Ignacy Radziejowski - Pamietnik powstancca 1831 roku.pdf

(632 KB) Pobierz
7877143 UNPDF
Ignacy Radziejowski
"Pamiętnik powstańca 1831 roku"
I
Dzieciństwo. Powstanie
1830—31 r.
Urodziłem się w domu szlachec-
kim, bardzo miernej zamożności,
dnia i lutego 1815 r. w pod-
laskim wówczas województwie
(w dzisiejszej guberni lubelskiej), we wsi Kobyl-
nicy, bardzo blisko pamiętnego dla współrodaków
miejsca, tj. o 1/4 mili od Maciejowie, a jeszcze
bliżej od miejsca wzięcia Kościuszki.
Ojciec mój był naówczas posesorem trzech
wiosek, powodziło mu się nieźle, ale wczesną
śmiercią, bo w piątym roku po moim urodzeniu,
zostawił nas w bardzo krytycznym położeniu. Mat-
ka, obarczona sześciorgiem drobnych dzieci, go-
spodarstwem zajmować się nie mogła, a może
i nie wydołała. Zaufany ekonom i procesy po
śmierci ojca wynikłe wycieńczyły fundusze do te-
go stopnia, że po spieniężeniu inwentarzy i po
opłaceniu kosztów wygranego procesu, który zbyt
wiele kosztował, matka z kilkoma tysiącami wy-
jechała na mieszkanie do Warszawy, a ekonom,
daleko rządniejszy, kupił sobie cząstkę i na włas-
nym kawałku gospodarował.
W Warszawie, za radą wuja Kazimierza Miecz-
nikowskiego, kapitalik został ulokowany na pro-
cencie, a procederem życia miało być utrzymy-
wanie studentów i akademików. Nieszczęście
chciało, że dłużnik zbankrutował i wszystko stra-
conym zostało. Akademicy częstokroć nie uiszczali
się w opłatach, trzeba zatem było i to zarzucić
i wziąć się do pracy ręcznej. Położenie było
okropne, biedna matka szyciem musiała wyżywić
nas z sześciorgiem małoletnich, z których dwie
siostry starsze słabą tylko mogły być pomocą. Ja
najwcześniej przestałem być ciężarem rodzeństwa.
Staraniem życzliwych przyjaciół matki w dziesią-
tym roku życia zostałem umieszczony w szkole
lubelskiej na koszt funduszów Gompersa. Każdy
komu zdarzyło się opuszczać rodzeństwo, łatwo
pojmie, z jaką boleścią serca pożegnałem matkę,
siostry i brata.
Długo nie mogłem się oswoić z obcymi ludźmi,
którzy matkę zastąpić mieli. Smutny, zdałem egza-
min i przyjęty zostałem do drugiej klasy. Odtąd
raz na rok, tylko w czasie wakacji, robiłem
uszczerbek matce. Przyjazd mój i odjazd zawsze
kosztował kilka złotych ciężko zapracowanych,
oprócz tego przez półtora miesiąca przybywała
jedna gęba do nakarmienia, dla której parę go-
dzin więcej pracować trzeba było. Radość z przy-
bycia mego zawsze krótką bywała, troskliwość
matki o byt codzienny odbierał jej wszelkie chwile
nawet dostatecznego spoczynku. Smutne to wspo-
mnienie lat dziecinnych dziś serce ściska. Dzieci
nigdy nie są w stanie wywdzięczyć się troskli-
wości rodziców!
Starszy brat mój, Michał, bardzo młodo, bo
w szesnastym roku życia, poszedł do służby woj-
skowej do 5 pułku piechoty. Bieda była przyczy-
ną, że także musiał ustąpić z domu, żeby nie być
ciężarem matce. Pozostałe cztery siostry uczyły
się i pracowały podług możności. Najstarsza Anna
poszła za mąż w siedemnastym roku za doktora
Krauze. Zmarła w dwudziestym szóstym roku
życia, pozostawiła dwóch synów, Stanisława i Ta-
deusza, i córkę Annę. Druga siostra, Eleonora,
zmarła w dwudziestym pierwszym roku życia pan-
ną (w roku 1833). Narzeczony jej, Żukowski,
zmarł pierwej - w 1831 roku. Trzecia siostra, Jó-
zefa, zmarła w 1831 roku, w czternastym roku
życia. Czwarta Zofia, mając lat osiemnaście, po-
szła za mąż za wdowca po Annie! Rok tylko ży-
ła z mężem i po urodzeniu dziecka razem z nim
zmarła w 1839 roku. Nieszczęśliwa matka moja
przeżyła wszystkie córki, które na jej rękach ko-
nały. Pozostała przy wnukach u doktora Krauze-
go, gdzie w roku 1841 dnia 8 lutego w Krasnym-
stawie życie zakończyła.
Rewolucja nasza 1830 roku zastała mnie w
5 klasie. Któż ze starszych nie wie, jaki zapał
panował wśród ówczesnej młodzieży szkolnej (nie
mającej rozwiniętych jeszcze władz umysłowych
i sił fizycznych) i ja pragnąłem do czegoś być po-
żytecznym krajowi. Z jakaż zazdrością patrzyłem
na doroślej szych kolegów, którzy gotowali się do
broni! Dla zbyt młodego wieku pomijano mnie
i o książce myśleć kazano. Generał Weyssenhoff,
dowiedziawszy się, że młodzież klas wyższych
udała się na cmentarz dla złożenia przysięgi na
grobach ojców, że będzie bronić kraju do ostat-
niej kropli krwi, zaprosił ją do swego mieszkania,
gdzie miał przemowę do starszych, dziękując im
za zapał oraz zachęcając do wytrwania w chwa-
lebnym przedsięwzięciu. Młodszych zaś starał się
przekonać, że nie tylko bronią, ale i głową można
być krajowi pożytecznym, kto zatem nie jest jesz-
cze w stanie dzielić trudów wojennych, powrócić
ma do szkół, które podczas ogólnego uniesienia
uczęszczane nie były. Przemowa ta nie trafiła do
przekonania mego. Być użytecznym krajowi kie-
dyś, po ukończeniu nauk (do których chęci wiele
nigdy niestety nie miałem), podczas gdy koledzy
dziś już są mu dzielną pomocą - ta myśl taką
gorącą chęcią mnie napełniła, że nie pojmując
trudności, zaledwie z kilku groszami w kieszeni,
sam jeden, piechotą wybrałem się do Warszawy
w nadziei zobaczenia się z bratem, który by do-
pomógł mi wejść do wojska. Szczera chęć wszyst-
ko przezwycięża i rodzi siły do pokonania naj-
większych trudności. Pierwszego dnia po wyjściu
z Lublina, grudniową porą o kilku obwarzan-
kach, z białą kokardką u czapki, wieczorem sta-
nąłem za Puławami. Książę Konstanty właśnie
nocował po drugiej stronie Wisły w Abramowi-
czach. Awangardę minąłem już w Końskowoli,
a na szosie około Puław spotkany przez oddział
„konopolców", za kokardę przez oficera napasto-
wany byłem - ten kokardę zerwał mi, a czapkę
rzucił na pole. Nic to nie ostudziło mojej energii,
podniosłem czapkę z ziemi, a nasunąwszy ją na
bakier, przeszedłem Puławy, dążąc ku Wiśle, aby
jeszcze za dnia przeprawić się na drugą stronę.
Jakoż trafiłem szczęśliwie, powracający prom po
piechotę oczekującą na przeciwnym brzegu zabrał
mnie za parę groszy, ale gdy przyszło wysiąść już
na groblę, do której prom przybijał, to było tak
pełno żołnierzy, że chcąc przejść po samym brze-
gu, obsunąłem się i wpadłem w wodę, na szczęś-
cie płytką. Przemoczenie nóg nic mi nie zaszko-
dziło, ale noc i zmordowanie kazały myśleć o noc-
legu, tym bardziej że porozkładane ogniska, przy
których żołnierze nocowali, napełniały mnie oba-
wą, ażebym nie był obdarty. W karczmie zaraz
za Wisłą miałem zamiar odpocząć, posilić się i na
nocleg zdążyć do Abramowicz, bardzo blisko le-
żących. Jakiś pułkownik polskiej gwardii, zdzi-
wiony mym studenckim mundurkiem, zapytał,
skąd się tu wziąłem. Opowiedziałem mu otwarcie,
że idę z Lublina do Warszawy w celu wejścia do
wojska. Zdziwienie pułkownika było wielkie, wi-
dzącego mnie samego jednego wśród tylu nie-
przyjaciół, tak naiwnie opowiadającego, przyzna-
jącego się do chęci wejścia do wojska rewolu-
cyjnego. Dał mi przestrogę, a wskazując na Abra-
mowicze powiedział: „Tam nocuje wielki książę,
niechby cię zobaczył, pewnie cię zabrałby ze sobą,
a wtedy będziesz w wojsku, ale nie polskim".
Zrozumiałem całe niebezpieczeństwo mego poło-
żenia. Wszedłem do karczmy, która nie tylko że
kawałka chleba nie miała, ale nabita była żoł-
nierzami, z tym wszystkim wyjść z niej już oba-
wiałem się. Karczmarz przerażony takimi gośćmi
rad mi był bardzo, pomieścił mnie na ławce za
szynkwasem, na której po tak silnym znużeniu
zasnąłem jak na piernacie i zaledwie przede
dniem gwarem sołdatów rozbudzony byłem.
Opisanie spotkania mego z pułkownikiem
gwardii Turno, który odprowadzał w. księcia do
granicy, było umieszczone w „Nowej Polsce",
piśmie wtedy wychodzącym, którego współredak-
torem był Żukowski, narzeczony siostry mojej
Eleonory. Dla rozbudzenia większej energii w na-
rodzie wprowadzono na scenę samego w. księcia,
a ja czytając ten artykuł o studencie z Lublina,
nie poznałem w nim siebie.
Chcąc przede dniem wyminąć w. księcia, wy-
sunąłem się z karczmy, a nie zważając na ruch
wojska gościńcem, zgłodniały szybko szedłem da-
lej. W pierwszej wiosce za Abramowiczami do-
wiedziałem się, że już wojska przeszły. Uradowa-
ny tą wiadomością, chciałem się trochę posilić,
a zarazem, gdyby się udało, u dziedzica wypro-
sić furmankę choć na parę mil. Z tą myślą uda-
łem się do dworu, gdzie tylko pan rządca miesz-
kał. Ten przyjął mnie bardzo gościnnie, obiecał
podwodę i chciał poczęstować śniadaniem. Po-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin