6. Isabella Swan INTRELUDIUM.doc

(37 KB) Pobierz

06. Isabella Swan

INTERLUDIUM

Phoenix, 27 luty 2005 r.

Liceum. Zastanawiam się, czy osoba, która wymyśliła tą instytucję była zdrowa. Oczywiście chodzi mi tu o zdrowie psychiczne.
Codzienna rutyna powoli doprowadza mnie do szału. Tylko słońce ratuje mnie przed kompletnym załamaniem. Czy bez słońca można żyć? Moja odpowiedź brzmi -nie. Piaszczyste plaże przyciągają mnie jak magnes. A ja, zwyczajnie nie mam na nie czasu. Nie mogę grać w siatkówkę z rówieśnikami czy wyjeżdżać pod namiot bądź w góry. Dla mnie istnieje tylko nauka. Może to wpływ rygorystycznego wychowania ojczyma? Już dawno mówiłam mamie, że on się nie nadaje do tej roli. Za to Charlie...
Odliczam tylko dni do mojego wyjazdu do taty. Jakoś zniosę fakt, że w Forks jest zimno i zwyczajnie nudno. Ale wyrwę się od swojego planu dnia i złamię kilka zasad. Charlie daje mi dużo swobody, co jest ogromną odskocznią od życia tutaj. Myślę, że wreszcie poczuję, jak to jest żyć. Ale tak naprawdę...

Phoenix, 2 marzec 2005 r.

Lekcje, lekcje i lekcje. Żadnej odmiany, sama rutyna. Czy ktoś w ogóle może temu zaradzić?
Rozszerzona biologia daje mi się we znaki. Ciągle się zastanawiam, czy przyda mi się to kiedyś. I tak nikomu nie zaimponuję wiedzą. Jestem zbyt przeciętna żeby kogoś zainteresować. Moja uroda niczym się nie wyróżnia. Chciałabym przypominać stwory z baśni. Idealne, piękne i nieskazitelnie wspaniałe. Czy aż tak dużo wymagam?
Na hiszpańskim zebrało mi się na przemyślenia. Doszłam do wniosku, że życie bez miłości nie ma większego sensu. I wtedy doszło do mnie, że ja nigdy nie znajdę osoby, która pokocha mnie mimo wszystko. Książę z bajki tak naprawdę nie istnieje... Tylko marzenia mogą nadal podtrzymywać nadzieję. Ale czy warto wierzyć?
Mam kiedyś powiedziała mi, że największą zaletą ludzi jest właśnie 'umiejętność marzenia'. Bez tych, często wyimaginowanych, pragnień trudniej byłoby nam pokonać rzeczywistość. Dlatego ja będę marzyć o moim bladym księciu na czarnym koniu. A co mi szkodzi!

Phoenix, 19 marca 2005 r.

Zaskoczenie. Totalnie ogromne zaskoczenie.
Siedzę sobie jakby nigdy nic na lekcji trygonometrii i czekam na kolejną godzinę tortur. Zdziwiłam się, kiedy nauczycielka nie przyszła po dzwonku. Pozostało nam tylko czekać... Rozłożyłam się wygodnie w swojej ławce, którą dzieliłam z Kristen i wyciągnęłam swój zeszyt. Zaczęłam kończyć opowiadanie, które musiałam napisać na angielski. Pani wymyśliła nam temat związany z fantastyką. Mamy wymyślić swoją historię, w której będą występować stwory nie z tej ziemi.
Oczywiście ja i moja chora wyobraźnia stworzyłyśmy świat wymarzony. Wampiry. To był temat przewodni. Zawsze fascynowały mnie te stworzenia. Zaślepione pragnieniem i żądzą krwi próbują prowadzić normalne życie. Czy to jest w ogóle realne? Raczej nie.
Moje wampiry są białe jak kreda i niewyobrażalnie idealne. Tak jak mój wymarzony książę.
Kiedy tak zatopiłam się we własnej opowieści, usłyszałam stukot obcasów. Coś jest nie tak, pomyślałam. Przecież pani Borson nie chodzi w szpilkach. Zaciekawiona podniosłam głowę. Za biurkiem stała jakaś blondynka. Widocznie mamy zastępstwo.
Gdy obróciła się w stronę klasy zaniemówiłam. Wyglądała jak żywcem wyjęta z mojej historii. Blada, piękna, poruszała się z gracją i wysławiała z niesamowitym wdziękiem. Czy ja śnię? Przetarłam oczy. Przede mną nadal stała tajemnicza kobieta.
-Nazywam się Genevive White- powiedziała i uśmiechnęła się promiennie- mam zastępstwo.
Powiedziała jedno zdanie a i tak wszyscy oniemieli. Czyżby na nich też tak działała? To czemu patrzy tylko na mnie? Czemu, do cholery, tak mi się przygląda?

Phoenix, 20 marca 2005 r.

Ta cała Genevive coraz mniej mi się podoba... Chodzi za mną krok w krok. Często czuję na korytarzach jej spojrzenie. Czy ona jeszcze długo będzie miała to zastępstwo?
Staram się nie wracać sama do domu. Kilka razy widziałam jej lśniącego mercedesa podążającego za moim samochodem. Ta kobieta ma jakąś obsesję! Albo ja mam zwidy...
Ciągle zastanawia mnie to, jak to możliwe, że ona jest tak podobna do mojego obrazu wampira. Przecież to jest niemożliwe żeby ona nim była. A raczej niedorzeczne i zwariowane! Wampiry nie istnieją i nie mają takiego prawa. Przecież to stwory z baśni! Czuję, że wariuję. Nie mogę zasnąć, bo obawiam się ataku. Nie jest ze mną dobrze i sama to wiem.
A jutro trzeba iść do szkoły...

Phoenix, 25 marca 2005 r.

Przerażenie. Moje stany uczuciowe zmieniają się bardzo szybko. Ciągle czuję jej spojrzenia i słodki oddech. Genevive znajduje ciągle to nowe wymówki żeby być jak najbliżej mnie. Na lekcjach tylko ja podchodzę do tablicy, a wtedy ona tak głęboko oddycha. Jakby chciała pochłonąć mój zapach.
Boje się, a nie mogę nikomu się zwierzyć. Każdy pomyśli, że zwariowałam. Ja sama powoli zaczynam tak uważać...

Phoenix, 27 marca 2005 r.

Cholerny strach towarzyszy mi teraz każdego dnia. W nocy nie śpię... Wyglądam jak chodzący trup. Jestem tak spięta, że nie mogę sklecić zdania. Czy ten koszmar kiedyś się skończy?!

Phoenix, 30 marca 2005 r.

Koniec. Wiem to na pewno. Choć finał był okropnie przerażający, to już się skończyło. Mogę spokojnie chodzić po ulicy i spać...
Dzisiaj zwolnili nas z trygonometrii. Tłumaczyli, że Gene musiała pilnie wyjechać a pani Borson jeszcze nie wróciła. Cieszyłam się. Czułam jak opada mi kamień z serca a gula w gardle zaczyna się pomniejszać.
Szłam powolnym krokiem do samochodu. Parking był już pusty. Musiałam się strasznie grzebać, bo wszyscy już odjechali. Tym razem się nie bałam. Przecież Genevive już nie ma. Nawet nie wiedziałam jak bardzo się mylę...
Zanim włożyłam kluczyk do drzwi, ktoś szarpnął mnie za ramię. Chciałam krzyknąć ale w mgnieniu oka miałam zakneblowane usta! Przecież nikt się nie może tak szybko poruszać...
Odwróciłam lekko głowę i zobaczyłam tylko burzę blond loków. Jak na mój powolny tok myślenie, szybko skojarzyłam fakty. Poczułam zimny a zarazem kuszący oddech na swojej szyi. Przerażenie. Serce biło mi cztery razy szybciej niż powinno. Zacisnęłam powieki. Po policzkach popłynęły mi słone łzy.
Ktoś za mną zaczął się niespokojnie poruszać. Lodowata dłoń odgarnęła mi włosy z szyi i pogładziła moją skórę. Pod wpływem tego dotyku dostałam gęsiej skórki a po moim ciele przepłynęły nieprzyjemne dreszcze. Coś odliczało mój czas i było bardzo niecierpliwe...
-Tak słodko pachniesz- usłyszałam aksamitny szept- nie można Ci się oprzeć.
Chłonęłam te słowa z rosnącym strachem. Ciągle nasuwało mi się pytanie - dlaczego ja? Przecież jestem przeciętna, a nawet gorzej. A ona mówi mi, że ładnie pachnę. Czy to normalne? Z resztą, kto wącha ludzi?
-Twoja krew tak szybko pulsuje- wyszeptała wywołując kolejną falę dreszczy- mogę trochę skosztować?- jej długie place błądziły po mojej szyi.
Krew. Poczułam mdłości. Może to był mój ratunek? Zwymiotować na nią. Genevive nie dawała za wygraną. Ciągle pieściła moją skórę tak, jakby ten dotyk sprawiał jej dużą przyjemność. Cóż, było to tylko jednostronne.
Kiedy tak czekałam na zatopienie jej zębów w mojej delikatnej skórze (wydedukowałam, że właśnie to chce zrobić) ktoś zapalił energicznie silnik. White wzdrygnęła się na ten dźwięk, ale nie rozluźniła uścisku. Obróciłam lekko głowę aby zobaczyć mój jedyny ratunek. W naszą stronę zmierzało srebrne volvo. Czułam, że ten koszmar niedługo się skończy.
Kiedy samochód był oddalony od nas o kilkanaście metrów, Gene wydała z siebie cichy jęk. Puściła moje włosy i usta. Po chwili poczułam tylko lekki wiatr i nikogo już przy mnie nie było. Volvo ominęło mnie z zawrotną prędkością i odjechało.
Wsiadłam pospiesznie do swojego samochodu i odjechałam do domu. Coś mi mówiło, że Gene nie wróci w najbliższym czasie.
Ale ciągle pozostaje jedno nierozwiązane pytanie. Kim lub czym ona była, do cholery?!

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin