Kotowski Krzysztof - Ultra 03 - Japonskie ciecie.pdf

(846 KB) Pobierz
Kotowski Krzysztof - Japonskie ciecie
Krzysztof Kotowski
Japońskie cięcie
2003
19901903.001.png
Wydanie polskie
Data wydania:
2003
Projekt okładki:
Zbigniew Mielnik
Ilustracje na okładce:
CORBIS
Wydawca:
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 867-47-08, 867-81-40; fax 867-37-74
rebis@rebis.com.pl
www.rebis.com.pl
ISBN 83-7301-460-8
Wydanie elektroniczne
Trident eBooks
ROZDZIAŁ 1
Pan Czesio z pewnością nie miał zbyt inteligentnej miny. Jego wyłupiaste oczy
spoglądały ze strachem w kierunku butelek z wódką, a zęby szczękały za zaciśniętymi ustami,
jakby od kilku godzin stał na mrozie. Ręce, które trzymał na blacie, pociły się niemiłosiernie,
ale bał się sięgnąć po chusteczkę.
Pan Czesio był człowiekiem dość otyłym i nie lubił zbyt ciasno zapinać paska. Teraz
jednak, w tej dość stresującej chwili, poczuł, że spodnie zsuwają mu się coraz bardziej, co
zwiększyło jeszcze jego przerażenie, bo odwrócony był, nie da się ukryć, tyłem do sali.
Lokal zwany przez okolicznych pijaczków pieszczotliwie U Kotka – którego zresztą był
właścicielem – o tej porze zwykle świecił pustkami. Obecnie nie było tu nikogo prócz niego i
faceta o twarzy wymuskanego gogusia, w okrutnie niemodnym już garniturze.
Goguś stał spokojnie tuż obok, trzymając pistolet wycelowany niestety w jego głowę.
– Zrozumiałeś pytanie? – spytał beznamiętnie.
– Tak, tak, jasne, oczywiście, bez wątpienia – dukał pan Czesio najszybciej jak potrafił, z
lękiem oczekując na rozwój wypadków.
– No więc?
– Ja jej nie widziałem... może kto inny. Zwykle jestem na zapleczu i...
– Spodnie opadły ci już do pół dupy, a wciąż kręcisz. – Mina Gogusia nie wróżyła nic
dobrego.
– Nie kłamię... aaaa, właśnie coś sobie przypomniałem!
– Zamieniam się w słuch. – Goguś zajrzał panu Czesiowi głęboko w oczy.
– Mógłby pan jeszcze... tak trochę dokładniej ją opisać? – wyjąkał barman, czyniąc
pewne starania, aby na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.
– Wysoka blondynka, szafirowy pierścionek, niebieska sukienka, długie włosy...
– Aaaaa, ta pani. Noooo... była tu, ale chyba nie sama... – Pot z jego twarzy ściekał już
strumyczkami.
Goguś zacisnął zęby i pewniej chwycił pistolet.
– Długo tu byli?
– Godzinę, może trochę dłużej.
– Znasz tego faceta?
– To taki lekarz. Wpada tu czasem i podrywa laski... to znaczy, towarzyszy różnym
paniom.
– Czy oni...?
– Bardzo kulturalnie się zachowywali – odparł szybko Czesio, zażegnując w zarodku
niebezpieczeństwo. – Szczególnie ta pani. On wpada tu częściej.
– Wiem, łajzo, że wpada. Dlatego tu jestem!
– Może piwko? – Panu Czesiowi udało się wreszcie uśmiechnąć.
– Whisky z colą. – Goguś opuścił pistolet.
Barman podciągnął spodnie i podreptał do półki, aby zdjąć z niej butelki. Nalał szybko do
szklanki trochę szkockiej, po czym profesjonalnie odmierzył tyle coli, ile trzeba. Kłopotliwy
gość stał chwilę bezradnie przy barze, a następnie schował broń, wziął szklankę i wypił
jednym haustem jej zawartość.
– Popraweczka? – jęknął nieśmiało pan Czesio.
– Nie wiem. – Goguś wyraźnie robił się coraz smutniejszy.
– No to popraweczka.
Nie żałował whisky, mając nadzieję, że uspokoi faceta przynajmniej na pewien czas.
Obserwował teraz uważnie, jak tamten ponownie wychyla drinka, stawia cicho szklankę na
blacie i niczym zahipnotyzowany odwraca się, by ruszyć do wyjścia. Przez chwilę krokom
Gogusia towarzyszyła niemal absolutna cisza. Pan Czesio pełnym przerażenia wzrokiem
pożegnał go, a następnie opadł ciężko na najbliższe krzesło. Siedział tak jakiś czas, patrząc
zamyślony w dal jak żołnierz w radzieckim filmie wojennym, aż wreszcie wolno i dostojnie
wycedził: – Kurrrrwa!
Doktor Robert Czechowicz nie bez zdziwienia stwierdził, że zginęły mu majtki. Jeszcze
raz uważnie przyjrzał się Jolce leżącej wciąż w łóżku i z jej zalotnego uśmiechu słusznie
odczytał, kto za tym stoi.
– Nie wygłupiaj się, spóźnię się do roboty. Oddawaj gacie! – zarządził nie znoszącym
sprzeciwu tonem.
Dziewczyna podniosła się wolno, nie spuszczając z niego wzroku. Jej nagość miło
kontrastowała ze skromnym wyposażeniem kawalerki Czechowicza. Bałaganiarstwo Roberta
nie przeszkadzało jego przyjaciółce, dawało za to doskonałą pożywkę dla kpin i żartów.
Najwyżej trzydziestometrowe mieszkanko pełne było ciśniętych pod ściany książek, papierów
niewiadomego pochodzenia, nierzadko ubrań wyrzuconych z szafy przy okazji szukania
czegoś potrzebnego, a nawet butelek po coli, sokach owocowych i... wódeczce. Dość dużo
miejsca zajmowały co prawda półki na książki niemal całkowicie wypełniające dłuższą ścianę
naprzeciwko okien, ale nawet tam trudno było o porządek, szczególnie że nie były pełne.
Szafa tuż przy wejściu do przedpokoju była oczywiście otwarta, dzięki czemu Jola mogła bez
problemu skontrolować jej zawartość.
Podeszła teraz do niego wolno, jakby każdy krok wymagał przemyślenia, i delikatnie
zakryła mu oczy dłonią, uśmiechając się zalotnie.
– A ty jesteś chirurg miękki – błyskawicznie zjechała palcami w dół ciała Roberta – czy
twardy?
Czechowicz drgnął.
– Sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna – mruknął, czując z niepokojem, co
Jolka wyprawia palcami.
– Niebezpieczeństwo to twój żywioł – powiedziała z ironią.
– Nie żartuj. – Robertowi nadludzkim wysiłkiem udało się wyrwać z jej uścisku, co było
niestety trochę bolesne. – Ten twój mafioso biega za mną po całym mieście.
– Spokojnie, jest niegroźny. Ma tylko romantyczne usposobienie. Dam sobie z nim radę.
– Dziś rano wystraszył podobno pana Czesia z Kotka. Witek mi mówił przez telefon.
Machał skurwiel spluwą tak, że biedak mało nie padł trupem na sam jego widok.
– Mówiłam ci, że ma romantyczne usposobienie. W końcu ma zostać moim mężem.
– Po co to robisz? Przecież i tak nigdy za niego nie wyjdziesz.
– Nigdy nie mów „nigdy”. Świat pełen jest niespodzianek.
– Jolka, to jest bandyta. Powinien siedzieć w pudle. – Czechowicz zanurkował pod łóżko
w poszukiwaniu majtek.
– Przesadzasz. To ty powinieneś siedzieć za te setki złamanych serc niewieścich...
– Setki. – Robert popukał się w czoło rozdrażniony przedłużającymi się poszukiwaniami.
– Mogłabyś mi pomóc?!
– Są w przedpokoju. – Parsknęła śmiechem, opadając na łóżko.
Czechowicz pobiegł w kierunku drzwi wejściowych. Slipki wraz z koszulką i spodniami
leżały na podłodze.
– Jasna cholera, spóźnię się! Która godzina?! – krzyknął do dziewczyny.
– Trochę po siódmej. O której masz być w szpitalu?
– O wpół do ósmej. Mam dziś noc, a nie spałem ani chwili.
– Prześpisz się na dyżurze.
– Zwariowałaś?! Przecież dzisiaj sobota. Wypadków wystarczy do rana.
Widząc, że Robert jest naprawdę zaniepokojony, Jolka szybko sięgnęła po sukienkę i
buty.
– Podrzucić cię?
– Nie, pojadę swoim. Jesteś gotowa?
– Sekunda, pójdę tylko po torebkę do łazienki.
Przerażenie w oczach pacjenta nie gasło. Młoda pielęgniarka starała się go uspokoić na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin