C.J. Redwine - Defiance #1 - Defiance.docx

(356 KB) Pobierz

 

 

 

C. J. Redwine

 

Defiance

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1.

RACHEL

 

Ciężar ich współczucia jest jak kamień przywiązany do mojej szyi. Czuję go w tych małych ukrywanych spojrzeniach, w ściągniętej skórze pomiędzy zmarszczonymi brwiami, w uciszonych szeptach które niosą się przez purpurowoszary półmrok zmierzchu jak małe sztylety ociekające krwią.

On nie wróci do domu.

Trudno jest zignorować kilku obywateli wciąż kłębiących się przy bramie prowadzącej do Wastelandu, strażników, którzy otaczają wejście i wielkie, solidne, dodające otuchy ciało Olivera u mojego boku, ale musiałam. Nie zniosłabym, gdybym pozwoliła sobie na to, żeby ukłuł mnie najmniejszy okruch wątpliwości.

Przyglądając się lasu, który napierał na pięćdziesięciojardową granicę wypalonej ziemi, którą trzymamy wokół miasta, żeby zapobiec każdemu niewykrytemu zagrożeniu, które zbliża się do naszego Muru, szukam jakiegokolwiek ruchu. Wasteland jest plątaniną drzew, zarośli, i łupin miast, które kiedyś tu były, wszystko pokryte lśniącym, oślizłym, zielonym porostem wczesnej wiosny i dryfującą stertą srebrzystych popiołów, które przypominały nam o naszej kruchości. Gdzieś na ich ścieżkach, grupy pozbawionych praw rozbójników plądrują dla dóbr, którymi mogą handlować w miastach-państwach. Gdzieś poniżej tego, Przeklęty włóczył się, szukając by pożreć to wszystko co pozostało z kiedyś wielkiej cywilizacji.

Nic z tego mnie nie obchodzi. Chcę tylko, żeby Ojciec wrócił do domu na czas.

- Rachel mała - powiedział Oliver, jego brązowe, poplamione mąką ręce owinęły się delikatnie wokół moich ramion jakby chciał mnie przygotować do tego, co chciał powiedzieć.

- On idzie.

- Nie wydaje mi się...

- On idzie. - Wbiłam paznokcie w moje dłonie i naprężyłam się, żeby zobaczyć ruch w zapadającym zmroku, jakbym przez siłę mojej woli mogła sprowadzić go do domu.

Oliver ścisnął moje ramiona, ale nic nie powiedział. Wiem, że myśli, że tata nie żyje. Wszyscy tak myślą. Wszyscy poza mną. Myśl o tym, że stoję sama w moich przekonaniach wysyła lśniący, ciężki snop bólu przeze mnie, i nagle czuję potrzebę, żeby Oliver zrozumiał.

Żeby się zgodził.

- On nie jest po prostu kurierem, wiesz. - Rzuciłam okiem na szerokie ramiona Olivera, które rzucały głębokie cienie na ziemię pod nim, i tęskniłam za dniami, kiedy byłam wystarczająco mała, żeby usiąść na jego ramionach, czując dudnienie jego głosu przez moją skórę kiedy szliśmy do bramy spotkać Ojca po kolejnej wyprawie zakończonej sukcesem. - Jest również tropicielem. Najlepszym Dowódcy. Nie ma mowy, żeby został złapany, nieświadomy w Westlandzie.

Głos Olivera jest równy kiedy mówi - Jest dobry w swojej pracy, mała Rachel. Ale coś go musiało... zatrzymać. Nie wraca do domu na czas.

Odwróciłam się, starając się dostrzec, gdzie kończą się obrzeża, a zaczyna Westland, ale teraz słońce jest niczym więcej jak ognisty miraż poniżej linii drzew, a cienie przejęły kontrolę.

- Ostatnie wezwanie! - krzyknął jeden ze strażników, jego ramiona napięły się pod ciemnym granatem jego munduru kiedy sięgnął po żelazny uchwyt obok niego i zaczął ciągnąć bramę do wewnątrz. Wzdrygnęłam się kiedy trzasnęły przy zamknięciu z ostrym, metalicznym dźwiękiem. Strażnicy wpletli grube, świecące łańcuchy w szkielet, zabezpieczając je, aż strażnicy z porannej zmiany wrócą z kluczem.

Przez chwilę staliśmy gapiąc się na już zamkniętą bramę. Potem Oliver owinął ramię wokół mnie i powiedział - Już czas.

Łzy kłuły mnie w oczy i zacisnęłam szczękę tak mocno, że moje zęby zgrzytnęły o siebie. Nie będę płakać. Nie teraz. Później, po tym jak Ojciec oficjalnie zostanie uznany martwym i mój protektorat zostanie przekazany na Olivera, pozwolę sobie czuć ból bycia jedyną osobą, która chce wierzyć, że Jared Adams, najlepszy tropiciel Baalboden, wciąż żyje.

Użyłam drewnianego stopnia, żeby wsiąść do powozu, który czekał na nas i sięgnęłam ręką, żeby pomóc Oliverowi również się wspiąć.

Kiedy powóz kołysał się i szarpał na brukowanych ulicach do terenu Dowódcy, złapałam w moje pięści pelerynę i starałam się ignorować sposób w jaki mój żołądek płonął przy każdej rotacji kół. Oliver sięgnął i rozwinął moją pelerynę z mojej prawej ręki. Jego ręka pochłonęła moją, jego skóra jest ciepła, zapach klonu i rodzynek z jego wypieków pocieszył mnie. Pochyliłam się do niego, przyciskając mój policzek do szorstkiego materiału jego tuniki.

- Przykro mi - powiedział delikatnie.

Przez chwilę chciałam to ukryć. Napawać się komfortem, który oferował i udawać, że może zrobić to lepiej. Zamiast tego, usiadłam, z wyprostowanymi plecami, dokładnie w sposób w jaki Ojciec mnie nauczył. - Nie wrócił dzisiaj, ale to nie znaczy, że w ogóle nie wróci. Jeśli ktokolwiek wie jak przetrwać w Wastelandzie, to jest to Tata. - Mój głos załamał się na nagłym przypływie żalu - mroczny, sekretny strach, że moja wiara w umiejętności Ojca nie potwierdzi się, i że zostanę sama. - To niesprawiedliwe, że musi zostać uznany za martwego.

- To prawdopodobnie moja praca, żeby powiedzieć, że życie nie jest sprawiedliwe, ale domyślam się, że już o tym wiesz. - Jego głos jest miarowy, ale jego oczy wyglądają na smutne. - Więc zamiast tego, powiem ci, że nadzieja jest cenna, a ty masz rację nie rezygnując z niej.

Spojrzałam mu w oczy, pozwalając mu na nakarmienie mnie kłamstwem i powiedzenie mi, że on wciąż wierzy. - Nawet jeśli wygląda na to, że wszyscy już tak zrobili?

- Zwłaszcza jeśli wygląda, że wszyscy inni już tak zrobili. - Poklepał moją rękę kiedy powóz zgrzytnął przy zatrzymywaniu się, jego podłoga zakołysała się długo po tym jak koła się zatrzymały.

Woźnica zeskoczył, podszedł do boku powozu i szarpnął płócienną klapę na bok. Wysiadłam i patrzyłam z niepokojem jak Oliver za mną podąża. Chociaż tylko lekkie zagniecenie szpeciło brązową skórę jego twarzy, jego włosy są bardziej szare niż czarne, i porusza się z ostrożną precyzją wieku. Sięgając do niego, wsunęłam ramię pod jego, kiedy sterował swoim zejściem z ciężkiego, drewnianego stopnia. Razem odwróciliśmy się, żeby stanąć twarzą do kwatery wojskowej.

Jak Ściana otaczająca miasto Baalboden, kwatera jest masywną przestrzenią poplamionych przez pogodę szarych kamieni podtrzymywanych wstęgami stali. Ciemniejące okna są wycięte w zwaliste ściany zewnętrzne jak odkryte, nieruchome oczy, a dach podtrzymuje kilka wieżyczek z załogą strażników, których jedyną pracą jest pozbywanie się intruzów zanim przejdą dwadzieścia kroków.

To nie tak, żeby jakikolwiek obywatel Baalboden był na tyle głupi, żeby przeciwstawiać się mężczyźnie, który rządzi nami z brutalnością konkurującą jedynie z tym, co czeka nas w Wastelandzie.

Zanim strażnik obsłużył kołek, dzięki któremu żelazna brama się otwiera, kolejny powóz przetoczył się, żeby stanąć za naszym. Rzuciłam okiem ponad moim ramieniem i ciepło ukłuło moje policzki, kiedy Logan McEntire ruszył w naszym kierunku, zachodzące słońce pomalowało jego ciemno-blond włosy na złoto.

Chciałabym, żeby moja blada skóra nie zdradziła mnie i zrobiłam, co było w mojej mocy, żeby udawać, że go nie widzę. Spędziłam dzisiaj tak dużo czasu mając nadzieję, że Tata wreszcie wróci z Wastelandu, że przeoczyłam rozważanie, że jakiekolwiek przeczytanie jego testamentu naturalnie włącza w to jego praktykanta.

Co jest w porządku. Tak długo jak nie będę musiała z nim rozmawiać.

- Oliver. Rachel, - powiedział Logan kiedy podszedł, żeby stanąć przy nas. Jego głos jest zwyczajowo spokojny, ton założę-się-że-mogę-znaleźćalgorytmżebytonaprawić, i mam nagłą chęć żeby wszcząć z nim bójkę.

Poza tym, że to by wyglądało jakby mnie obchodziło, że on tu jest.

A nie obchodzi.

Jego obecność nic nie zmieni. Mój Protektorat zostanie oddany Oliverowi, Logan przejmie obowiązki kurierski Taty, a ja wciąż będę odfajkowywać dni aż Tata znowu wróci do domu, a życie wróci do normy.

Oliver sięgnął, żeby klepnąć swoją wolną ręką w ramię Logana. - Dobrze, że przyszedłeś - powiedział. Jak gdyby Logan miał wybór. Jakby którekolwiek z nas miało wybór.

- To wydaje się zbyt szybko - Logan powiedział łagodnie kiedy strażnicy otworzyli bramę i pomachali na nas, żebyśmy weszli. - Jared jest twardy. Powinniśmy dać mu więcej niż sześćdziesiąt dni po dacie jego powrotu zanim będziemy musieli zadeklarować, że zginął.

Spojrzałam na Logana z zaskoczeniem i spostrzegłam jego ciemnoniebieskie oczy na mnie, zacięte przekonanie w nich doskonale pasowało do tego, co płonęło we mnie. Moje usta wygięły się w małym uśmiechu, zanim przypomniałam sobie, że nie zamierzam reagować jakby mnie obchodził.

Miałam wystarczająco doświadczenia z pierwszej ręki o dbanie o Logana McEntire'a, że wystarczy mi do końca życia.

Spojrzałam w dal i weszłam do kwatery bez kolejnego słowa.

Oliver i Logan deptali mi po piętach. Steward, ubrany w czerń, poprowadził nas do pokoju i cicho się przeprosił, zamykając drzwi za sobą.

Drewniane krzesła z prostymi oparciami otaczały długi, wypolerowany stół i sześć pochodni spoczywało w czarnych żelaznych kinkietach na białych, gołych ścianach. Powietrze było zadymione i zamknięte, ale nie wiem, czy to dławiące uczucie w moim gardle to z braku tlenu czy z faktu, że na końcu stołu stanął przed nami Dowódca Jason Chase, władca Baalboden.

Światło pochodni muskało złoty galon na jego świeżo wyprasowanej niebieskiej, wojskowej kurtce, pogłębiało bliźniacze bruzdy jego blizn, które tworzyły ścieżkę od jego lewej skroni do ust, i zamierało w nieprzerwanej ciemności jego oczu.

- Siadać - powiedział.

Tak zrobiliśmy. Nasze krzesła trzeszczały po kamiennej podłodze, wysokie tony pisku cierpienia. Dwóch mężczyzn siedziało po obu stronach krzesła Dowódcy. Jeden szarpał stertę pergaminów leżących przed nim nerwowymi palcami. Drugi nosił wystudiowany wyraz gumowatych fałd na swojej twarzy i trzymał pióro uniesione ponad kałamarzem, kawałek pustego pergaminu leżał przed nim.

Dowódca przyjrzał się każdemu z nas zanim usiadł na swoim miejscu, jego kręgosłup trzymał się w sztywnym zainteresowaniu. Nie poświęcając spojrzenia na dwóch mężczyzn przy nim, powiedział - Oliver James Reece, Logan McEntire i Rachel Elizabeth Adams, zostaliście wezwani tutaj dzisiaj, żeby uporać się z kwestią śmierci Jareda Nathaniela Adamsa.

Szarpnęłam się do przodu na jego słowa, wychylając się poza Olivera po mojej lewej, żebym mogła spotkać spojrzenie Dowódcy, ale Logan chwycił moje prawe ramię i pociągnął mnie do tyły.

- Shh - wysapał mi do ucha.

Szarpnęłam moje ramię z jego uścisku i przełknęłam protest zaczynający się uwalniać. Nie jesteśmy tutaj ponieważ Tata nie żyje. Jesteśmy tutaj, ponieważ Dowódca nie da nam więcej czasu na udowodnienie, że on żyje. Wściekłość buczała pod moją skórą.

Dowódca kontynuował. - Po jego nieudanym powrocie z misji kurierskiej do miastapaństwa Carrington, powołałem dodatkowy sześćdziesięciodniowy okres do powrotu. Te sześćdziesiąt dni teraz się skończyło.

Okrągły mężczyzna drapał zaciekle po pergaminie nie rozlewając dodatkowej kropli atramentu ze swojego pióra. Chciałam przemówić. Chciałam sprawić, żeby zapisał mój protest. Wszystko mogło pójść źle w Wastelandzie. Ojciec mógł zachorować. Mógł zostać porwany przez rozbójników. Mógł zostać przepędzony z kursu przez Przeklętych. Żadne z tych wydarzeń nie jest koniecznie śmiertelne. Po prostu musimy dać mu więcej czasu. Moje ciało wibrowało, napięcie wiło się we mnie aż musiałam mocno zacisnąć szczękę, żeby powstrzymać się przed przerwaniem mu.

- Dlatego, przez prawo władcy i strażnika prawa w Baalboden, teraz ogłaszam śmierć Jareda Nathaniela Adamsa.

Mały mężczyzna z nerwowymi palcami zebrał stos papierów przed nim, przeczyścił gardło i zaczął czytać testament Taty. Pozwoliłam, żeby jego słowa przeleciały przeze mnie, życząc sobie, żeby się pospieszył, żebyśmy mogli wyjść. Ale kiedy nagle zamilkł i zmarszczył brwi, zaczęłam zwracać uwagę.

- Czy jest jakiś problem? - zapytał Dowódca tonem, który przekazywał, że lepiej, żeby go nie było.

- To tylko, ah, trochę nieprzepisowe. Wysoce nieprzepisowe. - Palce mężczyzny zacisnęły się na pergaminie, zwijając rogi aż zaczęły się kruszyć.

- Kontynuuj - powiedział do niego Dowódca.

Ciężki węzeł utworzył się na dole mojego brzucha.

- W sprawie Protektoratu mojej córki, Rachel Elizabeth Adams, niniejszym mianuję jako jej Protektora... - Kolejne przeczyszczenie gardła. Szybkie spojrzenie w moim kierunku.

Nie, nie w moim kierunku. W kierunku Logana.

Chwyciłam kraniec stołu lepkimi palcami i poczułam, że świat mi się zawalił, kiedy mężczyzna powiedział - Niniejszym mianuję jako jej Protektora, aż do dnia, kiedy zostanie legalnie Zadeklarowana, mojego praktykanta, Logana McEntire'a.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2.

LOGAN

 

Minęła chwila zanim wiadomości dotarły do mojej świadomości. Dla mnie, żeby zrozumieć, że on powiedział moje imię. Nie Olivera. Moje.

Nawet kiedy wchłonąłem ssący cios paniki w mój brzuch, walczę o plan. Coś przy czym możemy się wszyscy zgodzić jako rozsądne i właściwe. Protektor to starszy męski członek rodziny albo mąż. Nie dziewiętnastoletni sierota, który wyrył swoją drogę z biedy i desperacji, żeby stać się praktykantem najlepszego tropiciela Baalboden.

Może Dowódca zainterweniuje i powie nam jak niedorzeczne to jest. Przyzna, że nie mogą oczekiwać, że zajmę się szesnastoletnią dziewczyną. Nie, kiedy mężczyzna w wieku Olivera i o jego reputacji jest chętny i jest w stanie.

Zamiast tego, Dowódca spojrzał na długą przestrzeń stołu pomiędzy nami i się uśmiechnął, małe napięcie jego ust, które nie zrobiło nic, żeby złagodzić drapieżne wyzwanie w jego oczach.

Nie wkroczy zanim nie zobaczy mnie najpierw błagającego go o to. Zacisnąłem usta zamknięte, cienka linia sprzeciwu. Wolałbym raczej połączyć wszystkie elementy w Układzie Okresowym i sprawdzić swoje szanse w rezultacie niż poniżyć się przed Dowódcą. Nawet dla godnej przyczyny dania zarówno Rachel i Oliverowi tego, co wiedział, że chcieli. Będę musiał znaleźć inny sposób, żeby ustawić Olivera jako osobę odpowiedzialną za Rachel. Może jako jej nowy Protektor, jest w mojej mocy przypisanie jej komuś innemu?

Zanim mogę kontynuować tę linię myślenia, Rachel skoczyła na nogi i powiedziała - Nie!

Oliver chwycił ją, ciągnąc ją na jej krzesło, ale odtrąciła go.

- Nie? - Dowódca wypowiedział to słowo z wyraźną intencją, patrząc na nią odpowiednio po raz pierwszy odkąd weszliśmy do pokoju. Lęk wbił się we mnie przez sposób w jaki jego oczy otarły się o nią, jakby podobał mu się pomysł nauczenia jej jak trzymać usta zamknięte.

Widziałem taki wyraz na rodzaju mężczyzn, którzy często zajmowali boczne alejki Południowego Krańca. To nigdy nie wróżyło niczego dobrego kobiecie, którą wybrali na swoją ofiarę.

Głos Rachel drżał. - On nie... Nie mogę być... To jest szalone.

Chwyciłem jej rękę i siłą posadziłem ją ponownie zanim powiedziałaby coś, co wpakowałoby ją w rodzaj kłopotów, z których nie mógłbym jej wyciągnąć. - Ma na myśli, że to jest bardzo niespodziewane.

- Co ja mam na myśli to to, że nie ma sposobu w tym życiu, żebym z chęcią ci odpowiedziała. - Rzuciła mi gniewne spojrzenie, ale jej słowa są zaprawione paniką.

Rozumiem to uczucie. Nie wiem jak być Protektorem. Zwłaszcza Protektorem Rachel. I nie wiem co powiedzieć, żeby sprawić, żeby mniej pogardzała tą sytuacją.

- Ośmielasz się kłócić z życzeniami twojego ojca? - Dowódca pochylił się do przodu, kładąc każdą rękę płasko na stole.

- Nie, nie ośmiela się.

- Tak, ja...

- Nie. - Spotkałem jej spojrzenie i próbowałem przekazać moim wyrazem twarzy, że powinna być cicho i pozwolić mi sobie z tym poradzić. Nie, żebym kiedykolwiek wiedział, że uparta córka Jareda będzie cicho w sprawie czegokolwiek. Ale myśl o tym co Dowódca mógł jej zrobić, gdyby się z nim kłóciła, sprawia, że robi mi się niedobrze z przerażenia.

Rzuciła mi spojrzenie całkowitej odrazy, potem uwolniła swoją rękę i zwróciła się do Dowódcy. - On ma tylko dziewiętnaście lat. Czy mężczyzna o wieku i doświadczeniu Olivera nie będzie lepszym wyborem?

Jej słowa bolały, nagły ostry ból, który wziął mnie z zaskoczenia. Fakt, że zamierzałem zasugerować to samo nie zrobił nic, żeby zmniejszyć to ukłucie.

- Twój ojciec tak nie myślał - powiedział lekceważąco Dowódca, odwracając od niej spojrzenie, jakby prawdopodobnie nie mogła powiedzieć nic więcej.

- Ale... jestem blisko wieku Zadeklarowania. Zostało tylko trzy miesiące. Z pewnością jestem wystarczająco dorosła, żebym nie musiała zostawać pod dachem mojego oficjalnego Protektora...

Dowódca wyprostował się nagle i spojrzał gniewnie na Rachel w ciszy. - Najpierw kwestionujesz rozsądek twojego ojca o tobie. Teraz kwestionujesz same prawa Protektoratu Baalboden?

- Sir, ona po prostu jest teraz trochę niezrównoważona. To był dla niej trudny dzień. - Spokój w głosie Olivera jest napięty wokół krańców.

Wyraz na twarzy Dowódcy zmienił lęk przebiegające przeze mnie w kamień. Oliver nie może go załagodzić. Rachel również, nie żeby próbowała. To pozostawia mnie. Stojącego pomiędzy przywódcą, który nienawidził mnie przez większość mojego życia i dziewczyną, która myśli, że również mnie nienawidzi.

- Kłócenie się z prawami Baalboden to kłócenie się ze mną. - Dowódca zamienił każde słowo w ostro zakończoną broń. - Jesteś absolutnie pewna, że chcesz mnie zdenerwować, dziewczynko?

Wstając ze swojego krzesła, przemaszerował w naszą stroną z wolnym zastanowieniem. Pochodnie rysowały groteskowe cienie na jego twarzy kiedy je mijał, a ja przygotowałem się.

Scenariusz w Najlepszym Przypadku: Wszystko co zamierza, to dać Rachel lekcję, a ja mogę czekać aż to się skończy zanim zacznę cicho nalegać, jako jej Protektor, żebyśmy zabrali ją do domu.

Scenariusz w Najgorszym Przypadku: Zamierza ukarać ją fizycznie za to, że miała czelność kłócić się z nim, i będę musiał wkroczyć. Obiecać, że sam to zrobię, kiedy wezmę ją do domu. Przenieść jego uwagę z niej na mnie. To jest to, co zrobiłby prawdziwy Protektor.

Nie łudziłem się więcej fałszywą nadzieją, że mogę jakoś przekazać tą pracę na Olivera. Dowódca na to nie pozwoli, nie po tym. Jared zaufał mnie z osobą, którą kochał najbardziej. Nie Oliverowi, jej zastępczemu dziadkowi. Nie Roderigo Angeles, najlepszemu przyjacielowi jej ojca. Mnie. Osieroconemu praktykantowi, któremu kiedyś powiedziała, że go kocha. Nie rozumiem, dlaczego Jared poczuł, że tak będzie dla niej najlepiej, ale nie muszę rozumieć. Zaoferował wyrzuconemu, ulicznemu szczurowi miejsce przy swoim stole. Nie tylko jako pracownikowi, ale jako przyjacielowi. Jestem mu to winien, żeby zrobić wszystko co będzie w mojej mocy dla Rachel.

I ponieważ rozumiem jak to jest czuć, że fundamenty na których zbudowałeś swoje życie zostają ci wyrwane, to również jestem winien Rachel.

Dowódca teraz stoi za krzesłem Rachel, chwytając oparcie bladymi palcami. Zaczyna wyglądać na swoje siedemdziesiąt dziwnych lat. Jego skóra jest przetarta i cienka, pomarszczone rysy na tyłach jego dłoni. Wciąż, jego postura jest muskularna i porusza się ze stałą gracją doświadczonego wojownika. Tylko głupiec by go nie doceniał.

- Gdyby nie ja, ci, którzy przeżyli pierwsze ataki Przeklętych pięćdziesiąt lat temu zostaliby porozrzucani po ruinach ich miast. Pozbawieni przywódców. Bez nadziei. Albo czy zapomniałaś, że podczas gdy potwór może spustoszyć innych, nigdy nie przekroczył Murów Baalboden?

Dowódca pochylił się bliżej, światło pochodni migotało na jego skórze, żeby pozłocić włosy Rachel płomieniem. Jego słowa są jak ostre klapsy w powietrzu.

- Gdyby nie ja, Przeklęci spaliliby to miasto do ziemi dekady temu. - Jego głos narasta, jego palce zaciskają się na oparciu jej krzesła jakby chciał roztrzaskać je na połowy.

- Nie będę tolerował sprzeciwu. Nie będę tolerował nieposłuszeństwa.

Złapał garść jej włosów i okręcił ją, żeby spojrzała mu w twarz. Zacisnąłem pięści i przygotowałem się, żeby bronić jej, jeśli to zajdzie dalej. Zasyczała w szybkim okrzyku bólu, ale spotkała jego oczy bez wzdrygnięcia się.

- I nie będę tolerował zwykłej dziewczyny mówiącej do mnie jakby była mi równa. Żyjesz, ponieważ ja na to pozwalam. Nigdy o tym nie zapominaj.

Celowo rozwijając pięści, otworzyłem usta, żeby zaoferować Dowódcy jakiekolwiek zapewnienie, które byłoby wymagane, żeby go uspokoić, ale Rachel mnie w tym prześcignęła.

- Nie zapomnę tego.

Brzmiała na stosownie przerażoną i pokorną, chociaż znając ją jest możliwe, że po prostu domyśliła się jak pokazać mu to, co oczekuje zobaczyć. Rozwinął swoje palce z jej włosów, wytarł ręce w swoje spodnie jakby dotknął czegoś bardzo brudnego i gwałtownie obrócił się do mnie.

- Niech to będzie lekcja dla ciebie jak kontrolować swoją podopieczną. Wygląda na to, że Jared zaniedbał coś w jej edukacji.

Nie miał pojęcia jak bardzo Jared zaniedbał wpojenie Rachel uległości, łagodnego posłuszeństwo oczekiwanego od kobiety w Baalboden. Poradziłem sobie z pojedynczym skinieniem głową, jakbym był wdzięczny za nauczenie.

- Powinienem teraz wziąć ją do domu - powiedziałem, robiąc każdy wysiłek, żeby brzmieć jakbym nie czuł nic wobec całej procedury.

- W rzeczy samej - powiedział Oliver, sięgając, żeby owinąć rękę Rachel swoją. Jego głos jest dokładnie tak samo niewzruszony jak mój. Obaj wiemy lepiej niż pokazywać emocje Dowódcy. - Musimy spakować jej rzeczy. Albo czy planujesz przenieść się do domu Jareda?

Będzie wystarczająco ciężko dostosować się do mieszkania pod tym samym dachem co Rachel. Nie wydaje mi się, żebym mógł znieść to, jeśli również będę musiał dostosować się do porzucenia samotności mojego małego domku.

- Ona przeniesie się do mojego domu.

Rachel drgnęła jakbym ją spoliczkował. Nagle przyszło mi do głowy, że może ona również nie zniesie myśli o porzuceniu swojego domu, ale teraz już jest za późno, żeby to odwołać. Przedstawienie niezdecydowania przed Dowódcą jest nieskończenie głupie. Żałowanie moich słów mieszało się z wściekłością bycia zmuszonym do pozycji, przy której moimi jedynymi wyborami jest albo oddanie wszystkiego albo oczekiwanie, że zrobi to Rachel. Nie ma na to właściwej odpowiedzi, żadnego łatwego wyjścia, które w jakiś sposób uczyniłoby to znośnym dla każdego z nas. Waga mojej nowej odpowiedzialności była wystarczająco duża, żeby mnie zmiażdżyć.

- Możemy już odejść? - Oliver zapytał Dowódcę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin