Harkness Deborah - Księga Wszystkich Dusz 02- Tajemnica.pdf

(1741 KB) Pobierz
R OZDZIAŁ 1
Zanim poznałam Matthew, mogło się wydawać, że w moim życiu nie ma miejsca nawet na
jeden dodatkowy element, a zwłaszcza na coś tak znaczącego jak wampir, który ma tysiąc
pięćset lat. Wśliznął się on jednak do niezbadanych, pustych miejsc, kiedy nie patrzyłam.
Teraz, po jego odjeździe, byłam straszliwie świadoma jego nieobecności. Gdy tak siedziałam
na dachu wieży strażniczej, łzy osłabiły moją determinację, żeby o niego walczyć. Niebawem
wszędzie było pełno wody. Siedziałam w kałuży, której poziom się podnosił.
Pomimo zachmurzonego nieba nie padało.
Woda uchodziła ze mnie.
Z moich oczu wypływały zwyczajne łzy, puchły jednak w trakcie opadania, zamieniając się w
cząsteczki wielkości śnieżnych kul, które uderzały w kamienny dach wieży i rozbryzgiwały
wodę. Włosy opadły mi na ramiona ze strugami spływającymi po krzywiznach mojego ciała.
Otworzyłam usta, żeby zaczerpnąć powietrza, ponieważ spływające po mojej twarzy
strumienie zatykały mi nos, a tryskająca woda miała smak morza.
Przez warstwę mgiełki przyglądały mi się Marthe i Ysabeau. Twarz Marthe była posępna.
Wargi Ysabeau poruszały
się, ale szum tysiąca morskich muszli sprawiał, że nie mogłam jej słyszeć.
Wstałam, mając nadzieję, że woda przestanie cieknąć. Nie przestała jednak. Próbowałam powiedzieć
obu kobietom, żeby pozwoliły wodzie unieść mnie razem z moim bólem i wspomnieniem Matthew,
ale jedynym tego skutkiem był następny przypływ oceanu. Wyciągnęłam ręce, myśląc, że to pomoże
wodzie wyciec ze mnie. Z czubków moich palców trysnęły jeszcze większe kaskady. Gest ten
przywołał obraz ręki mojej matki wyciągniętej w kierunku ojca i wodne potoki się powiększyły.
W miarę jak woda lała się ze mnie, coraz mniej panowałam nad sobą. Nagłe pojawienie się Domenica
przestraszyło mnie bardziej, niż byłam skłonna to przyznać. Matthew wyjechał. A ja przysięgłam
walczyć o niego z wrogami, których nie byłam w stanie zidentyfikować i których nie rozumiałam.
Widziałam teraz jasno, że Matthew ma za sobą przeszłość, na którą nie złożyły się domowe
przyjemności, kominek, wino i książki. Ani nie rozwijała się wyłącznie na łonie lojalnej rodziny.
Dome-nico zrobił aluzję do czegoś bardziej mrocznego, co było pełne nienawiści, zagrożenia i
śmierci.
Ogarnęło mnie wyczerpanie i woda pociągnęła mnie w dół. Zmęczeniu towarzyszyło dziwne poczucie
radości. Znalazłam się między śmiertelnością a czymś nieziemskim, co kryło w sobie obietnicę
wielkiej niepojętej mocy. Gdybym się poddała wciągającej mnie fali, oznaczałoby to koniec Diany
Bishop. Zamieniłabym się w wodę i rozpłynęła, aby znaleźć się wszędzie, uwolniona od ciała i bólu. -
Przepraszam cię, Matthew. - Moje słowa były tylko bulgotaniem, gdy woda podjęła swoje nieubłagane
działanie. W moim kierunku ruszyła Ysabeau i usłyszałam w mózgu ostry trzask. Chciałam ją ostrzec,
ale moje słowa zgubiły się w hałasie przypominającym ryk fali przypływu
walącej się na brzeg. Koło moich stóp podniósł się wiatr, wymiatając wodę z siłą nawałnicy. Uniosłam
ręce do nieba, podczas gdy woda i wiatr układały się w lej, który otoczył mnie ze wszystkich stron.
Marthe chwyciła Ysabeau za rękę, poruszając szybko wargami. Matka Matthew próbowała się
wyrwać, układając usta w słowo „nie", ale Marthe nie puszczała, wpatrując się w nią bezustannie. Po
kilku chwilach Ysabeau opuściła ramiona. Odwróciła się ku mnie i zaczęła śpiewać. Jej nieustępliwy,
tęskny głos przeniknął przez wodę i wezwał mnie z powrotem do świata.
Wiatr zaczął zamierać. Miotana przez wichurę chorągiew de Clermontów wróciła do spokojnego
powiewania. Kaskada z czubków moich palców stopniała do rozmiarów rzeki, potem strumyczka,
wreszcie przestała wyciekać całkowicie. Fale spływające z moich włosów zamieniły się w bałwanki, a
potem także zniknęły. W końcu z moich ust wydostał się tylko jęk zaskoczenia. Ostatnim śladem
znikającego czarodziejskiego potopu były cieknące z moich oczu kule wody, które stanowiły pierwszy
objaw jego mocy przetaczającej się przez moje ciało. Pozostałości wywołanego przeze mnie zalewu
spłynęły w kierunku małych otworów u podstawy ścian opatrzonych blankami. Daleko, daleko w dole
woda rozbryzgiwała się o grubą warstwę żwiru pokrywającego podwórze.
Gdy opuściły mnie resztki wody, poczułam się pusta jak wydrążona dynia i bardzo zmarznięta. Kolana
ugięły się pode mną. Uderzyłam nimi boleśnie o kamienną posadzkę.
1063517065.002.png
- Dzięki Bogu - mruknęła Ysabeau. - Omal jej nie straciłyśmy.
Trzęsłam się gwałtownie z wyczerpania i zimna. Kobiety podbiegły do mnie i podniosły mnie na nogi.
Podtrzymując mnie z obu stron za łokcie, ruszyły w dół krętych
9 schodów z szybkością, która przyprawiła mnie o drżenie. Gdy dotarłyśmy do sieni, Marthe
skierowała się do pokoi zajmowanych przez Matthew, a Ysabeau pociągnęła mnie w odwrotnym
kierunku.
- Moje są bliżej - rzuciła ostro Ysabeau.
- Poczuje się bezpieczniejsza, gdy znajdzie się bliżej niego - odparła Marthe.
Ysabeau fuknęła z poirytowaniem, ale ustąpiła. U stóp schodów prowadzących do komnaty Matthew z
ust Ysabeau popłynął barwny potok słów, który zabrzmiał zupełnie niestosownie w jej delikatnych
ustach.
- Zaniosę ją - postanowiła, gdy skończyła już przeklinać syna, siły przyrody, potęgę świata oraz wielu
bliżej nieokreślonych osobników o podejrzanym pochodzeniu, którzy brali udział w budowaniu wieży.
Z łatwością mnie uniosła, choć byłam od niej wyższa i cięższa. - Nie pojmuję, dlaczego kazał
zbudować takie kręte schody, do tego w dwóch oddzielnych kondygnacjach.
Marthe wetknęła moje mokre włosy w zgięcie łokcia Ysabeau i wzruszyła ramionami.
- Żeby było trudniej, oczywiście. Zawsze wszystko utrudniał. Sobie. I wszystkim innym.
Nikt nie pomyślał, żeby późnym popołudniem wejść na górę i zapalić świece, ale ogień ciągle się tlił i
pokój zachował trochę ciepła. Marthe znikła w łazience. Odgłos lejącej się wody sprawił, że
zatrwożona sprawdziłam palce. Ysabeau wrzuciła do paleniska dwa ogromne polana, jakby to były
małe patyczki, odłamując długą drzazgę od jednego z nich, zanim zajęło się ogniem. Poruszyła nią
węgle, które rozpaliły się płomieniem, a potem w ciągu paru sekund zapaliła nią tuzin świec.
Przyjrzała mi się z zatroskaniem od stóp do głów w ich ciepłym blasku.
- Nigdy mi nie wybaczy, jeżeli się rozchorujesz -powiedziała, bior,ąc mnie za ręce i oglądając moje
palce.
10
Były znowu sinawe, ale nie od elektryczności. Tym razem posiniały z zimna i pomarszczyły się od
czarodziejskiego potopu. Roztarta je energicznie między dłońmi.
Trzęsąc się ciągle tak, że dzwoniłam zębami, cofnęłam ręce, żeby się nimi objąć w próbie zachowania
choć odrobiny ciepła, jaka pozostała w moim ciele. Ysabeau podniosła mnie bez ceregieli i popchnęła
do łazienki.
- Powinnaś wziąć kąpiel - rzuciła szorstkim tonem. Pomieszczenie pełne było pary. Marthe odwróciła
się
od wanny, żeby pomóc ściągnąć ze mnie ubrania. Prędko stanęłam naga, a one wsunęły mi pod pachy
zimne dłonie wampirzyc i włożyły mnie do gorącej wody. Zetknięcie z nią było skrajnie szokujące.
Krzyknęłam, starając się wydostać z głębokiej wanny.
- Pss... - Ysabeau odgarnęła włosy z mojej twarzy, podczas gdy Marthe wpchała mnie z powrotem do
wody. - Ogrzejesz się w niej. Musimy cię rozgrzać.
Marthe trzymała straż przy jednym końcu wanny, a Ysabeau pozostała przy drugim, szepcząc
uspokajająco i nucąc łagodnie i cicho. Przestałam dygotać dopiero po dłuższej chwili.
W pewnym momencie Marthe mruknęła coś po oksy-tańsku, wymieniając imię Marcusa.
Ysabeau i ja zaprzeczyłyśmy w tym samym momencie.
- Nic mi nie będzie. Nie mówcie Marcusowi, co się wydarzyło. Matthew nie powinien się dowiedzieć,
że użyłam magii. Nie teraz - powiedziałam, dzwoniąc zębami.
- Trzeba tylko trochę czasu, żebyś się rozgrzała. -Głos Ysabeau był spokojny, ale jej mina zdradzała
zaniepokojenie.
Powoli ciepło zaczęło odwracać zmiany, jakie czarnoksięska woda wywołała w moim ciele. Marthe
dolewała ciągle do wanny świeżej gorącej wody w miarę, jak moje ciało ją chłodziło. Ysabeau
chwyciła spod okna poobijany
11
cynowy kufel i zaczęła polewać moją głowę i ramiona. Gdy głowa się rozgrzała, okręciła ją
ręcznikiem i popchnęła mnie trochę głębiej do wody.
1063517065.003.png
- Mocz się - rzuciła rozkazująco. Marthe biegała między łazienką a sypialnią, nosząc ubrania i
ręczniki. Narzekała, że nie mam piżam, tylko stare stroje do jogi, które przywiozłam, żeby w nich
spać. Żadne z nich nie wydawały się jej wystarczająco ciepłe. Ysabeau dotknęła odwrotną stroną dłoni
moich policzków i czubka głowy. Kiwnęła głową.
Dopiero teraz pozwoliły mi wyjść z wanny. Spływająca ze mnie woda przypominała mi o dachu wieży
strażniczej. Starałam się wpić palce nóg w posadzkę, żeby oprzeć się zdradliwej sile przyciągania
żywiołów.
Marthe i Ysabeau owinęły mnie w ręczniki przyniesione prosto od kominka, które lekko pachniały
dymem. Gdy znalazłam się w sypialni, udało się im w jakiś sposób osuszyć mnie, nie wystawiając na
kontakt z powietrzem ani centymetra mojego ciała. Okręcały mnie na wszystkie strony ręcznikami, aż
zaczęło promieniować ze mnie ciepło. Poczułam szorstkie pociągnięcia na włosach, po czym Marthe
podzieliła je palcami na pasma i zaplotła w ciasny warkocz przylegający do mojej głowy. Strząs-
nęłam z siebie mokre ręczniki, żeby się ubrać. Ysabeau rzuciła je na krzesło koło ognia, wyraźnie nie
przejmując się tym, że dotykają starego drewna i pięknych obić.
Kompletnie ubrana, usiadłam przy kominku i zaczęłam bezmyślnie wpatrywać się w ogień. Marthe
znikła bez słowa w niższych rejonach zamku i wróciła z tacą maleńkich kanapek i parującym
dzbankiem ziołowej herbaty. - Zabieraj się do jedzenia. - To nie była prośba, ale rozkaz.
Podniosłam do ust jedną kanapkę i zaczęłam ją skubać po bokach.
12
Marthe zmrużyła oczy, widząc tę nagłą zmianę w moich zwyczajach.
- Jedz.
Posiłek smakował jak trociny, ale mimo to burczało mi w żołądku. Gdy przełknęłam dwie maleńkie
kanapki, Marthe wcisnęła mi do rąk kubek. Nie musiała zachęcać mnie do picia. Gorący płyn zmył
słone pozostałości wody w moim gardle.
- Czy to był czarnoksięski potop? - Poczułam dreszcz na wspomnienie całej tej wody, jaka ze mnie
wypłynęła.
Ysabeau, która stała przy oknie, wpatrując się w ciemność na dworze, podeszła do kanapy po drugiej
stronie
kominka.
- Tak - potwierdziła. - Ale od dawna nie widzieliśmy,
żeby wody było tak dużo.
- Dzięki Bogu, nie poszło to zwykłym tokiem - powiedziałam nieśmiało, upijając następny łyk
herbaty.
- Większość dzisiejszych czarownic nie ma dość mocy, żeby wywołać taki potop. Potrafią podnosić
fale na stawach i wywoływać deszcz, kiedy są chmury. -Ysabeau usiadła naprzeciwko mnie,
przyglądając mi się z wyraźnym zainteresowaniem.
Stałam się wodą. Informacja, że to już się prawie nie zdarza, sprawiła, że poczułam się bezbronna. I
jeszcze bardziej samotna.
Zadzwonił telefon.
Ysabeau sięgnęła do kieszeni i wyjęła małą czerwoną komórkę, która wyglądała zbyt jaskrawo i
nowocześnie w zestawieniu z jej bladą skórą i klasycznymi beżowymi
ubraniami.
- Słucham? Ach, dobrze. Cieszę się, że dotarłeś bezpiecznie na miejsce. - Mówiła po angielsku ze
względu na mnie, kiwnęła też głową w moim kierunku. - Tak,
13
czuje się dobrze. Właśnie się posila. - Wstała i podała mi aparat. - Matthew chciałby z tobą
porozmawiać.
- Diana? - Głos Matthew był ledwo słyszalny.
- Tak? - Wolałam nie mówić za wiele z obawy, że mogłoby mi się wymknąć coś więcej niż słowa.
Matthew odetchnął z ulgą.
- Chciałem się tylko upewnić, że u ciebie wszystko dobrze.
- Twoja matka i Marthe bardzo się o mnie troszczą. -I nie zalałam całego zamku, pomyślałam.
1063517065.004.png
- Jesteś zmęczona. - Dzielący nas dystans napełniał go niepokojem, toteż wychwytywał wszelkie
niuanse naszej rozmowy.
- Tak. To był długi dzień.
- W takim razie kładź się spać - powiedział zaskakująco delikatnym tonem. Zamknęłam oczy, czując
nagłe ukłucie łez. Tej nocy czekało mnie niewiele snu. Byłam zbyt zaniepokojona tym, co mógł zrobić
w nie do końca przemyślanej heroicznej próbie zapewnienia mi bezpieczeństwa.
- Byłeś w laboratorium?
- Idę tam teraz. Marcus chce, żebym obejrzał wszystko dokładnie i upewnił się, że podjęliśmy
konieczne środki ostrożności. Miriam sprawdziła zabezpieczenia w całym budynku. - To wszystko
były półprawdy, ale wygłaszał je z pełnym przekonaniem. Wiedziałam, dlaczego to robi. Milczenie się
przeciągnęło, aż stało się kłopotliwe.
- Nie rób tego, Matthew. Proszę cię, nie próbuj negocjować z Knoxem.
- Dopilnuję, żebyś była bezpieczna, zanim wrócisz do Oksfordu.
- W takim razie nie ma o czym mówić. Zdecydowałeś. Ja też. - Oddałam aparat Ysabeau.
14
Ysabeau zmarszczyła brwi, odbierając go ode mnie zimnymi palcami. Pożegnała się z synem, a jego
odpowiedź zabrzmiała tylko jako oderwany, niezrozumiały odgłos.
- Dziękuję, że nie wspomniałaś mu o czarnoksięskim potopie - powiedziałam spokojnie, kiedy
wyłączyła telefon.
- To ty powinnaś mu o tym powiedzieć, nie ja. - Ysabeau podeszła do kominka.
- Nie jest dobrze, jeśli próbuje się opowiedzieć o czymś, czego się nie rozumie. Dlaczego te moce
ujawniają się właśnie teraz? Najpierw była wichura, potem wizje, a teraz woda. - Wzdrygnęłam się.
- Jakie wizje? - spytała wyraźnie zaciekawiona Ysabeau.
- Matthew nie mówił ci o tym? W moim DNA jest cała ta... magia - odparłam, zacinając się na tym
słowie. -Testy ostrzegały, że mogę mieć wizje, i one zaczęły się pojawiać.
- Matthew nigdy by mi nie powiedział, co znalazł w twojej krwi... Z pewnością nie zrobiłby tego bez
twojego zezwolenia, a prawdopodobnie także i z nim.
- Nawiedzały mnie tu, w tym zamku. - Zawahałam się. - Jak nauczyłaś się nad nimi panować?
- Matthew wyjawił ci, że miałam wizje, zanim zostałam wampirem? - Ysabeau pokręciła głową. - Nie
powinien był tego robić.
- Byłaś czarownicą? - W tym mogło się kryć wyjaśnienie, dlaczego Ysabeau tak bardzo mnie nie lubi.
- Czarownicą? Nie. Matthew zastanawia się, czy byłam demonem, ale jestem pewna, że byłam
zwyczajną kobietą. Także wśród ludzi zdarzają się wizjonerzy. Nie tylko magiczne istoty są w ten
sposób pobłogosławione i jednocześnie przeklęte.
- Czy kiedykolwiek udało ci się zapanować nad darem jasnowidzenia i wyczuwać, że się zjawia?
15
- To przychodzi łatwiej. Pojawiają się znaki. Mogą być subtelne, ale nauczysz się je rozpoznawać.
Pomagała mi też Marthe.
Był to jedyny szczegół dotyczący przeszłości Marthe, jaki poznałam. Nie po raz pierwszy
zastanawiałam się, ile lat mają te kobiety i jakie zrządzenia losu zetknęły je ze sobą.
Marthe stała ze skrzyżowanymi rękami.
- Óc - powiedziała, rzucając Ysabeau czułe, opiekuńcze spojrzenie. - Będzie ci łatwiej, jeśli nie
będziesz przeciwstawiać się wizjom, które cię nawiedzają.
- Jestem zbyt zszokowana, żeby z nimi walczyć -odparłam, myśląc o tym, co przytrafiło mi się w
salonie i w bibliotece.
- Szok jest formą oporu, jaki stawia twoje ciało -stwierdziła Ysabeau. - Musisz się odprężyć.
- Trudno odprężyć się, gdy widzi się rycerzy w zbrojach i twarze kobiet, których się nigdy nie znało,
wymieszane ze scenami z własnej przeszłości. - Moja szczęka zatrzeszczała od ziewnięcia.
- Jesteś zbyt wyczerpana, żeby teraz o tym myśleć. -Ysabeau się podniosła.
- Nie chce mi się spać. - Stłumiłam kolejne ziewnięcie odwrotną stroną dłoni.
Ysabeau przyjrzała mi się uważnie, niczym piękny sokół przypatrujący się polnej myszce. W jej
oczach zamigotały figlarne błyski.
1063517065.005.png
- Połóż się do łóżka, a opowiem ci, jak Matthew został moim synem.
Jej propozycja była zbyt kusząca, żeby się jej oprzeć. Zrobiłam, jak mi powiedziała, po czym Ysabeau
przysunęła krzesło, a Marthe zajęła się talerzami i ręcznikami.
- Od czego mam zacząć? - Matka Matthew wyprostowała się na krześle i wpatrywała się w płomienie
świec. -Nie mogę zacząć po prostu od mojego pojawienia się w tej
16
historii, ale muszę sięgnąć do jego narodzin, tu w wiosce. Wiesz, pamiętam go, gdy był jeszcze
dzieckiem. Jego ojciec i matka zjawili się tu, gdy Philippe, jeszcze za czasów króla Chlodwiga,
postanowił się tu osiedlić. To jedyny powód, dla którego powstała wioska; żyli w niej gospodarze i
rzemieślnicy, którzy zbudowali kościół i zamek.
- Dlaczego twój mąż wybrał to miejsce? - Uniosłam się trochę, opierając się na poduszkach i
podciągając kolana pod kołdrą aż do piersi.
- Chlodwig obiecał mu ziemię, mając nadzieję, że zachęci to Philippe'a do zwalczania rywali króla.
Mój mąż stawał to po jednej, to po drugiej stronie przeciwko tym, którzy byli w środku. - Ysabeau
uśmiechnęła się w zamyśleniu. - Niewielu go na tym przyłapało.
- Czy ojciec Matthew był rolnikiem?
- Rolnikiem? - Na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie. - Nie, był cieślą, tak jak Matthew... Zanim
nie wyspecjalizował się we wznoszeniu kamiennych budowli.
Kamieniarz i murarz. Kamienie, z których zbudowano wieżę, pasowały do siebie tak gładko, że nie
wyglądało na to, aby potrzebowały zaprawy. A potem te dziwnie zdobione kominy w kordegardzie
Old Lodge, przy których wznoszeniu Matthew pozwolił po prostu jakiemuś rzemieślnikowi
wypróbować jego umiejętności. Długie, smukłe palce wampira były dość silne, żeby otworzyć muszlę
ostrygi czy zgnieść kasztana jadalnego. Jeszcze jedna jego cecha wskoczyła na miejsce w układance,
doskonale uzupełniając obraz wojownika, naukowca i dworzanina.
- I obaj pracowali przy zamku?
- Nie przy tym - odparła Ysabeau i się rozejrzała. - To był prezent od Matthew, gdy było mi smutno,
że muszę opuścić miejsce, które kochałam. Zburzył twierdzę, którą zbudował jego ojciec, i zastąpił ją
nową. - Jej zielono-
2 - Księga Wszystkich Dusz X 7
-czarne oczy błysnęły rozbawieniem. - Philippe się wściekł, ale czas było wprowadzić jakąś zmianę.
Pierwszy zamek wzniesiono z drewna i choć z biegiem lat dodawano kamienie, był trochę chwiejny.
Próbowałam objąć umysłem bieg wypadków od zbudowania pierwszej twierdzy i założenia wioski w
VI wieku do wieży, którą Matthew wzniósł w XIII wieku. Ysabeau zmarszczyła z niesmakiem nos. -
A potem Matthew postawił tę wieżę na tyłach po powrocie do domu, bo nie chciał żyć tak blisko
rodziny. Nigdy jej nie polubiłam... Wyglądała na sentymentalny kaprys... Ale tak sobie życzył, więc
mu na to pozwoliłam -powiedziała, wzruszając ramionami. - Taka śmieszna wieża. Nie podniosła
obronności zamku. A on zbudował już wtedy dużo więcej wież, niż było trzeba.
Ysabeau ciągnęła dalej swoją opowieść, robiąc wrażenie, jakby tylko częściowo przebywała w XXI
wieku. - Matthew urodził się w wiosce. Był zawsze takim bystrym dzieckiem, tak ciekawym
wszystkiego. Doprowadzał swojego ojca do szaleństwa, chodząc za nim do zamku i chwytając się
narzędzi, belek i kamieni. W tamtych czasach dzieci wcześnie uczyły się zawodu, ale Matthew był
rozwinięty nad swój wiek. Podjął pracę, gdy tylko mógł udźwignąć siekierę i nie zrobić sobie
krzywdy.
Oczyma wyobraźni ujrzałam ośmioletniego chłopca o szarozielonych oczach i cienkich, długich
nogach, biegającego po okolicznych wzgórzach.
- Tak. - Ysabeau uśmiechnęła się, jakby zgadzała się z moimi myślami. - Był naprawdę ślicznym
dzieckiem. A także pięknym młodzieńcem. Matthew był niezwykle wyrośnięty jak na tamte czasy,
choć nie tak wysoki, jak wtedy, gdy został wampirem. I miał przewrotne poczucie humoru. Zawsze
udawał, że coś poszło źle albo że nie otrzymał instrukcji, jak wykonać jakąś krokiew czy fun-
18
dament. Philippe nigdy nie przestał wierzyć niestworzonym historiom, jakie opowiadał mu Matthew. -
W głosie Ysabeau pojawiła się wyrozumiałość. - Pierwszy ojciec Matthew zmarł, gdy chłopak ledwie
skończył dwudziestkę. Jego pierwsza matka nie żyła już wtedy od dawna. Został sam i martwiliśmy
się, czy znajdzie sobie kobietę, żeby osiedlić się z nią i założyć rodzinę.
1063517065.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin