rozdział 11..doc

(30 KB) Pobierz

8.   Grzmotnęłam o drzewo, bolało. Victoria z satysfakcją znęcała się nade mną. Wykręciła ręce do tyłu i rzuciła o kolejny, mocny pień. Gorąca ciecz polała się z mojej głowy mocząc koszulkę. Znowu podeszła do mnie z dziwnym błyskiem w oczach.

- Wiesz, co w tobie lubię? – zapytała. Nie miałam siły kręcić głową a i odpowiedź nie bardzo mnie interesowała. Moje ciało było niezdolne do jakiegokolwiek ruchu. Jedynie szeroko otwartymi oczami patrzyłam na to, co wyprawia. Stopniowo jednak traciłam przytomność.

- To, że jesteś taka słaba – wysyczała, zadając mi ból w prawej nodze.

- I taka ludzka – Złapała znów moje ciało rzucając nim jak kukiełką. Tym razem krzyczałam przeraźliwie głośno, co jeszcze bardziej spodobało się mojemu katowi.

- Twój Edward był strasznym głupcem – zamruczała. Edward – to imię z czymś mi się kojarzyło. Z czymś dobrym a jednocześnie bardzo smutnym. A tak, to dla niego to wszystko robiłam, oddawałam za niego swoje życie.

- Nie zmienił cię a na dodatek zostawił taką samą i bezbronną. Nie martw się Bello, moja doskonała armia nowonarodzonych zajmie się całą ich rodzinką. Całą. – zaśmiała się jak z dobrego żartu.

 

Chciałam krzyczeć, wykrzyczeć jej prosto w twarz, żeby zabiła mnie ! Zadała ból i odeszła.

- Edward nie ma z tym nic wspólnego!-  wycharczałam.

- Oczywiście, że ma – odparła z szaleństwem malowanym w jej czarnych oczach. Gdy już stopniowo traciłam przytomność, usłyszałam najwspanialszą rzecz na świecie – dziki, znajomy charkot. Poczułam jak moje ciało opada, spada w dół, w bezdenną przepaść.

 

Oczami Edwarda

 

Biegłem najszybciej jak umiałem. Wizje Alice cały czas mnie prześladowały. Moja rodzina biegła tuż za mną, ale byłem najszybszy z nich. Czułem, że lecę, aby tylko ocalić Bellę. Dobiegłem do polany osadzonej nad klifem, byłem pierwszy. Victoria popatrzyła na mnie swoimi dzikimi oczami. W jej myślach wiły się obrazy Belli, Armia nowonarodzonych wyskoczyła zza drzew. Pojawiła się znikąd, W ich myślach dominowała zaś żądza krwi. Czerwone oczy iskrzyły się w blasku księżyca. Potwory skoczyły ku mnie zadając ból, wgryzły się w moją szyję paraliżując jadem.

 

Oczami Belli

 

Spadając walczyłam z wiatrem, przeczyłam prawom grawitacji. Na dole rozciągała się tafla porywczej rzeki, Poczułam niewyobrażalne zimno, porwał mnie prąd.

- Edward, Edward – szeptałam po cichu wiedząc, że i tak nikt mnie nie usłyszy. Wypowiadałam jego imię tylko dla siebie, ot tak z egoistycznych pobudek.

Głowa opadła mi po wodę, nie myślałam już o niczym. Gdy już byłam pewna, że moje życie prysło jak bańka mydlana, zimne ramiona chwyciły mnie talii. Ktoś jednym, silnym ruchem wypompował ze mnie całą wodę. Zaczęłam się krztusić, chciałam otworzyć oczy, lecz powieki okazały się zbyt ciężkie.

- Bello – powiedział znajomy głos. Dziwne, byłam bardzo spokojna i odprężona.
- Jasper – chciałam powiedzieć, ale nie dałam rady.

- Jasper – powtórzyłam tym razem już nieco głośniej.

- Ćśś, już dobrze – zapewniał mnie. Jednak ja wiedziałam, że było inaczej.

- Przyszliśmy w ostatniej chwili – dodał zmartwiony. Nie powiedziałam nic więcej. Wziął mnie na ręce i pobiegł w stronę polany, gdzie rozpętane było istne piekło.

 

Nowonarodzeni walczyli zawzięcie z Cullenami. Jak dobrze było zobaczyć twarze moich bliskich – Alice, która właśnie wgryzała się w gardło obcemu wampirowi. Esme – moja kochana i troskliwa Esme. Och, jak dziwnie było patrzeń na nią, kiedy walczyła. Carlisle. Swój wzrok na dłużej zatrzymałam przy Emmecie, zaskoczona spojrzałam na jego smutną twarz. Co się stało? Walka zawsze sprawiała mu ogromną radość. Rosalie miała pustkę w oczach. Widząc mnie przygryzła dolną wargę i uśmiechnęła się nieśmiało. Bardzo się o nich martwiłam, nie chciałam ich śmierci. Wolałam własną, upragnioną. Jasper nadal stał przede mną w znanej mi pozycji. Nogi miał lekko ugięte, widać gotowy był do ataku aby mnie ochronić.

 

Nagle, w jednej niespodziewanej sekundzie zmienił się cały mój świat.

Zobaczyłam oddalonego od siebie Edwarda. Wiem, powinnam się cieszyć. Zrobiłabym to, gdyby nie fakt, że Edward leżał. Bez ruchu, z zamkniętymi oczami.

Alice widząc, że go zauważyłam, rzuciła mi smutne spojrzenie. Cullenowie nadal walczyli, ale przegrywali. Widziałam to. Victoria uśmiechnęła się do mnie tryumfalnie i szyderczo.

Wykorzystując moment nieuwagi Jaspera, podczołgałam się do przodu. Modliłam się, aby nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Emmett spojrzał, lecz wyciągnęłam rękę w stronę Edwarda i zrozumiał. Z trudem, ale udało mi się do niego dobrnąć.

Schyliłam się, nasze twarze dzieliły teraz tylko centymetry.

- Edward – szepnęłam tylko. Nie odpowiedział, a ja miałam przeczucie, że straciłam właśnie coś ważnego, jakąś część mnie,

- Proszę cię, Edwardzie – szepnęłam znów. Złączyłam nasze wargi i poczułam jego lodowate usta. Łzy spływały mi po policzkach, nie przejmowałam się tym. Położyłam swoją głowę chłodnym torsie ukochanego. Leżał nieruchomy, a ja płakałam. Dlaczego? Och, dlaczego? Zabiłam go samą sobą. Do tej pory czułam, że coś jeszcze trzyma mnie przy życiu, że on jeszcze gdzieś tam na świecie jest. Teraz odszedł, a ja zostałam całkiem sama.

Pomyślałam sobie jak bardzo chciałabym go chronić, oddałabym wszystko za Jego życie. Przymknęłam powieki, gdybym tylko miała odpowiednią siłę, aby go bronić. Poczułam jak w jednej chwili odchodzą, opuszczają mnie wszystkie moje siły, myśli. Nastała cisza.

Otworzyłam oczy.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin