Og Mandino
Największy sukces świata
Wydawnictwo MEDIUM 1996
Przełożył Tadeusz Mieszkowski
A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników
i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to
jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu.
Łukasz 19, 2-3
Bardzo prostą i elementarną prawdą jest to, że życie, los i
szczęście każdego z nas i w większym lub mniejszym stopniu tych,
którzy są z nami związani, zależy od naszej znajomości reguł gry.
THOMAS HUXLEY
Dedykuję z miłością mojemu drugiemu ojcu i mojej drugiej matce
Johnowi i Ricie Langom
Rozdział pierwszy
Muszę cię z góry ostrzec.
Słowa, które zamierzasz przeczytać, mogą położyć kres twojemu
życiu.
Napisano, że bezużyteczne życie jest o wiele gorsze niż wczesna
śmierć. Jeżeli twoje życie, odkąd twoja matka wydała cię na świat,
upływa pośród niepowodzeń i frustracji, zgryzot i utyskiwań, klęsk
i użalania się nad samym sobą, to powiadam ci, że powinieneś
skończyć z tą nędzną egzystencją, i to zaraz, natychmiast, i
rozpocząć budowanie nowego życia, nowego bytu, wypełnionego
miłością i dumą, osiągnięciami i pokojem umysłu. Powiem więcej -
nie tylko powinieneś, ale możesz to uczynić!
Powiem jeszcze więcej - nie tylko możesz, ale chcesz, założywszy,
że przyjmiesz i wykorzystasz bezcenne dziedzictwo, którym
zamierzam podzielić się z tobą.
Mam na imię Józef.
Żałuję, że nie jestem utalentowanym pisarzem, w pełni panującym
nad swoim dumnym językiem, tylko urzędnikiem, przez całe życie
prowadzącym rejestry i księgi rachunkowe. Mimo to, nie bacząc na
moje liczne niedoskonałości, muszę zapisać to, co wiem o Zacheuszu
Ben Joszua, dla dobra niezliczonych przyszłych pokoleń i jako znak
wskazujący im drogę w poszukiwaniu lepszego życia. Jego historia
i, co ważniejsze, jego dar dla ludzkości, nie mogą być pogrzebane
pod nieprzychylnymi piaskami pustyni, wraz z kośćmi tych spośród
nas, którzy znali, kochali i tak wiele nauczyli się od tej
niezwykłej istoty Bożej.
Zacheusz został osierocony, kiedy miał pięć lat.
Rówieśnicy drwili z jego zdeformowanego ciała - dużej głowy i
szerokich ramion osadzonych na beczkowatym tułowiu na cienkich,
krótkich nogach.
Nie ukończył żadnej szkoły. Cenne lata młodości spędził na
wyczerpującej pracy od wschodu do zachodu słońca, uprawiając
ziemię i zbierając jej owoce na rozległych farmach Heroda.
Mimo to stał się najbogatszym człowiekiem w całym Jerychu,
nabywając w końcu tytuły własności do przeszło połowy obszarów
ziemi uprawnej w promieniu pół dnia marszu.
Jego dom, otoczony wysokimi palmami i drzewami daktylowymi,
przewyższał pod względem wielkości i wspaniałości dawny zimowy
pałac Heroda, który później stał się własnością jego pogardzanego,
słabego syna.
Wybitny grecki myśliciel, spotkawszy Zacheusza u szczytu jego
kariery, po powrocie do Aten powiedział swoim uczonym kolegom, że
wreszcie poznał kogoś, kto podbił świat i kto nawet nie jest
świadomy swoich osiągnięć.
U schyłku życia Zacheusz przyjął stanowisko, które ściągnęłoby
pogardę i nienawiść na każdego innego, kto by je przyjął, co
zresztą stało się udziałem jego poprzedników, ale miłość i
szacunek tak wielu ludzi, którzy zawdzięczali mu zmianę swojego
życia na lepsze, nigdy nie wygasła.
Pod koniec życia doświadczył czegoś, co uważam za cud, chociaż
nigdy przedtem nie wierzyłem w cuda. Świadkowie tamtego
niezwykłego wydarzenia nie umieli w żaden sposób wytłumaczyć tego,
co widzieli - a właśnie okoliczności owego cudu mogą zmienić i
zmienią twoje życie, tak jak stało się to w przypadku wielu innych
osób.
Jeśli chcesz, niech ci się wydaje, że nie czytasz moich słów, lecz
ich słuchasz.
Wyobraź sobie, że złożyłeś swoją zmęczoną głowę na moich kolanach,
jak niegdyś składałeś ją na kolanach rodziców. W tym dniu,
podobnym do innych, zmagałeś się z przytłaczającymi cię
przeciwnościami, aby zdobyć choć trochę spokoju i bezpieczeństwa
dla siebie i dla tych, którzy cię kochali i darzyli zaufaniem.
Pozwól, że rozetrę ci siniaki, jakich nabawiłeś się w zmaganiach
owego dnia, i podzielę się z tobą skarbem jednej z ludzkich
mądrości - mądrości, z której możesz korzystać, aby z martwego i
bezbronnego liścia, zdanego na każdy podmuch wiatru, przekształcić
się w dumną ludzką istotę, zdolną do godnego życia, jaką pragniesz
się stać.
Nade wszystko, bądź cierpliwy i wysłuchaj mnie do końca.
Spotkaliśmy się, ty i ja, nie bez powodu. Któż może wiedzieć,
jakie plany ma wobec nas Bóg? Któż może odsłonić tajemnicę,
dlaczego w tym momencie swojego życia czytasz tę właśnie książkę,
a nie inną?
Czy jesteś gotowy porzucić dotychczasowe życie i wkroczyć na nową
drogę?
Czy nie jest tak, że masz w tej chwili niewiele do stracenia, a
wszystko do zyskania?
Pozwól, że jako pokorny i samozwańczy wykonawca testamentu
Zacheusza, przekażę ci bezcenny zapis dotyczący jego majątku.
Co zaś uczynisz z tym niezwykłym dziedzictwem... zależy wyłącznie
od ciebie.
Rozdział drugi
Mówi się, że pamięć jest jedynym prawdziwym skarbcem, w którym
złożone są wszystkie klejnoty naszych minionych lat. Jeżeli tak,
to niewątpliwie moim najcenniejszym klejnotem jest to, że znałem i
służyłem człowiekowi, którego imię w języku naszego ludu znaczy
"sprawiedliwy" lub "niewinny" - Zacheuszowi.
Spotkałem go dawno temu, kiedy obaj byliśmy jeszcze młodzi, na
zatłoczonym rynku w Jerychu. Na plecach czułem wciąż uderzenia
chłosty, jaką sprawił mi mój ojczym. Siedziałem na kamiennej ławce
pełen żalu nad sobą i troski o przyszłość, kiedy po raz pierwszy
zobaczyłem Zacheusza. Dźwigał na plecach kilka belek z cedrowego
drzewa, tak długich i ciężkich, że z trudem utrzymywał równowagę i
szedł zygzakiem, stwarzając zagrożenie dla przechodniów, którzy mu
wygrażali i złorzeczyli.
Był zgięty niemal w pół pod tym potwornym ciężarem, ale kiedy
przechodził koło mnie, ze zdumieniem usłyszałem, że śpiewa. I o
czym to, pomyślałem, ten nieszczęśnik może śpiewać? Nagle, tuż
przede mną, potknął się o kamień i upadł przygnieciony ciężkimi
belkami.
Będąc w tak ponurym nastroju, nie miałem ochoty zajmować się
cudzym nieszczęściem, ale kiedy żaden z przechodniów nie spojrzał
nawet na leżącego nieruchomo Zacheusza, w końcu podbiegłem do
niego i zacząłem usuwać olbrzymie drewniane kłody, które go
przygniatały. Jego twarz była cała we krwi. Ukląkłem przy nim i
skrajem mojej tuniki otarłem głęboką ranę na jego czole. Wreszcie
poruszył się mamrocząc słowa, których nie zrozumiałem. Jakaś
uczynna kobieta z pobliskiego straganu z owocami przyniosła dzban
wody i szmatę i dopiero kiedy obmyliśmy jego twarz, poruszył
powiekami i otworzył oczy. Po chwili usiadł. Uśmiechnął się do
mnie szeroko i potarł z zakłopotaniem czoło; z podziwem patrzyłem,
jak grają mu pod skórą potężne bicepsy.
- Powiedzieli, że nie uniosę siedmiu belek - odezwał się ponuro.
- Co takiego?
- Sprzedawcy drewna - wyjaśnił - powiedzieli mi, że żaden
człowiek, a już na pewno nikt mojej postury, nie uniesie siedmiu
takich belek na raz, ale nie chciałem im wierzyć. Skąd można
wiedzieć, czego się zdoła dokonać, dopóki się nie spróbuje?
Kiedy stanął chwiejnie na nogach, z trudem powstrzymałem się od
śmiechu. Ubrany w stosowny kostium, byłby doskonałym klownem w
niejednym wędrownym cyrku, jakie przejeżdżały przez nasze miasto.
Całą jego postać tworzyły głównie głowa, ramiona i ręce, reszta
ginęła w tunice opadającej do ziemi. Był wzrostu siedmio - albo
ośmioletniego chłopca, chociaż na pewno miał przynajmniej tyle lat
co ja, czyli szesnaście.
Zbliżył się do mnie, położył swoje silne ręce na mojej piersi,
spojrzał na mnie dużymi brązowymi oczami pełnymi wdzięczności i
powiedział głębokim, silnym głosem:
- Dziękuję, przyjacielu, niech ci Bóg błogosławi.
Skinąłem głową i odszedłem. Po dwudziestu krokach jednak wiedziony
ciekawością spojrzałem za siebie i... nie mogłem uwierzyć własnym
oczom. Ten chłopak układał kłody jedna na drugą, tak żeby znowu
wziąć je na plecy! Głupiec! Podbiegłem do niego - sam nie wiem
dlaczego - i powiedziałem:
- Człowieku, czy ty naprawdę chcesz znowu zrobić to, co
niemożliwe?
Z hałasem rzucił na stos ostatnią, siódmą belkę i wyprostowany, z
rękami na biodrach, uważnie wpatrując się we mnie przez dłuższą
chwilę odrzekł łagodnie:
- Nic nie jest niemożliwe, chyba że ktoś pogodzi się z tym, że
jest niemożliwe.
Chwilę się wahałem, po czym usłyszałem swoje własne słowa:
- Pomogę ci. Nie mam nic specjalnego do roboty. Weź te postronki i
zwiąż belki razem na obu końcach, tak żebym ja mógł nieść z jednej
strony, a ty z drugiej.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nic się nie
odezwał. Kiedy związaliśmy mocno belki, on ujął je z przodu, ja z
tyłu. Nieśliśmy te potworne kłody, ze względu na mnie często
zatrzymując się dla odpoczynku, aż na skraj miasta. Tam, na drodze
do Fazaelis, razem ustawiliśmy jego pierwszy przydrożny stragan. W
ciągu kilku miesięcy sprzedawaliśmy tylko jedno-dorodne i soczyste
figi, które obaj zbieraliśmy z małego poletka, jakie Zacheusz
kupił po pięciu latach ciężkiej harówki.
Przez następne co najmniej pół wieku nigdy zanadto nie oddalaliśmy
się od siebie - zawsze, ilekroć zaistniała taka potrzeba, gotowi
spieszyć sobie nawzajem z pomocą. Prawdziwych przyjaciół nigdy nie
zdobywamy przypadkiem, są oni zawsze darem od Boga.
Rozdział trzeci
Jerycho, otoczone ze wszystkich stron martwą pustynią i szarymi,
kamienistymi wzgórzami jest zielonym rajem urodzajnych równin
zasilanych w wodę przez wiele źródeł i akweduktów. Tak wysoko
cenione są owoce tego skrawka ziemi, że kiedyś Marek Antoniusz
ofiarował Kleopatrze wszystkie tutejsze plantacje drzew
balsamowych wraz z przyległymi terenami. Uwodzicielska królowa
sprzedała je potem Herodowi, który aż do końca swoich dni czerpał
olbrzymie zyski z owego nabytku.
Kiedy Archelaos, syn Heroda, został odsunięty przez Rzym od
władzy, Jerycho i cała Judea znalazły się pod rządami rzymskich
prokuratorów. Owi dostojnicy, zwykle z wojskową przeszłością, nie
dbali o rozwój gospodarki, ściągając tylko jak największe podatki
od wszelkich zbiorów. Tak więc z każdym rokiem Zacheusz zagarniał
coraz więcej królewskich ziem, powiększając swój początkowo
niewielki zagajnik drzew figowych. Ponieważ prowadziłem jego
księgi, pamiętam czasy, kiedy zatrudniał ponad dwa tysiące
parobków, nie mówiąc o około trzystu robotnikach pracujących przy
montowaniu straganów, które postawiliśmy zarówno w mieście, jak i
poza jego murami.
W miarę jak interesy Zacheusza coraz bardziej kwitły, jego
zaufanie i wiara w moje zdolności i mój rozum pogłębiały się, aż w
końcu staliśmy się sobie bliżsi niż wielu rodzonych braci. Idąc za
moją radą, wybudował tutaj, w Jerychu, pierwszy magazyn na
bawełnę. Po pewnym czasie zastąpił go wielki pałac z przylegającym
doń składem towarów długim na ponad 1200 łokci. Nawet w
Jerozolimie nie było tak wielkiego magazynu.
Moje wspomnienia z tamtego okresu są nadal tak żywe, jak
dzisiejszy wschód słońca. W nieustannym pochodzie ciągnęły do
naszych doków ładunkowych karawany kupców z całego świata,
nabywając nasze produkty rolne za złoto i srebro albo wymieniając
je na własne, egzotyczne i bardzo poszukiwane towary z odległych
krain. Oliwa, wino i ceramika nadchodziły często od Marka
Filiciusza z Rzymu. Z Crespi na Sycylii przysyłano biżuterię i
żywy inwentarz. Malthus z Etiopii dostarczał szylkretu i
pikantnych przypraw dla bogatych kobiet w Jerychu, natomiast Lino
z dalekiej Hiszpanii zawsze przysyłał wyroby ze złota i sztaby
żelaza. Germanie dostarczali futer i szlifowanego bursztynu;
dywany i rzadkie perfumy oraz skóry otrzymywaliśmy od Diona z
Persji, a Wo Sang Pi przysyłał nam z dalekiego Szanghaju bele
lśniącego jedwabiu.
Karawany opuszczały zaś nasze miasto ze skrzyniami owoców, workami
daktyli, belami bawełny, miodem, flaszkami oliwy, bananami, henną,
trzciną cukrową, winogronami, kukurydzą, figami i najwyżej
cenionym balsamicznym olejkiem - wszystko to rosło na ziemi
Zacheusza. Nieustannie też powiększał on swój majątek, a jego
magazyny zaczęły w końcu zaopatrywać w towary kupców z całego
cywilizowanego świata.
Dla mieszkańców Jerycha Zacheusz był zawsze człowiekiem bardziej
godnym szacunku niż wielu potentatów handlowych, którzy
natarczywie oferowali swoje towary. Dla biednych i cierpiących,
zarówno młodych jak i starych, skazanych przeważnie na życie w
nędzy i pustce z powodu okoliczności, na które nie mieli żadnego
wpływu, mój pan stał się światłem nadziei, dobroczyńcą, który
ratował ich przed głodem, niósł pomoc w chorobach i był ich
wybawcą w najgorszych przeciwnościach losu.
Na początku drugiego roku naszej znajomości, kiedy farmy Zacheusza
były jeszcze nieliczne i małe, polecił mi, jako swojemu zaufanemu
buchalterowi rozdzielić ogromną część naszych wszystkich zysków,
bo aż połowę wśród potrzebujących. W miarę jak nasze interesy się
rozwijały, coraz więcej biedaków w mieście było sytych i
odzianych; wybudowano schroniska dla ludzi starszych i dla sierot;
z Egiptu i Rzymu sprowadzono lekarzy, by opiekowali się kalekami i
chorymi; zatrudniono także nauczycieli dla młodzieży.
Najnędzniejszych żebraków i bezdomnych włóczęgów wyciągano z
rynsztoka i roztaczano nad nimi opiekę, aż odzyskiwali swoją
utraconą godność. Nawet ja, choć biegły w tej dziedzinie, nie
potrafię ocenić, ile złota i srebra wydano ani ile istnień
ludzkich zostało uratowanych dzięki niezwykłej szczodrobliwości
mojego pana.
W odróżnieniu od bogaczy, którzy pozwalali na to, żeby ich wielkie
akty dobroczynności rozgłaszano po całym kraju, Zacheusz działał
bez rozgłosu i z wielką skromnością. Nawet kiedy pewien sławny
uczony z Aten, dowiedziawszy się, czego Zacheusz dokonał w ciągu
niespełna trzydziestu lat, powiedział, że jest to niewątpliwie
"największy sukces świata", pamiętam, jak Zacheusz zaczerwienił
się i wzruszył swoimi szerokimi ramionami. Jego odpowiedź na takie
pochwały była zawsze taka sama. Zostało mu dane znacznie więcej
dóbr materialnych, niż zasługuje na to jakikolwiek pojedynczy
człowiek, i on tylko służy Bogu niewielką pomocą, aby przynajmniej
w drobnej części odwdzięczyć się za wszystko, czym Bóg go
obdarzył.
Zacheusz rządził swym królestwem, jak z uśmiechem nazywał swoje
wszystkie farmy, łagodną, ale silną ręką.
Tylko jedna tragedia zmąciła te pierwsze dziesięciolecia
pomyślności i ostatecznie jeszcze bardziej zbliżyła nas do siebie,
jeżeli było to w ogóle możliwe.
Jakie dziwne jest to, że smutek może silniej niż szczęście
połączyć dwa serca.
Rozdział czwarty
W czasach, kiedy imperium Zacheusza się rozrastało, widywaliśmy
się ze sobą bardzo rzadko. Ja byłem zwykle w jednym z jego
magazynów, sporządzając inwentarz, nadzorując wysyłkę towarów czy
kontrolując rachunki. On natomiast nieustannie podróżował od farmy
do farmy, pomagając naszym zarządcom w rozwiązywaniu wielu różnych
problemów i bardzo często po prostu pracując na polu z
robotnikami. To był szczęśliwy człowiek. Kochał swoją pracę.
Wieczorami, ponieważ obaj nie byliśmy żonaci, zawsze jedliśmy
razem obiad, wykorzystując te chwile wytchnienia na omawianie
naszych interesów i czynienie planów na przyszłość.
Nigdy nie zapomnę pewnego wieczoru, kiedy Zacheusz w milczeniu
siedział przy stole ledwie coś skubiąc z talerza, i tylko od czasu
do czasu odpowiadał skinieniem głowy na moje uwagi. To niezwykłe
zachowanie trwało podczas całego posiłku, aż w końcu nie mogąc już
znieść tego dłużej spytałem:
- Zacheuszu, co się stało?
Podniósł głowę i spojrzał bez wyrazu w moim kierunku, ale nic nie
odrzekł.
- Jakieś poważne kłopoty na którejś farmie? - nalegałem dalej. -
Gdzie byłeś dzisiaj?
- Na północy - odpowiedział cicho.
- I jak bawełna Rubena i trzcina cukrowa Jonatana zniosły
zmniejszoną ilość wody?
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze. Obaj spodziewają się przewyższyć
rekordowe plony z ubiegłego roku.
I znowu zapadło milczenie. Nigdy przedtem nie zachowywał się wobec
mnie w ten sposób.
- Źle się czujesz? - zapytałem w końcu.
Potrząsnął głową. Znowu milczenie. Jestem uparty. Postanowiłem
przeczekać. Mógłbym tak siedzieć przy stole aż do wschodu słońca,
by w końcu wyznał, co go trapi.
Ale nie czekałem długo. Z bolesnym jękiem Zacheusz nagle zerwał
się z miejsca i stanął przede mną unosząc swoją tunikę i
odsłaniając cienkie jak u dziecka nogi.
- Spójrz na mnie, Józefie! - zawołał. - Spójrz na tę straszliwą
imitację ciała mężczyzny! Popatrz na tę głowę, tak wielką, że
wystarczyłaby dla dwóch ludzi, i już łysiejącą. Widzisz te ramiona
i ręce, i tę dziwacznie zaokrągloną klatkę piersiową, i teraz
popatrz - popatrz - na te nędzne cienkie trzciny, które muszą
podtrzymywać tę całą szpetotę. Jestem zaprawdę kpiną z rasy
ludzkiej, zamknięty w tej straszliwej klatce pokręconego ciała, z
której nie ma ucieczki aż do samej śmierci. Więzień na zawsze - w
więzieniu bez drzwi! Dlaczego Bóg mnie tak potraktował, Józefie?
Osunął się na łoże i ukrył twarz w dłoniach. Płakał. Byłem zbyt
wstrząśnięty, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Przez cały czas, odkąd
byliśmy razem, temat jego zdeformowanego ciała wypłynął tylko
dwukrotnie, i to wówczas, gdy wypiliśmy przy obiedzie więcej niż
zwykle wina. O ile pamiętam, w jednym i drugim przypadku
rozpocząłem rozmowę od sugestii, że nadszedł już czas, aby wziął
sobie żonę, z którą dzieliłby swoje szczęście i za każdym razem ze
smutnym uśmiechem odpowiadał, że żadna kobieta przy zdrowych
zmysłach nie chciałaby zaręczyć się z połową mężczyzny i na
dodatek tak szpetnym.
Zaręczył się?
Łagodnie dotknąłem jego ramienia.
- Zacheuszu, czy nie spędziłeś dzisiaj sporo czasu ze starym
Jonatanem?
Popatrzył na mnie uważnie przez rozstawione palce.
- Byliśmy razem większą część dnia. Dlaczego pytasz?
- Jak się miewa jego urocza córka, Lea? Myślę, że z roku na rok
staje się coraz piękniejsza.
Zacheusz odwrócił wzrok.
- Józefie, jesteśmy razem tak długo, że nasze serca są dla nas
wzajemnie jak otwarte księgi. Sprzedałbym wszystkie moje farmy,
żeby tylko mieć Leę za żonę - westchnął.
- A co ona czuje?
- Cóż mogę wiedzieć na pewno? Jest zawsze dla mnie uprzejma i
miła, kiedy odwiedzam jej ojca, ale czy nie należy spodziewać się
po niej takiego zachowania wobec bogatego mężczyzny, właściciela
ziemi z której utrzymuje się cała jej rodzina? A co by było,
gdybym odważył się poprosić jej rodziców, aby pozwolili mi
porozmawiać z nią o małżeństwie, a ona przyjęłaby moje
oświadczyny? Czy nie poślubiłaby mnie tylko ze względu na
bezpieczeństwo i dobrobyt, jakie mógłbym;jej zapewnić? Czy mogłaby
kiedykolwiek pokochać mężczyznę w takiej... takiej klatce? -
wykrzywił usta, wymownym gestem pokazując na siebie.
- Zacheuszu - powiedziałem, wstając - nigdy, odkąd pracujemy
razem, nie mówiłem ci nieprawdy.
- Wiem.
- Proszę, posłuchaj mnie. Dawno temu, kiedy po raz pierwszy
zobaczyłem cię na rynku, litowałem się nad tobą. To uczucie trwało
jednak krótko, ponieważ szybko uświadomiłem sobie, że jesteś
bardziej mężczyzną, niż ja byłem nim kiedykolwiek. Stopniowo,
widząc, jak wielkich dokonujesz cudów, osiągając kolejne sukcesy,
...
kasiunia2101