Carroll Jonathan - Cylinder Heidelberga.pdf
(
491 KB
)
Pobierz
Carroll Jonathan - Cylinder Hei
Jonathan Carroll
Cylinder Heidelberga
Przełożył Jacek Wietecki
Tytuł oryginału The Heidelberg Cylinder
Grażynie i Tomaszowi — dzięki,
że pozwoliliście mi przeżyć
tyle wspaniałych chwil
Śpiąc w wilczej skórze
Popatrzcie na ten kapelusz. Obrzydliwy, no nie? Sami powiedzcie — nie
włożylibyście go nawet po śmierci. Oj, może nie powinienem tak mówić w mojej
obecnej sytuacji.
Znalazłem go w koszu z ciuchami za dwa dolary przy Czternastej. No wiecie, tam,
gdzie stoją te wszystkie tanie sklepiki, poustawiane jak pięćdziesięcioletnie kurwy,
sprzedające to, czego akurat nie chcecie. Koszulki z napisem „Tak, jestem Elvis”,
nakręcane robociki, sprzęt audio za dwadzieścia dolców.
Ale byłem w nastroju, kapujecie? Był ładny dzień. Mary i ja wylegiwaliśmy się w
łóżku do południa, wygłupiając się aż miło… No więc idziemy Czternastą i
zastanawiamy się, na co by tu pójść do kina. Nagle wpada mi w oko ten kurewsko
ohydny kapelusz, który leży sobie w dwudolarowym koszu. Podnoszę go dwoma
paluchami, jakby to było napromieniowane albo zawszone gówno.
Odwracam się do Mary, która zna się na żartach jak nikt, i mówię:
— No, i jak ci się podobam?
Mary łazi wte i wewte z ręką na biodrze i gapi się na mnie, jakbym był jakąś Mona
Lizą. W końcu stwierdza:
— Kochanie, wyglądasz jak góra jajek i szynki na talerzu, kiedy jestem głodna.
Ten kapelusz i ty to jedno.
Ale, wiecie, ona tylko tak żartowała. Gdyby mówiła poważnie, dałbym jej w zęby,
bo daję słowo — ten cholerny kapelusz nie wyglądałby dobrze na niczym żywym.
Zaczynam strzelać pozy jak modelka. Mary wybucha śmiechem, pomału robi się
najfajniejszy dzień w roku.
— Kupuję.
— Dobry pomysł. — Mary śmieje się tak mocno, że zakrywa ręką swoje śliczne
usteczka, a ja kocham ją wtedy bardziej niż kiedykolwiek.
No więc wchodzę do sklepu i kładę kapelusz na ladę przed Azjatą, który tam
siedzi. Ta buda dziwnie jakoś zajeżdża. No, w nosie kręcą was nieznane zapachy? To
mnie zawsze uderza w tym mieście, jak znajdę się w pobliżu Azjatów, Arabów czy
innych takich. Grecy są okej. Kupują te różne jadalnie i nadają im zaraz jakieś ichnie
nazwy, a to „Sparta”, a to „Zeus” czy „Atena”, i dają ci kawę w niebiesko–białych
kubkach z obrazkami greckich pomników. Żarcie zostaje takie samo. Wołowa sieczka
i hamburgery.
Inni mieszkają tu od lat, ale jak się wchodzi do ich barów, to jakbyś się znalazł w
ich ojczyźnie. Albo na jakiejś innej kurewskiej planecie.
Star Trek
, co najmniej.
Wybrałem się kiedyś do jednego arabskiego sklepu, a tam wszyscy zasuwają w
białych ręcznikach na łepetynach. Nie tylko że dziwnie śmierdzi w takich miejscach,
ale jeszcze na ścianach wiszą kalendarze popisane głupimi bazgrołami, dzieciarnia
siedzi w kącie i opycha się jakimś dziwnym żarciem, a większość z nich ma tępe
spojrzenia — jak naćpani albo niespełna rozumu. Kapujecie, o co mi chodzi?
Może to i normalne, ale jak się przyjeżdża do nowego kraju, co nie? — zwłaszcza
do Stanów — to człowiek powinien się dostosować do miejsca, w którym chce żyć.
Skoro w Iraku było tak obłędnie, czemuście tam nie zostali? Falafel jest w porządku,
ale nie mówcie mi, że jesteście Amerykanami, jeśli wpieprzacie to gówno trzy razy na
dzień albo jecie pałeczkami czy czymś takim. No więc wchodzę zapłacić, a wtedy ten
stojący za ladą kitajec szczeka „dwa da–la–ry”, jak pekińczyk. Jakbym nie umiał
przeczytać tabliczki przed sklepem. A pamiętajcie, że jestem chyba jedynym
kretynem w całym Nowym Jorku, który gotów jest zabulić dwa dolary za ten
zafajdany czepek. Ale kiedy tamten odzywa się do mnie tym tonem, jakbym był
jakimś menelem albo przyszedł go okraść, to z miejsca mnie krew zalewa. Ten mały
kurdupel w koszulce z podobizną Michaela Jacksona i to badziewie, które sprzedaje
w swoim sklepiku: wielkie różowe lalki, obrazy z Martinem Lutherem Kingiem na
aksamicie, złote plastikowe gondole z budzikami, które nie chodzą… On powinien
klękać na tych swoich kolankach i modlić się przed moim ołtarzem w podzięce za to,
że daję dwa dolary z mojej kieszeni za jego kapelusz. Ale jemu ani to w głowie.
Mówi takim głosem, jakbym mu świsnął jego dolary, a on domagał się ich zwrotu.
Zaczęło się jajcarsko. Wyszliśmy na spacer, zobaczyłem ten kapelusz, Mary się
spodobał, uśmialiśmy się i tak dalej…
Ale teraz jestem zły. Powinienem po prostu stamtąd wyjść i cześć, ale facet zgnoił
mi dobry humor — a tego nie lubię. Więc wyciągam kasę i rzucam mu na ladę.
Przeciąg porywa jeden z banknotów, który ląduje na podłodze po jego stronie. Facet
ani drgnie.
— Chcę rachunek.
— Co?
— Chcę rachunek na moje dwa dolary.
— Nie ma rachunek. Idź już.
W tym momencie mógłbym rozpętać trzecią wojnę światową, ale hej, ten człowiek
zmarnował mi już za dużo życia. Mary zawsze mi to powtarza — nie pozwól, aby
inni marnowali ci życie bardziej, niż to konieczne. I wiecie co? Dziewczyna ma rację.
Więc zamiast wywoływać wojnę, każę się facetowi dymać i odwracam się na pięcie z
nowym kapeluszem.
Chcę, żeby Mary zobaczyła mnie w nim, kiedy wyjdę za drzwi, więc wyłażąc na
ulicę, wsuwam go na głowę. A wtedy zdarzają się dwie rzeczy naraz. Mary znikła —
to po pierwsze. Rozglądam się po ulicy, ale nigdzie jej nie ma. W sumie na Mary
można polegać. Ma parę minusów, ale znikanie bez śladu nie zalicza się do nich. Jak
się z tobą umówi na dziesiątą, to będzie punktualnie. Mówi, że to dlatego, że jest spod
znaku Strzelca. Ale tym razem ją wcięło, choć przed chwilą tu była. Dziwne.
Kiedy tak się rozglądam, spostrzegani wielkiego cadillaca zaparkowanego przed
sklepem. Limuzyna długa na dziewięć mil. Tylne drzwi są otwarte, a czarnoskóry
szofer w garniturze stoi obok z ręką na klamce. Gapi się na mnie i uśmiecha. Olewam
go jednak, bo wciąż się zastanawiam, gdzie jest Mary.
Wtedy — i to druga rzecz — słyszę:
— To on! O Boże! To on!
Patrzę akurat w lewo, a wrzaski dochodzą gdzieś z prawej; kiedy odwracam głowę,
w moją stronę biegną trzy seksowne latynoskie laleczki.
— Niesamowite! Niesamowite! To Rickie! Aaaaa!
— Cześć…
— Oooch, muszę cię pocałować. Proszę, błagam, mogę cię pocałować? Kocham
cię, Rickie!
— Że co?
No więc ta, która chce mnie pocałować, to mniej więcej siódemka, więc myślę
sobie: Chcesz mnie całować, nie krępuj się. Ale jej przyjaciółka — co najmniej
dziewiątka, jak nie więcej — odpycha siódemkę, łapie mnie za szyję i oddaje
pierwszy strzał. Znaczy się wciska mi język do ust jak wtyczkę do kontaktu. Szok w
oczach, stoję i nie ruszam się. No, prawie. Dziewiątka całuje mnie po całej gębie i
choć jest to przyjemne, jęzor ma wielki jak ciężarówka i z ledwością mogę oddychać.
— Ejże, wystarczy. Dajcie mu spokój! — Szofer chwyta ją bez ceremonii i
odciąga ode mnie. Ale jej to nie wzrusza, nawet skrępowana ciągle gapi się na mnie
słodkimi oczętami.
Tymczasem trzecia lalka, też cholernie niezła ślicznotka, próbuje się do mnie
zbliżyć, ale szofer natychmiast staje jej na drodze. Powstrzymując ją, rzuca do mnie
znad ramienia:
— Myślę, że powinniśmy stąd jechać, sir. Za chwilę zrobi się tutaj zbiegowisko.
Kompletnie nie wiem, co jest grane, ale podoba mi się to, więc czekam, co będzie.
Gdzie jest Mary? Czemu te dziewczyny padają na głowę? Dokąd mam jechać z tym
gościem? A przede wszystkim — czemu ja? Za kogo oni mnie biorą, traktując jak
półboga?
Mam takiego kumpla — nazywa się Dave Pell — który szedł sobie kiedyś ulicą, aż
tu nagle podszedł do niego jakiś facet i poprosił go o autograf. Dave jest bystry, więc
się zgodził, tyle że podpisał się swoim nazwiskiem i oddał facetowi kartkę. Tamten
spojrzał na nią i się zezłościł: „Przestań, podpisz się swoim prawdziwym
nazwiskiem”. Dave mówi, że tak właśnie się podpisał. A facet na to, że to nieprawda,
że Dave nazywa się Elton John. Dave przypomina trochę Eltona, ale dopiero po
ciemku o trzeciej nad ranem, ale temu palantowi tego nie wytłumaczysz. Pod koniec
rozmowy obaj wydzierają się na siebie, a Dave w ostatnim momencie powstrzymuje
się przed wysłaniem faceta pocztą lotniczą bez znaczka.
Myślę sobie, że historia się powtarza, zwykłe nieporozumienie, więc kiedy szofer
popycha mnie w stronę samochodu, a dziewczyny wrzeszczą: „Zostań z nami!”,
wołam do nich:
— Kim ja dla was jestem?
— Rickie!
— Rickie, kochamy cię!
— Chcę mieć z tobą dziecko! — To dziewiątka. Dziewiątka krzyczy, że chce mieć
ze mną dziecko na Czternastej ulicy w biały dzień.
— Rickie Prousek!
Jestem do połowy w wozie, gdy pada to nazwisko. Dębieję. To przecież ja —
Rickie Prousek. Skoro wiedzą, jak się nazywam, to znaczy, że się nie pomyliły.
Chciały pocałować mnie. Dlaczego?
Nie zdążyłem się zapytać, bo szofer władował mnie na tył swojej pierdolonej
limuzyny wielkości boeinga 747, a ja nie miałem siły mu się oprzeć. Jak tylko
klapnąłem, laski rozpłaszczają się na mojej szybie, całują ją wszędzie, zostawiając
wielkie, czerwone smugi. I wtedy — wyobraźcie sobie tylko! — jedna z nich zadziera
biustonosz i przyciska swoje cycki do szyby. Piękny widok! Dostaję pierdolca. Dajcie
mi ten towar — ale jest już za późno, kierowca rusza z piskiem opon, a ja gapię się
przez tylne okno na najśliczniejsze piersi, jakie widziałem od czasu ostatniego
„Penthouse’a”.
— Widziałeś to? — Skrzyżowałem wzrok z kierowcą we wstecznym lusterku.
Uśmiechnął się.
— Tak, sir.
— Nie mam pojęcia, co tu się, do diabła, wyprawia. Zarżał cichym śmiechem i
spojrzał z powrotem na jezdnię.
— Wychodzę z tego sklepu, a tu nagle takie rzeczy. — Nie wiem, czy mówię do
niego czy do siebie. Prawdę mówiąc, mam we łbie totalny mętlik. — A propos, gdzie
jedziemy?
— Na podpisywanie książki, sir. Tam również będzie na co patrzeć. Podobno
ludzie stoją w kolejce od rana.
— Jakie podpisywanie książki?
Znów zachichotał, jakbym to ja był śmieszny, ale nie odezwał się. Ostatecznie
jednak nie co dzień zdarza mi się wozić dupę limuzyną, więc pomyślałem sobie: Raz
kozie śmierć, płyń z tym nurtem, zobaczymy, co z tego będzie.
Poza tym auto było niezgorzej wyposażone. Minilodówka, telefon i telewizor z
Plik z chomika:
ssaaggaa
Inne pliki z tego folderu:
Carroll Jonathan - Upiorna dłon.pdf
(641 KB)
Carroll Jonathan - Po drugiej stronie.pdf
(369 KB)
Carroll Jonathan - Kości księżyca.pdf
(742 KB)
Carroll Jonathan - Durne serce.pdf
(557 KB)
Carroll Jonathan - Cylinder Heidelberga.pdf
(491 KB)
Inne foldery tego chomika:
Cabot Meg
Cadigan Pat
Caidin Martin(McCoy Max)
Caldwell Erskine
Callison Brian
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin