Greene Jennifer - Duch w roli swata 03 - Oszołomiony.pdf

(480 KB) Pobierz
Greene Jennifer - Duch w roli s
JENNIFER GREENE
OSZOŁOMIONY
PROLOG
No cóż, najwyraźniej nawet łotr nie może zaznać odpoczynku. Na dole, trzy
piętra niżej, drzwi trzasnęły tak głośno, że Jock przebudził się z najbardziej erotycz-
nego snu, jaki przydarzył mu się w tym stuleciu. Poirytowany, wygramolił się z łóżka
i przycisnął nos do szyby.
Na dworze było ciemno. Chmury całkowicie zasłaniały księżyc, a wiatr
wzmagał się do siły sztormu. Mimo ciemności zobaczył lśniący, czarny samochód
stojący na podjeździe. To musi być wóz trzeciego z braci Connorów, Michaela, tyle
że nie mógł dojrzeć właściciela, zasłoniętego przez otwartą klapę bagażnika.
Najpierw pojawiła się skórzana walizka, za nią następna, a potem pudło z jednym z
tych dziwadeł dwudziestego wieku, nazywanych komputerami, i pełno przeróżnych
głupstw przynależących do takich urządzeń. Wreszcie klapa opadła.
Jock przyglądał się przybyszowi. Dobry Boże, jak pomóc temu chłopakowi?
Trzeba przyznać, że dwaj poprzedni bracia Connorowie zamienili jego życie w pie-
kło, ale ostateczny rezultat wynagrodził wszelkie trudy. W głębi duszy miał nadzieję,
że z Michaelem pójdzie łatwiej.
Jednak chyba na to się nie zanosiło. Nawet wziąwszy pod uwagę
nieznajomość aktualnej mody, Jock i tak rozpoznał szyty na miarę garnitur, zauważył
 
lśniące buty. W ogóle przybysz aż cuchnął pieniędzmi. Z takim arystokratą jeszcze
nie miał do czynienia. A ten facet nie tylko wyglądał szykownie, ale ze sposobu, w
jaki stał, jak się poruszał, przebijała męska siła i władczość. Widać było, że przywykł
do rozkazywania. Cholera.
Jock przyjrzał mu się jeszcze dokładniej, jakby próbując mimo wszystko
znaleźć jakieś plusy w tej sytuacji. Mężczyzna poruszał się żwawo, kiedy starał się
jak najszybciej zanieść wszystkie te swoje bagaże do domu. Wiatr targał jego gęste,
ciemnoblond włosy. Nosił okulary, ale to nawet dobrze - okulary mogą się łatwo
stłuc. Jego wygląd raczej nasuwał myśli o elegancji niż sile, ale Jock zdawał sobie
sprawę, że to tylko złudzenie. Mężczyzna był wysoki i miał wystarczająco szerokie
ramiona, by stać się oparciem dla kobiety. No i nawet w tych ciemnościach widać
było, że jest przystojny, a to dla kobiet najwięcej znaczy. Ich serca zaczynają drżeć na
widok takiego nosa, mocnego podbródka, wystających kości policzkowych. Z
wyglądu sądząc, przybysz dobiegał czterdziestki. Na jego twarzy rysowała się męska
duma, doświadczenie i silny charakter. Ktoś taki na pewno nie lubi pozostawać na
drugim planie.
Jock westchnął ciężko. Niełatwo będzie zmierzyć się z takim mężczyzną. Sam
nie umiał czytać i nie rozumiał, jak można tracić czas na takie głupstwa jak książki.
Najlepiej radził sobie w bijatykach albo nad szklanką rumu. Z drugiej strony nigdy
nie cofał się przed wyzwaniem. Nie ma przecież na świecie mężczyzny, dla którego
samotność i seks nic by nie znaczyły. Większość z nich nie lubi mówić o miłości - to
akurat Jock rozumiał bardzo dobrze - ale podczas samotnych nocy, w chwili słabości,
tylko to może ukoić cierpienia duszy.
Nagle nastrój Jocka się poprawił. W końcu z tamtymi braćmi sobie poradził,
prawda? Z tym nie może być dużo trudniej, to tylko kwestia znalezienia właściwej
kobiety we właściwej chwili. A gdyby Michael okazał się nieczuły, zawsze zostanie
możliwość nadprzyrodzonych działań, do jakich zdolny jest duch. Jock znał swoje
rzemiosło. To wszystko będzie równie łatwe jak - używając tego głupawego
powiedzonka z obecnych czasów - bułka z masłem. Chłopak nawet nie zorientuje się,
że coś zaszło.
W chwili kiedy Michael Connor przekroczył próg, znalazł się w rękach Jocka.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Deszcz padał, wiatr zawodził, ale Michael Connor stał przed domem,
 
rozglądając się wokoło. Napis: „Na sprzedaż” był solidnie przytwierdzony, a adres i
numer telefonu firmy handlującej nieruchomościami dobrze widoczny. Tak jak
powinno być. Trawnik równo i świeżo skoszony. To też on zadysponował.
Zatrzasnął bagażnik i podniósł pudło z komputerem. Musiał dwa razy obrócić,
żeby zanieść wszystkie rzeczy na ganek. Zanosiło się na niezłą burzę. Chmury
nadciągnęły znad Atlantyku, fale biły wściekle o skalisty brzeg, w oddali niebo
przecinały błyskawice. Ktoś o romantycznej naturze mógłby pewnie uznać ten widok
za urzekający.
Szukając klucza w kieszeni marynarki, Michael pomyślał, że dla niego
mogłoby to w ogóle nie istnieć. Tak samo zresztą jak cały ten dom. Jeszcze raz
obrzucił go spojrzeniem. Zbudowany w czasach kliprów i piratów, smukły,
wznoszący się na trzy piętra w górę, z narożną wieżyczką i galeryjką okalającą
najwyższą kondygnację, miał charakter i wdzięk. Mimo to nie mógł się doczekać,
kiedy wreszcie się go pozbędzie.
Przedtem próbowali sprzedać go obaj jego bracia, ale ten zupełnie im
niepotrzebny spadek wciąż należał do rodziny Connorów. Teraz, gdy Michael wziął
sprawę w swoje ręce, nie będzie już żadnych trudności. Posiadłości na wybrzeżu
Maine są zawsze w cenie i nawet w czasach recesji nie będzie kłopotów ze
znalezieniem nabywcy.
Wszedł po schodkach werandy. Kolejna błyskawica oświetliła dom
czarodziejską, nieziemską poświatą. Nie zrobiło to na Michaelu wrażenia. Zachary i
Seth próbowali przestrzec go przed czymś tajemniczym, może nawet magicznym,
związanym z tym miejscem. Michaela rozbawiły takie sugestie. Jedyny powód, dla
którego dom nie został sprzedany, nie ma nic wspólnego z magią. Po prostu obaj
bracia byli zaślepieni i wyprowadzeni z równowagi pojawieniem się w ich życiu
kobiety.
Szczerze mówiąc, Michael nie miał nic przeciwko temu, że w końcu jemu
przyszło rozwiązać ten problem. Wiedział, że poradzi sobie bez trudu, była to tylko
nieco irytująca strata czasu, ale o ileż ważniejsze jest szczęście braci. Mężczyźni z
rodziny Connorów nigdy nie mieli szczęścia do kobiet, a te dwa wesela stały się
wielką radością i ulgą dla wszystkich. Co za ironia losu z punktu widzenia Michaela,
który jeszcze do niedawna myślał, że to właśnie on jedyny przełamał złą passę. Przez
dziesięć lat małżeństwa czuł się jak w miękkim, ciepłym kokonie, sądził nawet, że
mógłby być wzorem dla młodszych braci, których pomagał wychowywać.
 
Atrament na orzeczeniu rozwodowym już dawno wysechł, a on wciąż
odczuwał bolesne ukłucie, kiedy myślał o rozstaniu z żoną. Przecież nigdy jeszcze do
tej pory nie zawiódł. Od najmłodszych lat spisywał się bez zarzutu - w grze w piłkę,
nawet w pokera, w szkole i w interesach, we wszystkim, co miało dla niego
znaczenie. Szybko odpędził od siebie te myśli. Wspominanie Carli powodowało
jedynie piekący ból w żołądku.
Przekręcił klucz w staroświeckim zamku. Drzwi otworzyły się z
niesamowitym zgrzytem. Zanim jeszcze wymacał ręką kontakt, usłyszał dzwoniący
gdzieś w domu telefon.
Znalazł wreszcie wyłącznik. Wielki kandelabr rozbłysnął skrzącymi się
światłami, oświetlając schody i wykładany boazerią hol, z plątaniną pomieszczeń po
obu stronach. Nie było widać żadnego telefonu, ale dzwonek zaprowadził go do
kuchni w końcu korytarza, po lewej stronie. Sięgnął po słuchawkę staroświeckiego,
wiszącego aparatu.
- Czy to pan Connor? Tu mówi Paula Stanford. Miałam nadzieję, że uda mi się
dzisiaj pana zastać, choć nie byłam pewna, o której ma pan przyjechać.
Przytrzymując słuchawkę ramieniem, Michael zaczął rozluźniać krawat.
Dzwoniła przedstawicielka agencji handlu nieruchomościami. Już przedtem
rozmawiał z nią przez telefon. Właściwie mógłby zlecić jej znalezienie nabywcy -
tyle że nie potrafił zdać się całkowicie na kogoś innego. Nie on. Ten kłopotliwy
spadek za długo już był przyczyną rodzinnych problemów, a z drugiej strony Michael
świetnie zdawał sobie sprawę, że jeśli chce się coś załatwić naprawdę dobrze, to
trzeba sprawować nad tym kontrolę.
- Moglibyśmy spotkać się jutro, jeśli pan sobie tego życzy - mówiła dalej
kobieta. - Proszę tylko wyznaczyć godzinę.
Zaproponował godzinę dziesiątą, punktualnie. Wyobraził sobie tę panią -
brunetka, po pięćdziesiątce, dość obfite kształty. Była bardzo uprzejma. Może
zasięgnęła informacji o swoim kliencie i dowiedziała się, że jest bogaty. Było coś
takiego w jej głosie, co kojarzyło mu się z tanimi perfumami.
Od dawna już bawił się w taką grę - wyobrażał sobie ludzi na podstawie
brzmienia ich głosu w słuchawce. Jeśli chodzi o mężczyzn, to zawsze trafiał w
dziesiątkę, z kobietami natomiast często chybiał i to, niestety, było dowodem tego,
jak mało wiedział o kobietach w ogóle. Trudno się dziwić, zważywszy, że całkowicie
błędnie oceniał swoją własną żonę. Co prawda, jeśli chodzi o panią Stanford, to nie
 
musiał jej rozumieć, tylko z nią współpracować. Do tej pory ściśle przestrzegała
instrukcji, które przekazał jej listownie, i na pewno wszystko pójdzie gładko.
Odwiesił słuchawkę i pobiegł z powrotem na dwór po resztę rzeczy. Z
lekkiego deszczyku zrobiła się ulewa, w ciemności co chwila rozlegały się grzmoty.
Zdążył właśnie zatrzasnąć za sobą drzwi, kiedy telefon zadzwonił ponownie.
Chwytając za słuchawkę, pomyślał, że pierwszą rzeczą, jaką zaraz musi zrobić, jest
podłączenie automatycznej sekretarki i faksu.
- Pan Connor? Tu Sam Burkholtz, z firmy.
Nie odkładając słuchawki, Michael zdjął krawat i ułożył go starannie na stole.
Miał w Detroit dwa zakłady odlewnicze. Pierwsza zmiana mogła zawsze poradzić się
kadry inżynierskiej czy kierownictwa, gdyby miała jakieś problemy. Ponieważ na
drugiej i trzeciej zmianie było mniej pracowników nadzoru, robotnicy mieli
polecenie, żeby telefonować bezpośrednio do niego w razie jakichkolwiek kłopotów.
Sam był najwyraźniej zdenerwowany. Jako nowy pracownik, nie rozumiał jeszcze, że
szef nie ma nic przeciwko temu, by dzwonić do niego o każdej porze dnia i nocy. W
końcu nauczy się, że Michael zdenerwuje się tylko wtedy, jeśli okaże się, że
dowiedział się o sprawie zbyt późno, żeby cokolwiek jeszcze móc zrobić. I nie
sprawiało różnicy, czy był w Timbuktu, czy w stanie Maine. Zawsze czuwał nad
wszystkim.
Odłożył słuchawkę i ledwo zdążył dojść do drzwi, gdy telefon rozdzwonił się
ponownie. Tym razem jednak rozmowa sprawiła, że zaczął się śmiać.
Każdy z bliźniaków domagał się, by mu poświęcił tyle samo czasu. Davie
strzelił gola w ostatnim meczu i Michael musiał wysłuchać, i to dwa razy,
szczegółowego sprawozdania z całej akcji. Potem Donnie wyrwał bratu słuchawkę po
to, by opowiedzieć jeszcze raz o tym samym. Synowie mieli po dziewięć lat i byli dla
niego nieustającym źródłem radości. Chociaż rozpad rodziny nie pozostawił w ich
psychice trwałych śladów, Michael wciąż odczuwał wyrzuty sumienia. Dla ich dobra
trwałby nawet w najgorszym pod słońcem małżeństwie, ale Carla nie dała mu
możliwości wyboru, twierdząc, że nie może już dłużej przebywać nawet w jego
pobliżu. Był to dla niego wstrząs - całe życie trwał w zaślepieniu, myśląc, że jest
przyjemnym facetem, a tu nagle okazało się, że jest odpychający jak śmierdzący
skunks. Dzięki Bogu, że ma synów, a nie córki. Chłopców jeszcze jakoś potrafił
zrozumieć.
- ...Tak, tak, przecież wam mówiłem. Jeżeli zostanę dłużej niż trzy tygodnie,
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin