Grin Aleksander - Opowiadania niesamowite.rtf

(1197 KB) Pobierz
ALEKSANDER GRIN

 

 

 

 

ALEKSANDER GRIN

 

 

 

 

OPOWIADANIA NIESAMOWITE

 

TYTUŁ ORYGINAŁU: SOBRANIJE SOCZINIENIJ W SZESTI TOMACH MOSKWA 1965

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PAŃSTWOWE WYDAWNICTWO „ISKRY” WARSZAWA 1971

 

Podróż do Grinlandii

 

 

           Czy widzisz stację, na której można

          Do Indii Ducha wykupić bilet?

 

M. Gumilow

 

 

Niewielu jest pisarzy, których życiorys tak doskonale zgadzałby się z ich dziełem, byłby nie tylko tego dzieła ilustracją, ale niemal jego nieodłączną częścią. Niewielu jest również pisarzy, których dzieło było jak gdyby snem życzeniowym całego życia, snem nigdy nie spełnionym, a przez to tym bardziej realnym w swoim zaprzeczeniu. Tego rodzaju pisarstwo zdarza się bardzo rzadko, bo rzadko bywa, aby pamiętnik marzeń zespolił się w kształt zorganizowany, artystycznie pełny, stano-wiący świat odrębny i jednolity.

Takim właśnie pisarzem był Aleksander Grin. Jego życie, które byłoby niezwykłe i odrębne w każdym kraju, gdziekolwiek by się urodził, stanowiło tak integralne podłoże dla wszystkiego, co napisał, że nie sposób mówić o jego dziele nie zapoznawszy się choćby najogólniej z trudnymi jego losami.

Był synem powstańca 1863 roku zesłanego do Wiatki, gubernialnego miasta, a raczej miaste-czka, zagubionego na odległych wschodnich przestrzeniach carskiej Rosji. Nazywał się w rzeczywi-stości Gryniewski, a późniejszy skrót nazwiska Grin, tak obco brzmiący w języku rosyjskim, dopaso-wał do świata, który stworzył w swych opowiadaniach, świata obcego, dziwnego, nie umiejscowione-go w żadnej istniejącej geografii. Podobnie jak wielu innych polskich zesłańców Stefan Gryniewski, ojciec Grina, ożenił się z Rosjanką, wrósł w obce środowisko, był buchalterem w szpitalu miejskim, żył w nędzy, rozpił się i umarł w nędzy.

Najstarszy syn po śmierci matki i po powtórnym małżeństwie ojca z córką diaczka cerkiewne-go, rósł w zaniedbaniu w ciężkiej atmosferze ubóstwa i awantur rodzinnych. Milkliwy odludek, od najwcześniejszych lat żył w sztucznym, urojonym świecie lektury przygodowej. W skrzyniach pozostałych po stryju, pułkowniku Gryniewskim, pełno było książek w języku polskim, rosyjskim i francuskim. Grin grzebał w nich zapamiętale całymi dniami i czytał, pomijając książki francuskie, bo nigdy nie nauczył się żadnego obcego języka, książki Jules Verne'a, Maine Reida, Jacolliota, Gustawa Aimarda — całą przygodową i podróżniczą literaturę tamtych czasów. W ubogiej, wygnańczej Wiatce marzył o dalekich podróżach i marzenie to nie opuściło go przez całe życie. Wyrzucony z gimnazjum realnego, z trudem przyjęty po usilnych staraniach ojca do szkoły miejskiej, bity i prześladowany przez kolegów i nauczycieli, nie umie znaleźć sobie miejsca w okrutnych i prymitywnych warunkach dalekiej rosyjskiej prowincji. Włóczy się po okolicznych lasach — wiecznie głodny i wiecznie wy-obrażający sobie, że jest kim innym.

Ale lasy pod Wiatką nie były amerykańską puszczą, a włóczący się po nich obdarty bosy chłopak nie był traperem, zaprawionym do prymitywnego życia, choć sobie to na próżno wyobrażał. I oto piętnastoletni Grin postanawia uciec do Odessy, aby zaciągnąć się na statek. W opowiadaniu „Okręty w Lissie” jeden z bohaterów Grina mówi: „Jestem samotny... wiem, co pozostawiłem za sobą. A przy tym odczuwam, zawsze odczuwałem, wielką potrzebę zmiany miejsca. W ten sposób zamy-śliłem teraz s w o j ą podróż... Będziemy objeżdżać bez określonego planu morza i lądy, przyglądać się cudzemu życiu, szukać ważnych i wiele znaczących spotkań, nie spieszyć się, czasami ocalić zbiega, wziąć na pokład rozbitków, stać wśród kwitnących ogrodów na wodach olbrzymich, na pewien czas, być może, zapuścić korzenie w obcym kraju, pozwalając kotwicy obrosnąć solą, a potem, gdy zatęsknimy, znów odlecieć nastawiwszy żagle pod wiatr”.

Tak sobie zapewne wyobrażał Grin dalekie podróże, kiedy błąkając się po porcie odeskim nada-remnie usiłował dostać się na jakikolwiek statek. Nocował w nędzarskim barłogu, głodował tak długo i uporczywie, że porobiły mu się wrzody na nogach. Wreszcie, kiedy zdawało się, że szczęście się do niego uśmiechnęło, kiedy okłamawszy kapitana, że ojciec przyśle pieniądze za jego wyżywienie, dostał się wreszcie na jakiś statek — po dwóch rejsach na Morzu Czarnym został wysadzony na brzeg. Ale ta podróż tym bardziej rozjątrzyła jego pragnienie przygód. Znowu zaczyna tułaczkę po zakaza-nych zakamarkach portu, żebrze na ulicach, aż po niewiarygodnej poniewierce zaciąga się na krypę płynącą do Chersonezu. Tam właściciel stateczku zostawia go nie płacąc ani grosza, a Grin wraca na gapę parowcem do Odessy. Przez pewien czas pracuje jako markier w porcie. Udaje mu się zrobić jedyny w życiu zagraniczny rejs do Aleksandrii, aż wreszcie, zrezygnowany, postanawia wrócić do Wiatki.

Ze swoich rejsów po Morzu Czarnym Grin zachował w pamięci jedynie port w Jałcie i widok kaukaskich szczytów. „Światła Jałty zapamiętałem przede wszystkim — pisze pod koniec życia w swej »Powieści biograficznej«. — Światła portu zlewały się ze światłami niewidzialnego miasta. Parowiec zbliżał się do mola w jasnych dźwiękach parkowej orkiestry. Dolatywał zapach kwiatów, ciepłe porywy wiatru. Z daleka dawały się słyszeć głosy i śmiechy.

Resztę rejsu zapomniałem, prócz nie znikającego z horyzontu pochodu śnieżnych gór. Ich ciągnące po wysokości nieba szczyty nawet z daleka ukazywały świat ogromnych światów. Był to łańcuch wysoko wzniesionych krain iskrzącego się lodami milczenia”.

Z krain milczenia, konkretnych i niemal dotykalnych, lśniących realnymi i urojonymi blaskami, dla Grina jedna była tylko droga — w równie konkretny, stworzony przez niego realny świat marze-nia, równie barwny, ale brzmiący wieloma głosami, pełen ruchu, pełen gwałtownych a wzniosłych konfliktów.

„Wcześniej czy później — mówił bohater jego powieści »Biegnąca po falach« — u schyłku życia czy w rozkwicie lat, Niespełnione przyzywa nas, a my rozglądamy się, usiłując pojąć, skąd nadleciał zew. Wtedy ocknąwszy się w swoim zwykłym świecie, opamiętujemy się z przykrością i ważąc każdy dzień wpatrujemy się w życie, całą naszą istotą starając się odgadnąć, czy też nie ziszcza się Niespełnione. Może dostrzegamy już jego kształt? Może teraz wystarczy tylko wyciągnąć rękę, by chwycić i zatrzymać jego ledwo majaczące zarysy?

Tymczasem mijają dni i przepływamy obok wysokich, mglistych brzegów Niespełnionego, zaprzątnięci powszednimi sprawami”.

Takie to brzegi jawiły się Grinowi od najwcześniejszego dzieciństwa, nigdy nie osiągnięte — i całe jego życie było wiecznym ich poszukiwaniem. A dzień powszedni, przytłaczający i trudny do zniesienia, był jedynie przedprożem tego, co Nieosiągalne, gdzie każdy krok ranił bezbronnego.

Do domu Grin wracał kryjąc się w towarowych pociągach, ale ostatnie dwieście kilometrów przeszedł pieszo jesiennymi, grząskimi drogami. W Wiatce był kolejno łaziebnym, kancelistą, pisał chłopom podania po zajazdach. I znowu po pewnym czasie ruszył w dalszą drogę. Powędrował do Baku, ale tu stoczył się już na samo dno. Żył z żebraniny i z przypadkowych drobnych zarobków: wbijał pale w porcie, pracował jako tragarz, oczyszczał statki z farby, gasił pożary ropy. Nocował na przystaniach w pustych kotłach, pod przewróconymi do góry dnem łódkami, a czasem zwyczajnie pod płotem. Już w Wiatce zaczął pić, a w Baku, zetknąwszy się z ostateczną nędzą i upadkiem, stał się ponury, jeszcze bardziej niż dawniej milczący, zamknięty w sobie — i to zostało mu już na całe życie.

A jednak i tam, na dnie nędzy, nie opuszczało go marzenie o pięknie i o dobroci. Konstanty Paustowski w pięknym szkicu o Grinie opowiada, jak stawał on przed witrynami fotografów, „aby pośród setek tępych i wymiętych chorobami twarzy znaleźć choć jedną twarz, która by mówiła o życiu radosnym, wzniosłym i beztroskim. Wreszcie znalazł taką twarz — twarz młodej dziewczyny — i opisał ją w swoim dzienniku. Dziennik trafił do rąk właściciela domu noclegowego, człowieka nikczemnego i chytrego, który zaczął wykpiwać Grina i nieznajomą dziewczynę. Sprawa o mało nie zakończyła się krwawą bójką” — dodaje Paustowski.

I może ten instynkt piękna i dobroci, instynkt utopii, który miał później znaleźć ujście w urojo-nym świecie mitycznej Grinlandii, stał się pobudką do krótkotrwałej, tak niezgodnej z usposobieniem Grina, przygody politycznej. Po długich tułaczkach, w ostatecznej rozterce, Grin zaciąga się jako ochotnik do wojska carskiego. Służył w pułku piechoty w Penzie i tam po raz pierwszy zetknął się z eserami i zaczął czytać rewolucyjne broszury. „Od tej pory — pisze Grin — życie odwróciło się ku mnie wydobytą na jaw, zdawałoby się dawniej, że tajemniczą stroną. Mój entuzjazm rewolucyjny był bezgraniczny. Na pierwszą propozycję pewnego ochotnika esera wziąłem tysiąc proklamacji i rozrzu-ciłem je po podwórzu koszar”.

Przesłużywszy około roku Grin zdezerterował z wojska i oddał się bez reszty działalności rewo-lucyjnej. W Kijowie i w Sewastopolu zasłynął jako żarliwy mówca i agitator żołnierzy i marynarzy. Ale Grin nie byłby sobą, gdyby nawet w niebezpieczeństwach pracy rewolucyjnej nie pozostał nadal przede wszystkim uważnym widzem. „Nie na próżno — jak zauważa Paustowski — sam o sobie mówił, że zjawiska życia interesowały go przede wszystkim w sposób wzrokowy — lubił przyglądać się i wdrażać sobie wszystko w pamięć”.

Sewastopol zapamiętany przez Grina stał się w geografii jego urojonych krain legendarnym Zurbaganem. Sam przyznaje, że niektóre rysy Sewastopola weszły do jego opowiadań. Grin opisując Zurbagan nie tylko przenosi do tego urojonego miasta sewastopolskie uliczki, port z wojennymi okrętami, wysokie maszty w zatoce i setki migoczących w nocy świateł, ale również atmosferę, poezję współżycia z morzem: „Niebezpieczeństwo, ryzyko, władza natury, światło dalekiego kraju, cudowna niepewność, przelotna miłość kwitnąca spotkaniem i rozłąką; porywające wrzenie spotkań, twarzy, wydarzeń; bezmierna różnorodność życia, a wysoko w niebie — to Krzyż Południa, to Niedźwiedzica, a wszystkie lądy — w przenikliwych oczach, choć twoja kajuta pełna jest nie opuszczającej cię ojczyzny z jej książkami, obrazami, listami i zeschłymi kwiatami”.

W tymże Sewastopolu jesienią 1903 roku Grin został aresztowany i przesiedział w więzieniu dwa lata, aż do końca października 1905 roku. Tam też zaczął pisać. Uwalnia go rewolucja, jednakże po pewnym czasie zostaje aresztowany powtórnie i zesłany do Tobolska. Udaje mu się uciec z etapu i przedostać do Wiatki, gdzie ojciec wykrada dla niego z szpitala miejskiego paszport zmarłego syna diaczka — Malginowa. Pod tym nazwiskiem Grin ukrywał się dość długo w Wiatce, a potem w Petersburgu, pod tym również nazwiskiem wydrukował swe pierwsze opowiadanie. Grin wspomina, jak ujrzawszy w kiosku numer „Wiadomości Giełdowych” ze swoim opowiadaniem, niemal wycało-wał sprzedawcę gazety, który nie wierzył zapewnieniom, że on jest właśnie autorem i podejrzliwie patrzał na młodego obdartusa.

Na polecenie kierownictwa podziemnej eserowskiej organizacji Grin pisze propagandową nowelę pod tytułem „Zasługa szeregowca Pantelejewa”. Ale losy tego debiutu, niejako zapowiadając przyszłe, ustawiczne trudności pisarskie Grina, były nader symptomatyczne. Broszura miała być roz-rzucona w koszarach moskiewskiego garnizonu, jednakże w dniu, gdy została wydrukowana, żandar-meria podczas rewizji w drukarni skonfiskowała, a potem spaliła cały nakład. Grin do końca życia uważał, że utwór ten stracony został bezpowrotnie, a przecież w pięćdziesiąt lat później jeden egzem-plarz broszury odnalazł się jako „dowód rzeczowy” w aktach sprawy.

Z początku nieśmiało, później coraz częściej Grin zaczyna drukować swe utwory w różnych magazynach i pismach ilustrowanych. Zresztą w tego rodzaju pismach drukował do końca. Do końca uważano go za dostawcę lektury rozrywkowej, przygodowej, dopiero w ostatnich latach życia udało mu się od czasu do czasu trafić do pisma literackiego. Nie wpuszczano go do „wielkiej literatury” nie doceniając tego pisarstwa, które stało pozornie na uboczu literatury rosyjskiej, do niczego niepodobne i z niczym nieporównywalne. Przyczyniły się do tego również cechy charakteru Grina — zawsze był nad podziw skromny, niepewny siebie, zawsze wzruszająco wdzięczny za każdą najmniejszą pochwałę.

Michał Słonimski w swoich wspomnieniach o Grinie opowiada, jak w 1921 roku Grin po raz pierwszy czytał mu właśnie niedawno przedtem napisane „Szkarłatne żagle”. Przyszedł do Słonim-skiego starannie ogolony, wypił szklankę mocnej herbaty, położył na kolanach gruby plik gęsto zapi-sanych arkuszy wyrwanych z księgi buchalteryjnej i długo ociągał się z czytaniem. Słonimski pisze, że zrobiło mu się po prostu przykro, gdy patrzył na straszliwe onieśmielenie tego o siedemnaście lat star-szego od niego pisarza.

— Boję się — odezwał się Grin rwącym się głosem. W końcu zaczął czytać. A gdy Słonimski, aby go ośmielić, wypowiedział ogólnikowe zdanie:

Pan pisze tak, że wszystko widać jak na dłoni — Grin odpowiedział z głębokim przekona-niem:

Pan umie chwalić.

W opowiadaniu „Szczurołap”, o którym będzie jeszcze mowa, Grin, cytując fikcyjny list przyja-ciela swego bohatera, tak opisuje jego wygląd, zastrzegając się, że czyni to nie po to, aby utrwalić na stronicach książki swoje rysy, ale ze względu na potrzebę unaocznienia: „Jest smagły, ma niechętny do wszystkiego wyraz twarzy o regularnych rysach, strzyże się krótko, mówi powoli i z trudem”. Jest to niewątpliwie autoportret, a utwierdza nas w tym przekonaniu uwaga, jaką dodaje Grin: „To prawda, ale moja maniera mówienia w ten sposób nie była skutkiem choroby — pochodziła ona ze smutnego odczucia, z którego rzadko nawet zdajemy sobie sprawę, że nasz świat wewnętrzny interesujący jest dla niewielu. Jednakże — dodaje Grin — ja sam uważnie przyglądałem się każdej innej duszy i dlate-go rzadko się wypowiadałem, a raczej słuchałem”.

To uważne przyglądanie się ludziom, niechęć do wypowiadania swojego sądu o świecie i jego sprawach nie świadczyły bynajmniej o oderwaniu się pisarza od spraw dnia powszedniego. Przeci-wnie, Grin, który przez całe życie tropił i konstruował swoją utopię z niesłychaną zaciekłością i konse-kwencją, jak każdy utopista, był jednocześnie moralistą. Nie ma bowiem utopii bez ostro zaznaczonej postawy moralnej. Każda bowiem utopia rodzi się z buntu moralnego, ze sprzeciwu, z potrzeby naprawienia świata, z potrzeby szczęścia. Jeśli jednak w założeniu wszystkich klasycznych utopii była chęć naprawienia świata, chęć stworzenia wzorca dla zbłąkanej ludzkości, utopia Grina wynika z zaprzeczenia, a świat przez niego stworzony, kraj jego bohaterów, Grinlandia, jest krainą azylu, jest światem, do którego chroni się pisarz nie mogąc znaleźć sobie miejsca w rzeczywistości, w jakiej przypadło mu żyć. Nie chodzi tu o ten czy ów ustrój, o te czy owe konkretne ramy bytowania — ludzie pokroju Grina nieszczęśliwi są zawsze i wszędzie, i w naturalnym odruchu samoobrony muszą tworzyć światy urojone, dla nich konkretne i rzeczywiste.

Ażeby przeciwstawić się grozie realnego życia, trzeba tworzyć bajkę. Inny bosiak literatury rosyjskiej, któremu bardziej się poszczęściło niż Grinowi, ponieważ nigdy nie utracił wrodzonego optymizmu — Maksym Gorki — niejednokrotnie podkreślał twórczą rolę bajki, mitu, w którym reali-zowały się marzenia ludzkości. Grin usiłował nawet zbudować jakąś filozofię twórczej roli marzenia i bajki w realizacji konkretnego życia. W opowiadaniu „Serce pustyni” trzej szydercy bajeczką o zmyślonej osadzie w głębi dżungli skłaniają bohatera opowiadania, Steela, do wielomiesięcznej wy-prawy, w której omal nie utracił życia. Steel nie znajduje szczęśliwej osady, której nie było w rzeczy-wistości, ale pobudzona wyobraźnia i energia pozwalają mu zgromadzić ludzi, materiały i zbudować taką osadę. Ten sam mechanizm konkretyzacji marzenia widzimy w „Szkarłatnych żaglach”, jednym z najpiękniejszych opowiadań Grina, pisanym zresztą już w późniejszym okresie jego twórczości, w latach 1920 — 21. Ta czarująca w swej naiwności bajka cała oparta jest na urzeczywistnianiu wy-obraźni, jest jak gdyby potwierdzeniem lirycznej prawdy marzenia. Młoda dziewczyna, Assol, córka rybaka z Kaperny, jednej z urojonych miejscowości Grina, czeka na wymarzonego oblubieńca, który, wedle przepowiedni spotkanego ongi w lesie starego zbieracza bajek, ma się zjawić na statku pod szkarłatnymi żaglami. Wszyscy śmieją się z niej, uważają ją za obłąkaną. Ale marzenie się spełnia, statek ze szkarłatnymi żaglami przypływa do brzegów Kaperny, bo człowiek, który pokochał Assol, rozumie siłę twórczą zaklęć.

Jest w tym wszystkim jakaś magia, nie jakaś wiara przecież, lecz chęć wiary w możliwość realizacji tego, co niezniszczalne, chęć przeciwstawienia prawdy i piękna marzenia iluzoryczności okrutnego życia.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin