Brzezińska Anna - Saga O Zboju Twardokesku 03 - Letni deszcz Kielich.pdf

(1736 KB) Pobierz
Brzezinska Anna - Saga O Zboju
ANNA BRZEZIŃSKA
Żmijowa harfa
 
Rozdział pierwszy
O poranku owego dnia, który miano później nazwać Krwawym
Spichrzańskim Karnawałem, jaśminowa wiedźma pojęła wreszcie ogrom
swego nieszczęścia. Siedziała na stołku, bardzo łysa i bardzo nieszczęśliwa, i
puchła od płaczu.
- Niczym owcę mię postrzygli - lamentowała. - Niby barana. Tutaj
święto najznamienitsze we wszelkich Krainach Wewnętrznego Morza, a jak ja
się ludziom na oczy pokażę? Taka oszpecona?
Ot, nieszczęście z babami, pomyślał Twardokęsek. Jeszcze wczoraj
leżała na szrobie, na stos ją wieść mieli, a teraz nie dość, że z wieży wyszła,
jeszcze karnawału się jej zachciewa.
- Trza do miasta iść. - W drzwiach stanął niziołek, a za nim nieśmiało
wsunęła się Zarzyczka. - Do balwierza, kędziornika, nowe włosy kupić.
- Naprawdę? - Wiedźma nakryła dłońmi odstające uszy i popatrzyła
nań z nadzieją. - Włosy?
- Bardzo akuratne - przytaknął z powagą karzeł - skoro sam Szydło,
znaczy się ja, pięknej pannie obiecuje. A i sam zaprowadzę chętnie, toż
trzeba niewiastę w przygodzie ratować. Zwłaszcza tak nadobną.
Wiedźma pokraśniała i skromnie popatrzyła na niego spod
opuszczonych rzęs. Twardokęsek bezradnie wzniósł oczy ku niebu. Starczy
się babie przypochlebić, pomyślał niechętnie, a ze szczętem z rozumu
schodzi i kryguje się jak, nie przymierzywszy, kwoka na grzędzie.
- Tyś już raz, bratku - wtrąciła cierpko Szarka - niewiastę w
nieszczęściu prowadził, ale coś nie za bardzo doprowadził. Bo ledwo się
zbóje na schodach pokazali, czmychnąłeś bez śladu. Masz szczęście, że mi
złość przeszła, ale tak czy inaczej oddawaj pieniądz, który ci wczoraj
Jaszczyk zapłacił: jako rzekłeś, włosy kupić trzeba, będzie, jak znalazł. A
towarzystwem twoim też nie pogardzimy, co to, to nie. Przyda się ktoś, kto i
Spichrze, i miejscowe obyczaje zna.
- Chciałam wam podziękować - cicho powiedziała Zarzyczka. W
bezkształtnej, brunatnej sukni wydawała się drobna i wyczerpana. - Ocaliliście
mi wczoraj życie. Choć doprawdy nie wiem, dlaczego.
- Ratowanie uciśnionych dziewic - Szarka uśmiechnęła się leciutko -
 
nie było moim zamiarem. Przechodziłam tamtędy. Widzicie, przekupiłam
pewnego śmiesznego pokurcza - łypnęła złośliwie ku karzełkowi - chyba
Szydło go wołali, żeby mnie wprowadził do cytadeli. Niestety, skurwysyn
czmychnął w zamęcie, oby mu chwost oparszywiał.
- Taka wdzięczna niewiasta, a przeklina jak furman -skrzywił się z
potępieniem karlik. - Po prawdzie to wam nie przystoi, moja piękna pani.
- A odkądże jestem twoją panią, niziołku?
- Odkąd się mojej dawniejszej pani zmarło. A co, nie słyszeliście
jeszcze - zdziwił się fałszywie - że jaśnie pani Jasenka własną ręką życia się
zbawiła? Nóż przy niej znaleźli pomorcki. A jej komornika, Zajęczą Wargę,
wedle północnej wieży straże naszły. Powieszonego. Ciekawym, skąd równie
nagły pomorek.
- Przystańcie do nas, księżniczko - odezwała się nieoczekiwanie
wiedźma. - Zrazu pokupimy włosy, a potem mam chęć pochodzić między
budami, pojeść lukrecji, popatrzeć na pątników. Jedliście kiedy smażoną
lukrecję?
- Nie - księżniczka pokraśniała nieznacznie. - Ale...
- A widzicie - rozpromieniła się wiedźma. - W Żary trzeba lukrecji
popróbować, żeby cały rok był słodki. I sytego, maślanego ciasta, żeby rok był
tłusty. I dobrze popieprzonej koźliny...
- Tylko już nam nie mów, po co! - przerwała Szarka. Zarzyczka
roześmiała się.
- A wedle południa będzie wielki pochód - dodał karzeł. - Ludziska
pospółkiem przejdą przez miasto z wizerunkami żmijów, złotych węży nieba.
Czy widzieliście kiedy paradę pątników, księżniczko?
- Nie - potrząsnęła głową. - W Żalnikach Wężymord zakazał
wiosennych pochodów.
- Tedy musicie z nami pójść. - Jaśminowa wiedźma objęła ją w pasie. -
Sami widzicie.
Twardokęsek zaniepokoił się. Jak na razie, pomyślał niechętnie, to nic
dobrego nam nie przyszło z komitywy z jaśnie książętami. A za kuternóżką
włóczy się gromada pomorckich kapłanów i, nie daj bóg, znów kto spróbuje ją
ubić. Choćby samej nie zadźgali, przecie któremu z nas może się co złego
przytrafić. A zadźgają, niezawodnie na nas wina spadnie. Po kiego biesa
 
potrzebna nam księżniczka?
- Straże nie puszczą. Nie przemkniemy się taką gromadą - spojrzał
znacząco ku Szarce, licząc po cichu, że choć u niej kołacze się jaki rozsądek.
Rozczarował się.
- Puszczą - odparła dufnie. - Puszczą, bo wcale nie zamierzam się
przemykać. Przeciwnie, główną bramą pójdziemy, samym środkiem. Póki się
nie będziecie strachliwie po bokach rozglądać, nikt nas nie zaczepi.
- Tak samopas? - upewniła się Zarzyczka. - Bez eskorty?
Szarka popatrzała na nią ni to z rozbawieniem, ni smutno.
- Ja was chyba muszę, księżniczko, w kompanii objaśnić - powiedziała
na koniec. - Oto Twardokęsek, zbójca z Przełęczy Zdechłej Krowy, miejscowy
dopust i bicz boży. - Zbójca zasromał się nieznacznie, ale zaraz wedle zwy-
czaju pokłonił się przed Zarzyczka. Ku jego zdumieniu, oddała ukłon - iście,
prawdziwa księżniczka, pomyślał. - Ogolona i pazerna na lukrecję osóbka to
jaśminowa wiedźma, która dwie noce temu paliła nad Modrą szczuraków. -
Wiedźma uśmiechnęła się wstydliwie. - A ja noszę na głowie obręcz dri
deonema. Żeby zaś objaśnień dopełnić, trzeba też i resztę naszych
towarzyszy pokazać.
- Przestańcież! - syknął z naciskiem zbójca, którego owe prześmiewki
zgoła przestawały bawić.
- A czemu niby? - skrzywiła się Szarka. - Toż chyba się nie wstydzisz,
Twardokęsek? Waśnie coś ryżego spod stołu łyskało. - Ucapiła za kark
kociaka wiedźmy; zwierzak syczał wściekle w uścisku, wił się i wykręcał. -
Owo niepozorne stworzonko to wiedźmia bestia. Zwierzołak. -Twardokęskowi
wydało się, że Zarzyczka przestała oddychać. - A w winorośli nad portalem
drzemie jadziołek. Ot, cała kompania. Czy wciąż chcecie, księżniczko, iść z
nami na miasto?
- Jak powiadają w Żalnikach, kiedy nie można biesa pokonać, trzeba
się z nim pobratać - odparła z bladym uśmiechem Zarzyczka.
Zbójca popatrzał na nią, jakby z umysłu zeszła.
- Wybaczcie - nieoczekiwanie miękko powiedziała Szarka. - Złoszczę
się. Nie na was, nie na siebie nawet. Ale przeszłam szmat drogi, a to, czego
szukam, wymyka mi się z palców.
- Jak nam wszystkim - rzekła Zarzyczka, a wiedźma zgarnęła wolną
 
ręką Szarkę, objęła ją wpół i pchnęła ku drzwiom.
- Chodźmy wreszcie - poprosiła kapryśnie. - Przecie to Żary,
spichrzańskie Żary! A poty co oglądałam tylko cuchthauz w Wiedźmiej
Wieży...
Twardokęsek przystanął na chwilę, kiedy wyszli na dziedziniec. Dzień
był jasny, aż słońce kłuło w oczy. Trzy kobiety podchodziły pod bramę cytadeli
i w jaskrawym świetle ich sylwetki nagle wydały się zbójcy zupełnie obce,
odmienne i bardzo odległe, jakby wycięte z pergaminowej karty.
Szarka rzuciła kilka słów halabardnikowi, który usiłował zastąpić im
drogę. Jej złotorude, rozpuszczone włosy wiły się na ramionach, opadały aż
po głowice mieczy. Nabijany ćwiekami kubrak norhemnów połyskiwał w
słońcu, na czole lśniła odsłonięta obręcz dri deonema. Była cała złota,
roziskrzona.
Wiedźma trzymała się pośrodku. Uniosła twarz ku żalnickiej
księżniczce, marszcząc nos i coś żarliwie opowiadając. Raz po raz potykała
się, przydeptując zbyt długą suknię w kolorze burgunda, którą nie wiedzieć
jakim sposobem uprosiła u służebnych. Na głowie miała zamotaną czerwoną
chustkę Szarki. Odwróciła się i przez ramię pomachała do Twardokęska.
Nawet stąd widział gęste piegi na jej twarzy i gołych ramionach.
Zarzyczka szła w cieniu, przy samym murze, chuda i niewiele tylko
wyższa od wiedźmy. Teraz, na dziedzińcu, widział, jak mocno utyka na prawą
nogę. Prawdziwa księżniczka, pomyślał z zadziwieniem, a gdyby nie wymy-
ślnie upięte włosy, nie zatrzymałby na niej człek oka. Nie była ładna. Przy
tamtych dwóch wydała się Twardokęskowi podobna do świątynnych
posługaczek.
Wciąż trzymając się za ręce, przeszły przez furtkę.
Nad bramą ktoś zatknął szmaciany proporzec z wymalowanym żółtą
farbą wizerunkiem żmija.
- Nie gap się w słońce - Szydło bezceremonialnie szturchnął zbójcę
pod żebro - bo ci do reszty rozum wypali.
***
Wołwa zaskowytała. Szarpnęła się na łańcuchu, odrzuciła w tył głowę i
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin