Bitwa pod Grunwaldem.doc

(33 KB) Pobierz
Gorący lipiec rok 1410

Gorący lipiec rok 1410 ... Przed bitwą pod Grunwaldem spotykają się obie armie.

Zadowoleni z tego, że się wzajemnie odnaleźli urządzają imprezkę.

W krzyżackim obozie wszyscy napierdoleni, klina klinem popychają sytuacja trwa kilka dni.

Pewnego poranka budzi się Wielki Mistrz Ulryk von Jungingen i odbierając podawaną mu flaszkę, pyta sługi:

- Co to my dzisiaj mamy?

- Dzisiaj ma być bitwa, Wielki Mistrzu (przecież 15 lipca!)...

- O kurwa... - powiedział skacowany Mistrz przecierając twarz.

Gdy już po paru głębszych Mistrz zaczął kontaktować, doszedł do wniosku, że zamiast wymordowywać się wzajemnie można by wystawić do walki po jednym rycerzu z obu stron i wygra ta strona, której rycerz zwycięży.

Nie będzie musiało tylu ginąć. Jak pomyślał - tak zrobił. Wysłali więc kolesia z dwoma mieczami (czy dwóch gości z jednym mieczem?)z poselstwem do Polaków. A tam... balanga na całego! Trzeba znaleźć Jagiełłę! Po pewnym czasie odnaleźli go w końcu najebanego w stogu siana. Przystał na wszystko, co mu powiedzieli...

Teraz trzeba wybrać odważnego do walki. Krzyżacy nie mieli z tym większego problemu – wybrali oczywiście Zygfryda de Loewe - najmężniejszego z mężnych.

Był to rycerz z drewna nie strugany. 3,80 wzrostu, 2,40 w barach. Teraz trzeba znaleźć dla niego konia. Niestety, jakiego by nie przyprowadzili, to albo się załamywał albo Zygfryd kolanami o ziemie szorował...

Sytuacja beznadziejna. Na szczęście Wielki Mistrz miał znajomości u Hannibala.

- Masz tu ode mnie tego słoniokonia - na pewno będzie dobry.

Rzeczywiście, teraz to Zygfryd nawet stopami ziemi nie dotykał. Kolejny problem to miecz: szukają i szukają, ale żaden nie jest dobry. Największy miecz jaki znaleźli w całych Prusach to Zygfryd w trzech palcach trzymał!

To przecież bez sensu! Poszli więc do kowala, aby wykuł odpowiedni oręż.

Kowal wykuł najpotężniejszy miecz jaki istniał - siedmiometrowy! Zygfryd zważył go w ręku, jak machnął, to za jednym zamachem ściął 14 dębów!

- No, tym to mogę walczyć!

Pozostała jeszcze zbroja. Jakiej by nie znaleźli to albo za mała, albo jakaś taka lekka...

Ostatecznie stary znajomy kowal wykuł odpowiednią zbroję dla Zygfryda.

Zajebista płytówka - pasowała jak ulał, zdobiona złotem i nader wszystko wytrzymała.

Zygfryd był gotowy do walki. Tymczasem w obozie Polaków ten sam problem. Jagiełło szuka

ochotnika, ale nikt się nie zgłasza. Król postanawia wziąć ich sposobem – polewa dodatkową

porcję miodu (wiele razy). Niestety, nawet totalnie najebani nie chcą walczyć. Jagiełło poszedł więc do starego druha - Zawiszy Czarnego. Niestety, ten nie był skory do opuszczania domu.

- Ubrudzę się tylko, jeszcze może mi się coś stać... Daj mi spokój!

Kolejny był Maćko z Bogdańca - ale ten również nie był chętny.

- Tu Jagienka na mnie czeka, a ja się będę gdzieś po jakiś polach bitwy chędożył? Nie ma mowy!

Następny Jurand - ale ten ma oczy wyjebane! BEZNADZIEJA!

Załamany Król wziął sznur i poszedł do lasu się powiesić.

Idzie i nagle widzi: jakiś kurdupel - metr dwadzieścia - konus taki, ubrany w marną skórzaną kurteczkę, z zardzewiałą szabelką u pasa, opiera się o drzewo i napruty jak worek... spawa (był to chyba pradziad Pana Michała...)

U Króla pojawiła się iskierka nadziei, takie małe światełko w tunelu.

Podchodzi i pyta, czy ten się zgodzi na walkę.

 

 

 

- No pewnie! - odpowiedział totalnie napierdolony głos. Nie był w stanie powiedzieć nic więcej...

Teraz trzeba go wyposażyć. I tu problem. Jakiego konia by nie znaleźli, to dla małego Polaczka olbrzym. Nie utrzymałby go nawet. Olali sprawę.

Teraz miecz. Niestety, nawet najmniejszego nie był w stanie unieść.

Wyluzowali.

Jeszcze zbroja. Ale jakiej by nie przynieśli, to dla naszego bohatera jak dom wielka - popijawy by mógł w środku urządzać. Dali se siana.

Zostawili mu tylko to co miał - cienką skórę i przerdzewiałą szabelkę.

Na koniec poprosili tylko o jedno:

- Po wszystkim możesz robić co chcesz, ale w dzień bitwy, na Boga, przyjdź trzeźwy!

Słonce wzeszło, obie armie stoją naprzeciwko siebie. Z szeregu krzyżackiego wyłania się wspaniały rycerz. Ale gdzie Polak???... Szukają go i szukają. W końcu znaleźli

- oczywiście napierdolony jak dzwonek.

Mimo to, tanio skóry nie sprzedamy, toć my przeca POLAKI...

Cucą go i wypychają do boju...

Na ugiętych nogach, zataczając się wychodzi na pole bitwy. Naprzeciw niemu wielki Zygfryd de Loewe... w błyszczącej złotem zbroi, z wykurwistym mieczem, na potężnym słoniokoniu. Spina wierzchowca i rusza do ataku. Pędzi z ogromną prędkością, ziemia drży pod kopytami słoniokonia, drugie słonce błyszczy na złotej piersi Zygfryda (wielki miecz zasłania to pierwsze).

Jagiełło wytrzeźwiał natychmiast i pojął co zrobił. "Ja pierdolę!

Przecież on zaraz zmiażdży naszego i wpadnie w nas - rozniesie nas wpuch. Jesteśmy już martwi!" - pomyślał zasłaniając twarz.

- W NOGI, kurwa, W NOGI!!! - krzyczy Król i wszyscy spierdalają gdzie popadnie.

Zygfryd de Loewe na swym słoniokoniu wpada na kurdupla Polaka huk, trzask, uniósł się tylko kurz i dym... Wielki Mistrz podjeżdża na miejsce potyczki, aby pogratulować zwycięstwa, swojemu wojowi .

Kurz opada, a tu straszny widok: słoniokoń leży z obciętymi nogami, parenaście metrów dalej

Zygfryd (całe piszczele ma pokrwawione)... a Polak stoi niewzruszony opierając się o szablę i mówi:

- Gdyby nie było "W NOGI", to bym cię kurwa zajebał...

2

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin