Dickson Gordon R. - Smok i Jerzy 03 - Smoczy rycerz t.2.pdf

(871 KB) Pobierz
Dickson Gordon R. - Smok i Jerz
Gordon R. Dickson
Smoczy rycerz
Tom II
Przełożyli Edyta Madej szlachetnemu Hubert Sawa
 
Rozdział 22
Dafydd? - zapytał Jim z niedowierzaniem. Twarze Briana i Gilesa nie
wyrażały żadnych uczuć. Najwyraźniej chodziło o coś, czego Jim będzie sam musiał
się dowiedzieć, najprawdopodobniej wprost od Dafydda. Z drugiej strony, o ile znał
Dafydda, pytanie go wprost o cokolwiek nie miało sensu. Otrzymałby miłą, spokojną,
nic nie mówiącą odpowiedź i pewnie grzeczną aluzję, że nie powinien zajmować się
cudzymi sprawami.
Biorąc to pod uwagę, przestał na razie myśleć o tym wszystkim i pogrążył się
w uroczystym świętowaniu z okazji spotkania.
Następnego dnia tylko w pięciu znaleźli się na drodze do Blois i zamku
Malvinne'a. Gdzieś za Amboise Jim pomyślał o zadaniu kilku z tych pytań, które
tłukły mu się po głowie. Powietrze lekko się ochłodziło, choć i tak był to ciepły letni
dzień. W okolicy tej już od dwóch tygodni nie padało i skutki tego były widoczne.
Droga była bardziej niż zwykle pełna kurzu.
Trzej rycerze jechali przodem, obok siebie, na swych rumakach bojowych.
Tuż za nimi jechał Dafydd. Długie nogi podkurczył po obu stronach konia,
żeby utrafić stopami w strzemiona opuszczone na ostatnie dziurki, na jakie pozwalały
puśliska. Walijczyk, już bez temblaka, na jednym ramieniu przewieszony miał łuk, a
na drugim kołczan ze strzałami, dokładnie zabezpieczony na wypadek nagłej zmiany
pogody. Za nim piętrzył się tobołek z jego osobistym dobytkiem i narzędziami, jakich
używał do obróbki drzewca łuku i strzał. Na uwięzach za jego koniem podążały trzy
juczne konie z bagażami i zapasami.
Aragh zniknął w chwili, w której znaleźli się pod osłoną drzew poza miastem.
Jim doprawdy nie winił go za to. Wiedział, jak wilk nienawidzi zamknięcia w
czterech ścianach. Kilka nocy spędzonych w czymś, co musiało być dla niego dziką
mieszaniną zapachów i hałasów, wystarczało aż nadto, żeby usprawiedliwić jego chęć
pobycia w samotności.
Był pewien, że wilk znów do nich dołączy, jeśli nie pod koniec tego dnia,
kiedy rozbiją obóz na noc, to w ciągu następnych kilku dni. Z pewnością przyłączy
się do nich, gdy miną już Blois i będą zmierzać prosto do zamku Malvinne'a.
Istniała jednak inna sprawa, którą należało teraz zbadać. Jim przeprosił Gilesa
i Briana i zwolniwszy zrównał się z Dafyddem.
 
- Wybacz, że nie znalazłem wcześniej czasu, żeby z tobą pomówić, Dafyddzie
- zagaił. - Nie potrafię ci nawet powiedzieć, jak bardzo się cieszę, że jesteś z nami.
- W rzeczy samej, cieszę się, że ty się cieszysz - odpowiedział łucznik swoim
spokojnym głosem. - To dobrze, że przynajmniej jeden z nas uważa moją tu obecność
za rzecz dobrą.
- W takim razie sam nie uważasz, że to dobrze? - spytał Jim.
- Wcale nie jestem pewien - powiedział Dafydd - czy to dobrze albo czy
powinienem tak myśleć. Nie zaprzeczę, że, jak to zawsze bywało, pociągają mnie
nieznane miejsca i ludzie, którzy mogą być mocni w haku czy w kuszy - czy w
każdym innym orężu. Gdyż interesują mnie, widzisz, ci, którzy użycie broni czynią
sztuką, nieważne, jaka mogłaby to być broń. Jednak nie mogę powiedzieć, że jestem
szczęśliwy znajdując się tutaj; choć nie jestem też naprawdę nieszczęśliwy. Taka
dziwna mieszanka uczuć mnie ogarnia, sir Jamesie, iż doprawdy nie wiem sam, co w
tej chwili odczuwam.
- Z pewnością jest to możliwe, żeby jakaś sytuacja podobała się komuś z
jednego punktu widzenia, a nie podobała z innego - stwierdził Jim. - Sam w to
czasami popadam. Jednakże jest to coś, co zazwyczaj samo się w końcu rozwiązuje.
Jedno uczucie lub drugie bierze górę i tak już zostaje.
- Doprawdy nie sądzę, że zdarzy się tak w przypadku moich uczuć -
powiedział łucznik przypatrując się ponad uszami konia drodze przed nimi. - Skoro
oba moje uczucia zrodziły się z przyczyn pozostałych na tej wyspie, z której obaj
przybyliśmy, wątpię, żeby rozwiązały się tutaj. Jednak ty, sir Jamesie, i pozostali
dwaj szlachetni rycerze jesteście dobrymi przyjaciółmi i dzielną kompanią. Tak więc,
nie żałuję, że jestem tutaj.
- Miło mi to słyszeć - odparł Jim. - Jeśli mogę zrobić cokolwiek, żeby ci
pomóc, powiedz tylko.
- Zrobię tak - obiecał Dafydd - w istocie... Rzucił spojrzenie w kierunku
Briana i Gilesa, którzy wysunęli się nieco bardziej do przodu, by kurz nie leciał
prosto w twarze Jima i łucznika, chociaż chodziło im głównie o Jima. Stukot kopyt
ich koni i ożywiona rozmowa sprawiały, że nie mogli usłyszeć nic z tego, o czym Jim
i Dafydd rozmawiali.
- Tak - mruknął Walijczyk w kierunku końskich uszu - być może
wykorzystam twoją uprzejmą ofertę pomocy, sir Jamesie. Być może mógłbyś udzielić
mi jakowejś rady, gdybyś w tej sprawie miał jakąś radę do zaofiarowania.
 
- Co tylko będę mógł - powiedział Jim.
Dafydd podniósł oczy znad uszu konia i spojrzał z ukosa na Jima.
- Obaj jesteśmy żonatymi mężczyznami, nieprawdaż? - odezwał się. - Nie
mam zamiaru pozwalać sobie na równanie się z twoją rangą, sir Jamesie, ale to jest
coś, co mamy ze sobą wspólnego, czy nie tak?
- Oczywiście - odpowiedział Jim. - Ale jeśli chodzi o rangę, to zapomnij o
tym, Dafyddzie. Jesteśmy starymi przyjaciółmi w tym sensie, który czyni pozycję
rzeczą bez znaczenia.
- Doprawdy miło, że tak mówisz - rzekł łucznik. - Wiec zadam ci pewne
pytanie. Czy zdarza się, że czasem pani Angela ogromnie cię zaskakuje?
Jim roześmiał się.
- Często - powiedział.
- Srodze jestem zakłopotany z powodu Danielle - odezwał się Dafydd - i,
zważ, nie z żadnej błahej przyczyny. Niemal od chwili gdy po raz pierwszy ją
ujrzałem, ofiarowałem jej całe swoje serce. I potem, o ile to było możliwe, dałem jej
wszystko, co pozostało, tak że od pewnego czasu należę do niej - sercem, ciałem i
duszą. Przysiągłbym także, że nie mniej uczyniła dla mnie, tak że nie moglibyśmy się
już bardziej kochać ani być bardziej szczęśliwymi, niż byliśmy. I rzeczywiście,
byliśmy szczęśliwi, aż do miesiąca czy dwóch, zanim opuściłeś Anglię. Potem
nadszedł dziwny dla nas czas, kiedy zdawało się, że jakoś nic nie mogę zrobić dobrze.
Przerwał i przez długą, długą chwilę jechał w milczeniu, przyglądając się
uszom swego konia.
- Mów dalej - ponaglił go w końcu Jim. - To znaczy, jeśli chcesz.
- Chcę - powiedział Dafydd - bo natknąłem się w tym na coś, co przekracza
wszystko, co pojąłem z życia przez te lata, które przeżyłem. Zawsze widniała przede
mną prosta droga. Jeśli coś było potrzebne, wystarczyło mi tylko sięgnąć w głąb
samego siebie, żeby to znaleźć. Jeśli to była sztuka łucznicza, sięgnąłem i znalazłem.
Jeśli to była sztuka wyrabiania strzał, sięgnąłem i znalazłem. Jeśli było to
mistrzowskie strzelanie z łuku, to także znalazłem. A kiedy znalazłem Danielle, którą
kocham, trzeba było tylko, jak mi się zdawało, znaleźć odwagę, by jej o tym
powiedzieć. Znalazłem na to odwagę i przysiągłbym, że to ta odwaga sprawiła w
końcu, że Danielle mnie pokochała i że od tej pory wszystko między nami było
dobrze.
Jima kusiło, żeby coś powiedzieć, ale potem pomyślał, że najlepiej będzie
 
pozwolić mu zdążać wedle własnego tempa i chęci. Po chwili łucznik westchnął
głęboko i znów przemówił:
- Przyznam, że na początku mogłem powiedzieć coś takiego, że żałuję, iż nie
mogę być we Francji i sprawdzić, czy są tam ludzie łuku, czy to długiego, czy też
kuszy, z którymi naprawdę mógłbym się zmierzyć. Od pewnego już czasu bowiem
nie spotkałem nikogo, dla prześcignięcia którego potrzebowałbym zmusić się do
choćby niewielkiego wysiłku - rzekł. - Nie pamiętam dokładnie, co powiedziałem ani
jak to ująłem. Nie jestem nawet pewien, czy to powiedziałem. Ale chętnie uwierzę, że
coś takiego mogłem rzec. Jednak od chwili, w której Danielle uznała ten pomysł za
niepożądany, porzuciłem myśl o wyjeździe i powiedziałem to. Nie pamiętam do-
kładnie tych słów, ale jestem pewien, że jej to powiedziałem. Że jest dla mnie
pierwsza i najważniejsza, ważniejsza nawet niż sztuka łucznicza czy cokolwiek
innego w moim życiu. Jim czekał.
- Więc nie myślałem już o tym - ciągnął Dafydd - aż mniej więcej do miesiąca
przed twoim wyjazdem. Wtedy - nie wiem jak - zaczęło się wydawać, że wszystko, co
mówię, mówię źle, czy też, że wszystko, co robię, robię nie w porę, tak że, widzisz, w
naszym życiu stałem się dla niej bardziej zawadą niż pomocą.
- Tak - mruknął Jim zachęcająco.
- Potem złożyliśmy wam wizytę, żeby Danielle mogła spędzić trochę czasu z
twoją panią. I została w Malencontri, nie mając prawie wcale czasu dla mnie albo
bardzo mało. Większość czasu - zdawałoby się, że cały, jaki mogła - spędzała z panią
Angela. W tym okresie jej niezadowolenie ze mnie wcale się nie zmniejszyło. Wciąż
postępowałem i mówiłem nie tak, aż wreszcie powiedziała mi stanowczo, że
powinienem pojechać do Francji i dołączyć do was, jeśli tego właśnie chcę. W
każdym razie żeby zostawić ją samą i nie zawracać jej głowy, dopóki po mnie nie
pośle.
Łucznik odwrócił do Jima twarz zadziwiająco wymizerowaną smutkiem.
- W istocie nigdy nie spodziewałem się usłyszeć od niej czegoś takiego -
powiedział - ani nie znałem ku temu powodu. Nie znam go też i teraz. Wiem tylko
jedno, tam, gdzie ona jest, nie jestem mile widziany. A zatem, skoro nic lepszego nie
mogłem zrobić, wyruszyłem tą samą co ty drogą i w Hastings dogoniłem Johna
Chestera i twoich zbrojnych tuż przedtem, zanim wsiedli na statek.
Przestał mówić. Przez chwile jechali dalej w milczeniu. Na dłuższy czas
Dafydd powrócił do wpatrywania się w uszy własnego konia, ale w końcu spojrzał
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin