Higgins Jack - Nick Miller 01 - Parszywa zmiana.pdf

(597 KB) Pobierz
Higgins Jack - Nick Miller 01 -
Jack Higgins
Parszywa zmiana
Cykl: Nick Miller tom 1
Przełożył: WINCENTY ŁASZEWSKI
Tytuł oryginału: THE GRAYEYARD SHIFT
nefryt
 
Jak zawsze ‐ dla Amy 
Kiedy zmieniają się czasy, wszyscy ludzie zmieniają się wraz z nimi. 
Tymczasem wielu zarówno spośród sympatyków, jak i krytyków policji 
wypowiada się tak, jakby szeregowi policjanci nie byli ludźmi.
Świadkowie, Królewska Komisja Sił Policyjnych Dla zwykłego 
żołnierza mała bitwa stanowi jego własną cząstkę walki na froncie.
 
GENERAŁ GRANT 
Indeks Główny 
DEPARTAMENT POLICJI Nr form. 272 30/3B/112 Nr akt 372/1/6 
KARTA OFICERA SŁUŻBY CZYNNEJ 
NAZWISKO, IMIĘ: MILLER Nicholas Charles 
NUMER 982 MIEJSCE ZAMIESZKANIA: ‐ Four Winds, Fairview 
Avenue 
DATA URODZENIA: 27 lipca 1939 
WSTĄPIŁ DO SŁUŻBY W WIEKU: 21 
UPRZEDNIO WYKONYWANY ZAWÓD: Student 
WYKSZTAŁCENIE: Fundacja Uczniowska przy Liceum Arcybiskupa 
Holdena Stypendium Uniwersytetu Londyńskiego, 1956 Londyńska Szkoła 
Ekonomiczna 
UZYSKANE STOPNIE NAUKOWE: Magister prawa z odznaczeniem 
drugiej klasy, Uniwersytet Londyński, 1959
KARTA SŁUŻBY: Wstąpił do służby, 1/2/60
Przeszedł przez Okręgowe Centrum Kształcenia, 1/5/60
Zadowalająco przeszedł przez rok próbny, 1/2/61
Zatrudniony w Sekcji Centralnej, 3/3/61 Zatrudniony jako detektyw 
posterunkowy i przeniesiony do Sekcji „E”, 2/1/63 (zob. Akta z National Bank 
Ltd., 21/12/62 Odroczony od złożenia egzaminu promocyjnego przez komisję 
kwalifikacyjną i skierowany do Bramshill, 2/12/63 (zob. Akta Dale‐Emmet 
Ltd., 3/10/63)
Ukończył Kurs Specjalny w Bramshill z wyróżnieniem i otrzymał 
awans na stopień z‐cy detektywa sierżanta, Sekcja Centralna, czynny od 
1/1/65.
POCHWAŁY: 1/8/60 zob. akta 2/B/321/ Jones R.
5/3/61 zob. akta 2/C/143/ Rogers R. T.
4/10/61 zob. akta 8/D/129/ Messrs. Longley Ltd.
5/6/62 zob. akta 9/E/725/ Ali Hamid 21/12/62 zob. akta ll/D/832/ 
National Bank Ltd.
3/10/63 zob. akta 13/C/172/ Dale‐Emmett Ltd.
DANE POUFNE: Wybitnie inteligentny oficer, predysponowany do 
pracy w policji. Duże potencjalne zdolności przywódcze. Największa wada, 
to tendencja do niezależnego działania. Skłonność do stosowania 
nieortodoksyjnych metod. Warto zaznaczyć, że posiada brązowy pas judo i 
zna sztukę karate, japońską metodę samoobrony, za pomocą której można 
zabić przeciwnika gołymi rękami. Zwraca uwagę jego niechęć do stosowania 
tych metod podczas wykonywania obowiązków służbowych.
 
I
Od strony Tamizy płynęła mgła pędzona porannym wiatrem, otulając 
miasto żółtawym, złowieszczym całunem. Dyżurny oficer z Wandsworth 
otworzył małą furtkę w więziennej bramie i dał znak stojącej przed nią grupie 
mężczyzn. Przekroczyli ją i po chwili znaleźli się w nowym, obcym świecie.
Ostatnim z nich był Ben Garvald ‐ wielki, niebezpiecznie wyglądający 
mężczyzna, którego potężne ramiona rozpychały tani prochowiec. Zawahał 
się, podnosząc kołnierz. Dyżurny oficer pchnął go ku wyjściu.
‐ Co, nie chcesz nas opuścić?
Garvald obrócił się i spojrzał na niego spokojnie.
‐ Co ty sobie myślisz, ty świnio? Oficer zrobił machinalnie krok do 
tyłu. Na jego twarzy pojawił się rumieniec gniewu.
‐ Zawsze miałeś parszywą gębę, Garvald. No, wynoś się.
Garvald wyszedł na zewnątrz. Brama nieodwołalnie zatrzasnęła się za 
jego plecami, co go dziwnie uspokajało. Zaczął iść w dół ulicy, w kierunku 
głównej drogi, mijając zaparkowane rzędem samochody. Mężczyzna siedzący 
za kierownicą starej, niebieskiej furgonetki, stojącej na samym końcu, obrócił 
się w kierunku swego towarzysza i skinął głową.
Garvald zatrzymał się na rogu, patrząc na poranny ruch uliczny, 
płynący wolnym strumieniem wskroś mgły. Wyczekał właściwy moment, 
szybko przeskoczył jezdnię i wszedł do małej kawiarni po drugiej stronie 
ulicy.
Dwaj inni byli tam już przed nim. Stali przy kontuarze. Blondyna o 
nieszczęśliwej twarzy i sennych oczach przygotowywała w metalowym 
czajniczku świeżą herbatę.
Garvald usiadł na taborecie i, czekając, patrzył przez okno. Po chwili 
niebieska furgonetka wyłoniła się z mgły i zaparkowała przy krawężniku. 
Wyszli z niej dwaj mężczyźni i weszli do kawiarni. Jeden z nich był małego 
wzrostu; jego twarz gwałtownie domagała się brzytwy. Drugi mężczyzna 
miał co najmniej sześć stóp wysokości, ponurą, kościstą twarz i ogromne ręce.
Oparł się o kontuar, gdy dziewczyna zwróciła się w stronę Garvalda, 
powiedział szybko z miękkim irlandzkim akcentem:
‐ Dwie herbatki, kochanie.
Spojrzał przy tym wyzywająco na Garvalda. Jego twarz wykrzywił 
lekceważący, szyderczy uśmieszek pewnego siebie aroganta. Potężny 
mężczyzna nie dał się jednak sprowokować. Jego wzrok powędrował ku mgle 
kłębiącej się za spryskaną deszczem szybą.
Irlandczyk zapłacił za herbaty i przyłączył się do swego kompana 
czekającego przy narożnym stoliku. Niepozorny człowieczek spojrzał 
ukradkiem na Garvalda.
‐ Co o nim myślisz, Terry?
‐ Tysiąc lat temu może to i była gorąca sztuka, ale wyżęli go tam do 
sucha. ‐ Irlandczyk wyszczerzył zęby w uśmiechu. ‐ Czeka nas chyba tak 
 
spokojne spotkanie, jakiego nie mieliśmy już od długiego, bardzo długiego 
czasu.
Dziewczyna za kontuarem, ziewając, nalała Garvaldowi herbatę do 
filiżanki. Spojrzała na niego kątem oka. Przywykła do takich ludzi. Prawie 
każdego ranka ktoś taki przechodził przez ulicę wychodząc z miejsca po 
drugiej stronie. Wszyscy wyglądali tak samo. Ale z tym tutaj zdawało się być 
inaczej. Było w nim coś, czego nie potrafiła dokładnie określić.
Posunęła filiżankę z herbatą po blacie i przeczesała dłonią swe długie 
włosy opadające na twarz.
‐ Coś jeszcze?
‐ A co masz?
Jego oczy były szare, jak dym ognisk palonych w jesienne dni. Tkwiła 
w nich siła. Nieujarzmiona, zwierzęca siła, obecna tam niemal fizycznie. 
Poczuła, jak przez jej ciało przebiegł dreszcz.
‐ O tej porze, z samego rana? Wszyscy jesteście tacy sami, wy, 
mężczyźni.
‐ Czego chcesz? To trwało tak długo. Rzucił jej monetę na kontuar.
‐ Daj mi paczkę papierosów. Bez ustnika. Chcę czuć jak smakują.
Wyciągnął sobie papierosa i poczęstował dziewczynę. Dwaj mężczyźni 
w rogu sali obserwowali go w lustrze. Garvald zignorował ich. Podał jej 
ogień.
‐ Było się tam długo, prawda? ‐ powiedziała wydmuchując ze 
znawstwem dym.
‐ Wystarczająco długo. ‐ Spojrzał przez okno. ‐ Spodziewam się, że 
zaszło tu wiele zmian.
‐ Wszystko się ostatnio pozmieniało ‐ potwierdziła.
Garvald uśmiechnął się szeroko i wyciągnął ku niej rękę. Jego palce 
przesunęły po włosach dziewczyny. Poczuła, że zaczyna brakować jej tchu.
‐ Niektóre rzeczy pozostają zawsze takie same.
Owładnął nią niepokój. Nagle zrobiło się jej sucho w gardle. Poczuła, 
że jest całkowicie bezwolna, schwytana w nieodwołalny bieg wypadków. 
Nagle przechylił się przez kontuar i pocałował ją prosto w usta.
‐ Zobaczymy się jeszcze.
Zsunął się ze stołka i z szybkością nieprawdopodobną, jak na tak 
dużego mężczyznę, przemknął przez drzwi i wydostał na zewnątrz.
Dwaj mężczyźni siedzący w rogu rzucili się w ślad za nim. Kiedy 
jednak znaleźli się na chodniku, znikł już we mgle. Irlandczyk pobiegł 
naprzód i w moment później dostrzegł sylwetkę Garvalda idącego żwawym 
krokiem w dół ulicy. Za rogiem skręcił w wąską, boczną uliczkę. Irlandczyk 
wyszczerzył zęby i trącił łokciem niepozornego człowieczka.
‐ Zobacz, sam się o to prosi.
Minęli narożny dom i zaczęli iść wąskim chodnikiem między 
walącymi się domami zbudowanymi w stylu wiktoriańskim, obramowanymi 
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin