Piesni utwory wierszowane do końca XV w.pdf

(442 KB) Pobierz
Microsoft Word - Pie[ni XV w..doc
POLSKIE ZABYTKI WIERSZOWANE DO KOŃCA XV WIEKU
ACH, KROLU WIELIKI NASZ...
(Legenda o św. Aleksym)
Vita sancti Allexii rikmice
Ach krolu wieliki nasz,
Coż ci dzieją m e syjasz,
Przydaj rozumu k mej rzeczy,
Me sierce bostwem oblecy,
Raczy mię mych grzechow pozbawić,
Bych mogł o twych świętych prawić.
Żywot jednego świętego,
Coż miłował Boga swego,
Cztę w jednych księgach o nim,
Kto chce słuchać, ja powiem.
W Rzymie jedno panię było,
Coż Bogu rado służyło
A miał barzo wielki dwor,
Procz panosz trzysta rycerzow,
Co są mu zawżdy służyli,
Zawżdy k jego stołu byli.
Chował je na wielebności i na krasie,
I miał kożdy swe złote pasy.
Chował siroty i wdowy,
Dał jim osobne trzy stoły.
Za czwartym pielg rz ymi jedli,
Ci ji do Boga przywiedli.
Eufamijan jemu dziano
Wielkiemu temu panu,
A żenie dziano Aglijas,
Ta była ubostwu w czas.
Był wysokiego rodu,
Nie miał po sobie żadniego płodu,
Więc jęli Boga prosić,
Aby je tym darował,
Aby jim j e dno plemię dał,
Bog tych prośby wysłuchał.
Agdysię mu syn narodził,
Ten się w lepsze przygodził,
Więc mu zdziano Aleksy,
Ten był oćca barzo lepszy,
Ten więc służył Bogu rad.
Iże był star dwadzieścia k temu cztyrzy lata,
Więc k niemu rzek ociec słowa ta:
„Miły synu, każę tobie,
Pojim zajegoć żonę sobie,
Ktorej jedno będziesz chcieć,
Ślubię tobie, tę masz mieć”.
2
Syn odpowie oćcu swemu,
Wszeko słusza starszemu:
„Oćcze, wszekom ja twoje dziecię,
Wiernie dałbych swoj żywot prze cię,
Cokole mi chcesz kazać,
Po twej woli ma się to stać”.
Awięc mu cesarz dziewkę dał
A papież ji s nią oddał –
A wtenczas papieża miano,
Innocencyjusz mu dziano,
Ten to był cesarz pirwy,
Archodonijusz niżli –
K<t>orej krolewnie Famijana dziano,
Co ją Aleksemu dano.
[A żenie dziano Aglijas,
Ta była ubostwu w czas].
A gdy się s nią pokładał,
Tej nocy s nią gadał,
Wrocił zasię pirścień jej
A r<z>e tako do niej:
„Ostawiam cię przy t<w>ym dziewstwie,
Wroć mi ji, gdy będziewa oba w niebieskim krolewstwie,
Jutroć się bierzę od ciebie,
Służy temu, coż ci jest w niebie.
A gdyć wszytki stoły osiędą
Tedyć ja już w drodze będę.
Miła żono, każę tobie,
Służy Bogu w każdej dobie,
Ubogie karmi i odziewa<j>,
Swych starszych nikdy nie gniewa<j>,
Chowa<j> się w<e> czci i w kaźni,
Nie traci nijednej przyjaźni”.
Krolewna odpowie jemu:
„Mam też dobrą wolą k temu,
Namilejszy mężu moj,
Tego się po mnie nic nie boj,
Każdy członek w mym żywocie
Chcę chować w kaźni i w cnocie,
Jinako po mnie nie wzwiesz,
Dojąd ty żyw, ja też”.
A jeko zajutra wstał,
Od obiada się precz brał,
O tym nikt nie wiedział,
Jedno żona jego,
Ta wiedziała od niego.
Nabrał sobie śrebra, złota dosyć,
Co go mogł piechotą nosić,
Więc się na morze wezbrał,
A ociec w żałośc<i> ostał.
I mać miała dosyć żałości,
3
< W rękopisie brak przypuszczalnie dwóch wersów >
Żonę po nim je g o spyta.
Więc to święte plemię
Przyszło w jednę ziemię,
Rozdał swe rucho żebrakom,
Śrzebro, złoto popom, żakom.
Więc sam po d kościołem siedział,
A o jego księ<s>twie nikt nie wiedział.
Więc to zawżdy wstawał reno,
Ano kościoł zamkniono,
Więc tu leżał po d le proga
Falę, proszę swego Boga,
Ano z wirzchu szła przygoda:
Niegdy mroz, niegdy woda.
Eż się stało w jeden czas,
Wstał z obraza Matki Bożej obraz,
Szedł do tego człowieka,
Jen się kluczem opieka,
I rzekł jest tako do niego:
„Wstani, puści człowieka tego,
Otemkni mu kościoł boży,
Ać na tym mrozie nie leży”.
Żak sie te g o barzo lęknął,
Wstawszy kościoł otemknął.
To się n ie jed no dziejało,
Ale się często dziejało.
Więc żak powiedał każdemu,
I staremu, i młodemu.
A gdyż to po nim uznali,
Wieliką mu fałę dali.
Za świętego ji trzymano
I wiele mu prze Bog dawano.
S tes kszy sobie ociec jego
Prze swego syna jedynego,
Rozsłał po wszym ziemiam lud
I zadał jim wielki trud.
Strawili wieliki pieniądz
Swego k s iędza szuk<aj>ąc.
Tu ji nadjeli
W jednym mieście, w Jelidocni.
Nie znał go jeden jeko drugi,
A on poznał wszytki swe sługi.
Brał od nich jałmużny jich,
Więc wiesioł był,
Iż ji tym Bog nawiedził.
Tu są jechali od niego
A nie poznał żadny jego,
A oćcu są powiedzieli:
„Nikdziejsmy go nie widzieli”.
A gdy to ociec usłyszał ta słowa,
4
Tedy jego żałość była nowa,
Tu jął płakać, narzekać,
Mać nie mogła płaczu przestać.
Awięc świętemu Aleksemu,
Temu księdzu wielebnemu,
Nieluba mu fała była,
Co się mu ondzie wodziła.
Tu się wzbrał jeko mogę,
Wsiadł na morze w kogę,
Brał się do ziemie, do j e dnej,
Do miasta Syr<yj>ej,
Tam był czuł świętego Pawła,
Tu była jego myśl padła.
Więc się wie t r obrocił,
Ten ci ji zasię nawrocił.
A gdy do Rzyma przyjał, Bogu dziękował,
Iż do swej ziemie przygnał,
A rzekąc: „Już tu chcę cirzpieć
Mękę i wsz<y>tki złe file imieć,
U mego oćca na dworze,
Gdym nie przebył za morze”.
Potkał na żoraw<iu> oćca swego
Przed grodem i jął go prosić:
„W jimię Syna Bożego
I dla syna t[e]wego, Aleksego,
A racz mi swą jełmużnę dać,
Bych mogł ty odrobiny brać,
Co będą z twego stoła padać”.
Jego ociec to usłyszał,
Iż jemu synowo jimię wspomionął,
Tu silno, rzewno zapłakał,
Więc ji Boga dla chował.
A gdy usłyszał taką mowę,
Zwinął sobie płaszczem głowę;
Tu się był weń zamęt wkra d ł,
Mało eże z mostu nie spadł.
Podał mu szafarza swego,
Ten mu czynił wiele złego.
Tu pod wschodem leżał,
Każdy nań pomyje {złą wodę} lał.
Ależał tu sześćnaćcie lat,
Wsz<y>tko cirpiał prze Bog rad,
Siodmegonaćcie lata zamorz on był,
Co sobie nic czynił.
A więc gdy już umrzeć miał,
Sam sobie list napisał
I ścisnął ji twardo w ręce,
Popisawszy swoje wsz<y>tki męki
I wsz<y>tki s<k> ut ki, co je płodził,
Jako się na świat narodził.
5
A gdy Bogu duszę dał,
Tu się wielki dziw z stał,
Samy zwony zwoniły,
Wsz<y>tki, co w Rzymie były.
Więc się po nim pytano,
Po wsz<y>tkich domiech szukano,
Nie mogli go nigdziej najć,
A wżdy nie chcieli przestać.
J e dno młode dziecię było,
To jim więc wzjawiło
A rzekąc: „Aza wy nie wiecie o tym,
Kto to umarł? Jać wam powiem.
U Eufamija<na>ć leży,
O jimże ta fała bieży,
Pod wschodem ji najdziec<ie>,
Acz go jedno szukać chcecie”.
Więc tu papież z kardynały,
Cesarz z swymi kapłany
Szli są k niemu z chorą g w i ami,
A zwony wżdy zwoniły samy.
Tu więc była ludzi siła,
Silno wielka ciszczba była,
Kogokole para zaleciała
Ot tego świętego ciała,
Ktoryle chorobę miał,
Natemieśc<ie> zdrow ostał.
Tu są krasne cztyrzy świece stały,
Co są więc w sobie święty ogień miały.
Chcieli mu list s ręki wziąć,
Nie mogli go mu wziąć
Ani cesarz, ani papież,
Ani wsz<y>tko kapłaństwo takież,
I wsz<y>tek lud k temu,
Nie mogł rozdrzeć nicht ręki jemu.
Więc wsz<y>tcy prosili Boga za to,
Aby jim Bog pomo g ł na to,
By mu mogli list otjąć,
A wżdy mu go nie mogli otjąć,
Eżby ale poznali mało,
Co by na tym liście stało.
Jedno przyszła żona jego,
A ści<ą>gła rękę do niego,
Eż jej w rękę upa d ł list,
Przeto, iż był jeden do drugiego czyst.
A gdy ten list oglądano,
Natemieście uznano,
Iż był syn Eufamijanow,
A k si ędza rzymskiego cesarzow.
A gdy to ociec <...>
< w rękopisie brak dalszego ciągu >
Zgłoś jeśli naruszono regulamin