Cabot Meg - Liceum Avalon.pdf

(735 KB) Pobierz
Cabot Meg - Liceum Avalon
MEG CABOT
LICEUM AVALON
Przekład Edyta Jaczewska
 
Serdeczne podziękowania dla Beth Adet; Jennifer Brown, Barbary M. Cabot,
Michele Jaffe, Laury Langlie, Abigail McAden, a przede wszystkim dla Benjamina
Egnatza.
ROZDZIAŁ 1
Po zmroku rzuca snop skonana
dłoń, a żniwiarka zasłuchana
szepcze: „Oto zaczarowana
Pani na Shalott”.
T y to masz fart.
Moja najlepsza przyjaciółka, Nancy, wszystko widzi właśnie tak. Chyba
można ją nazwać optymistką.
Nie żebym sama była pesymistką czy coś. Ja jestem po prostu... praktyczna. A
przynajmniej według Nancy.
Najwyraźniej poza tym mam fart.
- Fart? - powtórzyłam do słuchawki. - A w czym mam taki fart?
- Och, no wiesz - powiedziała Nancy. - Możesz zacząć wszystko od nowa. W
zupełnie nowej szkole, gdzie nikt cię nie zna. Możesz być kim tylko chcesz, pozwolić
sobie na totalną przemianę osobowości. I nie będzie tam ani jednej osoby, która by ci
powiedziała: „Kogo ty chcesz nabrać, Ellie Harrison? Pamiętam, jak w piątej klasie
podstawówki jadłaś klej”.
 
- Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. - I rzeczywiście tak było. - A w
ogóle to ty jadłaś klej.
- Sama widzisz, o co mi chodzi - westchnęła Nancy. - No to powodzenia. Ze
szkołą i ze wszystkim.
- Tak. - Mimo że dzieliły nas tysiące kilometrów, potrafiłam wyczuć, że czas
kończyć rozmowę. - Na razie.
- Na razie - rzuciła Nancy. A potem dodała jeszcze raz: - Ale masz szczęście.
Naprawdę, dopóki Nancy tego nie powiedziała, nie uważałam swojej sytuacji
za szczęśliwą. No może poza tym, że w ogrodzie za naszym nowym domem był
basen. Nigdy jeszcze nie mieliśmy własnego basenu. Przedtem, jeśli chciałyśmy z
Nancy popływać, musiałyśmy wsiąść na rowery i przejechać osiem kilometrów -
prawie ciągle pod górę - do Como Park.
Muszę przyznać, że kiedy rodzice powiedzieli, że dostali roczny urlop
naukowy, tylko fakt, że pospiesznie dodali: „I będziemy mieli dom z basenem!”,
powstrzymał wymioty, które podchodziły mi do gardła. Jeśli jesteś dzieckiem pary
wykładowców, „urlop naukowy” to prawdopodobnie dwa najpaskudniejsze słowa w
twoim słowniku. Co siedem lat większość wykładowców uniwersyteckich dostaje taki
urlop - w zasadzie są to całoroczne wakacje, żeby mogli naładować akumulatory i
napisać, a potem wydać jakąś książkę.
Wykładowcy to uwielbiają.
Ich dzieci tego nie znoszą.
Bo czy naprawdę chcielibyście dać się wyrwać z korzeniami i zostawić
wszystkich swoich przyjaciół? Potem trzeba zaprzyjaźnić się z tymi wszystkimi
nowymi ludźmi w nowej szkole. I właśnie kiedy zaczynacie myśleć: „Okay, nie jest
aż tak źle”, to po roku znów musicie wszystko rzucić i wracać tam, skąd
przyjechaliście.
Nikt by tak nie chciał. A przynajmniej nikt normalny. W każdym razie ten
urlop naukowy nie jest tak fatalny jak poprzedni, który spędziłam w Niemczech. Nie
chodzi o to, że z Niemcami jest coś nie tak. Nadal wymieniam e - maile z Anne -
Katrin, dziewczyną, z którą siedziałam w ławce w tej dziwnej niemieckiej szkole, do
której tam chodziłam.
Ale, dajcie spokój, musiałam się nauczyć zupełnie obcego języka!
Przynajmniej tym razem zostaliśmy w Stanach. No i dobra, mieszkamy
niedaleko Waszyngtonu, w miejscu, które nie przypomina reszty Ameryki. Ale
 
wszyscy tutaj mówią po angielsku. Na razie.
I jest basen.
Okazuje się, że posiadanie własnego basenu to spora odpowiedzialność. Co
rano trzeba sprawdzić filtry i upewnić się, że nie pozapychały ich liście, zdechłe krety
czy coś. W naszych zawsze znajdzie się żaba czy dwie. Zazwyczaj jeśli wyjdę z domu
dość wcześnie, jeszcze żyją. Wtedy muszę przeprowadzać akcję ratunkową dla żab.
Uratować je można wyłącznie w ten sposób, że sięga się głęboko pod wodę i
wyciąga koszyk z filtra. Przy okazji muszę brać w ręce różne obrzydlistwa, które tam
pływają. Na przykład martwe żuki albo traszki, a kilka razy potopione myszy. Raz
znalazłam tam węża. Nadal żył. Zazwyczaj nie biorę w ręce czegoś, co może mi
wstrzyknąć w żyły strumień paraliżującego jadu, więc wrzasnęłam do rodziców, że w
koszyku filtra jest wąż.
- No i? Co mam z nim niby zrobić?! - odwrzasnął tata.
- Wyciągnąć go.
- Nie ma mowy. Żadnego węża do ręki nie wezmę.
Moi rodzice nie są tacy jak inni. Po pierwsze, normalni rodzice wychodzą z
domu do pracy. Niektórzy nawet spędzają w niej codziennie po osiem godzin, jak
słyszałam.
Ale nie moi. Moi rodzice są w domu przez cały czas. Nigdy nie wychodzą!
Siedzą w pracowniach i piszą coś albo czytają. Na dobrą sprawę wychodzą - każde ze
swojego gabinetu - tylko po to, żeby obejrzeć Va banque. A wtedy przekrzykują się
wzajemnie odpowiedziami.
Żadna z moich koleżanek nie ma rodziców, którzyby znali wszystkie
odpowiedzi w Va banque i jeszcze się nimi przekrzykiwali. Bywałam w domu u
Nancy i sama widziałam. Jej mama i tata po obiedzie oglądają Entertainment Tonight
jsk normalni ludzie.
Ja nie znam żadnych odpowiedzi w Va banque i dlatego nie cierpię tego
teleturnieju.
Mój tata wychował siew Bronksie, gdzie nie ma żadnych węży, i nienawidzi
zwierząt. Totalnie ignoruje naszego kota, Berka. Co oczywiście oznacza, że Berek ma
na jego punkcie hopla.
A jeśli mój tata zobaczy pająka, drze się jak dziewczyna. Wtedy moja mama,
która wychowała się na ranczu w Montanie i nie ma cierpliwości ani do pająków, ani
do wrzasków mojego taty, wkracza do akcji i zabija biedne stworzenie, chociaż mi-
 
liony razy jej mówiłam, że pająki są niezwykle pożyteczne.
No więc wiem, że nie powinnam mówić mamie o tym wężu w filtrze, bo
pewnie na moich oczach złapałaby go i urwała mu głowę. Znalazłam rozwidloną
gałąź i wyciągnęłam go z koszyka. Wypuściłam go między drzewa za domem, który
wynajmujemy. I chociaż nie okazał się taki straszny, kiedy już zebrałam się na
odwagę, żeby go uratować, mam nadzieję, że tu nie wróci.
Kiedy ma się własny basen, trzeba robić jeszcze inne rzeczy, poza tym, że się
czyści koszyki od filtrów. Należy oczyszczać dno basenu specjalnym odkurzaczem -
to jest nawet zabawne - i trzeba sprawdzać zawartość chloru oraz pH. Lubię testować
wodę. Robię to kilka razy dziennie. Wlewa się wodę do malutkich probówek, a potem
dodaje parę kropli takiego czegoś. Jeśli woda w probówkach zmieni kolor na
nieodpowiedni, to do koszyków przy filtrach muszę wsypać trochę specjalnego
proszku. To zupełnie jak chemia, tylko fajniejsze, bo kiedy skończysz, zamiast
śmierdzącej masy, która mi zawsze zostawała po doświadczeniach, masz piękną,
czystą, błękitną wodę.
Większość lata po przeprowadzce do Annapolis spędziłam, kręcąc się przy
basenie. Mówię „kręcąc się”, ale mój brat Geoff, który w drugim tygodniu sierpnia
wyjechał na pierwszy rok studiów, ujął to inaczej. Powiedział, że zachowuję się,
jakby mi na tym punkcie zupełnie odwaliło.
- Ellie - mówił do mnie tyle razy, że straciłam rachubę. - Wyluzuj. Nie musisz
tego robić. Mamy umowę z firmą od basenów. Przyjeżdżają tu co tydzień. Pozwól im
się tym zająć.
Ale facet od basenu wcale się tym nie przejmuje. On to robi wyłącznie dla
pieniędzy. On nie widzi w tym piękna. Jestem tego całkiem pewna.
Chyba mogę zrozumieć, o co chodziło Geoffowi. Basen rzeczywiście zaczął
wypełniać większość mojego czasu. Kiedy go nie czyściłam, unosiłam się na
powierzchni wody na nadmuchiwanym materacu. Zmusiłam mamę i tatę, żeby mi taki
kupili, kiedy byliśmy w Wawie. Tak się nazywają stacje benzynowe tu, w stanie
Maryland. Wawa. W domu w Minnesocie nie mamy żadnych stacji Wawa, tylko, na
przykład, Mobil i Exxon czy jakoś tak.
W każdym razie nadmuchaliśmy je też na stacji Wawa - te materace -
kompresorem, którym pompuje się opony samochodowe, chociaż nie powinno się go
używać do nadmuchiwania materaców. Tak jest na nich napisane.
A kiedy Geoff wytknął to mojemu tacie, ten powiedział tylko:
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin