Canham_Marsha Zelazna Roza.pdf

(1382 KB) Pobierz
27711006 UNPDF
Żelazna Róża
Prolog
Sierpień 1614 roku
Z godnie z ulubionym powiedzeniem ojca Juliet, był to „dobry dzień
na umieranie". Rozżarzone do białości słońce spoglądało z nieba tak błę­
kitnego i czystego, że kto się w nie zapatrzył, czuł ucisk w sercu. W tej
chwili jednak Juliet nie mogła pozwolić sobie na podziwianie pięknej
pogody. Przed oczyma błyskała jej zimna stal. Klingi zwierały się ze
szczękiem, sypiąc deszczem błękitnych iskier.
Zaczęła odczuwać zmęczenie w nadgarstku. Odpierała wściekły atak
napastnika, jak długo mogła, a potem błyskawicznie uskoczyła, obróciła
się i przykucnęła - wszystko jednym płynnym ruchem - pozwalając, by
kierował nią instynkt, gdy zabrakło sił. Za jej plecami czaił się drugi
groźny cień. Z zalanej krwią twarzy spoglądały na nią oczy pełne niena­
wiści. Juliet zaklęła. Uskoczyła w bok i zbyt późno zorientowała się, że
wpadła w pułapkę. Z jednej strony blokował jej drogę płonący maszt,
z drugiej - ciężka lufa półkolubryny. Dwaj Hiszpanie, z którymi przed
chwilą walczyła, szybko pojęli, w jakich opałach się znalazła. Przyparli
ją do relingu. Jeden z nich mruknął coś pod nosem i złapał się za krocze.
Drugi wybuchnął śmiechem i lubieżnie polizał końce brudnych palu­
chów.
Szpada Juliet zamigotała w słonecznym blasku. Śmiejący się Hisz­
pan ujrzał, jak jego palce odrywają się od ręki i spadają na pokład, ocie­
kając krwią. Zanim zdążył krzyknąć, Juliet rzuciła się na jego kompana
i jednym cięciem poderżnęła mu gardło. Rana przypominała koszmarny
uśmiech. Wróg osunął się do przodu, a ona jednym kopnięciem odepchnęła
7
go na bok i zwinnie przeskoczyła przez miotające się w śmiertelnych
drgawkach ciało. Do ataku ruszył kolejny napastnik.
Juliet uniosła szpadę, jej smukłe ciało sprężyło się, by odeprzeć po­
tężny cios, który miał jej rozpłatać czaszkę. Odczuła uderzenie w ramio­
nach i barkach. Było tak silne, że musiała oprzeć się plecami o nad bur­
cie, zdołała jednak powstrzymać napór wrogiego ostrza. Lewą ręką
wyciągnęła zatknięty za pasem sztylet. Dwudziestocentymetrowa klin­
ga, ostra jak igła, bez oporu weszła w skórzany kubrak Hiszpana.
Juliet ledwie zdążyła odzyskać równowagę, gdy dostrzegła błysk
stalowego hełmu. Tuż poza zasięgiem jej szpady stał nowy nieprzyjaciel
i bez pośpiechu opierał swą hakownicę* o kawał belki. Lont już się tlił,
a lejkowaty wylot lufy znajdował się na wprost twarzy Juliet. Wróg za­
mierzał strzelić jej między oczy.
Przyparta do nadburcia mogła tylko patrzeć, jak jego palec naciska
spust uruchamiający sprężynę. Zamek pochyla się do przodu... podobny
do węża lont dotyka panewki z prochem... Uniósł się mały obłoczek
dymu i z lufy wystrzeliła żelazna kula.
Nagle pomiędzy strzelcem a Juliet mignęło coś fioletowego i bły­
snęła srebrzysta koronka. W ostatniej chwili uderzenie stalowej klingi
w lufę hakownicy sprawiło, że pocisk chybił. Szpada nieznajomego bły­
snęła raz jeszcze i między żelaznym pancerzem a hełmem odnalazła pa­
sek nagiej skóry, nieosłoniętą szyję. Trysnęła fontanna jaskrawoczerwo-
nęj krwi i Hiszpan zatoczył się do tyłu. Z szerokim uśmiechem wybawca
odwrócił się do Juliet i wyciągnął rękę, by pomóc jej wydostać się z cia­
snego kąta przy relingu.
- Wszystko w porządku, chłopcze?
Juliet ujrzała przed sobą niezgłębione ciemnobłękitne oczy. Nigdy
jeszcze takich nie widziała- Były częściowo osłonięte rondem wytwor­
nego kapelusza, założonego nieco na bakier i ozdobionego pióropuszem
tej samej barwy co fiołkowy kubrak i spodnie do kolan.
- Chłopcze?
Zamiast odpowiedzieć, Juliet wyciągnęła pistolet zza pasa przewie­
szonego przez pierś i wypaliła. Nacisnęła spust, zanim na twarzy niezna­
jomego zagościło zdumienie. Kula przeleciała nad jego szerokim ramie­
niem i ugodziła w pierś Hiszpana, który na przeciwległym końcu pokładu
zamierzał właśnie zabić jednego z jej ludzi.
Ciemne jak nocne niebo oczy powędrowały za pociskiem, po czym
zwróciły się ku Juliet. Na twarzy ozdobionej starannie przystrzyżonym
* Hakownica - strzelba dawnego typu podpalana lontem, zwana także akebuzem.
wąsem oraz niewielką bródką znowu pojawił się uśmiech. Błysnęły bia­
łe zęby.
- Piękny strzał! Widzę, że wszystko z tobą w porządku.
W pożegnalnym geście dotknął ronda kapelusza, przeskoczył przez
resztki relingu na rufie i zniknął w kłębiącym się tłumie walczących na
głównym pokładzie. Chwilę potem potężna, ogłuszająca eksplozja zbiła
z nóg zaskoczoną Juliet i odrzuciła aż na lufę działa.
Zdążyła odwrócić twarz, by osłonić ją przed gorącym podmuchem,
unoszącym ze sobą ostre odłamki, które zasypały pokład. Wielki słup
czerwonopomarańczowego ognia wzbił się pod niebo. Towarzyszyły mu
wrzaski ofiar, które żywioł dopadł na pokładzie. To do reszty odebrało
Hiszpanom ducha. Odrzucali broń i poddawali się, unosząc ręce do góry.
Niektórzy padali na kolana, inni wyciągali splecione dłonie, błagając o li­
tość.
Juliet zerwała się na nogi i podbiegła do relingu. Śródokręcie przy­
pominało jatkę. Trupy zaścielały pokład od dziobu po rufę. Na szczęście
nie eksplodowała prochownia na hiszpańskim galeonie, czego najbar­
dziej obawiała się Juliet. Wybuch miał miejsce na pokładzie znacznie
mniejszego angielskiego statku, połączonego z kadłubem galeonu gęstą
siecią lin zakończonych kotwiczkami.
Hiszpanie tak byli zajęci atakiem na angielską fregatę handlową i opa­
nowani żądzą mordu, że nie zwrócili uwagi na statek Juliet, który wyłonił
się niepostrzeżenie zza zasłony mgły i dymu. „Żelazna Róża" podpłynęła
pod pełnymi żaglami i sypnęła serią morderczych salw w odsłoniętą burtę
galeonu, nim oplatała ją własną siecią grubych lin. Na komendę: „W górę
i na pokład!" cała załoga statku kaperskiego* ochoczo wdrapała się po
burcie, by wziąć udział w bitwie. Widząc to, bliscy już kapitulacji maryna­
rze z napadniętego angielskiego statku odzyskali zapał. I chociaż na dwóch
niewielkich stateczkach było znacznie mniej ludzi i dział niż na olbrzy­
mim okręcie wojennym, Hiszpanie przegrali bitwę.
* Kapitan takiego okrętu miał tzw. list kaperski, czyli królewskie zezwolenie na
atakowanie i grabienie wrogich statków.
9
1
Aleśmy mieli fart, dziewczyno! Cholerny fart! Na rufie stoi para moź­
dzierzy, ani chybi wyprułyby z nas flaki, jak z tej angielskiej łajby. Chy­
ba sam Belzebub zasłonił nas swoim ogonem! Do stu tysięcy diabłów,
czegoś takiego jeszcze nie widziałem i gdybym nie zobaczył na własne
oczy, to bym nigdy nie uwierzył!
Nathan Crisp, kwatermistrz na pokładzie „Żelaznej Róży", sięgał
Juliet zaledwie do podbródka. Mógł się za to poszczycić byczym kar­
kiem i muskularnymi ramionami. Był w stanie bez wysiłku podnieść
mężczyznę o wiele wyższego od siebie i, co ważniejsze, wiedział do­
słownie wszystko o morzu, uzbrojeniu statków i żeglowaniu w każdą
pogodę. Juliet ufała mu bez zastrzeżeń - podobnie jak własnemu instynk­
towi.
- Co z tą angielską fregatą?
Crisp potrząsnął głową.
- Muszę najpierw wejść na pokład i dokładnie wszystko obejrzeć,
ale idzie pod wodę i to szybko. Gdyby nie liny, które jąłącząz galeonem,
już by było po niej. Ostatni wybuch zmiótł ładownię, z górnego pokładu
też niewiele zostało.
Juliet obiegła wzrokiem zamglony horyzont.
- Już tylko kilka godzin do zmroku, a czeka nas jeszcze masa robo­
ty, nim ruszymy w dalszą drogę. Jak myślisz, gdzie się schował kapitan
galeonu?
- Uciekł pod pokład, podły szczur, jak ta hołota zaczęła rzucać broń.
11
A
Zgłoś jeśli naruszono regulamin