Cook Glen - Garret 07 - Śmiertelne rtęciowe kłamstwa.pdf

(1029 KB) Pobierz
Cook Glen - Garret 07 - Smierte
Glen Cook
Śmiertelne rtęciowe kłamstwa
 
I
Nie ma sprawiedliwości, gwarantuję to absolutnie i nieodwołalnie. Siedzę ja 
sobie jak człowiek w gabinecie, nogi na biurku, z kufelkiem porteru od Weidera w 
jednej ręce, najnowszym bestsellerem Espinosy w drugiej, Eleanor czyta mi przez 
ramię. Ona lepiej rozumie Espinosę niż ja.
Cholerny Papagaj, choć raz milczy, a ja napawam się tą słodką ciszą z jeszcze 
większym entuzjazmem niż piwem.
I wtedy jakiś idiota zaczął walić do drzwi.
Walenie miało w sobie coś niecierpliwego i aroganckiego. Czyli ktoś, kogo nie 
mam przyjemności oglądać.
‐ Dean! Zobacz, kto tam! Powiedz, żeby sobie poszedł. Nie ma mnie w 
mieście. Jestem na tajnej misji dla króla. Wracam za kilka lat. A nawet, jeśli jestem w 
domu, to i tak nic kupię.
Cisza. Znaczy, to mój kucharz‐kreska‐gospoś‐kreska‐lokaj wybrał się poza 
miasto. Byłem na łasce niedoszłych klientów i Cholernego Papagaja.
Dean pojechał do TemisYar. Jedna z jego stadka udomowionych bratanic 
wychodziła za mąż. Pewnie chciał dopilnować, żeby ten głupek żonkoś nie 
wytrzeźwiał, zanim będzie za późno.
Chyba już nawalił siniaków moim drzwiom. Właśnie je zamontowałem, bo 
poprzednie wytłukł jakiś drań, który nie potrafił pojąć aluzji.
‐ Cholerny gruboskórny dupek ‐ wymamrotałem. Teraz do walenia dołączyły 
wrzaski i groźby. Sąsiedzi się wkurzą. Znowu.
Z małego pokoiku pomiędzy moim biurem a drzwiami zaczęły dochodzić 
zaspane, nieco zdziwione pomruki.
‐ Normalnie gościa zabiję, jeśli obudzi tę gadającą kwokę. Obejrzałem się na 
Eleanor. Nie chciała mi nic poradzić. Wisiała sobie, przetrawiając Espinosę.
‐ Chyba lepiej rozwalę mu łeb, zanim mnie napadnie komitet obywatelski ‐ 
albo zanim rozwali mi drzwi. No co, drzwi są drogie, a do tego trudno je zdobyć.
Opuściłem nogi na ziemię, wyciągnąłem w górę moje dwa metry coś i 
powlokłem się do wejścia. Cholerny Papagaj coś tam bąknął pod dziobem. Zajrzałem 
do jego pokoju.
Mały gnojek tylko gadał przez sen. Dossskonale! Ładny był z niego potwór. 
Miał żółtą głowę, niebieską etolę wokół szyi, a korpus i skrzydła czerwono‐zielone. 
Piórka w ogonie były na tyle długie, że jak będę potrzebował forsy, to zrobię na nich 
fortunę, sprzedając je gnomom na ozdoby do kapelusza. Ale był potworem, to na 
pewno. Ktoś kiedyś musiał przekląć parszywy dziób tego wybrakowanego sępa i 
obdarzył go słownikiem rynsztokowego poety. Niektórzy żyją tylko po to, żeby 
utrudniać życie innym.
Dostałem go od „przyjaciela” Morleya Dotesa. Zastanawiam się, czy to aby 
 
na pewno przyjaźń.
Cholerny Papagaj ‐ zwany też Pan Wielki ‐ poruszył się. Wymknąłem się z 
pomieszczenia, zanim przyjdzie mu do łba, żeby się zbudzić.
Mam w drzwiach judasza. Wyjrzałem i wymamrotałem.
‐ Winger. Jak mogłem się nie domyślić?
II
Moje szczęście i woda mają wiele wspólnych cech, zwłaszcza tendencję 
spadkową. Winger to urodzona katastrofa, szukająca miejsca, żeby się wydarzyć. 
Uparta katastrofa. Wiedziałem, że będzie walić, aż zgłodnieje, a nie wyglądała na 
niedożywioną.
I raczej będzie miała gdzieś moich sąsiadów. Zwykle liczyła się z opinią 
innych mniej więcej tak, jak mastodont liczy się z krzaczkiem jagód.
Otworzyłem. Winger władowała się do środka bez zaproszenia. Nie 
ustąpiłem z drogi i omal nie przypłaciłem tego życiem. Winger jest wysoka i piękna, 
ale pod sufitem ma niewiele i do tego nierówno.
‐ Muszę z tobą pogadać, Garrett ‐ warknęła. ‐ Potrzebuję pomocy. Biznes.
Powinienem był wiedzieć, że to śmierdzi. Do licha, wiedziałem, że to 
śmierdzi! Ale czasy były spokojne. Dean nie chodził mi po nerwach. Truposz spał od 
wielu tygodni. Do towarzystwa miałem wyłącznie Cholernego Papagaja. Wszyscy 
moi przyjaciele wystraszyli się jednej przyjaciółki, a coś takiego nie zdarzyło mi się 
od wielu lat.
‐ W porząsiu. Wiem, że tego pożałuję, ale niech ci będzie. Zamieniam się w 
słuch. I nic nie obiecuję.
‐ Może jakieś piweńko do towarzystwa? ‐ Winger nieśmiała? Nie sądzę. 
Ruszyła w kierunku kuchni. Dyskretnie łypnąłem na zewnątrz, zanim zamknąłem 
drzwi. Nie wiadomo, kogo Winger mogła przywlec za sobą. Nie miała dość rozumu, 
żeby się obejrzeć. Żyła dzięki szczęściu, a nie kompetencjom.
‐ Auć! Jasny gwint! Garrett! Ale jaja!
Kurde! Nie zamknąłem drzwi pokoiku i mam za swoje.
Na ulicy widać było jedynie grupki ludzi, zwierząt, karłów i elfów i 
szwadron centaurów‐imigrantów. Nic niezwykłego.
Zatrzasnąłem drzwi. Poszedłem do pokoiku i tam też zamknąłem, ignorując 
pełne oburzenia oskarżenia o zaniedbanie.
‐ Wsadź je sobie, ptaszynko. Chyba, że mam cię zaniedbać wprost do garnka 
najbliższego człekoszczura.
Śmiał się. Jaja sobie ze mnie robił.
 
I miał rację. Nie cierpię ludzi‐szczurów, ale tego bym im nie zrobił.
Zaczął wrzeszczeć, że go gwałcą. Nie szkodzi. Winger już to zna.
‐ Poczęstuj się, proszę bardzo ‐ powiedziałem, wchodząc do kuchni. Tak, 
jakby tego jeszcze nie zrobiła. I do tego wyszarpała największy kufel w całym domu.
Mrugnęła do mnie.
‐ Zdrówcio, wielgasie. ‐ Wiedziała dokładnie, co robi, ale nawet nie udawała 
skrępowania. ‐ Twoje i twojego kumpla.
‐ Hej, a może ty chcesz papugę? ‐ Nalałem sobie kufelek i postawiłem na 
kuchennym stole.
‐ Tę wronę przebraną za klauna? A co ja bym z nim zrobiła? ‐ Rozsiadła się 
naprzeciwko, tuż za wzgórzem brudnych talerzy.
‐ Kup sobie klapkę na oko i najmij się do piratów.
‐ Chyba nie umiałabym tańczyć z drewnianą nogą. A mówi czasem „Wszyscy 
na wanty” albo „Wsadź mi reję bombramsla”?
‐ Hę?
‐ Właśnie tak sądziłam. Chcesz mi wetknąć niedorobionego ptaka.
‐ Co?
‐ To nie jest ptak żeglarza, Garrett. To mieszczuch. Zna slang rynsztokowy 
lepiej ode mnie.
‐ No to go naucz paru szant.
‐ Yo ho ho ho, Dean wreszcie odwalił kitę? ‐ Objęła wzrokiem stos naczyń do 
mycia.
‐ Wyjechał. Bratanica wychodzi za mąż. Szukasz roboty na pół etatu?
Winger zna bratanice Deana, które słowu „domatorka” nadały całkiem nowe 
znaczenie. Opanowała jednak zdumienie i udała, że nie słyszy mojej uwagi na temat 
garów.
‐ Kiedyś byłam mężatką.
O, nie. Mogłem mieć tylko nadzieję, że znowu nie zacznie. Wciąż 
pozostawała mężatką, ale takie prawne szczegóły nie miały dla niej znaczenia.
‐ Chyba na mnie nie lecisz, Winger?
‐ Lecieć? Na ciebie? Chyba by mi mózg wyłysiał. Gdybyście nie zauważyli, 
Winger jest cokolwiek oryginalna. Ma dwadzieścia sześć lat, jest mojego wzrostu, 
zbudowana jak przysłowiowy kowal ‐ tylko na skalę epicką. I jeszcze ma coś, co 
niektórzy uważają za kompleks tożsamości. Nie umie się znaleźć.
‐ Chciałaś ode mnie pomocy. ‐ Przypomniałem jej. Na wszelki wypadek. Mój 
antałek nie jest bez dna. Skrzywiłem się. Może jest dość zdesperowana, żeby mnie 
uwolnić od Cholernego Papagaja.
‐ Uhm ‐ co znaczyło, że oświeci mnie dopiero, kiedy się napełni po brzegi. 
 
Wtedy się zorientuję, jak się ma jej sakiewka.
‐ Dobrze wyglądasz. Winger ‐ nawet ona lubi słuchać takich rzeczy. ‐ Pewnie 
nieźle ci się wiedzie.
Uznała, że chodzi o jej strój. Faktycznie nowy i, jak zwykle, oryginalny do 
bólu.
‐ Tam, gdzie teraz pracuję, każą się elegancko ubierać.
Zachowałem powagę. „Niezwykły” to najostrożniejsze, najłagodniejsze 
określenie gustu Winger. Ujmijmy to w ten sposób: trudno ją zgubić w tłumie. 
Gdyby się przeszła z Cholernym Pa‐pagajem na ramieniu, ptaka nikt by nie 
zauważył.
‐ Dość skromnie. Pamiętasz, kiedy pracowałaś dla tego tłustego zboka 
Lubbocka...
‐ Kwestia terytorium. Musisz się wmieszać w tłum.
Znów zachowałem pełną powagę. Śmiać się z Winger, kiedy ona się nie 
śmieje może grozić śmiercią lub kalectwem ‐ zwłaszcza, jeśli zaczniesz błaznować na 
temat jej wmieszania się w tłum.
‐ Staruszek sobie pojechał, hę? A paskuda? ‐ Mówiła o moim partnerze, 
Truposzu, zwanym tak dlatego, że nawet nie kiwnął palcem od dnia, kiedy ktoś 
wetknął mu nóż pod żebro. To było czterysta lat temu.”Paskuda” jest mądry. Nie jest 
człowiekiem, lecz Loghyrem, dlatego wciąż jeszcze pęta się po tym padole tyle lat po 
śmierci. Loghyrowie to powolna i uparta rasa, zwłaszcza, jeśli chodzi o uwolnienie 
się ze śmiertelnej powłoki. On by powiedział, że są pełni namysłu.
‐ Śpi. Nie zawracał mi tyłka od wielu tygodni. Jestem w niebie. Winger 
zachichotała i odrzuciła z twarzy blond grzywkę.
‐ Może się zbudzić?
‐ Może, jeśli dom się spali. Masz coś do ukrycia? ‐ Naczelnym trickiem 
Truposza jest czytanie myśli.
‐ Nie więcej, niż zwykle. Tak tylko sobie myślałam, posucha okropna. Z tego 
co słyszałam, u ciebie też niespecjalnie.
Cała moja kochana kumpela Winger. Sama skromność i przyzwoitość.
Romantyzm i przygoda ściekały po niej jak woda po kaczce.
‐ Myślałem, że masz kłopoty.
‐ Kłopoty?
‐ Omal nie wywaliłaś mi drzwi. Wrzaskami i wyciem obudziłaś Cholernego 
Papagaja. ‐ Niedoszły kurak z rożna we frontowym pokoiku darł dzioba jak opętany. 
‐ Byłem pewien, że elfy‐zabójcy depczą ci po piętach.
‐ Przydałoby się. Mówiłam ci, jakie mam ostatnio szczęście. Chciałam tylko 
zwrócić twoją uwagę ‐ dopełniła swój kufel, potem mój i ruszyła w kierunku biura. ‐ 
No dobra, Garrett. Najpierw biznes.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin