Siadł w szczerym polu Chrystus Pan,a przy Nim orszak bosy:Dziateczki, co na zżęty łanszły z miasta zbierać kłosy.Cisną się usta do nóg Mudrobniutkiej tej czeladzi,a Chrystus uniósł jasną dłońi główki dziatek gładzi.Rośnijcie - rzecze - ojcom swymi matkom na pociechę,a jako słońce, chaty swejwyzłoćcie niską strzechę.A była tam, pośrodku nich,sierotka jedna małai słysząc to, co Chrystus rzekł,w takie się słowa ozwała:A ja nie będę, Panie, róść- bo na co to, i komu?Ojca i matki nie mam już,a także nie mam domu.Lecz Chrystus rzekł:- Zaprawdę wam powiadam, moje dziatki,żadna sierota nie jest z was,choć nie ma ojca, matki,bo Ojcem mu jest Niebios Pan,a Matką - ziemia miła,co go zbożami swoich póljak mlekiem wykarmiła.A domem - jest mu cały światbez granic i bez końca,gdzie tylko sięgnie jego myśl.jak złoty promień słońca.
czarusiek