnie słusznego działania stanowiła dla niego afirmacja godności osoby ludzkiej, zaś konsekwencją cnotliwego życia było osiągnięcie szczęścia. Kolejni filozofowie na przestrzeni tysięcy lat rozwijali naukę o moralności, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie skąd tak naprawdę należy wywodzić istnienie reguł decydujących o tym co dobre, a co złe i jakie kryteria obowiązują przy ich realizacji. Począwszy od uczniów Sokratesa (Arystyp z Cyreny, Antystenes i Platon), poprzez średniowieczną filozofię chrześcijańską (św.Augustyn, św.Tomasz z Akwinu), teorie Pascala, Kanta, Hegla, Marksa, Nietschego, Bergsona i wielu innych przewijały się bardzo różne tendencje. Wciąż jednak są to zagadnienia kuszące dla filozofów i niepokojące dla większości zdolnych do myślenia śmiertelników.
Moralność jakiejś grupy bądź jednostki rozumiana jest jako zbiór sądów dotyczących dobra i zła, jakie ta grupa czy jednostka odnosi do ludzkich działań. Działania stają się dobre lub złe tylko przez to, że są jako takie oceniane. Moralność to zatem szczególny rodzaj sądów, które nie są zwykłymi stwierdzeniami dotyczącymi faktów, lecz ocenami, sądami o charakterze wartościującym. Dziedzina moralna zostaje ustanowiona przez działania pozostające w gestii inicjatywy i osądu każdej jednostki.
W ostatnim okresie czasu często rozbrzmiewają publicznie głosy stwierdzające, że cywilizacja zachodnia schyłku XX wieku jest okazem upadku i degradacji moralnej, jaka nigdy wcześniej nie miała miejsca. Są to mocne słowa, które mają zapewne na celu zwrócenie uwagi na szereg problemów z jakimi przychodzi się współczesnym społeczeństwom borykać. Czy jednak kryzys moralności jest faktem czy jedynie złudzeniem przewrażliwionych intelektualistów ? Właściwie niemożliwym jest postawić jednoznaczną i obiektywną odpowiedź. Każdy inaczej postrzegać może symptomy moralnego upadku, zwłaszcza że moralność to niezwykle indywidualna w odbiorze sfera. Nie ulega jednak wątpliwości, że ludzie od wieków porównywali swoje życie z życiem wcześniejszych pokoleń i zawsze niemal dochodzili do niewesołych wniosków. Właściwie więc koniec tysiąclecia ma prawo wywoływać podobne obawy, zwielokrotnione jeszcze niecodzienną rangą wydarzenia. Ostatecznie kilka tysięcy nawiedzonych jasnowidzów wmawia nam codziennie, iż za kilka lat wszyscy znajdziemy się w raju, w piekle lub co gorsza porwani przez kosmitów w całkiem nam obcej galaktyce... Wygląda na to, że upadek moralny to stan, w którym ludzkość trwa nieustannie, natomiast sama moralność stanowi zbiór mrzonek, reguł ustanowionych mocno na wyrost, które wprawdzie chcielibyśmy realizować, lecz brak nam ku temu dostatecznej siły woli. Myślę jednak że ma miejsce coś więcej niż tylko okresowa refleksja nielicznej grupki moralistów nad tym jak niewiele różnimy się od zwierząt, jak chętnie ulegamy grzesznym popędom i pierwotnym instynktom, wbrew zasadom społecznego współżycia. Ludzkość zaczyna powoli przekraczać bariery, które dotąd wydawały się niewyobrażalnie odległe lub wprost niedostępne. To co przez 2000 lat było oczywiste, nagle oczywistym być przestaje. Triumfy święci relatywizm, dawne oceny dobra i zła przestają być adekwatne do wyzwań przed którymi staje dzisiejszy człowiek Tempo rozwoju technicznego przyrasta w postępie geometrycznym, napędzając się samo niemal jak wymarzone perpetum mobile. Radykalne zmiany następują nie w przeciągu setek czy dziesiątek lat lecz często miesięcy i dni. Być może zdolności adaptacyjne ludzkiej psychiki osiągają kres, za którym leży już tylko szaleństwo... Póki co załamanie wydają się przeżywać zasady i normy uznawane dotąd w kręgu kultury chrześcijańskiej za niepodważalne. Części z nich nie można po prostu dopasować do stylu funkcjonowania dzisiejszych społeczeństw. Zbyt mocno bowiem wkraczają w tak chronioną obecnie sferę prywatności. Próbują regulować czysto intymne zachowania jednostki. Dotąd oparciem dla norm moralnych wydawała się być religia. Te dwie dziedziny zresztą są ze sobą od zawsze nierozerwalnie związane. Przez ogromną część ludzkiej historii reguły moralne były przechowywane w religijnych kontekstach i wyposażone w sakralny sens, a ich uzasadnianie dokonywało się poprzez odwołanie do boskiej woli i boskich nakazów. Teraz jednak religia przestaje powoli odgrywać rolę „strażnika dusz” milionów ludzi. Widać to szczególnie w mocno zlaicyzowanych społeczeństwach zachodnich, ale i nasz kraj nie stanowi w żadnym razie jakiegoś mistycznego bastionu opierającego się dzięki bożemu posłannictwu, moralnej „zgniliźnie”. Masowa konsumpcja i szeroki jak nigdy dotąd dostęp do informacji oraz wiedzy, dokonują poważnych zmian w dotychczasowej hierarchii wartości. Oczywiście nie można popadać w niepotrzebną przesadę i skrajny pesymizm. Upadek wierzeń religijnych nie oznacza jednocześnie realizacji stwierdzenia ”jak Boga nie ma, to wolno wszystko”. Tak naprawdę dziesięć przykazań wciąż w dużej mierze wyznacza kanon słusznych zachowań oraz pole indywidualnego postrzegania dobra i zła. „Nie zabijaj”, „nie kradnij”, „nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu” - niewiele znajdzie się chyba osób gotowych publicznie zaprzeczyć potrzebie ich funkcjonowania w życiu społecznym. Reguły te nie stoją w sprzeczności z tak łatwo dostrzegalnym obecnie dążeniem do maksymalizacji wolności jednostki. Ograniczają bowiem jedynie wolność postrzeganą w kategoriach absolutnego braku jakichkolwiek powinności względem innych ludzi, co nigdy i nigdzie nie miało miejsca. Szansę na przeżycie takiego uczucia ma być może ostatni człowiek pozostały na Ziemi po totalnej zagładzie jądrowej. Ale ja z pewnością nie chciałbym nim być. Zasady o których była mowa wyznaczają natomiast granicę swobodnego działania tam, gdzie zaczyna się dobro drugiej osoby. Przydatność ich istnienia wspierają bez wątpienia doświadczenia zebrane w długotrwałym procesie kształtowania społeczno-moralnego obrazu dzisiejszej cywilizacji. Co więcej, funkcjonują one nie tylko na zasadzie moralnych nakazów, których realizacja zależy od indywidualnej woli, lecz zostały usankcjonowane przez systemy prawne poszczególnych państw
Społeczeństwa dzisiejsze stoją w obliczu dylematów i trudności moralnych, które dawniej nie były znane, z kolei część zasad przez tysiące lat choćby pozornie akceptowanych nie zdołała utrzymać swojej racji bytu i zdezaktualizowała się. Tym samym przestała być dla olbrzymich rzesz, zwłaszcza zaś dla młodego pokolenia wiążąca. Tak wygląda na przykład często podnoszona kwestia zmiany postaw dotyczących ciała i seksualności człowieka. Tolerancja w zakresie zjawisk takich jak homoseksualizm, współżycie przedmałżeńskie i pozamałżeńskie, obniżony znacząco wiek inicjacji seksualnej, jest już zjawiskiem nieomal powszechnym. Owszem, wzbudza oburzenie co bardziej ortodoksyjnych przedstawicieli przeróżnych religii i ugrupowań zwących się dumnie konserwatywnymi, lecz w rzeczywistości przełom jakiego dokonała tzw. rewolucja seksualna niemożliwy jest do cofnięcia. Tymczasem Europa czerpiąca nadal pełnymi garściami z tradycji chrześcijańskiej ma tam do tej pory zawarty bardzo ascetyczny wzorzec. Wcześni chrześcijanie stykający się z bardzo swobodną obyczajowością Cesarstwa Rzymskiego, dla przeciwwagi podkreślali i kreowali swoją inność. Św. Paweł, św. Augustyn i szereg innych teologów Kościoła wyraźnie deprecjonowało czy wręcz potępiało uleganie namiętnościom i grzesznym zmysłom. W Kościele Katolickim do drugiego Soboru Watykańskiego, normalne było jedynie współżycie seksualne w celach prokreacyjnych i w ramach małżeństwa rzecz jasna. Nie oznacza to bynajmniej, że wszyscy i zawsze przestrzegali tych przepisów. Jednak zakazy mocno wpisały się w społeczną świadomość. Dopiero właśnie rewolucja seksualna z lat sześćdziesiątych sprawiła, iż nastąpił przełom w postrzeganiu sfery życia płciowego. Co więcej - swoboda obyczajowa w tym zakresie na tyle szybko się rozszerzyła, że niektórych zaczęła wręcz przerażać. Tak naprawdę bowiem całkowite rozluźnienie wszelkich ograniczeń i hamulców to groźny proces. Trudno bowiem przewidzieć jego rezultaty w dłuższym okresie czasu...
W zasadzie umiejętność rozróżniania dobra od zła nabywamy we wczesnym dzieciństwie. Już małe dzieci uczą się bowiem co jest zakazane, a co trzeba robić pod groźbą większych bądź mniejszych sankcji. Jakie efekty przyniesie ta nauka zależy nie tylko od nas samych, ale w dużej mierze od środowiska i wpływów zewnętrznych. Tymczasem otoczeni ze wszystkich stron hałaśliwą komercyjną tandetą, wystawieni na obrazy epatujące brutalnością i okrucieństwem, pędzimy przez życie nie zastanawiając się zbyt długo nad tym co pozostaje nam w głowach po godzinach telewizyjnych seansów. Środki masowego przekazu nie tylko podają fakty, ale też kształtują opinie i zachowania, dostarczają niezbyt wyrafinowanej rozrywki dla szerokich mas, nie przyjmując jednak odpowiedzialności za dalej idące konsekwencje nadawanych treści. I nie jest to bynajmniej apel o cenzurę mediów. Moim zdaniem każdy dorosły człowiek ma pełne prawo decydować o sobie i samodzielnie podejmować wybory. Także związane z doborem informacji czy przekazów medialnych. Telewizor posiada przycisk odłączający zasilanie, a „gorszące” czasopismo może dalej leżakować na półce w kiosku. Inaczej ma się sprawa z dziećmi. Wprawdzie teoria wychowania zakłada czynny i aktywny udział w tym procesie rodziców, szkoły oraz innych specjalizowanych instytucji, lecz rzeczywistość jak zwykle mocno odbiega od pięknej idei. W tej sytuacji trudno się dziwić słuchając codziennych komunikatów o zbrodniach popełnianych przez niepełnoletnich „telemaniaków”. Znacznie już trudniej uwierzyć w standardowe: „...to był taki grzeczny chłopiec...” lub „...przecież jego rodzice to tacy porządni , przyzwoici ludzie...”. Ktoś przecież popełnił jakiś błąd ?! Szczerze mówiąc nie dostrzegam żadnej rozsądnej możliwości zapobieżenia takim zjawiskom. Potrzebne jest kształcenie ludzi, w toku którego nauczą się oni czerpać pozytywne wzorce z tradycji i kultury i adaptować je do współczesnych warunków oraz zrozumieć odpowiedzialność jaką nakłada bycie członkiem jakiejkolwiek wspólnoty, a następnie przekazać tą wiedzę swojemu potomstwu. W gruncie rzeczy życie w poczuciu, że za dzień lub dwa świat może przestać istnieć (bo taki etap ludzkość zdołała dzięki zbiorowym wysiłkom osiągnąć - pojedynczy człowiek jest w stanie przez naciśnięcie jakiejś dźwigni fizycznie uśmiercić wiele milionów ludzi, czego nie mogli uczynić jego poprzednicy uzbrojeni w maczugi, miecze czy strzelby... ), nie sprzyja zbytnio umacnianiu poczucia ciągłości i troski o kolejne pokolenia. Jednak świat światem, a każdy z nas przekonany jest do głębi o własnej nieśmiertelności i sprzyjającym szczęściu. Życie ludzkie z wyjątkiem nielicznych warstw, zawsze było trudne, brutalne i pełne różnorodnych zagrożeń natury czysto fizycznej. Zwykle też łączyło się z obłudnie krytykowanym uleganiem popędom i „niecnym” chuciom, co stanowiło zapewne rodzaj terapii a przy okazji (lub może przede wszystkim) zapewniało przetrwanie gatunku... Tymczasem obecnie mamy prawdziwy przełom. Większość obywateli państw wysoko rozwiniętych nie musi jak niegdyś bezustannie troszczyć się o przeżycie dnia następnego. Czas wcześniej poświęcany na zabezpieczanie najprostszych potrzeb, można obecnie przeznaczyć na zupełnie inne rzeczy. Nareszcie wyeliminowany został w dużym zakresie element, który przeszkadzał w rozpowszechnieniu się hedonistycznego stosunku do życia. Nawiasem mówiąc od wieków demoralizację zarzucano zazwyczaj bogatym i ustabilizowanym bytowo warstwom społecznym. Tyle że niegdyś była to nieliczna elita wybrańców losu, dziś natomiast całkiem spore grono zwykłych zjadaczy chleba. Kryzys moralności, jeśli oczywiście przyjąć, iż faktycznie ma miejsce, jest moim zdaniem związany z tym, że ludzie mogą więcej i wiedzą więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Być może nie dorośliśmy do tego etapu, a zmiany następują szybciej niż umiejętność dostosowania się do nich i wypracowania godnych zasad życia ? Nazwałbym to zachłyśnięciem się swoją potęgą (choć rzecz jasna słowo „potęga” jest mocnym wyolbrzymieniem rzeczywistego poziomu możliwości). Jeśli zdolni jesteśmy sięgnąć do gwiazd i klonować setki identycznych owieczek Dolly, blisko nam już na wymarzony boski Olimp. Tymczasem jednak nadal gwałcimy, oszukujemy i zabijamy się wzajemnie. Niemożność dorównania zwierzęcej części naszej natury do rozmarzonego szlachetnego (???) i idealizującego Ego, rodzi gigantyczne zbiorowe frustracje rozładowywane w dekadenckich orgiach masowej konsumpcji, bądź ucieczkę zagubionych jednostek z rozpadających się rodzin wprost w ramiona fałszywych proroków i dealerów kolorowej fantazji... Na szczęście nie wszystko wygląda tak fatalnie. Świadomość bezsensu nadmiernie materialistycznej wizji świata i kultu czystej przyjemności (bez przyjmowania odpowiedzialności za cokolwiek) w miejsce tradycyjnych wartości duchowych jest chyba dość spora, tak jak coraz większy wydaje się być lęk o to, że droga, którą kroczymy do nikąd nie prowadzi. Zastępowanie norm moralnych dążeniem do maksimum rozkoszy w obawie, że po kilkudziesięciu latach egzystencji czeka nas nieodwołalna nicość, nie zapewnia szczęścia, a jedynie odrobinę tamuje strach...Dlatego myślę, że prędzej czy później nastąpi masowy zwrot w stronę tego, od czego bezskutecznie próbowaliśmy się uwolnić traktując wszelkie zasady jak zbędny balast. One bowiem bardzo ułatwiają życie, nawet jeśli wielu z nich po prostu nie przestrzegamy. Stanowią swego rodzaju drogowskaz, który podpowiada którą drogą winniśmy iść by nie krzywdzić bliźnich.
Zdaję sobie sprawę, iż w gruncie rzeczy nie udzieliłem w niniejszej pracy choćby częściowej odpowiedzi na tytułowe pytanie. Jednak jest to świadome pominięcie, spowodowane niemożnością dokonania wyrazistej diagnozy etapu, na jakim znalazła się dziś ludzka cywilizacja. Z jednej strony zagrożenia, z drugiej szanse, wszystko zaś bezustannie podlegające zmianom i ewolucji w niewiadomym tak naprawdę kierunku. Jeśli świat będzie istniał jeszcze choćby kilkaset lat, z pewnością cały ten czas będzie słychać opinie o jego moralnym upadku. Lecz jeśli słowa te są prawdą, to kiedy nieszczęsny ród ludzki znajdował się na owych duchowych wyżynach z których ustawicznie się stacza ?
Odnoszę wrażenie, że nigdy. Historia cywilizacji zaś to nie równia pochyła, lecz prosta droga wciąż w nieznane...
Bibliografia:
1. „Historia filozofii” - W.Tatarkiewicz
2. „O wartościach, normach i problemach moralnych” - wybór tekstów
3. „Podstawy nauki o moralności” - M.Ossowska
4. „Wędrówki po filozofii” - Leon Louis Grateloup
5. „Zagadnienia edukacji prorodzinnej” - J.Rzepka
1
Nalka31