rozdz. 10 - Pochodzenie.doc

(140 KB) Pobierz

Rozdział dedykuję wszystkim, którzy pozostawili piękne komentarze i czytają moje opowiadanie.

Nie spodziewałam się takiego zainteresowania moim ff „Nowa Ja”.

Dziękuję!

Szczególne podziękowania dla Krison i Kolorowesloneczko2, za wspieranie mnie od samego początku, oraz

dla Pierniczek21 - Ona już wie za co.

 

 

  10. Pochodzenie

 

Całą noc żadne z nas nie zmrużyło oka. Hm, tak właściwie to tylko ja, bo przecież wampiry nie potrzebują snu. Każdy z nas głowił się nad zagadkami, które pozostawiła mi Rene. Carlisle studiował księgę, szukając w niej jakichś wskazówek. Edward razem z Jasperem próbowali znaleźć coś w księgozbiorach ojca. Alice, Esme i Emmet byli na polowaniu, a ja i Rosalie siedziałyśmy w pokoju Edwarda i przeglądałyśmy rzeczy, które przywiozłam z Phoenix. Najgorsze było to, że szukałyśmy, ale nie wiedziałyśmy czego.

- Twoja mama była piękną kobietą. – Powiedziała nagle Rosalie, gdy przeglądałyśmy albumy ze zdjęciami.

- Tak, tylko szkoda, że okazuje się, iż tak naprawdę jej nie znałam. – Poczułam w sobie wielką frustrację.

Jak ona mogła mi to zrobić? Myślałam, że była moją przyjaciółką, a okazuje się, że oszukiwała mnie całe życie. Miałam też jeszcze jeden problem, niemniej ważny, niż to kim jestem. Charlie. Dopiero co go odzyskałam, a znowu mam go stracić? Bo co innego mam zrobić? Rene dała mi dwie wskazówki. Jedna to taka, że mam się gdzieś ukryć, a druga, że grozi mi wielkie niebezpieczeństwo. Skoro mi coś grozi to i Charliemu.

              - Rosalie, mogę cię o coś zapytać?

              - Oczywiście, pytaj śmiało. – Uśmiechnęła się.

              - Co z moim tatą? Jak mam go chronić? Czy będę musiała go zostawić i nie informować co się ze mną dzieje?

              - Myślę, że to będzie najgorsze rozwiązanie do jakiego moglibyśmy dopuścić.

              - Ale przecież ktoś na mnie poluje. – Zasugerowałam.

              - No tak, ale pomyśl. Jeżeli wyjedziesz i zostawisz go samego, to oni i tak prędzej czy później do niego dotrą

              - A wtedy, albo zostawią go w spokoju, albo zabiją, albo użyją jako przynęty, żeby dorwać ciebie. – Dokończył Edward, który wchodził właśnie do pokoju.

              - To co ja mam robić? – Spojrzałam najpierw na Rosalie, później na Edwarda.

              - Zostać. – Skwitował mój ukochany.

              - Będziemy chronić was obu tu na miejscu. – Dodała Rosalie. – Tak długo jak będzie trzeba.

              - To niedorzeczne! Nie możecie być z nami dwadzieścia cztery godziny na dobę. – Edward zaczął się śmiać na moje słowa.

              - Kochanie, przecież ja i tak już jestem z tobą prawie całą dobę. Nic się nie zmieni. Zwiększę tylko czujność, a gdy będę musiał zapolować, to wtedy zostanie z tobą któreś z mojego rodzeństwa.

              - Zabiorę wam w ten sposób, całą prywatność.

              - Mi tam to odpowiada. Mam już dość spędzania całego mojego czasu z tymi gburami. – Rosalie się uśmiechnęła, wskazując na Edwarda.

              - Dość już tego. Zabieram Bellę na obiad, a ty wynocha z mojego pokoju.

              - Gbur! – Powtórzyła jego siostra, po czym wstała i wyszła.

Faktycznie, uświadomiłam sobie, że od wczorajszego śniadania nic nie jadłam. Zaprotestowałam jednak, gdy oświadczył, że zabiera mnie do restauracji.

              - Nie chcę w ogóle tego słuchać. – Oznajmił. – Ubieraj się i jedziemy do Port Angeles, potrzebujesz trochę relaksu. Ostatnie kilka dni było dla ciebie stresujące.

Tak, miał rację. W najgorszych koszmarach nie śniło mi się, że coś takiego mnie spotka. Tajemnice, sekrety, kłamstwa… Życie, które nie należało do mnie... Ojciec, który nie jest moim ojcem Zdecydowanie za dużo jak na jedną osobę. W drodze do Port Angeles, przyszło mi coś do głowy.

              - Jak myślisz, czy wymieniając wasze nazwisko, Rene chodziło o ochronę mnie?

              - Nie wiem kochanie. Gdybyśmy wiedzieli chociaż, skąd o nas wiedziała, byłoby łatwiej.

              - Muszę cię jeszcze o coś spytać, choć Carlisle będzie na mnie zły.

              - Carlisle? – Zapytał zaciekawiony.

              - Widzisz, wtedy po moim ataku, gdy Carlisle poprosił mnie o rozmowę, zapytał mnie o jakieś znaki szczególne na moim ciele. Wiesz może o co mu mogło chodzić?

              - Przykro mi, ale nie. – Postanowiłam nie dawać za wygraną.

              - To może wiesz dlaczego o to pytał?

Edward zamilkł. Wiedziałam, że trafiłam z pytaniem. Teraz pozostało tylko, nie pozwolić mu się spławić.

              - Wiesz prawda? Proszę, powiedz mi o co chodzi. To dotyczy mnie, więc mam prawo wiedzieć.

              - Masz rację. – Edward zjechał na pobocze. – Kiedy wyrzucałaś z siebie gniew, wszyscy poczuliśmy coś niezwykłego, niesamowitego, ale i przerażającego, bo nigdy wcześniej się z tym nie spotkaliśmy…

              - Co to było? I skąd wiecie, że to miało jakiś związek ze mną? Może to był czysty przypadek.

              - Poczuliśmy ciepło przechodzące przez nasze ciała. Działo się tak za każdym razem, gdy ty krzyczałaś. Im słabiej krzyczałaś, tym słabiej to czuliśmy. – Wyjaśnił, i po chwili dodał: - Przepraszam słońce, że nie mogę ci bardziej pomóc, że nie mogę ci nic więcej wyjaśnić. Chciałbym, żebyś była szczęśliwa i zrobię wszystko, żeby tak było.

              - Jestem szczęśliwa, bo jestem z tobą.

Nic więcej nie musieliśmy sobie mówić. Edward zapalił silnik i ruszyliśmy. Mimo, iż w samochodzie panowała cisza, była to chwila magiczna. Na moment zapomniałam o wszystkim. Byłam szczęśliwa, bo byłam kochana. Każdy obdarzony rozumem, świadomy przemijania i niuchronności śmierci, szuka na ziemi kogoś, kto pomoże mu przetrwać. Taki ktoś ma miejsce w naszych sercach i marzeniach. Ja kogoś takiego mam. Jego miłość ma tak wielką tajemniczą siłę, że mogłabym przenosić góry. Dzięki Edwardowi czuję, że jestem „sercem kochana”. Nie miałam żadnych wątpliwości, co do tego, że dopóki jestem z nim, nic mi nie grozi. Siła naszej miłości jest zbyt wielka, żeby ktoś lub coś mógł nas zniszczyć.

Podjechaliśmy pod ogromny hotel w Port Angeles, położony nad samą zatoką Puget. Gdy uświadomiłam sobie, że to tu Edward zamierza zabrać mnie do restauracji, wpadłam w panikę. Mój ukochany zdążył już wysiąść i obejść samochód, żeby otworzyć mi drzwi, podał mi rękę i pomógł wysiąść.

- Edwardzie, doceniam twoje intencje, ale czy naprawdę musimy tam iść?

- Bello, kochanie, przecież już ci mówiłem, że chcę dla ciebie wszystkiego co najlepsze.

Na moje szczęście, w tym samym momencie, dostrzegłam nieopodal budkę z hot-dogami.

              - Chcesz dla mnie tego co najlepsze? – Upewniłam się.

              - Tak… - Odpowiedział niepewnie, wyczuwając w moim pytaniu podstęp.

              - To proszę cię w takim razie, żebyśmy poszli tam. – Wskazałam mu wcześniej wypatrzone miejsce. – Mam ochotę na zapiekankę.

Wybrałam celowo takie danie, gdyż przy nim było najmniejsze prawdopodobieństwo ubrudzenia się jakimś sosem. Edward w końcu, po którymś z kolei błagalnym spojrzeniu zgodził się.

              - Jesteś bardzo zmęczona, czy może uda mi się namówić ciebie na krótki spacer po plaży? – Zapytał nagle, gdy wtapiałam zęby w przepysznej i wielkiej zapiekance.

              - Możemy się przejść, świeże powietrze dobrze mi zrobi. – Odparłam, gdy zdołałam już przełknąć pierwszy kęs. Chyba byłam bardzo głodna, bo gdy doszliśmy do plaży, mojego posiłku już nie było. 

Wieczór był wyjątkowo ciepły, niebo prawie bezchmurne, w przeważającej części koloru granatowego, gdzieniegdzie jednak z pojawiającym się kolorem purpury. Migotało na nim milion gwiazd, jakby ktoś przyozdobił niebo cekinami. Gdy robiliśmy pierwsze kroki po chwaszczącym piasku, poczułam jak Edward wsuwa swoją zimną, aczkolwiek wyjątkowo delikatną, przypominającą w dotyku jedwab dłoń w moją. Speszona klimatem jaki nam towarzyszył, jak i samą sytuacją spuściłam wzrok. Poczułam delikatne szarpnięcie. Zorientowałam się, że mój ukochany stoi. Podszedł do mnie powoli, swoją dłonią podniósł mój podbródek i zmusił w ten sposób do spojrzenia sobie prosto w oczy. Magia… Wszędzie dookoła, otaczała nas magia chwili.

              - Spójrz. – Powiedział nagle, wskazując palcem w dwa przybliżające się do nas punkciki.

Pamiętał przy tym, że mój wzrok jest dużo gorzej wykształcony niż jego, więc poczekał chwilę, żebym mogła się dobrze przyjrzeć. Moim oczom ukazała się piękna para – on siwy i przygarbiony, ona o lasce w za dużej, różnokolorowej, kwiecistej sukience. Obydwoje mieli może około siedemdziesięciu pięciu lat. Mieli pomarszczone, ale uśmiechnięte twarze. Dopiero po chwili dostrzegłam, że trzymają się za ręce. Nagle, całe moje bezsensowne zażenowanie uleciało wraz z wiatrem. Po chwili poczułam oddech Edwarda na mojej szyi.

              - Będę przy tobie całą wieczność, a każdego dnia wieczności, będę cię kochał jeszcze bardziej, o ile można kochać bardziej niż kocham cię teraz.

Nasze ciała niepokojąco zbliżyły się do siebie. Obiema rękoma, objął delikatnie moją twarz i przytrzymywał ją tak w bezruchu. Poczułam zbliżający się zimny i zarazem słodki oddech Edwarda. Nasze usta złączyły się w jedność. Poczułam się jak w niebie. Mój kochany całował mnie z wyrafinowaniem, ale subtelnie. Nasze języki i myśli połączyły się w całość, dusze oderwały się od rzeczywistości i uniosły w przestań. Chciałam aby ta chwila trwała wiecznie. W milczeniu wróciliśmy do samochodu, słowa były zbędne. Gdy dojechaliśmy do jego domu czekała na mnie kolejna niespodzianka.

              - Gdzie są wszyscy? – Zapytałam.

              - Esme, Alice i Emmet po polowaniu postanowili odwiedzić znajomych z Klanu Denali, Jasper i Rosalie dołączyli do nich, a Carlisle ma dziś dyżur w szpitalu.

Edward wziął mnie na ręce i zaniósł do swojego pokoju. Uznałam, że chyba jednak potrafi czytać w moich myślach, gdyż zaproponował, że przygotuje mi odprężającą kąpiel. Po dwóch dniach i jednej nieprzespanej nocy, nie marzyłam o niczym tak bardzo, jak relaks w gorącej wodzie. Gdy weszłam do łazienki, światło było przyciemnione, a w powietrzu unosiła się woń kwiatowych kadzidełek. Spędziłam w tym stanie chyba z godzinkę. Po skończonej relaksacji, założyłam na siebie satynową koszulkę, w kolorze jasnej zieleni i taki sam szlafrok, włosy zwinęłam w kok i spięłam klamrą. Byłam w pełni gotowa do snu. Gdy weszłam do pokoju, widok jaki zastałam był szokujący. W całym pokoju poustawiane były zapalone świece. Na podłodze widniała ścieżka, usłana z białych płatków, bodajże róż. W półmroku, jaki panował w pokoju podążyłam wzrokiem za nią. Na jej końcu stał Anioł. Powolnym krokiem zbliżał się w moją stronę. Zza na wpół rozpiętej koszuli, widać było idealnie wyrzeźbiony tors. Mrok był aksamitnie miękki, pełen lęku i podejrzliwości. Nasze ciała splotły się w czułym uścisku. Moje ciało zareagowało na cudzą intymność. Nagle poczułam chłód spływający z karku, po plecach i w dół aż do lędźwi. Delikatnie zsunął ze mnie szlafrok, a następnie koszulkę nocną. Moje dłonie skierowały się w stronę jego klatki piersiowej i zaczęły odpinać powoli, aczkolwiek stanowczo guziki jego koszuli. Edward wziął mnie w swoje silne ramiona i zaniósł na przyozdobione płatkami łoże. Zaczął mnie całować w zaróżowiony od wstydu policzek, później w szyję, ramiona, aż doszedł do najbardziej intymnych części mojego ciała. Mimo swojej siły był bardzo delikatny. Nasze ciała poruszały się jednym rytmem. Odgłosy jego długiego, silnego orgazmu, zagłuszył nagły deszcz, który lunął ciepłą, życiodajną falą. Wiedzieliśmy już oboje, że należymy tylko do siebie. Leżeliśmy wtuleni w siebie nawzajem i tak bliscy, jakbyśmy byli jedynymi istotami na tej ziemi. Patrzyliśmy sobie w oczy, a czas zwolnił do tego stopnia, że zagarnął całą przestrzeń otaczającą nas tej nocy. Gwiazdy zbledły, a nasze oddechy stopniowo się wyrównały…

 

              Rano, magia nadal towarzyszyła atmosferze, panującej w pokoju. Leżałam w ramionach najcudowniejszego mężczyzny w naszym układzie słonecznym, i mimo, że wiedziałam, iż smutna rzeczywistość zbliża się wielkimi krokami, zachłystywałam się każdą sekundą jaka nam pozostała. Nie otwierałam oczu, chcąc przeżywać ją w pełnym majestacie, skupiając się na najdrobniejszym jej szczególe. Nagle poczułam Edwarda pocałunki na głowie, szyi, policzku, ustach…

              - Najpiękniejsza pobudka, jaką miałam w życiu. – Powiedziałam, gdy już skończyliśmy się całować.

              - Kocham cię, Izabello Swan. – I jego usta znowu powędrowały w stronę szyi, ramion…

Puk! Puk! Ktoś walił w drzwi.

              - Mogę? – To był Emmet.

              - Nie! – Wrzasnęłam, gdy uświadomiłam sobie, że leżę bez jakiegokolwiek skrawka ubrania.

Zza drzwi było słychać tylko gromki śmiech Emmeta. Kątem oka zauważyłam, że koło łóżka leży koszula Edwarda. Sięgnęłam ją szybkim ruchem i założyłam na siebie. Ech, jak dobrze, że Edward ma własną łazienkę, do której wchodzi się bezpośrednio z pokoju. Kocim ruchem zgarnęłam moją torbę z rzeczami i pognałam się ubrać. Wchodząc do łazienki, usłyszałam jak drzwi od pokoju się otwierają i paniczny śmiech starszego brata Edwarda.

              - Rozwalasz mnie brat… - Śmiech - Udało ci się jej nie zagryźć? – Usłyszałam komentarz Emmeta.

Tak właściwie, to chyba wszyscy, którzy byli w domu go usłyszeli. Czułam jak zalewa mnie krew. „Jak on może? Mógłby być bardziej dyskretny!” pomyślałam. Gdy ubrana już, weszłam do pokoju, Edward jak gdyby nigdy nic, nadal leżał na łóżku, od pasa w dół okryty jedynie satynową narzutą, z rękoma założonymi za głową i uśmiechnięty jakby wygrał „szóstkę” w totka. Emmet natomiast, stał oparty o balustradę łóżka, z rękoma skrzyżowanymi na świetnie rozbudowanej klacie ze zjadliwym uśmieszkiem, kręcąc głową to w prawo, to w lewo.

              - Co się tak patrzysz jak sroka w gnat? – Zapytałam Emmeta.

              - Nie, nic… - Podejrzanie się uśmiechał, i po chwili dodał. – Ostro było, co nie? Udało ci się ujarzmić ogiera? – Parsknął śmiechem.

Uggrrr… Jak małe, obrażone dziecko, obróciłam się napięcie i stanęłam do niego tyłem.

              - No maleńka, nie gniewaj się. – Dał mi kuksańca w ramię. – Przecież wiesz, że traktuję cię jak siostrę. Musisz się do moich żartów przyzwyczaić.

              - Do ciebie nie da się przyzwyczaić. – Odpysknęłam, a Edward zaczął chichotać. – A tobie co tak wesoło? – Dodałam, patrząc na Edwarda.

              - Uuu… Kobitka z pazurem! Lubię takie. – Emmet mówił przez śmiech.

Romantyczny czar prysł jak bańka mydlana.

              - Dobra, to co chciałem powiedzieć mojemu zdyszanemu bratu, już powiedziałem, więc nie przeszkadzam więcej. – I wyszedł.

Edward wstał z łóżka i zbliżając się do mnie, narzuta którą był owinięty nagle spadła. Stał przede mną tak jak go Pan Bóg stworzył, a raczej Carlisle. Moje zażenowanie sięgnęło zenitu. Potknęłam się o własne nogi i upadając strąciłam wszystkie moje albumy, które leżały na szklanym stoliku. Edward natychmiast znalazł się przy mnie, nadal golusieńki.

              - W nocy nie byłaś taka wstydliwa. – Uśmiechnął się, a ja zalałam się kolorem purpury.

Miałam dość, jak na jeden poranek. Edward pomógł mi wstać i widząc moje dalsze zażenowanie poszedł do łazienki się ubrać. Ja tymczasem zaczęłam zbierać albumy, które leżały na ziemi. Jeden z nich otwarty był, na zdjęciach z wspólnych wakacji z Rene w Vegas. Zaczęłam je przeglądać, gdy moją uwagę przykuło jedno z nich. Na tle jednego z największych kasyn w Vegas, stałyśmy z Rene do siebie przytulone. To był piękny czas, beztroski i szalony. Przejechałam ręką po zdjęciu, jakbym chciała je pogłaskać i nagle wyczułam jakieś wybrzuszenie. Wyciągnęłam zdjęcie z albumu i obróciłam. Na odwrocie widniał napis „tatuaż”, drukowanymi literami, a nie było to moje pismo.

              - Edward! – Zawołałam.

              - Co się stało? – Zapytał zaniepokojony.

              - Czy Carlisle mówiąc „znaki szczególne”, mógł mieć na myśli tatuaż?

              - Nie wiem, a dlaczego pytasz? Tylko nie mów, że… Przecież widziałem cię w całej okazałości.

              - Tak mam. – Odparłam z lekkim wstydem, że o nim zapomniałam. – I nie mogłeś go widzieć, bo jest w nietypowym miejscu i jest malutki.

              - Możesz mi go pokazać?

Kiwnęłam głową. Odgarnęłam swoje długie i gęste włosy, odchyliłam ucho i pokazałam mu mały chiński znak.



             

 

 

- Jasna cholera! Carlisle! – Zawołał Edward.

Po dwóch sekundach Carlisle był już z nami.

              - Co się stało synku?

              - Myślę, że powinieneś coś zobaczyć. – Edward odsłonił tatuaż znajdujący się za uchem.

              - Bello! Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? – Zapytał wyraźnie zaniepokojony doktor.

              - Przepraszam. Zapomniałam o nim. Zrobiłyśmy go z Rene sześć lat temu, na wakacjach w Las Vegas. Miałam wtedy jedenaście lat… No tak…

              - O co chodzi? – Dopytywał Edward.

              - Rene powiedziała, mi wtedy, że ma nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale nadejdzie taki dzień, że będę musiała zrozumieć znaczenie tych znaków… - Przerwałam. – Ale ja ich nie rozumiem! Nigdy do nich nie przywiązywałam szczególnej wagi! Myślałam, że Rene zrobiła mi go pod wpływem uroku miejsca w jakim byłyśmy… - Czułam, że się rozpłaczę.

              - Spokojnie Bello. – Carlisle położył swoje dłonie na moich ramionach. – Hope.

              - Hope? – Powtórzyłam.

              - Ten znak w języku chińskim symbolizuje hope, czy nadzieję. I ja już wiem o co chodzi. Chodźcie za mną, zaraz wam to wyjaśnię.

Edward ujął moją dłoń i poszliśmy za jego ojcem do gabinetu. Jako pierwszą dostrzegłam na wielkim, solidnym biurku „Księgę Wampirów”. Carlisle podszedł do niej i zaczął czegoś szukać. My tymczasem z Edwardem spoglądaliśmy to na siebie, to na niego. Do gabinetu weszła Rosalie, Emmet i Esme, a po chwili Alice i Jasper. Edward ścisnął moją dłoń trochę mocniej. Pomyślałam, że na pewno wyczytał ojcu w myślach o co mu chodzi i już wie. Zaczęłam się zastanawiać co łączy mnie, mój tatuaż i księgę.

              - Mam! – Krzyknął Carlisle.

Podeszliśmy z Edwardem bliżej. Moim oczom na jednej ze stron ukazał się identyczny chiński znak. Jednak nadal nic nie rozumiałam.

              - O kurwa!  - Wrzasnął Edward. – Chcesz powiedzieć, że miłość mojego życia jest…

              - Dokładnie Edwardzie. – Odpowiedział mu ojciec.

              - Możecie nam to wytłumaczyć? – Zapytała zniecierpliwiona Esme, która wyjęła mi te słowa z ust.

              - Ale to by oznaczało, że jej ojcem jest…

              - Na to wygląda. – Oni mimo wszystko nadal rozmawiali, jakby poza nimi nikogo więcej w pokoju nie było.

              - Edwardzie! Proszę! – Wyrwałam mu swoją dłoń z uścisku.

Carlisle zaczął się do mnie zbliżać recytując jakieś dziwne, niezrozumiałe dla mnie słowa:

W czasach, gdy wampiry będą żyły i współistniały z rasą ludzką, poczęte zostanie dziecko, spłodzone przez wampira wyższego rzędu i śmiertelniczkę. Dziecko powszechnie nazywane Hope, posiadać będzie uśpioną, aczkolwiek niewyobrażalnie potężną moc, zagrażającą naszej rasie. Siła dziecka, aktywuje się w momencie dołączenia do naszych szeregów, dlatego też należy je zgładzić, zanim będzie za późno.”  

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin