Hogan James P - Giganci T 2 - Powrot gigantow.pdf

(737 KB) Pobierz
Hogan James P - Giganci T 2 - P
James P. Hogan
Powrót Gigantów
Tom II Trylogii Gigantów
Przełożył Jan Koźbiał
Wydanie oryginalne: 1978
Wydanie polskie: 1993
 
 
315395634.001.png
Prolog
Leyel Torres, dowódca stacji badawczej położonej blisko równika Iscarisa III,
przeczytał ostatnią stronę raportu i z westchnieniem ulgi przeciągnął się w fotelu.
Siedział przez chwilę, rozkoszując się uczuciem całkowitego odprężenia; czuł, jak
oparcie zmienia płynnie kształt, dostosowując się do nowej pozycji ciała. Po chwili
wstał, podszedł do stojącego obok biurka stolika i nalał sobie napoju z płaskiej
butelki, postawionej na tacy. Chłodny, orzeźwiający płyn szybko usunął znużenie,
ogarniające po dwu godzinach napiętej uwagi. Już niedługo, pomyślał. Jeszcze dwa
miesiące i pożegnają na zawsze tę jałową, spaloną słońcem skalną bryłę; wnikną w
czystą, świeżą, usianą miriadami gwiazd nieogarnioną czarną pustkę, dzielącą ich od
domu.
Powiódł spojrzeniem po wnętrzu pracowni będącej częścią jego prywatnych
apartamentów, rzuconych w chaotyczny konglomerat kopuł, pawilonów badawczych
i anten, który od dwu lat był im domem. Od dwu lat, miesiąc w miesiąc, te same
nużące rutynowe czynności! Trudno zaprzeczyć, że ten fascynujący projekt trzymał
ich w ciągłym napięciu, lecz co za dużo, to niezdrowo; jeśli o niego chodziło, nie
mógł się doczekać dnia powrotu.
Podszedł do jednej ze ścian i wpatrywał się przez kilka sekund w jej gładką
powierzchnię, po czym rzekł głośno, nie odwracając głowy:
– Wideopłyta. Tryb transparency.
W jednej chwili ściana stała się półprzeźroczysta i roztoczył się przed nim
wyraźny obraz powierzchni Iscarisa III. Od miejsca, gdzie urywała się gmatwanina
konstrukcji i urządzeń bazy, jednostajnie, aż po wyraźnie zakrzywiony horyzont,
ciągnęły się szeregi czerwonawobrunatnych turni i garbów, wrzynające się ostro w
czarną, aksamitną kurtynę, haftowaną gwiazdami. Wyżej jarzyła się oślepiającym
blaskiem ognista kula Iscarisa, napełniając pokój ciepłymi refleksami oranżu i
czerwieni. Wpatrzył się w tę dziką pustkę; zapragnął znów spacerować pod błękitnym
niebem, wdychać pełną piersią orzeźwiający wiatr. Nie, doprawdy, najwyższy czas
 
wracać! Z zadumy wyrwał go głos dochodzący z nieokreślonego źródła:
– Marvyl Chariso prosi o połączenie, panie komandorze. Mówi, że to pilne.
– Przyjmuję – odparł Torres.
Odwrócił się twarzą do zajmującego większą część przeciwległej ściany ekranu.
Po chwili ukazała się na nim sylwetka Charisa, głównego fizyka; mówił z
laboratorium pomiarowego obserwatorium. Na jego twarzy malowało się przerażenie.
– Leyel – zaczął bez wstępów. – Możesz tu zaraz przyjść? Mamy kłopoty...
poważne kłopoty.
Ton jego głosu powiedział Torresowi więcej niż słowa. Jeśli Chariso był tak
wzburzony, to musiało się dziać coś naprawdę bardzo złego.
– Już idę – odparł, kierując się ku drzwiom.
W pięć minut później znalazł się w laboratorium. Fizyk przyjął go z twarzą
zasępioną jak jeszcze nigdy. Podeszli z Torresem do grupy urządzeń elektronicznych,
gdzie drugi fizyk, Galdern Brenzor, z ponurą miną wpatrywał się w monitor, na
którym migały wykresy i liczbowe dane komputerowe.
– Wyraźne linie emisyjne w fotosferze – powiedział, kiwając poważnie głową. –
Linie absorpcyjne przesuwają się gwałtownie w kierunku pasma fioletowego. Nie ma
żadnych wątpliwości: nastąpiła znaczna, rozprzestrzeniająca się na zewnątrz
destabilizacja jądra.
Torres spojrzał pytająco na Charisa, ten zaś wyjaśnił:
– Iscaris zamienia się w nową. Musieliśmy popełnić jakiś błąd i gwiazda zaczęła
się rozdymać. Fotosfera eksploduje. Prowizoryczne obliczenia wskazują, że fala
wybuchu dosięgnie nas za jakieś dwadzieścia godzin. Musimy się ewakuować.
– To niemożliwe... – szepnął Torres, patrząc na niego osłupiałym wzrokiem.
Uczony rozłożył ręce.
– A gdyby nawet, niczego nie zmienimy – odparł. – Później będzie czas
zastanawiać się, gdzie popełniliśmy błąd. Ale najpierw musimy się stąd wydostać, i to
szybko...
Torres wpatrywał się w zatroskane twarze fizyków, a jego umysł bronił się przed
uznaniem bezspornych faktów. Spojrzał ponad ich głowami na duży ekran ścienny,
ukazujący widok przesyłany przez nadajnik z odległości piętnastu milionów
kilometrów. Widać tam było jeden z trzech olbrzymich emiterów promieni G (każdy
stanowił cylinder długości trzech kilometrów i szerokości pół kilometra),
umieszczonych na orbicie gwiazdy w odległości czterdziestu pięciu milionów
kilometrów od Iscarisa i wycelowanych dokładnie w jej środek. Widoczna z tyłu za
emiterem jaskrawa tarcza gwiazdy wydawała się normalnych rozmiarów, lecz gdy
Torres wpatrzył się w nią, zdawało mu się, że się rozszerza – choć prawie
niezauważalnie. Był to złowieszczy widok.
 
Na chwilę stracił głowę. Przytłoczył go ogrom zadań, które przed nimi stały, a
które trzeba było rozwiązać racjonalnie pod nieprawdopodobną wręcz presją czasu;
przytłoczyło go poczucie bezowocności dwuletnich wysiłków. Ale to uczucie minęło
równie szybko jak się pojawiło i Torres przypomniał sobie o obowiązkach dowódcy.
– ZORAK – powiedział, podnosząc lekko głos.
– Słucham, panie komandorze – odparł ten sam głos, co za pierwszym razem w
pracowni.
– Skontaktuj się natychmiast z Garuthem na „Szapieronie”. Zawiadom go, że
wynikła sprawa nie cierpiąca zwłoki; trzeba zwołać naradę wszystkich dowódców
ekspedycji. Żądam, by wysłał sygnał SOS, nakazujący wszystkim zgłosić się za
piętnaście minut. Ponadto zarządź alarm w bazie; niech wszyscy czekają w
pogotowiu na dalsze rozkazy. Włączę się w naradę za pośrednictwem multikonsoli w
sali czternastej głównego obserwatorium. To wszystko.
Po upływie kwadransa Torres i obaj fizycy siedzieli naprzeciwko szeregu
ekranów ściennych, ukazujących pozostałych uczestników narady. Garuth, naczelny
dowódca ekspedycji, przebywający na statku-matce trzy tysiące kilometrów od
Iscarisa III, pojawił się w towarzystwie dwóch asystentów. Wysłuchał raportu w
milczeniu. Siedząca obok niego naczelna uczona wyprawy dodała, że od paru minut
czujniki na „Szapieronie” odbierają podobne sygnały, co instrumenty na powierzchni
Iscarisa III, i że wynik analizy komputerowej jest taki sam. Nie było wątpliwości:
emisja promieni G w kierunku Iscarisa naruszyła nieoczekiwanie stan równowagi
gwiazdy, zapoczątkowując proces jej przemiany w nową. Jedyne, co mogli zrobić, to
błyskawicznie zabierać się stąd.
– Musimy niezwłocznie ściągnąć wszystkich naszych ludzi – odezwał się
wreszcie Garuth. – Leyel, chcę mieć jak najszybciej informację, ilu możecie
przewieźć własnymi statkami; po resztę przyślemy wahadłowce. Monczar – zwrócił
się innego dowódcy. – Czy jakieś nasze statki znajdują się w odległości większej niż
piętnaście godzin drogi na maksymalnym ciągu?
– Nie, panie komandorze. Najdalej w pobliżu emitera numer dwa. Mogą tu być w
dziesięć godzin.
– Dobrze. Proszę ich natychmiast wezwać. Jeśli to wszystko prawda, mamy
szansę ratunku tylko na „Szapieronie”, przy użyciu głównych silników. Proszę
przygotować rozkład przewidywanych przylotów naszych statków i zadbać o
bezkolizyjne lądowanie na „Szapieronie”.
– Rozkaz.
– Leyel... – ciągnął Garuth, odwracając głowę, tak iż na ekranie w sali czternastej
obserwatorium widać było całą jego twarz – proszę przygotować do startu wasze
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin