Eddings David - Marzyciele 02 - Najdrozsza.pdf

(1029 KB) Pobierz
139024473 UNPDF
E DDINGS
DDINGS
NAJDROŻSZA
MARZYCIELE: KSIĘGA DRUGA
(THE TREASURED ONE: BOOK TWO OF THE DREAMERS)
P RZEŁOŻYŁA A GNIESZKA B ARBARA C IEPŁOWSKA
D AVID
AVID E
Przedmowa
I nastał czas niepewności w gnieździe Vlagha, gdyż nie pojawiały się wieści o
zwycięstwie sług-wojowników, którzy podążyli podziemnym norami w stronę wielkiej wody
leżącej pod zachodem słońca.
Z początku wszystko szło jak należy. Słudzy-wojownicy ruszyli podziemnymi norami
na zachodnie ziemie, zabijali człowieki, których tam żyje dużo, a radość naszego drogiego
Vlagha nie znała granic, gdyż roztaczając panowanie nad ziemią zachodzącego słońca,
zyskalibyśmy obfitość pożywienia i Vlagh, który stworzył nas wszystkich, miał powołać do
istnienia kolejne swoje sługi, aż byłyby nas nieprzeliczone zastępy, a wówczas
wszechpotężny mózg, utworzony z nas wszystkich, stałby się jeszcze bardziej sprawny,
albowiem rośnie w siłę z każdym wylęgiem.
Niecierpliwił się nasz Vlagh, gdy żadne z jego dzieci nie wracało z wieścią o
zwycięstwie, gdyż bez tych pożądanych nowin nie mógł tworzyć nowych sług. A gdy sięgał
zmysłami w stronę ziemi zachodzącego słońca, by wypytać wszechpotężny mózg o
powodzenie misji wojowników obcych kształtów, mózg nie odpowiadał, co było niezwykłe.
Dni mijały, a nasz Vlagh gorączkował się coraz bardziej, gdyż czuł potrzebę
tworzenia, a brak mu było jakiejkolwiek pewności.
- Idźcie! - rozkazał wreszcie sługom-wojownikom, którzy chronili ukryte gniazdo. -
Idźcie i dowiedzcie się, a potem wróćcie i powiedzcie mi, co muszę wiedzieć.
Wiele sług-wojowników o jadowitych zębach pośpieszyło w drogę. Byli między nimi
prawdziwi słudzy, co dbają o naszego Vlagha, i ci nowo zrodzeni, pragnący go upewnić, że
wszystko jest jak należy.
Niestety.
Jadowici wojownicy obcych kształtów nie napotkali ani jednego spośród tych, którzy
podążyli norami pod powierzchnią ziemi zachodzącego słońca. Nawet po norach nie został
ślad. A co najgorsze, nie zdołali wyczuć obecności wszechpotężnego mózgu.
Ból naszego ukochanego Vlagha nie znał granic, gdyż wszechpotężny umysł ucierpiał
ogromnie i miał pozostać okaleczony, aż zostaną odnalezieni norownicy i wojownicy o
jadowitych zębach, a ich świadomość połączy się ze świadomością innych.
Aż kiedyś pojawił się w gnieździe Vlagha norownik, któremu brakowało członków i
skorupę miał głęboko przepaloną. Opowiedział o gorącym świetle wylewającym się z wnętrza
góry i o czerwonej palącej cieczy, gorętszej niż ogień, pędzącej norami pod powierzchnią
ziemi, niszczącej wszystko, co napotkała na swojej drodze. Na koniec wypowiedział słowa,
które nie powinny były nigdy zabrzmieć.
- Nie ma już nikogo. Wszyscy, którzy ukrytym szlakiem nor podążyli do ziemi
zachodzącego słońca, zostali unicestwieni przez purpurową ciecz gorętszą niż ogień i
wszystkich nas jest mniej, ponieważ oni przestali istnieć.
Wykonawszy swoje zadanie posłańca, norownik zmarł.
A nasz ukochany Vlagh zawył z rozpaczy, gdyż słowa posłańca zabiły w nim potrzebę
i chęć tworzenia. I wszyscy ucierpieliśmy od słów posłańca, ponieważ było nas teraz mniej i
ziemie pod zachodem słońca znalazły się na zawsze poza naszym zasięgiem. A żal i ból
Vlagha nie miał granic i zrodził w nas wściekłość i gniew.
Wówczas stało się tak, iż słudzy obcych kształtów i z jadowitymi zębami, którzy
ruszyli szukać wieści na ziemiach człowieków, zaczęli się naradzać między sobą.
Poszukiwacze wiedzy nie są tacy jak prawdziwi słudzy, gdyż ich misja ich odmieniła.
Wypuszczają się poza granice ziemi Vlagha, mają wiedzę i niekiedy nawet podsuwają radę,
gdy z nową wiedzą wracają do gniazda.
I tak poszukiwacze wiedzy zgodzili się, każdy ze wszystkimi, że ziemia zachodzącego
słońca teraz i już zawsze pozostanie dla norowników niezdobyta z powodu płynnego ognia,
który wydobywał się z wnętrza gór, i podsunęli pomysł zrodzony z wiedzy, którą posiedli.
Czy nie lepiej będzie, spytali, podążyć w inną stronę aniżeli uprzednio? Góry nad ziemią
dłuższej pory letniej są spokojne, nie kipi w nich przymus plucia płynnym ogniem, a jest tam
o wiele więcej pożywienia niż na ziemi zachodzącego słońca. Przy tym, skoro obfitość
pożywienia budzi w naszym Vlaghu potrzebę płodzenia i wydawania na świat, czy nie
powinniśmy dążyć ku lądom, gdzie nasz apetyt zostanie zaspokojony? Wówczas nasza liczba
szybko się zwiększy i wkrótce będzie nas więcej, niźli było wówczas, gdy norownicy
otworzyli przejścia prowadzące do ziemi zachodzącego słońca. A wtedy świadomość
wszechpotężnego mózgu, stanowionego przez nas wszystkich, osiągnie granice dotąd
niespotykane.
I tak nasz ukochany Vlagh połączył się z wszechpotężnym mózgiem, i wspólnie
rozważyli rzecz podsuniętą przez poszukiwaczy wiedzy, i znaleźli w niej wiele słuszności,
gdyż mózg nauczył się niemało podczas naszej próby opanowania ziemi zachodzącego
słońca. Wojownicy obcych kształtów, posuwając się w stronę zachodu słońca, napotkali wiele
najróżniejszych stworzeń, a wszechmózg zauważył, iż mogą się one okazać bardzo przydatne
w czasie naszych spotkań z człowiekami w ziemi dłuższej pory letniej, gdyż gatunek
człowieczy jest najwytrwalszy i najtrudniej go usunąć z drogi prowadzącej ku naszemu
celowi. Wszechmózg jednakowoż ostrzegł naszego ukochanego Ylagha przed największym
niebezpieczeństwem, jakiemu będziemy musieli stawić czoło na ziemi dłuższej pory letniej.
Zagrożenie to większe jest od tego, jakie niosą człowieki. To śpiące dzieci i osobliwe
klejnoty.
I tak odwróciliśmy się od ziemi zachodzącego słońca, by skupić naszą uwagę na ziemi
dłuższej pory letniej, gdzie jest pod dostatkiem przestrzeni i pożywienia, gdzie nasz ukochany
Vlagh z pewnością na nowo odczuje konieczność płodzenia i wydawania na świat, a
wszechpotężny mózg wzrośnie w siłę i stanie się większy, niż był, zanim spalił go ogień z gór
ziemi zachodzącego słońca, i przyniesie radość nam wszystkim, gdyż wszyscy odnosimy
korzyści ze wzrastania mózgu w potęgę.
Aż kiedyś nadejdzie czas, gdy wszystkie ziemie człowieków staną się naszą
własnością, a nas będzie liczba trudna do przeliczenia i wszechpotężny mózg będzie wzrastał
w siłę dopóty, dopóki nie posiądziemy całej wiedzy - i całego świata.
Dopiero wówczas będziemy zaspokojeni.
Marzenie senne Ashada
Z cyklu na cykl coraz mocniej kochałem góry swojej krainy. Mają niepowtarzalny
urok. Zelana równie mocno kocha morze, ale moim zdaniem nie sposób go porównywać z
górami. Górskie powietrze, rześkie i krystaliczne, wieczny śnieg na szczytach, zawsze
dziewiczo czysty... to doprawdy urzekające.
Niezliczone wieki raz po raz przekonywałem się, że górski wschód słońca przynosi
najsmaczniejsze światło, więc gdy tylko mogę, wspinam się na zbocze Rekiniej Góry, by pić
urodę pierwszych promieni. I na cały dzień, choćby był najtrudniejszy, smak górskiego
wschodu słońca daje mi spokój oraz jasność.
Tamtej wiosny, gdy istoty zamieszkujące Pustkowie napadły na krainę Zelany, gdy
zwyciężyła je powódź sprowadzona przez Elerię i wybuch bliźniaczego wulkanu
spowodowany przez Yaltara, pewnego ranka wyszedłem z jaskini, która jest moim domem,
by powitać promienne słońce.
Gdy dotarłem do miejsca, gdzie zwykle ucztuję, ujrzałem na wschodzie smużkę chmur
- cudowną przyprawę do wspaniałego dania. Rozejrzałem się po najbliższych szczytach. Do
mojej krainy wkraczało lato. Chyba nieco wolniej niż zwykle, bo śnieg ciągle jeszcze zalegał
na niższych zboczach. Mógł to być zwiastun cyklicznej zmiany klimatu, a zdarzały się one
znacznie częściej, niż przypuszczali ludzie. Temperatury na powierzchni naszego Ojca, Lądu,
nigdy nie były stałe. Zależą od kaprysów Matki Wody: jeśli ona jest chłodna, jego pokrywa
śnieg. I stan taki może trwać całe stulecia.
Po chwili zastanowienia odsunąłem tę myśl. Zelana opóźniła nadejście wiosny, by
powstrzymać atak sług Vlagha do chwili przybycia najemnej armii z Maagsu, więc świat
potrzebował czasu, by odzyskać równowagę.
Wiosna, choć trudna, dobrze się kończyła. Im dłużej myślałem, tym bardziej
utwierdzałem się w przekonaniu, że podjąłem słuszną decyzję, przedwcześnie budząc
młodszych bogów. Ich powrót do dzieciństwa wypełnił pradawne proroctwo. Eleria
sprowadziła powódź, Yaltar obudził wulkany i w ten sposób kraina Zelany stała się po wsze
czasy niedostępna dla istot z Pustkowia.
Słońce wstawało w pełnej krasie, powlekając obłoki purpurą. Rozkoszna uczta. Blask
wczesnego lata zawsze dawał mi więcej energii niż blade światło zimy lub przykurzony
połysk jesieni. Nic dziwnego więc, że schodziłem ze zbocza żwawym krokiem.
Moja własna kula słoneczna czekała na mnie u wlotu jaskini. Jak zwykle błysnęła tym
samym pytaniem.
- Tylko sprawdziłem pogodę, słoneczko - skłamałem gładko. Zawsze się nabzdyczała i
burmuszyła, gdy podejrzewała, że wolałem światło prawdziwego słońca. Ulubieńcy bogów
bywają nieznośni.
- Czy Ashad nadal śpi?
W odpowiedzi leciutko zakołysała się w górę i w dół.
- Świetnie - uznałem. - Ostatnio nie sypiał dobrze. Chyba się przestraszył wydarzeń w
krainie Zelany. Może troszkę przygasisz blask? Powinien spać jak najdłużej. Potrzebuje
odpoczynku.
Pokiwała się zgodnie i pociemniała. Z początku nie była zachwycona przybyciem
Ashada, lecz z czasem polubiła złotowłosego chłopca. Nigdy nie pojęła jego upodobania do
konkretnego pożywienia, nie rozumiała, dlaczego nie zadowala się światłem, więc ciągle była
w pobliżu, ot, na wszelki wypadek, gdyby jednak potrzebował jej blasku.
Szedłem długim krętym korytarzem, schylając głowę pod stalaktytami. Urosły od
początku mojego cyklu, zaczynały zagradzać mi drogę. Budowała je bogata w minerały woda
spływająca wnętrzem Rekiniej Góry, stawały się z każdym stuleciem dłuższe. Zanotowałem
sobie w pamięci, by je poobtrącać któregoś dnia, gdy znajdę wolną chwilę.
Ashad spał zakryty skórami. Dobrze mu było w tej obszernej jaskini, w naszym
wspólnym domu.
Byłem zdania, że uczyniłem właściwie, sprowadzając zmienników pod koniec
naszego cyklu, ale też coraz wyraźniej spostrzegałem, iż zjawili się razem ze wspomnieniami.
Usiadłem przy stole, gdzie Ashad jadał swoje „prawdziwe jedzenie”. Nadszedł czas, by się
zastanowić nad kilkoma sprawami, których nie przewidziałem. Niechętnie przyznawałem, że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin