Za chwilę start wielkiego biegu za miliony.– Więc doczekałem się nareszcie swego dnia!Chrypią głośniki: Czarny koń, dżokej w czerwonym!– To dżokej mój, a Czarny koń – to właśnie ja!
Nie na mnie skierowane publiczności oczy,Na mnie nie stawiał nikt, pisano o mnie źle,Ale ja wiem, że mogę gnać, co koń wyskoczyI że zwycięstwo jest pisane właśnie mnie!
Start! Tunel toru za barierą się otwiera,Do przodu rwę, wiatr z oczu mi wyciska łzy,Dżokej w strzemionach staje, chłoszcze jak cholera!Na czarnej sierści rosną pierwsze pręgi krwi
Sam wiem jak biec! Kopyta szarpią ruń na bruzdy,Przeszkody tnę – jedna po drugiej – od niechcenia!Ach jakbym biegł! – Tylko bez siodła i bez uzdy,Co chcą powstrzymać mnie od mego przeznaczenia!
Co mnie obchodzą publiczności dzikie wrzaski!Co mnie obchodzi dżokej mój – czerwony karzeł?!Ja tu dla siebie biegnę, nie z niczyjej łaski,I – co potrafię – zaraz wszystkim wam pokażę!
Znikają z obu stron chorągwie, twarze , godła,Ja czuję tor i tylko tor i kopyt takt,Więc jeden ruch! – I wylatuje dżokej z siodła I z pyska znika mi wędzidła słony smak!
Pędzę co sił, cóż dla mnie dyskwalifikacja – Przegrywa stajnia, dżokej, widz – ale nie ja!Nikt nie zagrozi mi – to dla mnie ta owacja,Lecz meta nie jest końcem biegu – ani dnia!
Więc dalej gnam, nie wiedząc – czy to ja, czy nie ja,O którym wrzeszczą, że oszalał! – Ich to rzecz!Stać mnie na wszystko! – Byle tylko bez dżokeja!I już na zawsze – z siodłem, uzdą, pejczem – precz!
13.04.87
Był Kraj, co wieki cierpień znał,Pieśń pismem blizn pisaną śpiewał,A ziemia żyzna mierzwą ciałRodziła myśli, jako drzewa.Aż powiał nad nią twardy wiatrI posiał w glebę plon zatruty.Wymarłym wielkim drzewom w śladSkarlałe rodzą się kikuty.
Kto chce – niech zowie – borem sadPrzyciętych drzewek na rozstaju.Nie zmieni tym najprostszej z prawd:Nie ma już – drodzy – tego kraju.Jest tylko wiatr, bezwzględny wiatr,Co nagle w środku nocy budziI, jak z pod ziemi – puszcza w światZupełnie odmienionych ludzi.
Był sobie kraj, był sobie kraj.
Jeden – do góry wzniósłszy dłońŚlepymi strzela Norwidami,Lecz tak, by czasem Boże broń!Nie trafić kogoś i nie zranić.Wendetta robotniczych sagWkłada sukienkę w czarny deseń,Choć przecież na rządowy rautZajeżdża białym mercedesem!
Inny bohater z wielkich chwilKlasyków w służbę władzy wdrażaI czci Walenrodyczny stylZ dwuznaczną miną – na dwóch twarzach.Purpurat gnie się zaś co siłTo przed mundurem, to przed Bogiem,Choć już w śród wiernych zawisł byłRaz biskup, co rozmawiał – z wrogiem!
W tle pożądliwie brzęczy rójKomentatorów i pisarzy,Co myśl ostatnią zmienią w gnój,Byle w tysiącach egzemplarzy.Bo tak dziś przecież musi być!Bo oni wiedzą co się święci!Bo trzeba chronić wątłą nić!Prawdę przechowa się – w pamięci!
Ginie niewysłowiona myśl,A pamięć ginie razem z ciałem.O tym, coś widział – mów i pisz!– Nic nie widziałem, zapomniałem.Więc znowu kiedyś tłumy widmMinione nam przypomną zdrady,Znowu rozważnym – kurz, jak wstydZakryje – puste – dno szuflady.
Byliśmy z nimi i wśród nich,Lecz każdy się inaczej budzi.To dla nas oprawiony sztych...Nie ma już – drodzy – dawnych ludzi,A dla nich – drodzy – nie ma nas.Siedząc przy naważonym piwieTeż opowiedzą sobie baśń,Żyć będą długo i szczęśliwie!
Był sobie kraj.Był...
1983
Spójrzcie na królów naszych poczet –Kapłanów durnej tolerancji.Twarze, jak katalogi zboczeńNiesionych z Niemiec, Włoch i Francji!W obłokach rozbujałe dusze,Ciała lubieżne i ułomne,Fikcyjne pakty i sojusze,Zmarnotrawione sny koronne.
Nie czyja inna – lecz ich wina:Sojusz Hitlera i Stalina!
Spójrzcie na podgolone łby,Na oczy zalepione miodem,Wypukłe usta rządne krwi,Na brzuchy obnoszone przodem,Na czuby, wąsy, brody, brwi,Do szabel przyrośnięte pięści –To dumnej szlachty pyszne dniNaszemu winne są nieszczęściu!
To za ich grzechy – myśmy czyści –Gnębią nas teraz komuniści!
Sejmy, sejmiki, wnioski, weto!I nie oddamy praw o włos!Ten tłum idący za lawetą,Nie świadom, co mu niesie los!Nie, to nie nasi antenaci!Nie mamy z nimi nic wspólnego!Nie będą nam ułani – braćmi!My już nie dzieci Piłsudskiego!
To ich historia temu winna,Że nasza będzie całkiem inna:
Zapomnieć wojny i powstania,Jedynie słuszny szarpać dzwonNarodowego – byle trwaniaW zgodzie na namiestniczy tron.W zamian – w tej ziemi nam mogiłaI przodków śpiew, jak echa kielich,
Że – „Jeszcze Polska wtedy żyłaGdy za nią ginęli!”
10.05.86
Piękno jest na to, żeby zachwycało -Nie znam piękniejszej nad - Piękno - ojczyzny,W której - minąwszy przeznaczeń mieliznyWarto zanurzyć obolałe ciało,Pychy się wyzbyć.
Grobowce Piękna - kosztowne artyzmy,Których wieczności wzór - piramid stałość -Na dusze kładą tylko plamę białąJak bandaż kłamstwa, co owija bliznyBy nie bolało.
A nad Sekwaną pochylona gałąźŻywa - pod blaskiem corocznej siwiznyWspomina drzewo układane w pryzmy,Gdy Templariuszy Król spalał wspaniałośćW czas wielkiej schizmy.
Ściemniała belka w narożniku izby,W której się kiedyś na Ludwiki grało,Dobrze pamięta, choć wygięta w pałąk,Czas, gdy Moliera psy uliczne gryzłyZ Pana pochwałą!
Tu Marsyliankę też się poznawało,Gdy wolność tłumu obwieszczały gwizdyI bruk paryski był - jak nigdy - żyzny,Bo gilotyna grała, aż chrupałyKarki w bieliźnie.
Po Bonapartem ścichły echa wyzwisk,Szańce Komuny w bieg życia wessałoI świat w bezduszną obrasta dojrzałość -Knuty z jedwabiu, przemysł, socjalizmy -Nabite Działo!
Ręce grabieją, wino całkiem kwaśne,Na rękawiczki braknie mi pieniędzyI myśl zmarznięta nie chce płynąć prędzej,A przecież przez nią i to dla niej właśnieUmieram w nędzy.
Więc cóż jest piękno? Wód słoneczne bryzgi?Diament w popiołach? Pamięć? Doskonałość?Gdyby to tylko - byłoby za mało! -Dusza, rozpięta raz na Krzyżu Myśli- Wyrazi - Całość!
27.03.87
-Cóż, że pięknie, gdy obco – kiedyś tu będzie RumuniaObmywana przez fale morza, co stanie się Czarne.Barbarzyńcy w kożuchach zmienią się w naród ambitnyPod Kolumną Trajana zajmując się drobnym handlem.
Umrę patrząc z tęsknotą na niedostrzegalne szczytySiedmiu Wzgórz, które człowiek zmienił w Wieczne Miasto,Skąd przez kraje podbite, z rąk do rąk – niepiśmiennychIść będzie i nie dojdzie pismo Augusta z łaską.
Nie ma tu z kim rozmawiać, zwój wierszy wart każdej ceny.Ciała kobiet ciekawych brane pospiesznie, bez kunsztuI bez szeptów bezwiednych, chłoną – nie dając nic w zamian Białe nasienie Imperium w owcą pachnącym łóżku.
Z dala od dworu i tłumu – cóż to za scena wygnania?Mówiłem sam – nad poezją, władza nie może mieć władzy.Cyrku w pustelnię zamiana spokój jednak odbiera,Bo pyszniej drażnić Cesarza, niż kupcom za opał kadzić.
Rzymu mego kolumny! Wróg z murów was powydzieraI tylko we mnie zostanie czysty wasz Rzymski rodowód!Na nim jednym się wspieram, tu gdzie nie wiedzą – co Grecja,Z szacunkiem śmiejąc się z czci, jaką oddaję słowu.
Sen, jedzenie, gra w kości do bólu w schylonych plecach,Wiersz od ręki pisany tym, którym starczy – co mają.Piękna tu nikt nie obieca, za piękno płaci się złotem.Pojąłem – tworząc tu, jak z Ariadny powstaje pająk:
Na pajęczynie wyrazów – barwy, zapachy i dotyk,Łąki, place i ludzie – drżący Rzym mojej duszy –Geometria pamięci przodków wyzbyta brzydoty,Zwierciadło żywej harmonii diamentowych okruszyn.
Stoją nade mną tubylcy pachnący czosnkiem i czujęJak zmieniam się w list do Stolicy, który nikogo nie wzrusza.Kiedyś tu będzie Rumunia, Morze – już Czarne – falujeI glebą pieśni się staje ciało i świat Owidiusza.
25.03.87
Rzymski poeta Owidiusz, skazany z niewiadomych przyczynprzez Oktawiana Augusta na banicję, zmarł w Tomis nad brzegamiMorza Czarnego ( dzisiejsza Konstanca ).
Jeszcze pod ręką globus – z taką mapą świata,Na jaką stać strategię, plany i marzenia.Jeszcze insygnia władzy, sobolowa szata,Gęsty trefiony włos i ręki gest bez drżenia.Jeszcze w zasięgu dłoni zegar – jeszcze wcześnie,Pewności siebie ruch wskazówki nie odbiera.Wzrok – lustro duszy – widzi wszystko nawet we śnie,Któremu spokój niesie Cyfra i Litera.
Tyle zrobili już jak na swe młode lata,Ulega dziejów wosk ich nieomylnym śladom – To Georges de Selve – obiecujący dyplomataI Jean de Dinteville – francuski ambasador.
Dyskretny przepych ...
andreas_6010