Akunin Boris-Kryminał prowincjonalny 3-Pelagia i czerwony kogut.pdf

(2042 KB) Pobierz
Akunin Boris-Kryminal prowincjonalny 3-Pelagia i czerwony kogut
BORYS AKUNIN
PELAGIA
I CZERWONY
KOGUT
Przełożył Hen-
ryk Chłystowski
NOIR SUR BLANC
Opracowanie redakcyjne: Mirosław Grabowski
Korekta: Maciej Korbasiński Ewa Sobków
Projekt okładki: Tomasz Lec
Tytuł oryginału: Tle/iazua u Kpacnuu nemyx
414781344.002.png
Copyright © B. Akunin, 2OO3
For the Polish edition Copyright © 2OO4,
Noir sur Blanc, Warszawa
ISBN 83-7392-O78-1
Prawdziwy realista, jeśli nie jest człowiekiem
wierzącym, zawsze znajdzie w sobie moc i zdol-
ność niewiary w cud...
Fiodor Dostojewski, Bracia Karamazow w
przekładzie Adama Pomorskiego
Część pierwsza TUTAJ
I
NA „JESIOTRZE"
O Bochniaczku
Bochniaczek przedostał się na parowiec „Je-
siotr" łatwiutko i bez hałasu. Odczekał, aż
przystań ogarnie gęsty kłąb mgły, skulił się
cały, skurczył, tak że sam przypominał szary
obłoczek. Smyrgnął na brzeg i wskoczył na że-
liwny pal cumowniczy. Przedreptał do burty po
naprężonej jak struna linie (dla Bochniaczka to
żaden wyczyn — pewnego razu, a poszło o
zakład, sparodiował damę tańczącą na sznurze),
ani się ktokolwiek obejrzał. Powitajcie, ko-
chani, nowego pasażera.
Rzecz jasna, na bilet pokładowy też by się nie
wykosztował. Jeśli do następnej przystani, do
Ust-Swijażska, to wszystkiego ledwie
trzydzieści pięć kopiejek. Jednakże kupowanie
biletów to dla „razyńców" brak szacunku dla
własnego rzemiosła. Niechaj bilety kupują
„gęsiaki" i „karasie".
Przezwisko „Bochniaczek" wzięło się stąd,
że jest on nieduży, zręczny, chodzi drobnymi
kroczkami, sprężyście, zupełnie jakby się toczył.
No i łebek ma okrągły, krótko ostrzyżony, a po
414781344.003.png
bokach uszy niczym łopatki, malutkie, ale niez-
wykle wyczulone.
Co o „razyńcach" wiadomo? To taki rzeczny
ludek, nic nadzwyczajnego, ale bez niego Rzeka
nie byłaby Rzeką, jak bagno bez komarów. Na
brzegu też znajdą się fachowcy od opróżniania
cudzych kieszeni, tych nazywa się „skubaczami",
ale to publika byle jaka, oberwańcy, przeważnie
przybłędy, i dlatego nie zażywają wielkiego
miru, „razyńcy" zaś tak, bo trudzą się od niepa-
miętnych czasów.
O tym, skąd wzięło się to słowo, mówi się
różnie. Oni sami uważają, że od Stieńki Razina,
który na Rzece karmicielce też
11
oskubywał tłuste „gęsiaki". Miejscowi są in-
nego zdania — dlatego niby „razyńcy", że raz,
raz i każda gapa czy niedojda jest oporządzona.
Sama robota była dobra, Bochniaczkowi
wyjątkowo odpowiadała.
Wsiadasz na parowiec, tak żeby nikt cię nie
widział, pokręcisz się między pasażerami i na
następnej przystani wysiadasz. Coś wziął — to
twoje, czego nie mogłeś — niechaj płynie sobie
dalej.
Jakie masz tu przewagi?
Na Rzece oddychasz pełną piersią i jaka
korzyść dla zdrowia! To po pierwsze. A znowuż
jakich rozmaitych ludzi widujesz: czasami tak
ciekawie zaczną opowiadać, że i o robocie za-
pomnisz. To po drugie. Ale najważniejsze —
nie czeka cię tu ani więzienie, ani katorga.
Bochniaczek pracował na Rzece od dwudziestu
lat, a co to takiego więzienie, nawet nie wiedz-
iał, nie miał zielonego pojęcia. Spróbuj no zła-
pać go z fantami. Jakby co — to buch, i kamień
w wodę. Nawiasem mówiąc, to o nich, o „ra-
zyńcach", wymyślono to powiedzonko, tyle że
większość ludzi o tym nie wie. „Kamieniami"
nazywają oni swoją zdobycz. Woda zaś tuż obok
— pluszcze za burtą. W razie przypału wrzucasz
„kamienie" w wodę i niczego ci nie udowodnią,
Rzeka dobrodziejka wszystko ukryje. No cóż,
414781344.004.png
przyłożą ci, to pewne, bez tego się nie obejdzie.
Tyle że przyłożą ci nie za mocno, bo parowcami
pływa publiczność coraz bardziej kulturalna,
delikatna, nie to co w nadrzecznych wsiach.
Tam z dzikości i ciemnoty ch ł opi mogą bez
żadnych ceregieli złodzieja ukatrupić.
„Razyńcy" nazywają siebie jeszcze „szczu-
pakami", pasażerów zaś „gęsiakami" albo
„karasiami". Oprócz „kamienia w wodę" jest i
inne powiedzenie, które wszyscy powtarzają,
nie rozumiejąc jego prawdziwego znaczenia:
„Po to szczupak w rzece, żeby karaś czuwał".
Pierwszy wiosenny parowiec to dla „ra-
zyńca" największe święto, ważniejsze niż jakik-
olwiek odpust. Przez zimę człek robi się ociężały
bez roboty, a bywa, że i się przegłodzi. Przesia-
dujesz i przeklinasz zimę dręczycielkę, wyc-
zekujesz wiosny pięknotki. Upragniona,
czasami długo się kryguje, ruch pa-
12
rowców wstrzymywany jest niemal do czerwca.
W tym roku jednak wiosna zawitała do Bochni-
aczka jako młodziutka dziewczyna i ani trochę
się nie boczyła. Tak gorąco przymilna, tak życ-
zliwa — nie do wiary! Dopiero pierwszy kwiet-
nia, a już cały lód spłynął i otwarto nawigację.
Rzeka rozlała się szeroko, ledwie było widać
brzegi, „Jesiotr" jednak trzymał się dokładnie
farwateru i szedł bardzo wolno. Z powodu mgły
kapitan zachowywał wielką ostrożność i co
dwie minuty dawał ochrypły sygnał: „U-duuu!
Ja tu-uuu!"
Mgła to dla kapitana kłopot, ale dla Bochni-
aczka to najwierniejsza towarzyszka. Gdyby
mogli się dogadać, oddawałby jej połowę „śmi-
etany", byle tylko słała się jak najgęściej.
Dzisiaj nie było się co skarżyć, mgła posta-
rała się jak nigdy. Najmocniej rozpościerała się
tuż nad wodą; dolny pokład, tam gdzie kajuty,
otuliła całkowicie; botdek zaś, tam gdzie
szalupy i gdzie wzdłuż burt rozsiada się roz-
maite tała-tajstwo, to odkrywała, to przykry-
414781344.005.png
wała; zupełnie jak w jakiejś bajce — są ludzie i
nagle wszyscy znikają, pozostaje tylko mleko.
Ponad mgłę wystawały jedynie czarny wysoki
komin i mostek. Kapitanowi, tam na górze,
pewnie wydaje się, że nie jest kapitanem, ale
samym Panem Bogiem, i że nie płynie „Je-
siotrem", tylko szybuje w obłokach.
Wszystkie statki flotylli rzecznej
Towarzystwa „Nord" wzięły nazwy od jakichś
ryb — tak to sobie wykoncypował właściciel.
Od statku flagowego, trójpokładowej „Bieługi",
gdzie kajuty pierwszej klasy są po dziesięć ru-
bli, aż do naj-marniejszej holowniczej pyrkotki,
jakiegoś „Kiełbika" albo „Uklejki".
„Jesiotr" nie należał na linii do największych,
ale był to parowiec solidny, dochodowy. Chodził
od Moskwy do Carycy-na. Pasażerowie płynęli
przeważnie daleko: do Ziemi Świętej albo nawet
do Ameryki. Wielu z ulgową szyfkartą
Towarzystwa Palestyńskiego. Bochniaczek sam
po morzach nie pływał, bo i po co, ale rozezna-
wał się we wszystkim doskonale.
Z szyfkartą Towarzystwa „Nord" po-
dróżowało się tak: z Moskwy Oką do Niżniego,
później Rzeką do Carycyna, stamtąd pociągiem
do Taganrogu, dalej znowu parowcem, tyle że
już morskim, gdzie komu sądzone. Jeśli płynąć
do
13
Ziemi Świętej trzecią klasą, to wyniesie to rap-
tem czterdzieści sześć rubli i pięćdziesiąt kopie-
jek. Jeśli do Ameryki, to, rzecz jasna, drożej.
Bochniaczek na razie nikogo nie skubał,
trzymał ręce w kieszeniach, pracowały tylko
oczy i uszy. No i nogi, oczywista. Ledwie
zgęstnieje mgła — szur-szur na wojłokowych
podeszwach od jednych do drugich, z przepa-
trywaniem i nasłuchiwaniem. Coście za ludzie?
Czy dobrze się pilnujecie?
Tak trzeba: najpierw wszystko wypatrzyć,
wywiedzieć się, a potem, bliżej przystani, pójść
na pewniaka. I najważniejsze — wyniuchać
414781344.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin