De Mille Nelson - Katedra.doc

(2541 KB) Pobierz
NELSON DeMILLE

NELSON DeMILLE

"Katedra"

Przełożył

MARCIN KRYGIER

PRIMA WARSZAWA 1993

 

Tytuł oryginału: CATHEDRAL

Copyright (c) Nelson DeMile 1981

Copyright (c) for the Polish edition by Wydawnictwo PRIMA 1993

Copyright (c) for the Polish translation by Marcin Krygier 1993

Ilustracja na okładce: Chris Moore

Opracowanie graficzne okładki: Studio Graficzne "Fototype"

Redakcja: Elżbieta Bandel

Redakcja techniczna: Janusz Festur

ISBN 83-85855-11-4

Wydawnictwo PRIMA Warszawa 1993. Wydanie I

Objętość 29 ark. wyd., 27 ark. druk.

Skład w Zakładzie "Kolonel" w Łomiankach

Druk i oprawa w Wojskowej Drukarni w Łodzi

 

Laureen, lat trzy, specjalistce od alfabetu,

i Aleksandrowi, świeżo przybyłemu na ten świat

 

OD AUTORA

Tyczy miejsc, ludzi i wydarzeń; autor przekonał się, że w każdej książce

o Irlandczykach licencje poetyckie i inne dowolności są nie tylko tolerowane,

lecz wręcz pożądane.

Katedra Świętego Patryka w Nowym Jorku została opisana starannie

i dokładnie. Jednak, jak w każdym utworze literackim, a zwłaszcza w takim,

którego akcja umiejscowiona jest w przyszłości, niektóre elementy potrak-

towane zostały dość swobodnie.

Postaci nowojorskich oficerów policji przedstawione w tej książce nie są

wzorowane na prawdziwych ludziach. Fikcyjny negocjator, kapitan Bert

Schroeder, nie jest odzwierciedleniem obecnego negocjatora Departamentu

Policji Nowego Jorku, Franka Bolza. Jedynym elementem wspólnym jest tytuł

negocjatora. Kapitan Bolz to niezwykle kompetentny oficer, którego autor miał

okazję spotkać trzykrotnie i którego światowa renoma jako innowatora

nowojorskiego systemu negocjacji z porywaczami jest całkowicie zasłużona. Dla

mieszkańców miasta Nowy Jork, a zwłaszcza dla ludzi, do których uwolnienia

się przyczynił, jest on prawdziwym bohaterem w każdym tego słowa znaczeniu.

Kler katolicki przedstawiony w niniejszej książce nie ma odpowiedników

w rzeczywistości. Obecny proboszcz katedry Świętego Patryka w Nowym Jorku,

prałat James Rigney, to przyjazny, oddany i niezwykle życzliwy człowiek, który

hojnie poświęcił autorowi dużo swego czasu i udzielił wielu porad. Kardynała

z powieści nie łączy z obecnym arcybiskupem Nowego Jorku nic poza tytułem.

Irlandzcy rewolucjoniści z powieści są wzorowani do pewnego stopnia na

grupie rzeczywistych ludzi, podobnie jak politycy, ludzie ze służb wywiadow-

czych oraz dyplomaci, choć żadna postać nie odpowiada pojedynczej praw-

dziwej osobie.

Celem moim nie było stworzenie roman a clef ani też przedstawienie

w jakimkolwiek świetle, korzystnym czy też nieprzychylnym, żadnej osoby

ani zmarłej, ani żyjącej. Opowieść ta toczy się nie w teraźniejszości czy

przeszłości, lecz w przyszłości; wszakże jej rodzaj zmusza autora do wykorzys-

tania opisowych tytułów funkcjonariuszy państwowych i innych autentycznych

określeń używanych współcześnie. Oprócz tych nazw nie istnieje żaden

zamierzony związek z osobami, które obecnie w życiu publicznym piastują

tak określane funkcje.

9

 

Postaci i odniesienia historyczne są w przeważającej części zgodne z rzeczy-

wistością z wyjątkiem tych fragmentów, w których oczywista mieszanina faktu

i fikcji wpleciona jest w akcję powieści.

Chciałbym podziękować następującym ludziom za pomoc edytorską,

oddanie oraz, ponad wszystko, za ich cierpliwość: Bernardowi i Darlene

Geis, Josephowi Elderowi, Davidowi Kleinmanowi, Mary Crowley, Eleanor

Hurka i Rosę Ann Ferrick. Specjalne podziękowania należą się Judith

Shafran, której ta książka byłaby dedykowana, gdyby nie fakt, że jest ona

edytorem, a więc naturalnym wrogiem autorów, aczkolwiek szlachetnym

i szczerym.

Za specjalistyczne rady i możność skorzystania z ich doświadczenia

chciałbym podziękować: emerytowanemu detektywowi Jackowi Laniganowi

z NYPD; prałatowi Jamesowi Rigneyowi, proboszczowi katedry Świętego

Patryka; Knightowi Strugisowi, architektowi konserwatorowi katedry Świętego

Patryka; Michaelowi Moriarty'emu i Carmowi Tintle'owi, seanachies *.

Następujące organizacje i instytucje dostarczyły informacji niezbędnych do

napisania tej książki: Biuro Rzecznika Nowojorskiego Departamentu Policji;

Komitet Organizacyjny Parady Dnia Świętego Patryka; Sześćdziesiąty Dzie-

wiąty Pułk Piechoty, NYARNG **; Amnesty International; Kuria Arcybis-

kupia Nowego Jorku; Konsulat Irlandzki oraz Konsulat Brytyjski w Nowym

Jorku; a także Irlandzkie Biuro Obsługi Turystów.

Wiele innych osób i instytucji udostępniło autorowi swój czas i wiedzę,

wnosząc kolorowe nici do tkaniny narracji przedstawionej w tej książce, i im

wszystkim - zbyt licznym, by można było wymienić każdego - składam

moje szczere podziękowanie.

Nelson de Mille

Nowy Jork, wiosna 1980

* Seanachies - irlandzcy gawędziarze parający się utrwalaniem i rozpowszech-

nianiem ludowych legend (przyp. tłum.).

** NYARNG (New York Armoured Regiment of National Guard) - Nowojorski

Pułk Piechoty Zmotoryzowanej Gwardii Narodowej (przyp. tłum.).

 

Księga pierwsza

IRLANDIA PÓŁNOCNA

Teraz, gdy dowiedziałam się tak wiele o Irlandii

Północnej, oto co mogę na jej temat powiedzieć:

jest to niezdrowe, przesiąknięte atmosferą śmierci

miejsce, gdzie ludzie uczą się umierać, gdy są

jeszcze dziećmi; gdzie nigdy nie udało się nam

zapomnieć o naszej historii i kulturze - które są

tylko przemocą ukrytą pod inną maską; gdzie

ludzie zdolni są do głębokiej miłości, uczucia ludz-

kiego ciepła i hojności. Lecz, mój Boże! Jak głęboko

umiemy nienawidzić!

Co dwie lub trzy godziny wskrzeszamy rzeczy

przeszłe, odkurzamy je i ciskamy komuś prosto

w twarz.

Betty Williams

Aktywistka na rzecz pokoju w Irlandii Północnej

i laureatka Pokojowej Nagrody Nobla

 

1

-              Herbata jest zimna. - Sheila Malone odstawiła swoją filiżankę

i czekała, dopóki dwaj znajdujący się naprzeciw niej mężczyźni nie

zrobią tego samego. Obaj siedzieli za stołem, ubrani jedynie w bieliznę

koloru khaki. Młodszy z mężczyzn, szeregowiec Harding, odchrząknął

nerwowo.

— Chcielibyśmy założyć nasze mundury.

Sheila potrząsnęła głową.

— Nie trzeba.

Drugi mężczyzna, sierżant Shelby, odstawił swoją filiżankę.

-              Skończmy już z tym. - Głos miał spokojny, lecz jego dłoń się

trzęsła, a w oczach czaił się strach. Nie ruszył się, by powstać.

Sheila odezwała się ostro:

-              Może przeszlibyśmy się trochę?

Sierżant się podniósł, ale Harding spojrzał jedynie na stół, wpatrując

się w porozrzucane karty pozostałe po grze w brydża, nad którym

spędzili całe przedpołudnie, i pokręcił głową. Shelby ujął młodszego

mężczyznę za ramię i spróbował je ścisnąć, lecz jego uchwytowi

brakło siły.

-              Chodź już. Przyda nam się trochę świeżego powietrza.

Sheila dała znak dwóm ludziom przy kominku, a ci podeszli, by

stanąć za brytyjskimi żołnierzami. Jeden z nich, Liam Coogan,

odezwał się opryskliwie:

-              Idziemy. Nie możemy stracić na to całego dnia.

Sheila spojrzała na żołnierzy.

-              Dajcie chłopakowi parę sekund - powiedział sierżant, pocią-

gając Hardinga za rękę. - Dalej, wstawaj - rozkazał. - To

najtrudniejsza chwila.

Młody szeregowiec podniósł się powoli, potem zaczął z powrotem

osuwać się na krzesło, trzęsąc się ze strachu. Coogan chwycił go pod

13

 

pachy i popchnął w stronę drzwi. Drugi mężczyzna, George Sullivan,

otworzył je i wypchnął Hardinga na zewnątrz.

Wszyscy wiedzieli, że pośpiech gra teraz kluczową rolę, że należy

zrobić to szybko, zanim któregoś opuści odwaga. Trawa pod stopami

więźniów była mokra i zimna, styczniowy wiatr strząsał krople wody

z gałęzi jarzębin. Przeszli obok wygódki, której używali każdego

ranka i wieczora przez te dwa tygodnie, i podążyli w kierunku

wąwozu niedaleko chatki.

Sheila wsunęła dłoń pod sweter i zza pasa wyciągnęła mały pistolet.

W ciągu tygodni, które spędziła z tymi ludźmi, zaczęła ich lubić

i z czystej przyzwoitości ktoś inny powinien być przysłany, by to

zrobić. Cholerne, obojętne sukinsyny.

Dwaj żołnierze byli już na krawędzi wąwozu. Coogan szturchnął

ją mocno.

— Teraz, niech cię cholera! Teraz!

Spojrzała na więźniów.

— Zatrzymajcie się tam! - zawołała.

Mężczyźni stanęli zwróceni plecami do swoich katów. Sheila

zawahała się, potem uniosła trzymany w obu rękach pistolet. Nie

potrafiła się zmusić, by podejść bliżej i zabić ich, mierząc w głowę.

Wzięła głęboki oddech i strzeliła dwukrotnie, zmieniając cel.

Shelby i Harding polecieli do przodu i stoczyli się w głąb wąwozu,

zanim jeszcze przebrzmiało echo wystrzałów. Upadli na ziemię

jęcząc.

Coogan zaklął. Zbiegł na dół, wycelował swój rewolwer w tył głowy

Shelby'ego i wypalił. Harding leżał na boku, spieniona krew sączyła

się z jego ust, pierś wznosiła się i opadała w urywanym oddechu.

Oczy były szeroko otwarte. Coogan pochylił się i wystrzelił prosto

w nie. Następnie schował rewolwer do kieszeni i spojrzał w górę, ku

krawędzi wąwozu.

-              Ty cholerna, durna babo! Dać babie robotę do wykonania, a...

Sheila wymierzyła w niego swój pistolet. Cofając się, Coogan

potknął się o ciało Shelby'ego. Leżał teraz pomiędzy dwoma trupami,

nadal wznosząc ramiona ku górze.

-              Nie! Proszę! Nie miałem na myśli nic złego. Nie strzelaj!

Sheila opuściła broń.

-              Jeżeli kiedykolwiek mnie jeszcze dotkniesz albo powiesz coś do

mnie... rozwalę ci ten twój pieprzony łeb!

Sullivan podszedł do niej ostrożnie.

— Już w porządku. Chodź, Sheila. Musimy się stąd wynosić.

— On sam trafi do swojego cholernego domu. Nie pojadę

razem z nim.

Sullivan odwrócił się i spojrzał na Coogana.

14

 

-              Idź przez las, Liam. Na głównej drodze złapiesz jakiś autobus.

Do zobaczenia w Belfaście.

Sheila i Sullivan przeszli szybkim krokiem do zaparkowanego przy

ścieżce samochodu i wsiedli do środka. Kierowca, Rory Devane,

i kurier, Tommy Fitzgerald, czekali na nich.

— Ruszamy - powiedział Sullivan.

— Gdzie Liam? - zapytał nerwowo Devane.

— Wynośmy się stąd - ucięła Sheila.

Samochód wjechał na dróżkę i skierował się na południe, w stronę

Belfastu.

Sheila wyciągnęła z kieszeni dwa listy, które dali jej żołnierze, by

wysłała do ich rodzin. Gdyby zostali zatrzymani przez blokadę i ci

z RUC * znaleźliby listy... Otworzyła okno i wyrzuciła pistolet, potem

cisnęła w powietrze listy.

Obudził ją dźwięk dudniących na ulicy motorów i łomot butów na

bruku. Ludzie wykrzykiwali coś z okien, bito na alarm w pokrywy

od kubłów na śmieci. Sheila Malone wyskoczyła z łóżka. Gdy macała

na oślep szukając ubrania, słyszała wywrzaskiwane pod oknem

rozkazy. Zaczęła wciągać spodnie pod szlafrok, gdy drzwi jej sypialni

otworzyły się z łomotem i dwaj żołnierze wpadli bez słowa do środka.

Promień światła z holu zmusił ją do zasłonięcia oczu.

-              Sheila Malone, zostajesz aresztowana na podstawie Ustawy

o Nadzwyczajnych Pełnomocnictwach**. Jeżeli choćby pierdniesz

podczas wyprowadzania do ciężarówki, stłuczemy cię na miazgę.

Wypchnięto ją do holu, po schodach i dalej na wypełnioną

krzyczącymi ludźmi ulicę. Rozmyte obrazy przewijały się przed jej

oczyma, gdy przeprowadzono ją do przecznicy, w której zaparkowane

były ciężarówki. Ludzie wymieniali obraźliwe uwagi z brytyjskimi

żołnierzami i ludźmi z RUC, którzy im pomagali. "Pierdolić królo-

wą!", zawołał jakiś chłopak. Kobiety i dzieci płakały, psy szczekały.

Dostrzegła młodego księdza próbującego uspokoić grupę ludzi. Obok

niej wleczono nieprzytomnego człowieka z zakrwawioną głową.

Żołnierze podnieśli ją i wrzucili do małej ciężarówki wypełnionej

tuzinem innych więźniów. Strażnik z RUC stał w głębi samochodu,

pieszczotliwie bawiąc się długą pałką.

-              Kładź się, suko, i zamknij twarz!

Położyła się przy burcie, wsłuchując się w swój oddech. Po kilku

* RUC (Royal Ulster Constabulary) - siły policyjne Ulsteru (przyp. tłum.).

** Ustawa o Nadzwyczajnych Pełnomocnictwach (Special Powers Act) - zestaw aktów legislacyjnych uprawniających rząd Irlandii Północnej m.in. do ogłoszenia godziny

policyjnej i internowania terrorystów (przyp. tłum.).

15

 

minutach ruszyli. W ciemności paru ludzi leżało nieprzytomnych lub

pogrążonych we śnie, inni płakali. Strażnik nie przerywał swojej

antykatolickiej tyrady, dopóki ciężarówka się nie zatrzymała. Tylna

klapa otworzyła się z impetem, ukazując obszerny, oświetlony

reflektorami, ogrodzony teren, otoczony drutem kolczastym i wieżycz-

kami ze stanowiskami karabinów maszynowych. To było Long Kesh,

przez katolików z Irlandii Północnej nazywane Dachau.

Do środka ciężarówki zajrzał żołnierz i krzyknął:

-              Wychodzić! Szybko! Ruszać się!

Kilka osób zaczęło się gramolić na zewnątrz, depcząc po Sheili.

Rozległy się odgłosy uderzeń. Młody chłopak, ubrany w piżamę,

przeczołgał się po Sheili i zwalił na ziemię. Strażnik z RUC kierował

wszystkich ku wyjściu kopniakami niczym śmieciarz czyszczący

podłogę swego wozu na wysypisku. Ktoś pociągnął ją za nogi i upadła

na miękką, wilgotną ziemię. Spróbowała wstać, ale znów została

przewrócona.

-              Czołgać się! Czołgać, sukinsyny!

Klęczała pomiędzy dwoma szeregami spadochroniarzy. Pełzła

jak najszybciej przez tę "ścieżkę zdrowia", a ciosy spadały na jej

plecy i pośladki. Kilku mężczyzn robiło obleśne uwagi, lecz uderze-

nia były lekkie, a nieprzyzwoite słowa wykrzykiwane chłopięcymi,

zażenowanymi głosami, co w jakiś sposób potęgowało jedynie po-

czucie sprośności.

U wylotu "ścieżki zdrowia" dwaj żołnierze pochwycili Sheilę

i wepchnęli do podłużnego polowego baraku. Oficer z krótką laseczką

wskazał otwarte drzwi, a żołnierze rzucili ją na podłogę w małym

pokoju i wychodząc zatrzasnęli drzwi. Leżąc na środku ciasnej celi,

spojrzała w górę. Za stołem czekała strażniczka.

-              Czas na striptiz. Dalej, ty mały śmieciu! Wstawaj i zdejmuj

ciuchy.

W ciągu paru minut została rozebrana, przeszukana i ubrana

w więzienną bieliznę i szary uniform. Zanim zdołała pozbierać myśli

i zdecydować, co powinna powiedzieć, włożono jej kaptur na głowę

i przepchnięto przez drzwi, które natychmiast się za nią zamknęły.

Ktoś wrzasnął jej nagle prosto do ucha:

-              Powiedziałem, żebyś przeliterowała swoje imię, suko!

Spróbowała je przeliterować i ku swemu zdumieniu stwierdziła, że

nie potrafi tego zrobić. Ktoś się zaśmiał, ktoś inny krzyknął:

-              Głupia pizda!

Trzeci mężczyzna zawołał:

-              Zastrzeliłaś dwóch naszych chłopców, co?!

A więc tak. Wiedzieli. Poczuła, że nogi zaczynają jej drżeć.

-              Odpowiedz mi, ty mała, wredna dziwko!

16

N-nie.

— Co?! Nie okłamuj nas, tchórzliwa suko! Lubisz strzelać ludziom

w plecy, co? Teraz kolej na ciebie!

Poczuła, jak coś szturcha ją w tył głowy, i usłyszała dźwięk

odbezpieczanego pistoletu. Iglica uderzyła z głośnym, metalicznym

stuknięciem. Sheila podskoczyła. Ktoś znowu się zaśmiał.

-              Następnym razem nie będzie pusty, suko!

Pot zbierał się na jej czole, wsiąkając w czarny kaptur.

Po godzinie bólu, wyzwisk, upokorzenia i obleśnego śmiechu, trzej

przesłuchujący ją mężczyźni wydawali się znudzeni. Miała już pewność,

iż nadal szukają na oślep, i była prawie przekonana, że zwolnią ją

o świcie.

-              Doprowadźcie się do porządku.

Usłyszała, że trzej mężczyźni wyszli. Zastąpili ich inni. Ściągnięto

jej kaptur z głowy. Oślepiło ją jasne światło. Człowiek, który zdjął

kaptur, odszedł na bok i usiadł na krześle tuż za granicą jej pola

widzenia. Sheila skoncentrowała wzrok na tym, co znajdowało się

wprost przed nią. Młody oficer armii brytyjskiej, major, siedział na

krześle za małym polowym stołem na środku pozbawionego okien

pokoju.

-              Proszę usiąść, panno Malone.

Podeszła sztywno do taboretu stojącego przed stołem i powoli

usiadła. Zdusiła łkanie i uspokoiła oddech.

— Tak, będzie pani mogła wrócić do łóżka, gdy tylko z tym

skończymy. - Major się uśmiechnął. - Nazywam się Martin.

— Tak... słyszałam o panu.

-              Naprawdę? Mam nadzieję, że same dobre rzeczy.

Pochyliła się w przód i spojrzała mu w oczy.

-              Niech pan posłucha, majorze Martin. Zostałam przed chwilą

pobita i byłam napastowana seksualnie.

Major przerzucił jakieś dokumenty.

— Pomówimy o tym, gdy tylko skończymy tę sprawę. - Wybrał

arkusz papieru. - A więc... podczas rewizji w pani pokoju znaleziono

pistolet i torbę pełną gelignitu. Dosyć, by wysadzić w powietrze całą

ulicę. - Spojrzał na nią. - Niebezpiecznie trzymać coś takiego

w domu własnej ciotki. Obawiam się, że w tej chwili ona także może

mieć pewne kłopoty.

— W moim pokoju nie było broni ani materiałów wybuchowych

i pan o tym wie.

Zastukał niecierpliwie palcami po stole.

-              Nie ma znaczenia, czy były tam, czy też nie, panno Malone.

Liczy się to, że zgodnie z posiadanym przeze mnie raportem broń

i materiały wybuchowe zostały znalezione, a w Ulsterze różnica

17

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin