Pusta kartka.doc

(65 KB) Pobierz

Ze snu wyrwa mnie dźwięk mojej ulubionej piosenki. Nie otwieram oczu. Wsłuchuję się w pierwsze takty "Banicji". Fantastyczne intro zagrane na pianinie jest cudowną odskocznią od świata. Sprawia ono, że człowiek zaczyna marzyć. Może miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje, ale miłość od pierwszego usłyszenia na pewno! Kiedy usłyszałam ją po raz pierwszy poczułam, że mogę latać. A teraz słyszę ją kolejny raz i kolejny raz zadaję sobie te kilkanaście pytań: Kim jestem? Co robię na tym świecie? Czy mam jakąś specjalną misję do spełnienia? Kim chcę być? Czy byłabym w stanie zmienić coś na tym świecie? A może zostanę na zawsze szarym człowiekiem, jak miliony innych? Ale czy chcę? Nie! Nie chcę! Więc co mam zrobić, by zapamiętali mnie nie tylko najbliżsi? Co zrobić, by jedna karta w historii ludzkości była przeznaczona właśnie dla mnie?
             Nie zostałam zesłana, by odkupić grzechy ludzkości jak Jezus. Nie jestem stworzona do głoszenia Słowa Bożego z takim zaangażowaniem, miłością i oddaniem jak Karol Wojtyła. Nie umiem rapować, ani nawet pisać tekstów, by zostać drugim Notoriousem BIG, czy Tupacem Shakur. Do historii nie przejdzie moje wyznanie w stronę Niemców – „Jestem pączkiem”.
             Więc kim mogę zostać? Czy to aż tak trudny wybór? Co umiem najlepiej? Jakie są moje mocne strony?
             Matematyka idzie mi średnio, dostateczny na koniec pierwszej klasy liceum - żadna rewelacja. Drugim genialnym Talesem nie zostanę, nie ma co się łudzić. Einstein też ze mnie żaden, bo fizyka to dla mnie niezrozumiała sfera życia. Przedsiębiorcze przedmioty nie są moim konikiem, więc nie mam szans na rozkręcenie globalnego interesu jak właściciel McDONALDA.
             Ale język polski idzie mi całkiem nieźle. Orientuję się w epokach i najsłynniejszych dziełach. Znam wszystkie klasyki i ogrom pisarzy. Uwielbiam czytać książki o podłożu filozoficznym, ale też zwykłe powieści obyczajowe. No i kocham pisać. Zawsze byłam najlepsza w klasie, jeśli chodzi o dłuższe formy wypowiedzi.
             Eureka! Zajmę się pisaniem! Że też wcześniej na to nie wpadłam! Bardzo intrygujące. I niezmiernie kuszące. A jakie proste! Zostać drugim Sienkiewiczem, Tolkienem czy Coelhem. Zyskać światową sławę jeszcze za życia. Wydać miliony egzemplarzy moich dzieł. A dodatkowo zarobić na tym dobre pieniądze. Sprytny plan.
           Sięgam po omacku po telefon i słyszę najlepszy wers tego utworu: "MIMO, ŻE TO TYLKO RZEP NA OGONIE TO, DOPÓKI NIE WYPLUJĘ PŁUC, GONIĘ GO!" Napędza mnie do działania. Wyłączam budzik, odrzucam pierzynę i wyskakuję z łóżka. Podbiegam do szafy z ubraniami i wyciągam błękitne szorty oraz jasnożółtą bokserkę. Cały czas po głowie kołacze mi się jedna myśl: "Zostanę pisarką! Sławną, bogatą pisarką!" Lecę do łazienki, by wziąć zimny prysznic i ubrać się. Skaczę po dwa schody na raz, w biegu naciskam klamkę i z impetem uderzam w drzwi. Na mojej twarzy pojawia się grymas bólu. Prawe kolano będę czuć przez cały dzisiejszy dzień, prawe ramię i czoło również. Grymas bólu zamienia się w grymas wściekłości. Szarpię klamkę, lecz drzwi nie ustępują.

- Kto tam siedzi? - pytam ostrym głosem.

Odpowiada mi szum wody spod prysznica. Tak, to mój nieznośny młodszy brat. Tylko on bierze rano prysznic, zupełnie jak ja. Czasami odnoszę wrażenie, że robi to specjalnie, by wyprowadzić mnie z równowagi. Ale ja mu się nie dam! Biorę trzy  głębokie, uspokajające wdechy i kładę ubranie na schodach.

W piżamie wchodzę do pustej kuchni. Póki mam czas, zjem śniadanie. Otwieram lodówkę i wyciągam mleko. Grzeję je w międzyczasie nasłuchując, czy brat nie wychodzi z łazienki. Wsypuje czekoladowe płatki do miski i zalewam je. Siadam przy stole, zaczynam myśleć.

Książka. Chcę napisać książkę. Najważniejszy jest temat. Mój debiut pisarski powinien być inteligentny, ciekawy i błyskotliwy. Taki będzie! Chcę, by po moją książkę sięgnęli ludzie z wyżyn. Powinna opowiadać o życiu. Mogłaby przeplatać się z filozoficznymi wnioskami. To będzie strzał w dziesiątkę!

Odkładam brudną miskę do zlewu. Słyszę tupot bosych stóp. Tak! W końcu wolna łazienka! Sięgam po ubranie. W tym samym momencie truchtem mija mnie mama i zamyka się w łazience. Cholera. Teraz ja miałam iść!

- Mamo, szybko! - wołam.

- Musisz chwileczkę poczekać! - odpowiada.

Wrr! Chciałam się szybko umyć i zasiąść do pisania mojego bestselleru, ale chyba to się troszkę opóźni. A poza tym jedna łazienka w domu to za mało. Powinny być dwie. Jedna dla mamy, taty i brata, a druga dla mnie. Wtedy byłoby idealnie!

Idę do pokoju. Nie mogę teraz skorzystać z łazienki, więc chociaż przygotuję potrzebne rzeczy do pisania. Wyciągam czystą kartkę, kładę ją na biurku. Ze szuflady wyciągam czarny długopis. Sprawdzam telefon. Żadnej wiadomości, żadnego połączenia. Nie dziwię się. Jest dosyć wcześnie, jak na wakacje. Dopiero dziesiąta piętnaście, większość znajomych śpi, Maciek również. Wyłączam telefon, żeby nikt mi nie przeszkadzał w czasie pisania. Siadam wygodnie w fotelu i myślę.
O czym dokładnie napisać książkę? Może poruszyć problemy ekonomiczne jakiegoś kraju? Nie, to nie dla mnie. Nie znam się na tym zbyt dobrze. Chociaż mogłabym poszperać za wiadomościami w Internecie. To jest jakiś pomysł. No i mam pewne źródło.

Włączam laptopa i przeglądarkę internetową. Wpisuję w Google "problemy Trzeciego Świata". Wyskakuje mi bardzo dużo pozycji. Sprawdzam kilka. Niestety, okazuje się, że większość to nic innego jak ściągi i pomoce do szkoły. Przeglądam kilka stron i dowiaduję się kilku bardzo ciekawych rzeczy.Wyłączam komputer. Siadam z powrotem na fotelu i biorę długopis. Myślę. Jakby tu zacząć? Od kilku faktów? Jakich? Początek musi być dobry, żeby przyciągnął uwagę.

W tej samej chwili otwierają się drzwi do łazienki. Rzucam kartki na łóżko i biegnę na dół. Chwytam ciuchy, wskakuję do łazienki i zamykam się na klucz. Tak! Teraz moja kolej! Zrzucam z siebie piżamę i wchodzę pod prysznic. Letnia woda ochładza mnie, co w czasie ostatnich upałów jest bardzo pożądane. Mokre włosy spływają na ramiona. Czuję się jak w niebie.

Po kilku minutach wychodzę i owijam się ręcznikiem. Patrzę w lustro. Uśmiecham się.
A może by tak napisać książkę o miłości? Ująć to własnymi słowami. Przelać uczucia na papier. Wiem, co to miłość, bo mam chłopaka, którego kocham ponad życie. Mimo młodego wieku i małego doświadczenia, znam miłość osobiście. Bo miłość jest wtedy, kiedy dla drugiego człowieka chce się wszystkiego, co najlepsze. Bo miłość jest wtedy, kiedy jesteś z tym człowiekiem bez względu na wszystko, nawet na bardzo poważną chorobę, która go ogranicza, a tak jest w moim przypadku. Tak, napiszę książkę o miłości, która będzie światowym fenomenem!

Nakładam pastę na szczoteczkę i zamaszystymi ruchami czyszczę zęby. Nowy pomysł dodał mi energii. Płuczę usta, suszę włosy i ubieram się. Wychodzę z łazienki tak szybko, że prawie potrącam ojca, który idzie w moją stronę.

- Przepraszam! - rzucam przez ramię.

Docieram do mojego pokoju, chwytam długopis i... w głowie mam pustkę. Kolejny raz zastanawiam się, jak zacząć, żeby nie brzmiało banalnie. Jak zacząć, żeby przyciągnęło czytelnika? Czy to jest aż tak trudne? Ale przecież nigdy nie miałam problemów z pisaniem. Dlaczego akurat teraz mi się nie udaje?

Długopis wisi nad kartką, a ja myślę. A może by tak: "Siedziałam na znienawidzonej lekcji chemii, kiedy usłyszałam przejeżdżający nieopodal motocykl."? Nie, to nie to. Nie chcę kreować bohaterki, która jest materialistką i zwraca uwagę na to, czym facet jeździ, a nie jaki jest. Myślę dalej. Nie poddam się. Trudność pisania mnie nie zagnie! Mija minuta po minucie. Tak! Mam! "Siedziałam kolejną godzinę przy jego łóżku, czekając aż się obudzi i modląc się w duchu, by otworzył oczy, spojrzał na mnie i powiedział, że mnie bardzo kocha. Przecież zaszliśmy tak daleko, a ten wypadek, to tylko próba dla nas. Musimy ją przejść, inaczej wszystko runie. To jedna z tych trudności, które spotkaliśmy na swej drodze... ale, może opowiem wszystko od początku. Od samego początku...". Świetny wstęp! Albo nie. Za bardzo podchodzi pod romans. Nie, nie! Myślę dalej.

- Zuza! - słyszę krzyk mamy. Ze strachu długopis wypada mi z ręki i turla się pod łóżko. Cholera!

- Co?! - pytam, klęcząc na podłodze i próbując zlokalizować zgubę.

- Chodź tutaj, jesteś mi potrzebna!

- Już biegnę - zrezygnowana, zostawiam długopis pod łóżkiem, a kartkę na fotelu.

Idę do kuchni, skąd dobiegał głos. Przemierzając kolejne schody myślę, jak zacząć mój wielki bestseller. I czy na pewno napisać go o miłości? Dochodzę do wniosku, że nie. Muszę znaleźć inny, ciekawszy temat. Ale najpierw, muszę się dowiedzieć, czego chce ode mnie mama.

- Tak? - pytam, stając przed nią.

- Co Ty o dwóch godzin robisz sama w pokoju? - pyta ze zdziwieniem.

- Od dwóch godzin? - moje niedowierzanie nie ma granic. Spoglądam na zegarek i muszę przyznać mamie rację. Jest już po południu, dokładnie w pół do drugiej. - Ja... piszę opowiadanie - mówię z dumą.

- Opowiadanie? - słyszę uznanie w głosie mojej rodzicielki. - To ciekawie. Mam nadzieję, że dasz mi przeczytać jak skończysz.

- Ależ oczywiście, tylko nie wiem jeszcze kiedy...

- Słuchaj - przerwała mi. - Dzwoniła babcia i poprosiła, żebyś zrobiła zakupy i odwiedziła ją w końcu. Podyktowała mi co masz kupić, więc jedź. Nie musisz się spieszyć - podaje mi karteczkę i wychodzi, a ja nie mogę nawet wyrazić swojego protestu.

Zrezygnowana biorę pieniądze, dokumenty i kluczyki, ubieram sandałki i wsiadam do samochodu. Odpalam i wyjeżdżam na drogę. Do najbliższego większego sklepu mam kilka kilometrów. W drodze myślę o mojej książce. Jeśli nie problemy Trzeciego Świata i nie miłość, to jaki temat mogę w niej poruszyć? Włączam radio i szukam dobrej stacji. W końcu trafiam na Czwórkę Polskie Radio. Uwielbiam je. Jedno z inteligentniejszych mediów w Polsce. Dobre audycje, bogate w informacje, ciekawostki. A muzyka zróżnicowana, nie tylko pop i dance, ale też reggae, rap, dubstep. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Parkuję samochód, wysiadam i kieruję się w stronę sklepu. Sprawdzam listę, którą dała mi mama. Przy wejściu biorę koszyk i wkładam do niego wszystkie potrzebne produkty. Płacę i jadę do babci. Przemierzam główną drogę, skręcam w wiejską dróżkę. Jadę powoli. Nadal myślę nad tematem opowiadania, które zrobi ze mnie sławną pisarkę. W radiu rozpoczyna się utwór HiFi Banda pt: "Niewykorzystane okazje". Coś w tym jest. Rap zawsze był piękny. I mądry. Szkoda, że na scenie goszczą głównie faceci. A co z kobietami? Dlaczego jest ich tak mało? Przecież jeśli ktoś ma zajawkę, talent,  sposobność ku temu, to powinien dać z siebie wszystko, by zaistnieć w tej kulturze. Przynajmniej ja tak myślę.

Mam! Już wiem. Bomba! Napiszę o kobiecie, która przez swój trud i wysiłek została raperką! To jest fantastyczny temat! Tyko muszę go dostatecznie dobrze rozwinąć, by trafił w gusta nie tylko ludzi interesujących się rapem, ale i reszty. Wyjdzie mi fenomenalnie, czuję to! Rozglądam się po samochodzie, szukając jakiejś kartki i czegoś do pisania. Niestety, niczego nie mogę znaleźć. Wydaje mi się, czy wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie, żebym tylko nie napisała mojego opowiadania? Przecież nie jestem chyba tak złą osobą! Nawet zakupy teraz wiozę babci!

Nie mogę dać się złości i frustracji. Skupiam się na drodze. Pięć minut później gaszę samochód i wysiadam. Wyciągam zakupy i wnoszę je do domu. Kładę torby na stole w kuchni.

- Babciu! - wołam, rozglądając się dookoła.

Przechodzę z kuchni do pokoju dziennego. Nie widzę jej, więc otwieram drzwi do sypialni. Starsza kobieta leży na łóżku z telefonem w ręku. Podchodzę do niej powoli, żeby jej nie wystraszyć. Kładę jej dłoń na ramieniu i lekko potrząsam.

- Babciu - powtarzam. Nie budzi się. Ogarnia mnie panika. Uspokój się, krzyczę w duchu. Nasłuchuję. Oddycha. Oddycha, ale się nie budzi. Wyciągam telefon, włączam go, wybieram numer alarmowy i proszę o pomoc.

- Karetka jest już w drodze - oznajmia kobieta po drugiej strony słuchawki.

Biorę głęboki oddech. Znów wybieram numer, tym razem do mamy. Odbiera po czwartym sygnale.

- Mamo! Z babcią jest coś nie tak. Jedziemy do szpitala - wyrzucam na wydechu.

- My też już jedziemy - mówi mama i rozłącza się.

Dwie minuty później siedzę z babcią w karetce. Ratownik podpina jej kroplówkę. Trzymam ją za nieruchomą rękę. Boję się. Naprawdę się boję. W duchu modlę się, by to nie było coś poważnego. Ratownik zadaje mi pytania, odpowiadam mu szybko, rzeczowo. Dojeżdżamy do szpitala. Wywożą babcię na noszach. Biegnę za nimi. Wchodzą do holu, przez długi korytarz do sali. Przykazują mi czekać. Siadam na podłodze. Kładę dłonie na skroniach. Biorę kilka głębokich oddechów. Uspokajam się.

Kilka minut później widzę rodziców biegnących w moją stronę. Wstaję. Mama pyta, co z babcią. Wskazuję drzwi.

- Badają ją, odkąd przyjechaliśmy - mówię. Tata uspokaja mamę.

- Będzie dobrze - powtarza cały czas. Próbuję wierzyć w te słowa.

Siadam z powrotem na podłodze. Słyszę piknięcie. Wyciągam telefon. Widzę kilka nieodebranych połączeń i dwie wiadomości, których nie zauważyłam wcześniej. Wszystkie są od mojego chłopaka, Maćka. Cholera! Zapomniałam o naszym dzisiejszym spotkaniu! Odczytuję wiadomości: "Gdzie jesteś?", "Zapomniałaś, że jesteśmy umówieni?". Dzwonię do niego. Tłumaczę się.

- Spokojnie, rozumiem. Przyjechać do szpitala?

Przystaję na jego propozycję. Wiem, że bardzo przydałby mi się teraz obok. Czekam, aż lekarze wyjdą z sali i powiedzą, co z babcią. Wstaję. Zaczynam spacerować po korytarzu. Nerwy zaczynają mną trząść. A co jeśli... nie! Nie mogę tak myśleć. Ogarnia mnie złość na siebie i determinacja. Babcia będzie zdrowa! Musi być. Staję w oszklonych drzwiach wejściowych. Widzę Maćka wjeżdżającego samochodem na szpitalny parking. Szybko gasi silnik i wyskakuje, trzaskając drzwiami. Podbiega do mnie, pomimo zakazu zbytniego wysiłku i przytula.

- Będzie dobrze - szepcze na ucho. Z oczu zaczynają spływać mi łzy. Maciek przytula mnie jeszcze mocniej. Dam radę! Nie powinnam się rozklejać. Nie jestem słaba. Odsuwam się od chłopaka, a ten ociera mi łzy, bierze za rękę i prowadzi w stronę moich rodziców. Wita się z nimi. W tej samej chwili zza drzwi wyłania się lekarz i zwraca się do mnie.

- Z pani babcią wszystko dobrze, odzyskała przytomność, jednak powinna zostać na obserwacji przez kilka dni - oznajmia. - Jej życiu nic nie zagraża, a to jest najważniejsze.

Uff... wypuszczam powietrze. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymywałam oddech. Przez całą tą sytuację czuję się okropnie zmęczona. Mama pyta lekarza, czy można zobaczyć babcię.

- Owszem. Tylko proszę długo u niej nie siedzieć. Musi się wyspać i nabrać sił - żegna nas uśmiechem.
We czwórkę wchodzimy do sali. Babcia leży na łóżku, do ręki ma podłączoną kroplówkę. Wokół wezgłowia stoją różne aparaty, każdy służący do czegoś innego. Mały pokój wypełnia miarowe pikanie. Starsza kobieta uśmiecha się na nasz widok. Podchodzę najbliżej i biorę ją za rękę. Rozmawia z nami cicho, ostrożnie. Dziękuje mi za zakupy i za to, że ją w jakimś sensie uratowałam. W duchu cieszę się, że nie zwlekałam z tymi zakupami. Mama zaczyna swoją tyradę na temat stylu życia swojej matki.Tata próbuje jej przerwać, jednak mu nie wychodzi. Babcia protestuje, męczy się.

- Mamo, przestań, proszę Cię - mówię. - Porozmawiacie o tym innym razem.

Mama patrzy na mnie. Drzwi się otwierają. Wchodzi pielęgniarka.

- Wybaczcie państwo, ale muszę zmienić kroplówkę pacjentce. Proszę przyjść jutro - stoi przy drzwiach, dając nam do zrozumienia, że mamy wyjść. Jej postawa jest bezkompromisowa. Żegnamy się z babcią i wychodzimy. Patrzę na telefon, by sprawdzić godzinę. Ojej! Jest już po osiemnastej. Idę ramię w ramię z Maćkiem. Jego obecność dodaje mi sił. Nie wiem, co by było, gdyby go przy mnie nie było dzisiaj i przez te wszystkie trudne dni, odkąd jesteśmy razem. Wspieramy siebie nawzajem, ufamy sobie, a co najważniejsze - kochamy się.

Podchodzę do samochodu i wyciągam kluczyki z kieszeni. Maciek staje za mną. Kładzie mi dłoń na ramieniu. Odwracam się twarzą do niego i uśmiecham się, mimo zmęczenia.

- Przyjadę za godzinkę, dobrze? - pyta. Kiwam głową, na znak zgody. Całuję go w policzek. Wsiadam do samochodu, odpalam i wyjeżdżam z parkingu. Czeka mnie kilkanaście minut drogi. Staram się prowadzić spokojnie, ale po tym kilkugodzinnym (!) stresie trzęsą mi się ręce. Babcia jest zdrowa, nic jej nie będzie! Ta myśl rozpiera mnie od środka.

Przed dziewiętnastą parkuję w garażu. Rodziców jeszcze nie ma, bo miejsce ich samochodu jest puste. Wychodzę, zamykam szczelnie drzwi i ściągam sandały w ganku. Kluczyki rzucam na półkę w kuchni i idę do łazienki. Obmywam twarz i ręce. Patrzę w swoje odbicie w lustrze i nagle przypominam sobie o moim marzeniu.

Książka! Chciałam napisać książkę! Nawet wymyśliłam genialny temat, jednak wydarzenia dzisiejszego popołudnia przeszkodziły mi w tym. Ale teraz mam czas. Wychodzę z łazienki i kieruję się do mojego pokoju. Na schodach zatrzymuje mnie uczucie głodu. Zdaję sobie sprawę z tego, że od śniadania nie miałam w ustach nawet najmniejszego kawałeczka chleba. Niedobrze. Zawracam i wchodzę do kuchni. Jest pusta tak jak rano. Robię dwie kanapki z serem i znów udaję się do sypialni. W połowie drogi słyszę odgłos otwieranych drzwi. Zerkam przez poręcz i widzę wbiegającego do domu spoconego i brudnego brata. Macha do mnie, patrzy na kanapkę i pyta:

- Zrobisz mi też?

Kręcę głową, bo chcę iść zacząć pisać, jednak natychmiast zmieniam zdanie, widząc jego zmęczenie. On nie wie o tym co się stało, dociera do mnie. Idziemy razem do kuchni, on pije wodę gazowaną, ja robię mu kilka kanapek. Siadamy przy stole i rozmawiamy. Zastanawiam się, jak powiedzieć mu o dzisiejszych wydarzeniach, tak by go nie przestraszyć. Ostatecznie dochodzę do wniosku, że powiedzą mu rodzice. Nie chcę też psuć mu humoru i apetytu. Zajada ze smakiem i cały czas opowiada, jak było u kolegi, z którym spędził cały dzień na graniu w piłkę nożną. Uśmiecham się co jakiś czas i przytakuję.

Talerz pustoszeje w oka mgnieniu. Myję go i postanawiam iść do pokoju, tym razem już nie zawracając. Siadam na swoim łóżku, biorę kartkę i długopis. Znów mam ten sam problem, co przed południem. Wymyśliłam świetny temat, ale nie wiem jak zacząć tę historię. Do głowy przychodzą mi różnorakie pomysły, jednak żaden nie przypada do gustu. Sama już nie wiem, co robić. Nie mam weny. Kartka nadal jest pusta. A pisanie na siłę nie jest dobre - przynajmniej tak słyszałam kiedyś od polonistki z gimnazjum. Pierwsze kroki są bardzo trudne we wszystkich dziedzinach - jak się okazuje.

Słyszę pukanie i aż podskakuję. W drzwiach stoi Maciek. Uśmiecha się.

- Ładnie wyglądasz taka zamyślona - mówi. Odpowiadam mu uśmiechem i wskazuję miejsce koło siebie. Siada i przytula mnie.

- Co robisz? - pyta z ciekawością wypisaną na twarzy.

- Próbuję napisać książkę - mówię zawstydzona.

- Bardzo ambitnie - przyznaje. - A o czym?

Opowiadam mu o moich pomysłach i próbach, które spełzły na niczym. Oznajmiam też, że straciłam nadzieję na to, że uda mi się zostać sławną pisarką. Ze smutkiem mówię, że się do tego nie nadaję.

- Książki nie da się napisać w jeden dzień. Popatrz na Sienkiewicza, który "Krzyżaków" pisał ponad trzy lata, więc samo to pokazuje, że pisanie nie jest takie łatwe. Nie poddawaj się! Próbuj dalej, ale nie na siłę. Nie rezygnuj z marzeń, Zuza! - mówi Maciek, ale ja już podjęłam decyzję. Odkładam pustą kartkę i długopis. Szkoda, że jednak nic z tego nie wyszło.

- Jestem zmęczona - kładę się na łóżku, nadal tulona przez chłopaka. Nie odzywa się, jakby wyczuwając moją niechęć do rozmowy.

Leżę, dochodząc po pewnych ważnych wniosków.  Po pierwsze - nigdy nie powinno się robić czegoś na siłę. To jest bez sensu, marnuje się tylko cenny czas. Po drugie - człowiek powinien odnaleźć w swoim życiu pasję, która napędzałaby go do działania, odkrywania nowych rzeczy. Bez pasji człowiek jest, jak dom bez właściciela - nic nie znaczący, pusty. Po trzecie - marzenia nie powinny mieć podstaw materialnych. Marzenia nie powinny być napędzane perspektywą dużych pieniędzy i sławy. Pragnienia człowieka  są magiczną cząstką życia, która jest przeznaczona tylko dla niego. Szarzy ludzie nie muszą obawiać się ingerencji osób z zewnątrz. A jeśli zostałabym słynną pisarką, wielki świat porwałby mnie, wyssałby ze mnie wszystko, co najlepsze i porzuciłby na śmietniku, jak bezwartościową rzecz.

Przez chwilę znów widzę tę pustą kartkę. Pustą kartkę, leżącą na ziemi, a na niej długopis. Nie zrobiłam nim na kartce nawet malutkiej kropeczki, nie napisałam ani jednego wyrazu. No cóż, nie wszystko jest takie łatwe. Ta kartka jak na razie zostanie pusta. Może ktoś ją kiedyś zapisze. Ale to nie będę ja.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin