Wes Craven - Stowarzyszenie Fontanna.pdf
(
1027 KB
)
Pobierz
Wes Craven - Stowarzyszenie Fon
WES CRAVEN
Stowarzyszenie
Fontanna
Podziękowania
Pisząc powieść, po raz pierwszy potrzebowałem pomocy wielu osób,
bez których nigdy by ona nie powstała. Byli to: Jeff Fenner, Tom Baum,
Richard Marcus, Leslie King, David Baden. Dziękuję wam wszystkim z głębi
duszy za to, że byliście przy mnie. Dziękuję Ellen Geiger, która poparła ten
pomysł i mnie, kiedy wszystko było jeszcze wielką niewiadomą. Dziękuję Bliss
Holland, która poznała mnie z Ellen. Mariannę Maddalena tolerowała moja
nieobecność w filmie, pozostając niezmiennie drogą przyjaciółką. Dziękuję
Laurie Berstein za ciężką pracę i pomoc, doktor Judy Swerling za utrzymy-
wanie mnie przy zdrowych zmysłach. John Power, Larry Angen, Andrea
Eastman, Robert Newman i Sam Fisher okazali się mądrzejsi i wytrzymalsi w
porównaniu ze mną i wspierali mnie nieustannie. Dziękuję Michaelowi Kordzie
za wiarę w moje możliwości, i wszystkim moim przyjaciołom za to, że się ze
mnie nie wyśmiewali. Dziękuję całej rodzinie, a szczególnie Cornelii, która
przynosiła mi gorącą herbatę i otaczała mnie miłością.
Rozdział l
Obóz jeniecki - Hajfa
W celi trzy metry na cztery, śmierdzącej potem, brudem i strachem,
znajdowało się piętnastu mężczyzn. Jedyne udogodnienie stanowiła dziura w
środku betonowej podłogi, służąca za toaletę. Raszidowi al-Assadowi udało
się wśród współwięźniów naliczyć trzech libańskich komandosów, którzy
trzymali się razem i byli bardziej przerażeni niż pozostali więźniowie. Jednego
z ich towarzyszy podczas walki silnie pobito. Teraz bredził w gorączce
spowodowanej gangreną. Pozostali byli w mrocznych nastrojach.
Przebywało tu także trzech niczym nie wyróżniających się
Palestyńczyków. Raszid nie znał żadnego z nich. Sądził, że to prości
robotnicy, kierowcy, złodzieje albo zwykłe szyickie męty. Psuli opinię
prawdziwym palestyńskim żołnierzom, wrzeszcząc podczas tortur, mocząc
spodnie i przekazując już po chwili nic niewarte informacje. Brzydził się nimi.
Czterech Syryjczyków to prawdopodobnie jacyś szpiedzy, może
przemysłowi. Nie zwracał na nich uwagi.
No i był tu on sam, Raszid, dumny muzułmanin, partyzant Hezbollahu.
Nawet nie pisnął, choć podczas przesłuchań obrywali mu wszystko, co da się
oderwać od ciała za pomocą obcęgów.
W rogu siedziała ta różowa świnia, Rusek.
Raszid wiedział, że nikt nie znał Rosjanina. Był tu jedynym poza nim
zawodowcem i nie należało doń podchodzić. Pierwszej nocy jakiś idiota chciał
go wypieprzyć, a Rosjanin zabił go, zanim ten zdążył cokolwiek powiedzieć.
Dwa dni później, kiedy smród dotarł do siedzących dwa piętra wyżej
strażników, usunięto zwłoki.
W tej chwili w pokoju strażników porucznik Joram Ben Ami, dowódca
straży jednostki wywiadowczej w Hajfie, czytał wiadomość od swego
przełożonego w Jerozolimie. Obaj oczekiwali na rozmowę telefoniczną z
Waszyngtonem. Telefon zadzwonił o 12.45 miejscowego czasu, 1.45 w
Waszyngtonie. To dobry omen. To znaczy, że CIA przekazuje zaszyfrowaną
wiadomość wtedy, kiedy taka rozmowa nie powinna zwrócić niczyjej uwagi.
Dotyczyła ona sprawy ciągnącej się od tak dawna, że zagrażały jej przecieki
do prasy, pytania dociekliwych polityków i szczególnie wrażliwych na dobro
człowieka kongresmanów. Na szczęście wszystko udało się utrzymać w
tajemnicy, a Izraelczycy i Amerykanie mogli dalej współpracować. Ben Ami
dostał rozkaz, by przygotować następne dwa obiekty. To oznacza, że w ciągu
sześciu miesięcy Amerykanie otrzymają dziesięciu więźniów w zamian za
wzbogacenie lotnictwa Izraela w pięć pocisków Sparrow. Zdaniem Ben
Amiego był to doskonały interes.
Jako pierwszego wybrał Raszida al-Assada, partyzanta Hezbollahu.
Facet był bezdusznym dupkiem podejrzewanym o wysadzenie dwa tygodnie
temu w Hajfie autobusu z osadnikami żydowskimi. Porucznik żałował tylko, że
Amerykanie życzyli sobie, by więzień trafił do nich całkowicie zdrowy.
Następny obiekt wskazał mu jego przełożony. Zaproponował Rosjanina
złapanego podczas szpiegowania dla Iraku. Jego przesłuchanie wymagało
specjalnego podejścia, więc Ben Ami zlecił je swoim najlepszym ludziom.
Użyli zwykłych obcęgów, po pierwsze dlatego, że były pod ręką, a po drugie
dlatego, że nienawidzili zdradliwych i sprzedajnych Rosjan. Wyrwali mu zęby,
które wychodziły z zadziwiającą trudnością.
Tuż przed zmierzchem nieoznaczony amerykański C-120 wylądował
na płaskim kawałku ziemi obok obozu jenieckiego. Podniosło się pół tuzina
krat i dwóch uśpionych narkotykami, skutych kajdankami więźniów zabrali
agenci CIA. Samolot uniósł się w powietrze, co oznaczało koniec transakcji.
Dwadzieścia godzin później, tysiące kilometrów od obozu, Raszid al-
Assad i jego rosyjski towarzysz niedoli byli już w rękach organizacji tak tajnej,
że nawet szpiedzy CIA, odbiorcy towaru, nie znali celu jej działania.
Żaden z dostarczonych na miejsce ludzi nie przeżył pięciu dni.
St-Maurice, Szwajcaria
Elizabeth już prawie osiągała orgazm, kiedy naszły j ą dziwne myśli.
Czuła się jak bohaterka baśni „Czarodziej z Oz".
Była w domu Dorotki, a tornado szalało wokół niej, hucząc i uderzając
okiennicami. Wiatr zerwał dach i Elizabeth uniosła się w powietrze.
W końcu przestała myśleć o czymkolwiek.
Przygotowywała się do tego spotkania przez cały tydzień. Sporządziła
dwie listy. Na jedną wpisała powody, dla których powinna przyjść na
spotkanie, a na drugiej zapisała, dlaczego powinna zerwać tę znajomość.
Problem w tym, że te same argumenty pojawiły się na obu listach.
Przynajmniej na razie uwolniła się od najbardziej dokuczliwej myśli - że
już nigdy nie zobaczy się z Hansem Brinkmanem.
Naprężyła mięśnie pleców i poddała się burzy odczuć. Usłyszała
okrzyk ulgi, a potem, mimo że Hans się starał, nie potrafił już wykrzesać ani
odrobiny czułości. Opadł na bok, chwilę później zaś otwierał okno pokoju
hotelowego. Wziął kilka głębokich oddechów, wciągając w płuca rześkie,
alpejskie powietrze.
Ona ledwie łapała oddech.
Obejrzał się i uśmiechnął olśniewająco, po sekundzie wrócił do łóżka,
naciągnął kołdrę i pocałował Elizabeth.
- Było wspaniale - powiedziała.
- Ale nie miałaś... - zaprotestował.
- Nie, lecz było mi dobrze - przerwała mu i uśmiechnęła się. - Nie
przejmuj się tym, Hans. Zsunął się z łóżka równie szybko, jak się położył, i
westchnął.
- Jestem samolubny, prawda?
- Jesteś, ale to już mój problem.
Próbowała obrócić wszystko w żart, nie było jej jednak do śmiechu.
Zadawała sobie pytanie: Do czego właściwie prowadziły te ich sobotnie
spotkania... poza łóżkiem oczywiście? Owszem, okazał się bogaty, przystojny
i niczego się nie bał. Była już z przystojnymi i wpływowymi mężczyznami, lecz
nie czuła do nich nawet dziesiątej części tego, co do Hansa. Inni wydawali się
jej oddani, obsypywali ją podarunkami, Hans nigdy. Wyrażał zainteresowanie,
i to w zupełnie nieoczekiwanych momentach, ale większość swego czasu
spędzał w świecie finansów, a wieczorem wracał do żony i znajomych.
Razem z żoną chodził na przyjęcia, na które Elizabeth nie była zapraszana.
W rzeczywistości stanowiła sekretną część jego życia. Nikt o niej nie wiedział.
W jego świecie oficjalnie nie istniała. Bywała tylko tu, w tym pokoju, przez
kilka godzin w miesiącu. Nie wystarczało jej to. Choć pozwoliła, by stał się dla
niej wszystkim, wiedziała, że wcześniej czy później ich romans musi się
Plik z chomika:
ssaaggaa
Inne pliki z tego folderu:
Wes Craven - Stowarzyszenie Fontanna.pdf
(1027 KB)
Inne foldery tego chomika:
Cabot Meg
Cadigan Pat
Caidin Martin(McCoy Max)
Caldwell Erskine
Callison Brian
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin