Ostrowska Ewa - Głupia jak wszyscy.pdf

(175 KB) Pobierz
Microsoft Word - Ostrowska Ewa - Głupia jak wszyscy
Ewa Ostrowska
Głupia jak wszyscy
Wydawnictwo Skrzat Kraków 2010
Copyright O by Księgarnia Wydawnictwo Skrzat Stanisław Porębski, Kraków 2009, 2010
Redakcja: Małgorzata Klich Korekta: Łukasz Libiszewski
Opracowanie graficzne: Agnieszka Kłos
ISBN 978-83-7437-346-3
Księgarnia Wydawnictwo Skrzat Stanisław Porębski
31-202 Kraków, ul. Prądnicka 77 Tel. (012) 414 28 51 wydawnictwo@skrzat.com.pl
Odwiedź naszą księgarnię internetową: www.skrzat.com.pl
Właśnie wszedł Czarek, więc Irmina rzuciła się ku kolejnej ofierze, rozprawiając już chyba po
raz dziesiąty o tym, jak Zenka Raczek przerobiła na szaro lub raczej na małpę samego
Formułę.
W środy pierwsza a licealna rozpoczynała zajęcia od drugiej lekcji - fizyki z wicedyrektorem
Formułą. Schodzono do pracowni, jak zwykle w środę, niespiesznie, przeważnie pojedynczo.
Irmina każdego dorywała w drzwiach i z szybkością karabinu maszynowego wyrzucała
zdania, nieodmiennie rozpoczynające się od: „Ale draka, po prostu masakra, wiesz!";
zakończone podnieconym radośnie okrzykiem: „Ale heca, no nie?"; zaś to, co było zawarte
między „draką, czyli masakrą" a „hecą", składało się na właściwą
5
opowieść o Zence i jej niebywałym, chociaż przypadkowym wyczynie.
Główna bohaterka opowieści jeszcze się nie pojawiła, toteż Irmina miała wolne pole do
rozwinięcia niezwykłej jak na nią elokwencji. Pewnie przez długie godziny ćwiczyła
układanie zdań złożonych, które zazwyczaj budowała mozolnie, wspomagając się gęsto
„tentegowa-niem".
Bogna westchnęła z rezygnacją. Licząc wczoraj na tę wolną środową godzinę, zamiast
połączyć pożyteczne z pożytecznym, czyli wyprasować bieliznę pościelową, wkuwając
jednocześnie angielskie idiomy, bieliznę upchała do szafy, Adasia z Gośką wepchnęła do
łóżek, a sama dała dyla do kina. Reklamowany szumnie film okazał się chałą, więc i dwie
dychy wyleciały z kieszeni, a idiomy tkwiły nie w głowie, ale jako niemy wyrzut sumienia w
podręczniku. Dzieciaki zamiast spać, dziko narozrabiały. Matka jak na złość wróciła z
wieczorówki wcześniej, niż wynikało z jej rozkładu lekcji. Same klęski, a teraz w budzie ta
beznadziejna Irmina ze swoją rozemocjonowaną tyradą o Zence! Żegnajcie
idiomy, brak warunków do wkuwania, jedyna nadzieja w tym, że może Anglik wyżyje się na
kimś innym.
- Ale draka, po prostu masakra, Czaruś! - Irmina serwowała kolejne zdanie bez tradycyjnego
„tentegowania". - Miałyśmy przerabiać fizę, ale starzy wyszli, łeb mi pękał, bo ja ani w ząb,
co Zenka klaruje, to mówię do niej, Zenusia, kochana, rozerwijmy się trochę, wywalmy ten
kawał z małpą, to ci heca dopiero, ten kawał z małpą, no nie, Czaruś? Bo tak: dzwonisz pod
jakiś numer, facet odbiera, mówi: „halo?", a ty na to rąbiesz: „Czy to ogród zoologiczny?",
wówczas facet cały w nerwach wrzeszczy: „Pomyłka!", wtedy ty pytasz: „A czemu małpa
przy telefonie?". I zawsze draka! Wszyscy się spieniają, faceci i facetki! To ja, Czaruś,
obdzwoniłam ze czterech Kowalskich, a Zenka wzięła się za Nowaków i dopiero heca, wiesz?
Ale kto by przypuszczał, że coś tam w automacie przeskoczy i zamiast numeru Nowaka
wybierze numer Formuły! To chyba w totolotka łatwiej trafić szóstkę, no nie, Czaruś? -
trajkotała Irmina.
Czarek wpatrywał się w nią jak w niezwykłe, paranormalne zjawisko. Reszta obecnych
6
7
spadała z krzeseł w niewyczerpanych atakach śmiechu.
Co ich tak bawi? - pomyślała z niesmakiem Bogna. - Nawet Krysia Kołodziejska, uosobienie
racjonalizmu, opluwa się ze śmiechu. Należało zostać w domu, przyjść na drugą lekcję.
Uprasowałabym część bielizny, wkułabym część idiomów.
Jednak to środowe „okienko" Bogna zataiła przed matką i w każdą środę udając, że zaczyna
lekcje normalnie, gnała o siódmej rano Adasia i Gosię do przedszkola, a potem - cała godzina
dla siebie! Można i powłóczyć się ulicami bez celu, i przysiąść na ławce w parku albo udać
się do budy, gdzie w pracowni cisza, nikt nie przeszkadza poczytać książkę czy swobodnie
dłubać w nosie. Jedna, jedyna w tygodniu wolna godzina, dzisiaj stracona bezpowrotnie, bo
Irmina już czatowała i natychmiast: „Ale draka, istna masakra, Bogna, no nie?".
- Heca kosmos, Czaruś! Zenka najspokojniej wali: „Czy to ogród zoologiczny?", na co
Formuła, o którym Zenka myśli, że to zwykły Nowak, odpowiada: „Pomyłka", więc Zenka
rąbie: „To czemu małpa przy aparacie?". Czaruś i ja widzę,
że Zenka nagle odrzuca słuchawkę, jakby ta słuchawka zamieniona w jadowitą kobrę ugryzła
ją w ucho, i Zenka blednie, szepcze rozdzierająco: „Fohmuła". „Jaka formuła, co tobie,
Zenka, gorzej?", pytam się jej. A ona się słania i zieleniejąc na twarzy, szepcze: „To nie TA
fohmuła, lecz TEN Fohmuła". To ci heca, Czaruś, bo ja nadal nie załapuję, co jest grane, nie?
Ta formuła, czyli rodzaj żeński, hahaha! Zenka, a niby jesteś dobra i z polaka! A Zenka
osuwa się w fotel i bredzi dalej: „Męski, nie żeński!" I ON powiedział... powiedział: „Już ja
cię zdemaskuję, mądhalo". To się też osuwam, ze strachu przed Zenką, bo ona tak wciąż
wkuwa dniami, nocami i może dostała od tego wkuwania pomieszania zmysłów? A z
wariatami lepiej nie zaczynać, co nie, Czaruś, ale draka kosmiczna! A tu Zenka jak nagle nie
ryknie: „To był Fohmuła, Ihmina! Mianownik - kto? co? - Ten Fohmuła, nasz fizyk, wice-
dyhek!". To ja czym prędzej myk! myk! za fotel i powtarzam: „Ależ oczywiście, Zenusiu
kochana, mianownik, kto? co? Ten formuła...".
Wesołość obecnych w pracowni osiągnęła apogeum. Krysia kwiczała. Jolka spadła z krzesła,
9
inni wili się niczym w ataku padaczki, tylko Czarka nie ruszyło.
- Ej, Czaruś? Czemu ty wcale a wcale się nie śmiejesz? - zdumiała się Irmina. - Kochani?
Widzicie? Jego to o Zence nie bawi! Zachowuje się zupełnie niczym ta purchawa,
Bogusławska!
- Skończyłaś? - odezwał się zimno Czarek. Irmina zatrzepotała długimi rzęsami, coraz
bardziej zdumiona. - Jeżeli tak, bądź uprzejma nie tarasować drzwi do pracowni, Gwiazdo.
- Taka draka kosmiczna, a ty... - rozżaliła się Irmina.
- Dla Zenki z pewnością okaże się kosmiczna w skutkach - zauważył Czarek.
- Czemu akurat dla Zenki? - Rzęsy Irminy trzepotały spłoszone.
- Ponieważ, Gwiazdo, skoro Zenka rozpoznała Formułę, to i on rozpoznał Zenkę. - Czarek
popatrzył po konających ze śmiechu z politowaniem. - Czy wy wszyscy spadliście do
poziomu umysłowego naszej Gwiazdy? Z czego tak rżycie? Należy raczej płakać. Nad Zenką.
Nie chciałbym znaleźć się w jej skórze.
- Na jakiej podstawie tentegujesz, że Formuła rozpoznał Zenkę? - Irmina nadal wachlowała
się rzęsami. - Jego łatwo roztentegować, bo on tak śmiesznie wymawia „er" i Zenka poznała
go dopiero, gdy się odezwał „mądhalo" zamiast „mądralo".
- No właśnie - potwierdził Czarek. - I przestań mnie wachlować, Gwiazdo. Świetna z ciebie
dziewczyna na upały, na dni mroźne jednak się nie nadajesz.
- No nie, kotki! Dość tego! - jęknęła Jolka z podłogi.
- Nasza Zenobia - oświadczył dobitnie Czarek - wymawia „er" identycznie jak Formuła, co z
francuska nazywa się grasseyer, a polega na wymawianiu spółgłoski „r" dziąsłowo, z wibracją
małego języczka. Powinnaś o tym fakcie wiedzieć, moja Gwiazdo, podobno pobierasz
prywatne lekcje tego szlachetnego języka. A jeżeli nie wiesz, a co gorsza, nie potrafisz
dziąsłowo, zacznij ćwiczyć. Profesora Formuły nie wypada prosić, żeby otworzył usta i
pokazał, w jaki sposób wibruje małym języczkiem, natomiast Zenkę po koleżeńsku...
10
11
- Za chwilkę skonam! - zawyła Jolka. - Nie wytrzymam!
- Wyprawimy ci więc wspaniały pogrzeb. Prawda, koleżanki i koledzy? Jola! Już robić
zrzutkę na twój żałobny wieniec?
Wyli. Ryczeli. Trzymali się za brzuchy. Czarek doprowadził wszystkich do histerii. Sam
zachował kamienną powagę. Wyminął Irminę. Przeszedł między stolikami. Dosiadł się do
Bogny
- Czego? - warknęła. Nikogo z tej klasy nie darzyła sympatią, a tego wypolerowanego gogu-
sia wręcz nie znosiła. Od stóp po głowę obciągnięty w markowe ciuchy z najwyższej półki!
Jezu! Żeby chociaż debil jak Irmina, lecz przeciwnie - geniusz matematyczno-chemiczno-hu-
manistyczny. W ogóle wsio mu ryba, czy macha wypracowanko, czy wylicza funkcję. Po
angielsku nawija jak Anglik. Camusa czyta w oryginale, a ostatnio uczy się hiszpańskiego.
Poliglota, psia krew! A ty, dziewczyno, mordujesz się, wbi-jając w swoją zakutą pałę
pięćdziesiąt nowych idiomów. Co wbijesz, zaraz wyparuje.
- Bogna...
12
Przez pierwsze miesiące nie zwracał na nią uwagi, jednak od niedawna ni z gruszki, ni z
pietruszki zaczął się przystawiać. „Ty, Bogna, fajna z ciebie laska, ty mi się podobasz". „A ty
mi bynajmniej!". Obraził się, zapewne sądził, że natychmiast rzuci mu się na szyję. Nie na
długo, niestety. Znowu podszedł. „Bogna, zapraszam cię do kina". „Ja chodzę na filmy. Do
kina zaproś Gwiazdę lub Jolkę, im wszystko jedno jaki film, byle z chłopakiem odzianym w
jeansy". Odczepił się. Myślała, że na dobre. A teraz znowu przylazł, siedzi i udaje romantyka
z zamglonym okiem. Kretyn.
- Nie dąsaj się, Bogna. Spójrz na te rechoczące idiotki. Ty jesteś od nich inna. Taka zawsze
skupiona, odpowiedzialna.
To miał być komplement. Trafił nim jak kulą w płot.
Żeby on wiedział, jak ja nienawidzę swego skupienia i swojej odpowiedzialności! - pomyślała
ze złością Bogna. - Jednak kiedy się ma dwójkę zasmarkanego wiecznie rodzeństwa oraz
matkę harującą na dwóch etatach w dwóch szkołach; jednej dziennej, drugiej wieczorowej, to
13
nie można sobie pozwolić na luksus braku powagi. Codziennie należy pamiętać o tylu
sprawach. O dziesiątkach spraw. Cały dom na głowie; matka wraca późnym wieczorem, nogi
ma spuchnięte jak banie, twarz szarą od zmęczenia, więc trzeba wziąć na siebie
odpowiedzialność za rodzeństwo, za wszystko w ogóle, bo na kim oprze się moja biedna
matka? Sama nie wyrobi, nie udźwignie...To niezmiennie: co na obiad, co na kolację, co na
śniadanie? Zdrowo ma być, a przede wszystkim tanio. Jak najtaniej. Nie zapomnieć o
kartoflach na zalewajkę i zielonej pietruszce, źródle witaminy C, do posypania zalewajki. O
kilogramie pęczaku, bo to niesłychanie wydajna a równocześnie pożywna kasza. Z kilograma
nagotujesz wielki gar, posypiesz tą witaminą C, wkroisz dwie parówki do smaku i masz
żarcie na kilka dni. Nie zapomnieć i o tym, żeby się Adaś nie przegrzał, gdyż jest chorowity, i
żeby Gosia miała zasłonięte dobrze prawe uszko, bo ono ją często boli. A kiedy raz na
miesiąc zdezerteruję do kina, to film jest podły, matka wraca nagle wcześniej do domu i
zamiast urządzić awanturę za brak odpowiedzialności, płacze
i tak ją zastaję po powrocie: płaczącą bezradnie. „Tyle, Boguniu, zwaliłam na ciebie
obowiązków, że nawet do kina musisz się wykradać niczym złodziej". Wówczas trzeba się
jeszcze zdobyć na uśmiech. Udać, że co tam, jakie obowiązki, mamo; fajnie jest, superowo, w
dechę, cudownie, znakomicie, lepiej być nie może, tylko błagam cię, mamo, nie płacz.
- Przyjrzyj się tej bandzie. Kiwnąć im palcem w bucie, a od razu konają ze śmiechu. - Czarek
niby przypadkiem położył rękę na kolanie Bogny.
- Zabieraj łapę. I spływaj - warknęła. - Uczę się idiomów.
- Przyniosę ci jutro kasety z nagraniem. Anglika uczyłem się z nich zaledwie w trzy
miesiące...
- Ale ty jesteś geniusz, a ja tępota.
- Ty? Skąd! Jesteś po mnie najzdolniejsza z tej bandy! A wiesz? Formuła nie daruje Zence
małpy. Przekonasz się, że będzie z szanowną Zenobią pogrywał.
- Formuła? Pogrywał? Za przypadkową małpę? Formuła jest zasadniczy, lecz na poziomie.
14
15
- Stwarza takie pozory, Bogna. To tępy dok-tryner wyznający jedną jedyną teorię. O
bezwzględnym autorytecie pedagoga. Nie zauważyłaś? - ręka Czarka czule powędrowała po
plecach Bogny. - Znam się na takich. Mój ojciec powta-
rza.
- Wszyscy wiedzą, jak niesłychanie ważną osobistością jest twój ojciec - przerwała. -
Wszyscy do niego niemal na kolanach... Zabieraj łapsko. Odwal się ode mnie.
Poskutkowało. Czarek szarpnął krzesłem, zmył się bez słowa. Przysiadł się do Beaty.
Zarozumialec - pomyślała Bogna. - Patrzcie go! Anglika wyuczył się samodzielnie w trzy
miesiące! Zdał egzamin do tego przeklętego liceum z pierwszą lokatą, ale nawet gdyby zdał z
ostatnią, nie ośmielili się, by mu powiedzieć jak mnie: ,Wypadłaś miernie, a nasze liceum
szczyci się wysokim poziomem nauczania, przyjmujemy cię jednak, ponieważ twoje prace
plastyczne, jakie nam przedstawiła twoja matka, świadczą o dużym talencie, my zaś
popieramy talenty, poza tym jesteś córką pedagoga, co prawda z podrzędnego liceum, stąd
robimy dla
córki pedagoga wyjątek. Bądź uprzejma wszak pamiętać, że twoje czesne pokrywają
sponsorzy". Ja to jeden wyjątek, Zenka to drugi. Ja, córka nauczycielki z podrzędnego liceum,
i ona, córka dozorcy. Cała reszta to markowe, wyższe półki. Potomstwo spłodzone przez
mecenasów, lekarzy, docentów, profesorów wyższych uczelni. Taka Irmina... Ciekawe, w jaki
sposób ona w ogóle zdała egzamin? Tajemnica poliszynela -przy pomocy mamusi, znanego
chirurga i ordynatora w klinice. Irmina nie musi się obawiać, że obniża poziom; za to mnie i
Zenkę, dwa wyjątki, mogą wywalić nawet po pierwszym semestrze. „Ponieważ musisz
pamiętać, Bogusławska, że w naszym liceum panuje przykry zwyczaj dla wszelkiej miernoty
- już po pierwszym semestrze przeprowadzamy selekcję i ci, którzy się nie sprawdzą, muszą
poszukać dla siebie innej szkoły". Słowa wypowiedziane przez dyrektor Czapicką w
obecności przynajmniej dziesięciu obcych nauczycieli były jak policzek. A biedna Zenka,
chociaż zdała na szóstki, lecz ze względu na zawód rodzica jest wyjątkowo szczególnym
wyjątkiem, tak bardzo obawia się obniżyć
17
poziom, że wszystko wkuwa na pamięć i chyba niedługo naprawdę ostatecznie zgłupieje.
Czy Zence coś teraz grozi? Formuła rzeczywiście sprawiał wrażenie doktrynera, jednak
wydaje się być sprawiedliwy. Na swojej pierwszej lekcji od razu wyłożył, w co ma zamiar
grać: od każdego wymaga, po pierwsze - dla siebie jako pedagoga - szacunku; po drugie -
uczciwej nauki. Oceny stawia za wkład pracy swoich uczniów, gdyż zdolności to sprawa
indywidualna, nie wszyscy muszą zostać wybitnymi fizykami. I chyba mówił prawdę. W
każdym razie nikomu dotąd nie postawił pały za to, że nie załapuje i nawet nieszczęsną Zenkę
traktował z pobłażliwą tolerancją, gdy ta, wyłamując palce, powtarzała: „Ja się tak uczę, panie
profesorze, tak uczę...". Zjawiał się w pracowni zawsze równo z dzwonkiem, nie przedłużał
lekcji ani o minutę, a co już wszystkich wprawiało w stan absolutnej grozy, odnosił się do
uczniów z nieprawdopodobną uprzejmością. „Słucham", „Dziękuję ci", „Bądź taki dobry,
postaraj się myśleć". Na pięć minut przed zajęciami z Formułą pracownia fizyczna stawała się
obszarem
martwej ciszy, którą od czasu do czasu zakłócało czyjeś szczękanie zębami.
Pojawiła się Zenka. Przygnębiona, pobladła, przykurczona.
- Oj, kochani - jęknęła - wpadłam. I co się tehaz ze mną stanie?
- Zenusia, kotku, ja przez ciebie omal nie skonałam ze śmiechu! - rozchichotała się na nowo
Jolka.
- On mnie poznał. Powiedział: „Zdemaskuję cię, mądralo".
Wibracyjno-języczkowe „er" Zenki spowodowało następny paroksyzm wesołości.
- Wam to dobrze. Was nie wywalą... - Zenka z opuszczoną głową powlokła się na miejsce.
Szkoda Zenki - pomyślała Bogna. - Lecz to jej żaba, nie moja.
18
Formuła wkroczył do pracowni jak zwykle punktualnie. Wyglądał też jak zwykle: ciemny
garnitur, nieskazitelnie biała koszula, budząca respekt doskonałą obojętnością twarz. Jednak
zamiast rozpocząć lekcję od wypowiedzenia sakramentalnego zdania powitalnego: „Phoszę
otworzyć podhęczniki", powiedział:
- Zenobia Haczkówna.
Tu i ówdzie rozległ się przytłumiony, lecz wyraźny chichocik.
Zenka, słaniając się, wstała.
- Czy byłabyś uprzejma powiedzieć, czym zajmuje się twój ojciec?
- Mój tata?... Panie phofesorze... Ja nie chciałam...
Chichoty stały się odważniejsze. Formuła udawał, że ich nie słyszy, zajęty strzepywaniem
niewidocznego pyłku z rękawa swojej marynarki.
- Nie pytałem cię o to, co chciałaś lub czego nie chciałaś. Pytałem o zawód ojca.
- Ja naphawdę, phoszę mi wierzyć... - Zence drżały wargi.
- To niegrzeczne, Haczkówna, unikać odpowiedzi - Formuła obmiótł obojętnym spojrzeniem
coraz silniej rozbawioną klasę. Kuba ledwo zdążył opuścić kartkę z wypisanym czerwonym
mazakiem hasłem: MAŁPA; Krysia bezczelnie trzymała rękę przy uchu tak, jakby to była
słuchawka.
Co za głupcy - pomyślała Bogna. - Oni się bawią, a tu chodzi o Zenkę.
- W Pahyżu na przykład - ciągnął niewzruszenie Formuła - w każdym lepszym domu kon-
sjehż, czyli odpowiednik naszego dozohcy, dysponuje służbowym telefonem. Czyżby twemu
ojcu, Haczkówna, takowy założyli wdzięczni lokatorzy? A może nawet złożyli się na
komóhkę? Przyznam, że nie słyszałem o podobnym przypadku. A wy, moi dhodzy?
20
21
- Czy wolno, panie profesorze? - Krysia uniosła palce.
- Phoszę - zezwolił Formuła i powściągliwie się uśmiechnął.
- O ile się orientuję, panie profesorze - zaczęła niepewnie Krysia, jakby oszołomiona
uśmiechem Formuły - do wyposażenia dozorcy należą głównie miotła, kubeł tudzież ściera.
- Słusznie, Kołodziejska - potwierdził Formuła. - Czy pothawicie uzupełnić wypowiedź
Kołodziejskiej?
Co on? - pomyślała z przestrachem Bogna. -W co on się tu zabawia?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin