Gajda Roman - Ludzie ery atomowej.pdf
(
1531 KB
)
Pobierz
ROMAN GAJDA
LUDZIE ERY ATOMOWEJ
POWIE
ŚĆ
FANTASTYCZNO-NAUKOWA
WYDAWNICTWO ŁÓDZKIE • ŁÓD
Ź
1986
Rozdział I
— A jednak tu musi by
ć
człowiek! — twierdził z uporem Raymond Duval, członek
mi
ę
dzynarodowej wyprawy do Antarktydy. Mówi
ą
c to, trzymał nieruchomo przez kilka
sekund male
ń
ki, okr
ą
gły przedmiot wielko
ś
ci kieszonkowej busoli.
— O, widzi pan, Mr Croyton, jak wskazówka radametra kr
ę
ci si
ę
wokoło cyfry czter-
dzie
ś
ci pi
ęć
, wskazuj
ą
c na blisk
ą
obecno
ść
wi
ę
kszego ciała organicznego, dokładniej — ciała
ludzkiego, gdy
ż
wiadomo,
ż
e liczba ta odpowiada magnetycznej pojemno
ś
ci ludzkiego orga-
nizmu.
—
All right!
To mo
ż
e by
ć
człowiek nakryty grub
ą
warstw
ą
lodu. Biegn
ę
po randolux...
— Mr Croyton zboczył kilka kroków w prawo i brn
ą
c po kolana w sypkim, opalizuj
ą
cym
ś
niegu, zsun
ą
ł si
ę
zwinnie po łagodnym zboczu lodowca. Za chwil
ę
wrócił z du
ż
ym przyrz
ą
-
dem, przypominaj
ą
cym do złudzenia kamer
ę
fotograficzn
ą
.
—
Well
, zaraz przewiercimy promieniami XP3 t
ę
zagadk
ę
lodowca podbiegunowego.
Zr
ę
cznym ruchem rozstawił trójnóg aparatu i uło
ż
ywszy dłonie na kraw
ę
dziach tak, aby
pełgaj
ą
ce po
ś
niegu promienie słoneczne nie zakłócały pola widzenia, patrzył w gł
ą
b białej
powłoki przez tajemnicz
ą
lunet
ę
.
— Widzi pan co
ś
, Mr Croyton? — zagadn
ą
ł z odcieniem emocji w głosie Francuz
Duval.
—
Yes
, widz
ę
... na gł
ę
boko
ś
ci o
ś
miu metrów i trzydziestu centymetrów pod grub
ą
pokryw
ą
lodu wida
ć
ciemn
ą
, podłu
ż
n
ą
plam
ę
. Plama ta ma wyra
ź
nie ludzki kształt... A niech
mnie protony roznios
ą
, je
ś
li si
ę
myl
ę
! Duval, to jest człowiek! Naprawd
ę
człowiek!... Wido-
cznie zaginiony tutaj podczas jakiej
ś
wyprawy naukowej, mo
ż
e sto, a mo
ż
e dwie
ś
cie lat te-
mu...
— Trzeba zawiadomi
ć
o tym przewodnika ekspedycji, Huntersa — zaopiniował z po-
wag
ą
Duval.
—
Well
, ju
ż
daj
ę
sygnał. No... no... i któ
ż
by to pomy
ś
lał,
ż
e znajdziemy tutaj, w
ś
ród
lodów, zaginiony wiek dwudziesty. Bo nie w
ą
tpi
ę
, i
ż
ten oto człowiek — tu wskazał r
ę
k
ą
na
lodowiec — był członkiem jakiej
ś
wyprawy do Antarktydy w ubiegłym stuleciu. — Podniósł
do góry lask
ę
, zako
ń
czon
ą
okr
ą
gł
ą
, metalow
ą
tarcz
ą
, manipuluj
ą
c chwil
ę
, a
ż
zapaliło si
ę
u
góry niewielkie, rubinowe
ś
wiatełko i zawołał dono
ś
nie:
— Halo! Czy to Mr Hunters? Na zboczu lodowca pod pokryw
ą
lodu odkryli
ś
my czło-
wieka. Stop. Co mamy czyni
ć
dalej?
— Czeka
ć
. Jeste
ś
my za pi
ę
tna
ś
cie minut — dał si
ę
słysze
ć
stłumiony głos. Rubinowe
ś
wiatełko zgasło i Mr Croyton przerzucił z fantazj
ą
przez rami
ę
aparat. Był w przezroczystym
jak ze szkła, kulistym hełmie na głowie, którego dolna cz
ęść
ł
ą
czyła si
ę
w sposób niewido-
czny, jakby stanowi
ą
c jednolit
ą
cało
ść
, ze zbyt obszernym, lu
ź
no opadaj
ą
cym kostiumem o
matowym, srebrzystym odcieniu. Hełm taki, prócz tego,
ż
e osłaniał twarz i głow
ę
przed mro-
zem i lodowatym wichrem, był zaopatrzony w „elektryczne uszy”, chwytaj
ą
ce z muzykaln
ą
wra
ż
liwo
ś
ci
ą
ka
ż
dy najsłabszy d
ź
wi
ę
k oraz posiadał miniaturowy mikrofon, umo
ż
liwiaj
ą
cy
swobodne porozumiewanie si
ę
. Croyton szedł wolno obok Duvala, pochłoni
ę
ty bez reszty
my
ś
lami o tajemniczym człowieku w lodzie. Obaj byli członkami ekspedycji, wydelegowanej
przez Rz
ą
d
Ś
wiatowej Federacji w Norbant, w celu zmiany klimatu na terenie magnetycznego
pola Bieguna Południowego, aby zało
ż
y
ć
tu nast
ę
pnie wielk
ą
stacj
ę
do
ś
wiadczaln
ą
do bada
ń
nad magnetyzmem ziemskim.
— Wie pan, Mr Croyton — przerwał milczenie Duval — ta historia zaczyna by
ć
inte-
resuj
ą
ca. Lubi
ę
takie przygody z duchami przeszło
ś
ci. Kto wie? Mo
ż
e uda si
ę
go o
ż
ywi
ć
?
Mr Croyton zrobił nagle pół obrotu i stan
ą
ł naprzeciw Duvala, dotykaj
ą
c prawie jego
hełmu.
— Kogo? — wykrztusił, z trudem hamuj
ą
c tok własnych my
ś
li.
— No, tego tam, pod lodem...
— O...
ż
artuje pan, Duval. Na pewno tkanki rozpadły si
ę
, a pozostała tylko skamieniała
masa. Zamarzni
ę
ta mumia...
— To si
ę
zobaczy — mrukn
ą
ł Duval jakby z pewnym niezadowoleniem. — Niech pan
nie zapomina, Mr Croyton,
ż
e temperatura lodowca utrzymuje si
ę
tu stale znacznie poni
ż
ej
zera. Mróz doskonale chroni tkanki przed rozkładem. Czytałe
ś
zapewne o mamutach, odkopa-
nych kiedy
ś
na Syberii?
— Owszem, były tak
ś
wie
ż
e,
ż
e psy jadły ich mi
ę
so. Ale to co innego.
— Jak to co innego? Czy nie uwa
ż
asz,
ż
e mróz potrafili zatrzyma
ć
bieg czasu w zasi
ę
gu
swego działania, jak to czyni z rw
ą
cym potokiem górskim? Po prostu, ten człowiek
ś
pi... —
Chciał jeszcze co
ś
powiedzie
ć
, ale Anglik przerwał mu, wyci
ą
gaj
ą
c przed siebie r
ę
k
ę
:
— Patrz pan, ju
ż
id
ą
...
Rzeczywi
ś
cie, w odległo
ś
ci mo
ż
e dwustu metrów ukazało si
ę
kilku m
ęż
czyzn, wszyscy
w długich, białych butach i lekkich hełmach na głowie. Posuwali si
ę
ostro
ż
nie i wolno po
nierównym terenie, z widocznymi tu i ówdzie gł
ę
bokimi szczelinami. Gdy znale
ź
li si
ę
w
pobli
ż
u lodowca, najwy
ż
szy z nich, o podłu
ż
nej twarzy i gł
ę
boko osadzonych oczach, w któ-
rych u
ś
miech mieszał si
ę
z zaciekawieniem, odezwał si
ę
wesoło, z odcieniem
ż
artobliwej
ironii:
— Wi
ę
c odkryli
ś
cie, panowie, człowieka pod warstw
ą
lodu? To ciekawe. Poka
ż
cie mi
go, prosz
ę
...
— O, tu, w tym lodowcu — wskazał uprzejmym gestem Croyton. — Niech pan spojrzy,
Mr Hunters, przez randolux... — I ustawił przed nim przyrz
ą
d. Hunters pochylił si
ę
nad
aparatem, rozsun
ą
wszy przedtem górn
ą
cz
ęść
hełmu na wysoko
ś
ci oczu, aby uzyska
ć
lepsz
ą
ostro
ść
widzenia, i zło
ż
ywszy nad czołem dłonie, ukryte w r
ę
kawicach, stanowi
ą
cych natura-
lne przedłu
ż
enie r
ę
kawów, wpatrywał si
ę
z nie ukrywanym napi
ę
ciem w gł
ą
b lodowego ma-
sywu.
— Hm... rzeczywi
ś
cie... bez w
ą
tpienia człowiek. Wida
ć
wyra
ź
nie sylwetk
ę
... —
Rozejrzał si
ę
po obecnych, a potem raz jeszcze utkwił wzrok w aparat, aby si
ę
ostatecznie
upewni
ć
,
ż
e to nie jest złudzenie, i nie przerywaj
ą
c obserwacji, powiedział gło
ś
no i dobitnie:
— Panowie, trzeba stopi
ć
lodowiec. Musimy sprawdzi
ć
, kim jest tragicznie uwi
ę
ziony.
Mo
ż
e ma przy sobie jakie dokumenty?
Nagła decyzja kierownika ekspedycji nie zaskoczyła nikogo. Mr Hunters
ś
miał si
ę
gło-
ś
no swoim bezpo
ś
rednim, naturalnym
ś
miechem człowieka, umiej
ą
cego pogodzi
ć
zadowole-
nie z rzeczy ju
ż
osi
ą
gni
ę
tych z dzieci
ę
c
ą
wiar
ą
w powodzenie rzeczy przyszłych. Duval i
Croyton byli oddanymi przyjaciółmi Huntersa i wiedzieli, co nale
ż
y robi
ć
w tej chwili.
Szybko oddalili si
ę
w kierunku ledwo widniej
ą
cego na horyzoncie, połyskuj
ą
cego kopulastym
dachem budynku, nad którym powiewała wysoko kolorowa flaga, osadzona na cienkim ma-
szcie. Powrócili na pneumatycznych saniach, wioz
ą
c z tyłu jak
ąś
maszyn
ę
, zako
ń
czon
ą
dług
ą
,
błyszcz
ą
c
ą
, rur
ą
, wywini
ę
t
ą
na ko
ń
cu w kształcie tuby.
— Oto i miotacz protonów — powiedział Croyton, odsapn
ą
wszy z ulg
ą
.
— Doskonale, moi panowie — zaaprobował Hunters z wyra
ź
nym zadowoleniem. — A
teraz prosz
ę
nastawi
ć
pirogrom w sam
ś
rodek lodowca tak, aby strumienie protonów rozłupa-
ły go na kilka cz
ęś
ci, nie uszkodziwszy uwi
ę
zionego w lodzie człowieka.
— Czy s
ą
dzi pan, Mr Hunters,
ż
e uda si
ę
go o
ż
ywi
ć
?
— Hm... Kto wie? — powiedział z pewnym wahaniem. — A mo
ż
e... Wszak doktor
Zibellus z Instytutu O
ż
ywiania Zmarłych robi prawdziwe cuda.
— A wi
ę
c nie tra
ć
my czasu! — wykrzykn
ą
ł Duval zamykaj
ą
c dyskusj
ę
i zacz
ą
ł mani-
pulowa
ć
przy maszynie, przypominaj
ą
cej swoim wygl
ą
dem ci
ęż
ki karabin maszynowy, u
ż
y-
wany do zabijania ludzi na pocz
ą
tku XX wieku. Rozległ si
ę
suchy trzask, jak kla
ś
ni
ę
cie w
dłonie, i z lodowca trysn
ę
ła szerokim strumieniem woda, a po chwili uniosły si
ę
kł
ę
by pary.
Duval za pomoc
ą
ukrytego mechanizmu poruszał wolno ko
ń
cem wymierzonej rury, jakby
kre
ś
lił magiczne znaki na lodowej
ś
cianie. Raz po raz rozlegał si
ę
stukot spadaj
ą
cych po
pochyło
ś
ci brył lodu, które p
ę
kały z hukiem, pra
ż
one niewidzialnym strumieniem protonów.
W pewnym momencie woda chlusn
ę
ła pod same nogi Francuza. Duval cofn
ą
ł si
ę
mimo woli.
Mr Hunters, stoj
ą
cy o kilka kroków dalej, nie szcz
ę
dził mu swoich rad.
— Monsieur Duval! Przejd
ź
pan na drug
ą
stron
ę
! Inaczej popłynie pan z wod
ą
!...
Trzeba b
ę
dzie lodowiec poszatkowa
ć
— dodał
ż
artobliwie.
Ale ruchliwy Francuz nie dosłyszał ju
ż
ostatnich słów przewodnika wyprawy, zaj
ę
ty
przesuwaniem pirogromu po o
ś
lizłym od wody lodzie, gdy
ż
gruba warstwa
ś
niegu stopiła si
ę
w okamgnieniu od pary buchaj
ą
cej naokoło. Nagle rozległy si
ę
pot
ęż
ne detonacje i wielkie
kawały lodu obsun
ę
ły si
ę
z głuchym łoskotem, roztrzaskuj
ą
c si
ę
na mniejsze bryły. Hunters
patrzył uradowanym wzrokiem na topniej
ą
cy w oczach lodowiec.
— Mr Croyton, prosz
ę
obserwowa
ć
przez randolux, aby
ś
my nie uszkodzili bloku, w
którym spoczywa człowiek — powiedział,
ś
ciskaj
ą
c go za rami
ę
. — Trzeba zawiadomi
ć
cen-
tral
ę
w Norbant o naszym odkryciu. Niech sprawdz
ą
w kronikach, z jakiej ekspedycji polarnej
mo
ż
e pochodzi
ć
ów zagubiony w
ś
nie
ż
nej pustyni...
—
All right!
Zaraz pojad
ę
nada
ć
radiotelewizogram — mrukn
ą
ł z zadowoleniem
Croyton, po czym wskoczył do sa
ń
i w niespełna dziesi
ęć
minut był ju
ż
w bazie ekspedycji
„M”, gdzie mie
ś
ciła si
ę
radiotelewizyjna aparatura nadawczo-odbiorcza. Wszedł do kabiny i
zacz
ą
ł wywoływa
ć
stacj
ę
:
— Halo! Czy to centrala w Norbant? Tu ekspedycja „M” na Antarktydzie. Wszyscy
czujemy si
ę
doskonale. Mamy niespodziank
ę
. Odkryli
ś
my człowieka w bloku lodowym. Za
pomoc
ą
pirogromu topimy lodowiec. Za pół godziny b
ę
dziemy go mieli na powierzchni.
Czekamy na wasze instrukcje.
Usiadł przy telewizorze i czekał na odpowied
ź
. Po kilku minutach ujrzał na ekranie
roze
ś
mian
ą
twarz jasnowłosej kobiety i usłyszał wysoki, lecz miły dla ucha ton jej głosu:
— Halo!... Tu Instytut O
ż
ywiania Zmarłych. Prosimy dostarczy
ć
człowieka w bloku
lodu najbli
ż
szym torpedostratusem. Czekamy.
Anglik pojechał z wiadomo
ś
ci
ą
do towarzyszy, pogwizduj
ą
c z zadowoleniem. Był ju
ż
blisko nich, gdy pot
ęż
ny grzmot wstrz
ą
sn
ą
ł podbiegunow
ą
cisz
ą
i rozpłyn
ą
ł si
ę
bez echa
w
ś
ród martwej bieli.
Duval nie pró
ż
nuje — pomy
ś
lał z zadowoleniem Croyton. Wysiadł z sa
ń
, brn
ą
c po ko-
lana w
ś
niegu. Gdy doszedł do miejsca, gdzie stali przyjaciele, z lodowca nie było ju
ż
ś
ladu.
Nad wyrw
ą
, podobn
ą
do olbrzymiej, kryształowej kadzi, stał Hunters i towarzysze, wszyscy
pochyleni, z wyrazem zachwytu na skupionych twarzach. Croyton zerkn
ą
ł w dół, gdzie pod
przejrzyst
ą
powłok
ą
lodu ujrzał człowieka, skulonego nieco, z wyci
ą
gni
ę
tymi przed siebie
r
ę
kami, jakby chciał wyj
ść
na powierzchni
ę
. Złudzenie było tak silne,
ż
e Duval wydał okrzyk
zachwytu:
— Ale
ż
on wygl
ą
da jak
ż
ywy!
— Niezwykłe... — wyszeptał w radosnym podnieceniu Hunters.
— Mamy polecenie przywie
źć
go do Norbant w bloku lodowym — wyja
ś
nił stereoty-
powo Croyton.
— A zatem, monsieur Duval, ko
ń
cz pan dzieło. My
ś
l
ę
,
ż
e doktor Zibellus bardzo si
ę
ucieszy. Ho, ho!... Takiego pacjenta nie miał chyba jeszcze w swoim instytucie. Tylko ostro-
ż
nie, moi panowie. Kto wie, jak
ą
tajemnic
ę
kryje ta bryła lodu?
Duval przyci
ą
gn
ą
ł pirogrom na sam brzeg o
ś
lizłej tafli i zabrał si
ę
do wytopienia z ma-
sywu lodu takiej wielko
ś
ci bloku, w którym by zamarzni
ę
ty tajemniczy podró
ż
nik mie
ś
cił si
ę
nie naruszony, a zwyci
ę
ski strumie
ń
protonów nie dotkn
ą
ł ciała, oszcz
ę
dzonego przez czas.
W dwana
ś
cie godzin pó
ź
niej pot
ęż
ny torpedostratus, przysłany z Norbant, wyl
ą
dował
w
ś
ród białej pustyni i zabrał na swój pokład niezwykły ładunek.
Rozdział II
Asystent Barecki z Instytutu Elektrobiochemii Stosowanej otrzymał zlecenie przywie-
zienia do Norbant odnalezionego na Antarktydzie człowieka w bloku lodu. Wiadomo
ść
o tym
niezwykłym odkryciu powtórzyły wszystkie stacje radiotelewizyjne Globu. W starych kroni-
kach odszukano,
ż
e zagadkowym wi
ęź
niem lodów jest nie kto inny, tylko in
ż
ynier Jerzy
Relski, Polak, bior
ą
cy udział w wyprawie polarnej na Biegun Południowy w drugiej połowie
XX wieku. Szukano wówczas na tych terenach rud uranowych. Niestety, wi
ę
kszo
ść
członków
tej ekspedycji zagin
ę
ła w nie wyja
ś
nionych okoliczno
ś
ciach. Ci, co powrócili, byli na wpół
obł
ą
kani. Tyle powiedziały stare ksi
ę
gi. Jedyn
ą
my
ś
l
ą
Bareckiego było, czy uda si
ę
przywró-
ci
ć
do
ż
ycia in
ż
yniera Relskiego metod
ą
profesora Zibellusa, genialnego uczonego w nowej
dziedzinie wiedzy, któr
ą
nazwano elektrobiochemi
ą
stosowan
ą
.
Ś
miałe i udane próby przy-
wrócenia do
ż
ycia pacjentów, u których skonstatowano nawet powa
ż
ne obra
ż
enia, zjednały
mu sław
ę
wszech
ś
wiatow
ą
. Jak ju
ż
pobie
ż
nie stwierdzono za pomoc
ą
promieni XP, u Rel-
skiego nie uległy zniszczeniu podstawowe organy. Niska temperatura doskonale zakonserwo-
wała jego organizm przed rozkładem. Je
ś
li eksperyment si
ę
uda — my
ś
lał — wtedy ten
człowiek b
ę
dzie arcyciekawym zjawiskiem w naszym nowym
ś
wiecie...
Młody asystent u
ś
miechn
ą
ł si
ę
na t
ę
my
ś
l. Eksperymentu przywrócenia do
ż
ycia miał
dokona
ć
doktor Zibellus, dyrektor Mi
ę
dzynarodowego Instytutu O
ż
ywiania Zmarłych w
Norbant, wynalazca metody „Z” (tak zwanej od nazwiska genialnego lekarza).
„Problem in
ż
yniera Relskiego” — jak pó
ź
niej nazwano cał
ą
t
ę
spraw
ę
— miał by
ć
roz-
wi
ą
zany po upływie siedmiu dni. Pacjenta umieszczono tymczasem w najwi
ę
kszej sali Insty-
tutu, na oddziale rewitologicznym, zwanym popularnie „
Ś
wiatłem
Ż
ycia”. Tam poddano go
zabiegom wst
ę
pnym, polegaj
ą
cym na regeneracji obumarłych komórek. Nast
ę
pnie miał otrzy-
ma
ć
now
ą
krew, spreparowan
ą
specjalnie dla pacjentów, których stan biologicznej
ś
mierci
trwał bardzo długo. Krew ta, prócz innych, specyficznych wła
ś
ciwo
ś
ci zawierała hormony
odmładzaj
ą
ce.
Przybyło ju
ż
do Norbant kilkuset delegatów ze wszystkich Instytutów Elektrobiochemii
i Medycyny Do
ś
wiadczalnej z najodleglejszych zak
ą
tków Globu. Równie
ż
Najwy
ż
sza Rada
Geniuszy, maj
ą
ca swoj
ą
stał
ą
siedzib
ę
w Pałacu Wiedzy w Norbant, zapowiedziała si
ę
in
corpore. Panowało powszechne podniecenie, które wzrastało z ka
ż
d
ą
godzin
ą
, dziel
ą
c
ą
od
terminu rozpocz
ę
cia eksperymentu. Oczy
ś
wiata zwrócone były na doktora Zibellusa, czło-
wieka, który zwyci
ęż
ył
ś
mier
ć
.
— In
ż
ynierze!... in
ż
ynierze!... Jak
ż
e si
ę
panu spało?
Relski przetarł oczy. Czy
ż
by
ś
nił? Ale przecie
ż
wyra
ź
nie słyszał głos. Wibruj
ą
cy, melo-
dyjny głos kobiecy.
— In
ż
ynierze... jak
ż
e si
ę
pan czuje?...
Tak, nie mylił si
ę
. W seledynowym półmroku dostrzegł t
ę
, której głos drgał jeszcze w
niebieskawym półcieniu jakim
ś
pieszczotliwym, ciepłym brzmieniem. Było w nim tyle szcze-
rego zatroskania, ile nie tajonej rado
ś
ci.
— Jak to ładnie,
ż
e pan si
ę
ju
ż
przebudził — powiedziała z beztroskim u
ś
miechem,
Plik z chomika:
izebel
Inne pliki z tego folderu:
Gajda Roman - Ludzie ery atomowej.pdf
(1531 KB)
Inne foldery tego chomika:
Gaarder Jostein
Gabaldon Diana
Gable Rebecca
Gądecki Stanisław
Gaider David
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin