Ursula K. Le Guin - Jesteśmy snem.doc

(760 KB) Pobierz
Ursula K

Ursula K. Le Guin

 

Jesteśmy snem

 

 

Przełożyła: Agnieszka Sylwanowicz

PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDAŃSK 1991

Tytuł oryginału: The Lat he ofHccwen

Redaktor: Wiktor Bukato

Ilustracja: Radosław Dylis

Opracowanie graficzne: Maria Dylis

Copyright (c) by Ursula K. Le Guin 1971 (c) Copyright for the Polish edition

by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL

GDAŃSK 1991

PRINTED IN GREAT BRITAIN

Wydanie I

ISBN 83-7075-210-1 ISBN 83-900214-1-2

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

 

My z tobą, obaj jesteśmy snem. I ja, kiedy mówię, że jestem snem, snem też jestem. Takie słowa nazywa się paradoksami Jeśli po setkach wieków ma się znaleźć mędrzec umiejący je rozwiązać, to już by to było, jakbyśmy się mieli z nim spotkać w ciągu dnia.

 

Zhuangzi: II

 

 

Unoszona prądem, rzucana falami, wleczona całą potęgą oceanu meduza dryfuje w otchłani przypływów. Prześwieca przez nią światło, wnika w nią ciemność. Unoszona, rzucana, wleczona znikąd donikąd, bo na otwartym morzu nie istnieje kompas, lecz tylko bliżej i dalej, wyżej i niżej, meduza wisi i chwieje się, w jej wnętrzu bije delikatny i szybki puls, tak jak potężne dzienne pulsy biją w morzu niesionym księżycem. Wisząc, chwiejąc się, pulsując najbezbronniejsze i najbardziej bezcielesne stworzenie ma ku obronie wściekłość i potęgę całego oceanu, któremu powierzyło swe istnienie, swe dążenia i wolę.

Ale oto z wody wznoszą się uparte kontynenty. Połacie żwiru i skaliste urwiska wyskakują zuchwale w powietrze, w tę suchą, straszliwą przestrzeń światłości i niestałości, gdzie nie ma warunków do życia. Wtedy prądy błądzą, a fale zdradzają, wyłamują się ze swego nieskończonego kręgu, aby wystrzelić głośną pianą w skałę, w powietrze i załamać się...

Co pocznie na suchym piasku światła dziennego stworzenie, którego całą istotą jest unoszenie się na falach; co pocznie umysł, budząc się co ranka?

Powieki miał wypalone, więc nie mógł zamknąć oczu; światło wdzierało mu się do mózgu. Nie mógł odwrócić głowy, bo przygniatały go zwalone betonowe bloki, a wystające z nich stalowe pręty trzymały mu głowę jak imadło. Kiedy zniknęły, mógł się znów poruszyć. Usiadł. Leżał na cementowych schodach; obok jego dłoni kwitł mlecz, który wyrastał z małej szczeliny w stopniach. Po chwili wstał, ale natychmiast poczuł straszliwe mdłości; wiedział, że to choroba popromienna. Drzwi znajdowały się zaledwie pół metra od niego, bo nadmuchiwane łóżko wypełniało pokój w połowie. Podszedł do nich, otworzył i przestąpił próg. Przed nim rozciągał się bez końca korytarz wyłożony linoleum, całymi kilometrami wznosząc się i nieznacznie opadając, a gdzieś w oddali, bardzo daleko, znajdowała się męska toaleta. Ruszył ku niej, usiłując trzymać się ściany, ale nie było tam nic, czego mógłby się trzymać, a ściana zmieniła się w podłogę.

- Teraz powoli. Ostrożnie.

Twarz windziarza wisiała nad nim jak papierowy lampion, blada, obramowana siwiejącymi włosami.

- To promieniowanie - odezwał się, ale Mannie chyba nie zrozumiał i powtarzał tylko: - Ostrożnie.

Był znów we własnym łóżku w swoim pokoju.

- Spiłeś się?

-Nie.

- Ćpałeś coś?

- Niedobrze mi.

- Co brałeś?

- Nie mogłem znaleźć właściwego klucza - powiedział, myśląc o próbie zamknięcia drzwi, którymi przychodziły sny, ale żaden z kluczy nie pasował do zamka. 6

- Z piętnastego piętra idzie medyk - powiedział Mannie, iedwo słyszalny przez huk rozbijających się fal.

Szedł na dno i usiłował zaczerpnąć powietrza. Na jego łóżku siedział jakiś obcy, który trzymał strzykawkę i patrzył na niego.

- Pomogło - rzekł. - Przychodzi do siebie. Czujesz się fatalnie? Spokojnie. Powinieneś czuć się fatalnie. Zażyłeś to wszystko na raz? - Wskazał siedem niedużych plastykowych kopert z autowydzielacza lekarstw. - Parszywa mieszanka, barbiturany i dexedryna. Co chciałeś sobie zrobić?

Trudno było oddychać, ale mdłości zniknęły, pozostawiając tylko straszną słabość.

- Wszystkie mają daty z tego tygodnia - ciągnął medyk, młody mężczyzna z brązowym końskim ogonem i popsutymi zębami. - Co znaczy, że nie wszystkie pochodzą z twojej Karty Leków, muszę więc zameldować, że pożyczasz. Nie mam ochoty tego robić, ale rozumiesz, wezwano mnie i nie mam wyboru. Ale nie martw się, przy tych lekarstwach to nie przestępstwo, dostaniesz tylko zawiadomienie, żeby zgłosić się na posterunek policji, a oni wyślą cię do Medszkoły albo Kliniki Rejonowej na badanie i zostaniesz skierowany do internisty albo psychiatry na DT - Dobrowolną Terapię. Już ci wypełniłem formularz, dane wziąłem z twojego DO; musisz mi tylko jeszcze powiedzieć, jak długo bierzesz środki spoza osobistego przydziału?

- Parę miesięcy.

Medyk zanotował coś na kartce, którą trzymał na kolanie.

- A od kogo pożyczałeś Karty Leków?

- Od przyjaciół.

- Muszę mieć ich nazwiska. - Po chwili medyk odezwał się:

7

- W każdym razie jedno nazwisko. To tylko formalność. Nie będą przez to mieli kłopotów. Wiesz, dostaną tylko policyjne upomnienie, a Kontrola ZOOS będzie przez rok sprawdzać ich Karty Leków. To tylko formalność. Jedno nazwisko.

- Nie mogę. Oni chcieli mi pomóc.

- Słuchaj, jeśli nie podasz tych nazwisk, będzie to stawianie oporu i albo pójdziesz do więzienia, albo wsadzę cię do psychiatryka na Przymusową Terapię. A tak czy owak mogą dotrzeć do kart przez dane w autowydzielaczach, jeśli zechcą, ale to po prostu zaoszczędzi im czasu. No, podaj mi jedno nazwisko.

Zakrył twarz rękami przed nieznośnym światłem i powiedział:

- Nie mogę. Nie mogę tego zrobić. Potrzebuję pomocy.

- Pożyczył kartę ode mnie - odezwał się windziarz. - Tak. Mannie Ahrens. 247-602-6023.

Długopis medyka pobiegł po papierze.

- Nigdy nie używałem twojej karty.

- No to wykołuj ich trochę. Nie będą sprawdzać. Ludzie stale używają cudzych Kart Leków, nie da się tego sprawdzić. Ja ciągle pożyczam swoją, używam czyjejś innej. Mam całą kolekcję tych upomnień. Oni nie wiedzą. Brałem rzeczy, o których w ZOOS nawet nie słyszeli. Za nic jeszcze u nich nie wisisz. Nie przejmuj się, George.

- Nie mogę - rzekł, mając na myśli to, że nie może pozwolić Manniemu kłamać dla siebie, nie może mu zabronić kłamać dla siebie, nie może się nie przejmować, nie może już tak dalej.

- Za dwie, trzy godziny poczujesz się lepiej - odezwał się medyk. - Ale dzisiaj leż. Tak czy owak śródmieście jest kom-8

piętnie zatkane, kierowcy GPRT próbują kolejnego strajku, a Straż Narodowa usiłuje prowadzić metro. W wiadomościach podają, że bałagan jest jak diabli. Zostań tu. Muszę iść piechotą do pracy, cholera, dziesięć minut drogi stąd, to ten Państwowy Kompleks Mieszkaniowy przy Asfaltówce. -Łóżko podskoczyło, kiedy wstał. - Wiesz, że w tym jednym kompleksie jest dwieście sześćdziesiąt dzieciaków chorych na kwashiorkor? Wszystkie z rodzin o niskich dochodach albo na Zasiłku Podstawowym, więc nie dostają protein. I co ja mam do diabła z tym zrobić? Złożyłem pięć różnych zapotrzebowań na Minimalną Dawkę Protein dla tych malców i wcale ich nie przysyłają. Ci urzędnicy to tylko biurokracja i usprawiedliwienia. Ciągle mi powtarzają, że ludzi na Zasiłku Podstawowym stać na kupno odpowiedniej żywności. Jasne, ale jeśli nie można kupić tej żywności? Och, do diabła z tym. Dam im zastrzyki z witaminy C i będę udawał, że niedożywienie to tylko szkorbut.

Drzwi zamknęły się. Łóżko podskoczyło, kiedy Mannie usiadł na nim tam, gdzie przedtem siedział medyk. Czuć było delikatny, słodkawy zapach jakby świeżo skoszonej trawy. Z ciemności zamkniętych oczu, z podnoszącej się wszędzie wokół mgły głos Manniego dobiegał niewyraźnie:

- Czy to nie wspaniale: żyć?

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI

 

 

Brama Niebios nie jest bytem.

 

Zhuangzi: XXIII

 

 

Gabinet doktora Williama Habera nie miał widoku na górę Hood. Był to wewnętrzny Apartament Funkcjonalny na sześćdziesiątym trzecim piętrze Wschodniego Wieżowca Willamette, który nie miał widoku na nic. Ale na jednej z pozbawionych okien ścian widniała ogromna fotografia góry Hood i rozmawiając przez interkom ze swoją recepcjonistką doktor Haber patrzył właśnie na nią.

- Kto to jest ten Orr, Penny? To ten histeryk z objawami trądu?

Siedziała zaledwie o metr przez ścianę, ale interkom, podobnie jak dyplom na ścianie, wzbudzają zaufanie u pacjenta w równym stopniu, co pewność siebie u lekarza. A nie wypada, żeby psychiatra otwierał drzwi i wołał: "Następny!"

- Nie, panie doktorze, to pan Greene jutro o dziesiątej. Ten ma skierowanie od doktora Waltersa z Wydziału Medycznego na Uniwersytecie, na DT.

- Nadużywanie leków. Doskonale. Mam tu jego kartę. Dobra, wpuść go, jak przyjdzie.

Jeszcze kiedy mówił, usłyszał, jak nadjeżdża z jękiem winda, zatrzymuje się, drzwi otwierają się z syknięciem; potem kroki, wahanie, otwarcie zewnętrznych drzwi. Skoro już nasłuchiwał, słyszał także skrzypienie drzwi, maszyny do pisania, głosy, spuszczanie wody w pomieszczeniach wzdłuż korytarza oraz tych nad i pod nim. Chodziło o to, żeby nauczyć 10

się ich nie słyszeć; jedyne solidne ścianki działowe istniały już tylko w umyśle.

Teraz Penny załatwiała z pacjentem formalności związane z pierwszą wizytą; czekając doktor Haber znów spojrzał na zdjęcie i zastanawiał się, kiedy je zrobiono. Błękitne niebo, śnieg od otaczających wzgórz po szczyt. Niewątpliwie dawno, w latach sześćdziesiątych lub siedemdziesiątych. Efekt cieplarniany postępował dość powoli i Haber urodzony w 1962 roku wyraźnie pamiętał błękitne niebo swego dzieciństwa. Teraz nieliczne śniegi zniknęły ze wszystkich gór świata, nawet z Everestu, nawet z Erebusu o ognistym gardle na jałowym wybrzeżu Antarktydy. Ale oczywiście mogli podkolorować współczesną fotografię, sfałszować błękit nieba i biały szczyt; tego nie da się stwierdzić.

- Dzień dobry, panie Orr! - rzekł wstając, uśmiechając się, ale nie podając ręki; ostatnio wielu pacjentów wykazywało silny strach przed kontaktem fizycznym.

Pacjent niepewnie cofnął prawie wyciągniętą już rękę, nerwowo dotknął naszyjnika i powiedział:

- Dzień dobry.

Naszyjnik był zwykłym długim łańcuszkiem z posrebrzanej stali. Ubranie zwyczajne, standard urzędniczy; włosy o tradycyjnej długości do ramion, broda krótka. Jasne włosy i oczy, niski, szczupły, schludny mężczyzna, lekko niedożywiony, dobry stan zdrowia, dwadzieścia osiem do trzydziestu dwóch lat. Nieagresywny, spokojny, pokorny, z zahamowaniami, konwencjonalny. Najważniejszym okresem stosunków z pacjentem, jak mawiał Haber, jest pierwsze dziesięć sekund.

- Niech pan siada, panie Orr. Doskonale! Pali pan? Te z

11

brązowym filtrem to uspokajacze, a te białe są bez nikotyny. - Orr nie palił. - Dobrze, zobaczymy, czy zgadzamy się w ocenie pańskiej sytuacji. Kontrola ZOOS chce się dowiedzieć, dlaczego pożyczał pan od znajomych Karty Leków, żeby uzyskać więcej, niż wynosi przydział tabletek pobudzających i nasennych z automatu. Tak? Więc wysłali pana do chłopców na wzgórzu, a oni zalecili Dobrowolną Terapię i skierowali pana do mnie na leczenie. Zgadza się?

Słyszał własny jowialny, swobodny głos, starannie obliczony na rozluźnienie słuchacza. Ale ten słuchacz wcale nie był rozluźniony. Często mrugał oczyma, miał napiętą postawę siedzącą, a układ rąk zbyt formalny: klasyczny obraz tłumionego niepokoju. Skinął głową, jakby w tym samym momencie przełykał.

- Och, świetnie, nie ma w tym nic zdrożnego. Gdyby pan gromadził tabletki, żeby je sprzedać uzależnionym lub popełnić z ich pomocą morderstwo, to byłby pan w tarapatach. Ale skoro pan je po prostu zażywał, karą będzie tylko parę spotkań ze mną! Oczywiście, chcą się dowiedzieć, dlaczego pan je zażywał, żebyśmy razem mogli wypracować lepszy model życia dla pana, który po pierwsze utrzyma pana w limicie dawek pańskiej własnej Karty Leków, a po drugie może w ogóle uniezależni pana od lekarstw. Otóż zazwyczaj -powędrował na chwilę wzrokiem do teczki przysłanej ze Szkoły Medycznej - zażywał pan barbiturany przez parę tygodni, potem na kilka nocy przerzucał się pan na dextro-amfetaminę, a potem znów na barbiturany. Jak to się zaczęło? Bezsennością?

- Śpię dobrze.

- Ale miewa pan koszmary. 12

Mężczyzna podniósł wzrok, przestraszony: przebłysk bladego przerażenia. To będzie prosty przypadek. Nie ma mechanizmów obronnych.

- Tak jakby - powiedział ochryple.

- Łatwo się tego domyśliłem, panie Orr. Zwykle przysyłają mi takich ze snami. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Jestem specjalistą od snów. Dosłownie. Onirologiem. Sen i marzenia senne to moja specjalność. Dobrze, teraz mogę przystąpić do następnego uczonego domysłu, a mianowicie, że używał pan fenobarbitalu, aby stłumić sny, ale stwierdził pan, że wraz z przyzwyczajeniem lek ma coraz mniejsze działanie, aż w ogóle przestaje blokować marzenia senne. Podobnie z dexedryną. Tak więc zażywał je pan na zmianę. Tak?

Pacjent skinął sztywno głową.

- Dlaczego okres zażywania dexedryny był zawsze krótki?

- Robiłem się od niej nerwowy.

- No chyba. A ta ostatnia kombinowana dawka, którą pan zażył, to lulu. Ale sama w sobie niegroźna. Ale i tak, panie Orr, robił pan niebezpieczne rzeczy. - Przerwał dla efektu. -Pozbawiał się pan snów.

Pacjent znów skinął głową.

- Czy próbuje się pan pozbawić jedzenia i wody, panie Orr? Czy próbował pan ostatnio żyć bez powietrza?

Dalej mówił jowialnym tonem i pacjent wydusił z siebie przelotny uśmiech.

- Wie pan, że potrzebuje pan snu. Tak jak potrzebuje pan jedzenia, wody i powietrza. Ale czy zdawał pan sobie sprawę, że sam sen nie wystarcza, że pański organizm równie silnie domaga się swego przydziału marzeń sennych? Systematycznie pozbawiany snów, pański mózg będzie wyczyniał dziwne

13

rzeczy. Będzie pan drażliwy, głodny, niezdolny do koncentracji. Nie brzmi to znajomo? To nie sama dexedryna -skłonność do snów na jawie, nierówny czas reakcji, zapominanie, brak odpowiedzialności i skłonność do fantazji para-noidalnych. I w końcu zmusi pana do śnienia - bez względu na okoliczności. Żaden lek nie powstrzyma pana od śnienia, chyba żeby pana zabił. Na przykład skrajny alkoholizm może doprowadzić do śmiertelnego schorzenia zwanego rozpadem mieliny mostu, wywoływanego uszkodzeniem mózgu przez brak śnienia. Nie brak snu! W wyniku tego specyficznego stanu, pojawiającego się podczas snu, stanu marzeń, snu REM, stanu M. Otóż nie jest pan alkoholikiem i nie jest pan martwy, tak więc wiem, że cokolwiek pan zażywał, aby stłumić śnienie, miało skutek tylko częściowy. Dlatego też: a - jest pan w kiepskiej formie fizycznej z powodu częściowego braku śnienia i b - próbował pan zapędzić się w ślepą uliczkę. Dobrze. Jak pan w nią wszedł? Jak rozumiem - ze strachu przed snami, złymi snami albo przed tym, co pan uważa za złe sny. Czy może mi pan cokolwiek powiedzieć o tych snach?

Orr zawahał się.

Haber otworzył usta i znów je zamknął. Tak często wiedział, co chcą powiedzieć jego pacjenci, i potrafił to za nich powiedzieć lepiej, niż zrobiliby to sami. Ale ważne było, żeby to oni uczynili ten krok. Nie mógł tego za nich zrobić. I w ogóle to gadanie to tylko wstęp, resztki rytuału z czasów rozkwitu analizy; chodziło jedynie o ułatwienie mu decyzji, jak pomóc pacjentowi, czy wskazane jest warunkowanie pozytywne czy negatywne, co w ogóle ma robić.

- Chyba nie mam więcej koszmarów niż większość ludzi -14

mówił Orr, patrząc sobie na ręce. - To nic specjalnego. Boję się... snów.

- Złych snów.

- Jakichkolwiek snów.

- Rozumiem. Czy wie pan chociaż, skąd wziął się ten strach? Albo czego się pan boi, chce uniknąć?

Ponieważ Orr nie odpowiedział od razu, lecz siedział wpatrując się w swoje ręce, kwadratowe, czerwonawe ręce spokojnie leżące na kolanie, Haber troszeczkę mu podpowiedział:

- Czy to irracjonalność, chaos, czasami niemoralność snów, czy pana coś takiego niepokoi?

- Tak, w pewien sposób. Ale istnieje określona przyczyna. Widzi pan, ja... ja...

Tu jest punkt zwrotny, blok - pomyślał Haber też obserwując te napięte ręce. - Biedak. Moczy się we śnie i ma na tym tle kompleks winy. Chłopięce moczenie bezwiedne, surowa matka..."

-1 tu przestaje mi pan wierzyć.

"Facecik jest bardziej chory, niż wyglądało."

- Człowieka, który zajmuje się snami na jawie i we śnie, nie bardzo dotyczy wiara i niewiara, panie Orr. Nie są to kategorie, których często używam. Nie mają tu zastosowania. Proszę więc nie zwracać na nie uwagi i mówić dalej. Mnie to interesuje. - Czy to nie zabrzmiało protekcjonalnie? Spojrzał na Orra, żeby stwierdzić, czy ten nie wziął mu tego za złe i na chwilę napotkał jego oczy. "Niezwykle piękne oczy" -pomyślał Haber i zdziwił się przy tym słowie, bo piękno nie było kategorią, której używał często. Tęczówki były błękitne albo szare, bardzo jasne, jakby przezroczyste. Przez chwilę

15

indentyfikowali się z nimi, ale i tak zajmował mu jedną czwartą gabinetu. - To Machina Snów - powiedział z uśmiechem - albo, prozaicznie, Wzmacniacz. Jego zadaniem będzie wprowadzić pana w sen i marzenia senne - na tak krótko i powierzchownie lub tak długo i głęboko, jak zechcemy. Ach, tak nawiasem mówiąc, tę pacjentkę z depresją wypisano z Linnton zeszłego lata jako w pełni wyleczoną. - Pochylił się do przodu. - Chce pan spróbować?

- Teraz?

- A na co chce pan czekać?

- Ale nie mogę zasnąć o w pół do piątej po południu... -1 zrobił głupią minę. Haber grzebał w przepełnionej szufladzie w biurku i teraz wyciągnął jakiś papier, formularz Zgody na Hipnozę wymagany przez ZOOS. Orr wziął długopis, który wyciągnął do niego Haber, podpisał formularz i położył go posłusznie na biurku.

- Dobrze. Doskonale. A teraz powiedz mi, George, czy twój dentysta używał hipnotaśmy, czy jest zwolennikiem metody zrób-to-sam?

- Taśmy. Na skali podatności mam trójkę.

- W samym środku wykresu, co? No tak, żeby sugestia co do treści snu miała dobry skutek, będziemy musieli wprowadzić cię w dość głęboki trans. Nie chcemy snów w transie, ale snów podczas prawdziwego uśpienia, zapewni nam to Wzmacniacz, ale chcemy mieć pewność, że sugestia trafi naprawdę głęboko. A więc, aby uniknąć całych godzin warunkowania cię do wejścia w głęboki trans, użyjemy indukcji v-c. Widziałeś kiedyś, jak to się robi?

Orr potrząsnął głową. Wyglądał na przestraszonego, ale nie protestował. Miał w sobie coś uległego, biernego; coś, co 24

sprawiało wrażenie kobiecości, a nawet dziecinności. Haber rozpoznał u siebie reakcje opiekuóczo-agresywną względem tego niewielkiego fizycznie i uległego mężczyzny. Zdominować go i traktować protekcjonalnie było tak łatwo, że pokusa była prawie nieodparta.

- Stosuję ją u większości pacjentów. Jest szybka, bezpieczna i pewna. Najlepsza metoda wprowadzania w hipnozę przy minimalnym wysiłku i dla hipnotyzera, i dla pacjenta. -Orr na pewno musiał słyszeć przerażające opowieści o uszkodzeniach mózgu lub zgonach spowodowanych przedłużoną lub niewłaściwie prowadzoną indukcją v-c, i choć takie obawy tu nie miały podstaw, Haber musiał je zneutralizować, bo inaczej Orr mógłby oprzeć się całej indukcji. Więc opisywał żargonem pięćdziesiąt lat historii indukcji metodą v-c, a potem zupełnie zboczył z tematu hipnozy z powrotem w sen i sny, żeby odciągnąć uwagę Orra od procesu indukcji, a skierować ją na jej cel. - Przepaść, którą musimy pokonać, to, widzisz, przerwa pomiędzy stanem jawy lub transu hipnotycznego a stanem marzeń sennych. Ta przerwa ma zwykłą nazwę snu. Normalnego snu, nie snu REM, którąkolwiek wolisz nazwę. Otóż istnieją z grubsza biorąc cztery stany umysłowe, które nas dotyczą: jawa, trans, sen i śnienie. Jeśli spojrzeć na procesy mózgowe, sen, śnienie i hipnoza mają jedną rzecz wspólną: sen, śnienie i trans wyzwalają aktywność podświadomości, mają tendencję uruchamiania myślenia stopnia pierwotnego, podczas gdy rozumowanie na jawie jest procesem wtórnym - racjonalnym. Ale spójrzmy teraz na zapisy EEG tych czterech stanów. Otóż śnienie, trans i jawa mają wiele wspólnego, podczas gdy sen jest zupełnie inny. I nie można z transu przejść prosto w prawdziwe

25

śnienie. Między nimi musi być sen. Zwykle w stan śnienia wchodzi się cztery lub pięć razy w ciągu nocy, co godzinę lub dwie i tylko na kwadrans za każdym razem. Przez resztę czasu człowiek znajduje się w takim czy innym stadium normalnego snu, I tutaj też są sny, ale zazwyczaj niezbyt wyraźne; praca mózgu w stanie snu przypomina silnik na wolnych obrotach, coś jak jednostajny szmer obrazów i myśli. A nas interesują wyraźne, naładowane emocjonalnie, pamiętne sny stanu śnienia. Nasza hipnoza i Wzmacniacz gwarantują ich wywołanie, przekroczenie neurofizjologicznej i czasowej przepaści snu wprost do śnienia. Więc trzeba, żebyś się położył tu na kozetce. Pionierami w mojej dziedzinie byli De-mcnt, Aserinsky, Berger, Oswald, Hartmann i cała reszta, ale kozetkę mamy prosto od papy Freuda... Niestety, służy ona do spania, co miał za złe. No więc tak na początek chcę, żebyś usiadł tu w nogach. Tak, doskonale. Spędzisz tu trochę czasu, więc usiądź wygodnie. Mówiłeś, że próbowałeś auto-hipnozy, tak? Dobrze, więc zastosuj technikę, jakiej używałeś przedtem. Co być powiedział na głębokie oddychanie? Dolicz do dziesięciu przy wdechu, zatrzymaj powietrze przez pięć; tak, dobrze, wspaniale. Może być spojrzał na sufit, prosto nad głową. O.K., dobrze.

Kiedy Orr posłusznie odchylił głowę do tyłu, Haber będący tuż za nim szybko i cicho wyciągnął lewą rękę, przyłożył mu ją z tyłu głowy i mocno nacisnął kciukiem i jednym z palców miejsce poniżej każdego ucha; jednocześnie prawy kciuk i palec mocno przycisnął do odsłoniętego gardła, tuż pod miękką blond brodą, gdzie przebiega nerw błędny i tętnica szyjna. Czuł pod palcami delikatną, bladą skórę; poczuł pierwszy ruch zaskoczenia i protestu, a potem ujrzał, jak 26

przejrzyste oczy zamykają się. Przebiegł go dreszcz radości z własnej sprawności, z natychmiastowej dominacji nad pacjentem, gdy szybko i cicho mamrotał:

- Zapadniesz teraz w sen; zamknij oczy, zaśnij, odpręż się, oczyść umysł; zasypiasz, jesteś odprężony, bezwładny, odpręż się...

I Orr padł do tyłu na kozetkę jak zabity, z prawą ręką luźno opadającą z boku.

Haber natychmiast ukląkł przy nim, prawą rękę delikatnie trzymając na miejscach ucisku i nie przerywając ani na moment cichego, szybkiego potoku sugestii:

- Jesteś teraz w transie, nie we śnie, ale w głębokim transie hipnotycznym i nie wyjdziesz z niego ani się nie obudzisz, póki ci nie powiem. Jesteś teraz w transie i cały czas zapadasz w niego głębiej, ale ciągle słyszysz mój głos i wykonujesz moje polecenia. Potem, kiedy tylko dotknę twego gardła, tak jak teraz, natychmiast zapadniesz w trans hipnotyczny. - Powtórzył te instrukcje i ciągnął: - Teraz, kiedy każę ci otworzyć oczy, posłuchasz mnie i zobaczysz unoszącą się przed tobą kryształową kulę. Chciałbym, żebyś się na niej skupił -wtedy będziesz się coraz głębiej pogrążał w transie. Teraz otwórz oczy, tak, dobrze, i powiedz mi, kiedy zobaczysz kryształową kulę.

Jasne oczy z dziwnym spojrzeniem skierowanym do wewnątrz popatrzyły obok Habera.

- Teraz - powiedział bardzo cicho, zahipnotyzowany.

- Dobrze. Patrz na nią dalej i oddychaj regularnie; niedługo znajdziesz się w bardzo głębokim transie...

Haber rzucił okiem na zegar. Wszystko to zajęło tylko parę minut. Dobrze; nie lubił tracić czasu na środki, bo chodzi-

27

ło o to, żeby osiągnąć pożądany cel. Kiedy Orr leżał, wpatrując się w swoją wyimaginowaną kryształową kulę, Haber wstał i zaczął dopasowywać mu zmodyfikowany hełm, ciągle zdejmując go i nakładając z powrotem, żeby ustawić maleńkie elektrody i umieścić mu je na głowie pod gęstymi, jasno-brązowymi włosami. Odzywał się często i cicho, powtarzając sugestie i czasami zadając uprzejme pytania, żeby Orr jeszcze nie odpłynął w sen i pozostał w kontakcie. Gdy tyko hełm znalazł się we właściwej pozyqi, Haber włączył EEG i przez chwilę go obserwował, chcąc zobaczyć, jak wygląda ten mózg.

Osiem elektrod hełmu wchodziło do EEG; wewnątrz urządzenia osiem pisaków prowadziło stały zapis elektrycznej aktywności mózgu. Na ekranie, który obserwował Haber, impulsy były odtwarzane bezpośrednio - rozbiegane białe grzmoty na ciemnoszarym tle. Mógł dowolnie oddzielić i powiększyć jeden z nich lub nałożyć jeden na drugi. Ten widok nigdy go nie męczył, ten całonocny film, program na kanale pierwszym.

Nie było żadnych esowatych ostrych wierzchołków, których się spodziewał, a które towarzyszą pewnym typom osobowości schizofrenicznych. W całości obrazu nie było nic niezwykłego poza jego różnorodnością. Prosty mózg wytwarza stosunkowo prosty zestaw poszarpanych linii i zadowala się ich powtarzaniem; ale to nie był prosty mózg. Ruchy miał subtelne i złożone, a powtórzenia ani częste, ani monotonne. Komputer Wzmacniacza zanalizuje je, ale przed ujrzeniem analizy Haber nie mógł wyobrębnić żadnego pojedynczego czynnika oprócz właśnie złożoności.

Poleciwszy pacjentowi przestać widzieć kryształową kulę i zamknąć oczy, prawie natychmiast uzyskał silny, wyraźny 28

wykres alfa w dwunastu cyklach. Pobawił się jeszcze trochę mózgiem, zbierając dane dla komputera i badając głębokość hipnozy, a potem rzekł:

- A teraz, John... - Nie, jakżeż on, do diabła, ma na imię? - George. Za minutę zaśniesz, dopóki nie powiem: "Antwerpia"; kiedy to powiem, zaśniesz i będziesz spał, póki nie powtórzę trzykrotnie twego imienia. Przyśni ci się dobry sen. Jeden wyraźny, przyjemny sen. Wcale nie zły sen, ale przyjemny, wyraźny i realistyczny. Kiedy się obudzisz, przypomnisz go sobie. Sen będzie o... - Zawahał się przez chwilę; niczego nie zaplanował, polegając na natchnieniu. - O koniu. O dużym gniadym koniu galopującym po łące. Biegającym w koło. Może będziesz na nim jechał, może go złapiesz albo może po prostu będziesz go obserwował. Ale sen będzie o koniu. Realistyczny -jakiego to słowa użył pacjent? - efektywny sen o koniu. Po tym nic innego już ci się nie przyśni; a kiedy wypowiem twoje imię trzy razy, obudzisz się spokojny i wypoczęty. A teraz pogrążę cię w sen... mówiąc... Antwerpia.

Cienkie roztańczone linie na ekranie zaczęły posłusznie się zmieniać. Pogrubiały i zwolniły ruchy; wkrótce zaczęły się pojawiać wrzecionowate kształty drugiego stadium snu i ślady rozciągniętego, głębokiego rytmu delta stadium czwartego. A wraz ze zmianą rytmów mózgu to samo zaszło z ciężką materią zamieszkiwaną przez tę tańczącą energię: dłonie leżały rozluźnione na piersi unoszącej się w powolnym oddechu, twarz była nieobecna i nieruchoma.

Wzmacniacz uzyskał już pełny zapis działalności mózgu na jawie. Teraz zapisywał i analizował wykresy snu; wkrótce będzie wyłapywał początki wykresów snu stanu M, i nawet podczas pierwszego snu będzie w stanie wprowadzić te im-

29

pulsy z powrotem do uśpionego mózgu, wzmacniając jego własną emisję. Właściwie może robi to już teraz. Haber przygotował się na oczekiwanie, ale sugestia hipnotyczna plus długie samopozbawienie się przez pacjenta snów natychmiast wprowadziło go w stan M; ledwo osiągnął stadium drugie, pojawiło się ponowne wznoszenie. Linie chwiejące się powoli na ekranie podskoczyły raz tu i ówdzie, znów zatańczyły, zaczęły przyśpieszać i drgać, przyjmując gwałtowny, chaotyczny rytm. Teraz uaktywnił się most, a wykres hipo-kampa wykazywał pięciosekundowy cykl, inaczej rytm theta, który przedtem nie pojawił się wyraźnie. Palce pacjenta drgnęły, oczy pod zamkniętymi powiekami poruszyły się obserwując, wargi rozchyliły się do głębokiego oddechu. Śpiący śnił.

Była 17.06.

O 17.11 Haber przycisnął czarny guzik wyłączający Wzmacniacz. 017.12, zauważywszy na powrót ostre iglice i wrzeciona normalnego snu, pochylił się nad pacjentem i trzykrotnie powiedział jego imię.

Orr westchnął, poruszył ręką w szerokim, swobodnym geście, otworzył oczy i obudził się. Kilkoma zręcznymi ruchami Haber odłączył elektrody od głowy pacjenta.

- Jak się czujesz? O.K.? - spytał zadowolony i pewny siebie.

- Dobrze.

- A śniłeś. Tyle ci mogę powiedzieć. Możesz mi opowiedzieć ten sen?

- Koń - powiedział Orr chrapliwie, jeszcze oszołomiony snem. Usiadł. - Sen był o koniu. O tym. - Machnął ręką w kierunku fotościany zdobiącej gabinet Habera, fotografii wspaniałego ogiera wyścigowego Tammany Hali brykającego po trawiastym padoku. 30

- Co ci się o nim śniło? - spytał Haber zadowolony. Nie był pewien, czy sugestia hipnotyczna wpłynie na treść snu podczas pierwszego seansu.

- Chodził... chodził po tym polu i przez chwilę znajdował się tam dalej. Potem ruszył galopem na mnie i po chwili zdałem sobie sprawę, że mnie przewróci. Ale w ogóle się nie bałem. Sądziłem, że może uda mi się złapać go za uzdę albo wskoczyć mu na grzbiet. Wiedziałem, że właściwie nie może mi zrobić nic złego, bo jest koniem z pańskiego zdjęcia, jest nieprawdziwy. To było jak jakaś gra... Doktorze Haber, czy nie uderza pana w tym zdjęciu nic... nic niezwykłego?

- No cóż, niektórzy uważają, że jest zbyt dramatyczne jak na gabinet lekarza od czubków, trochę za bardzo przytłaczające. Symbol seksualny naturalnej wielkości prosto przed kozetką. - Roześmiał się.

- Czy był tu godzinę temu? To znaczy, nie był to widok góry Hood, kiedy wszedłem zanim przyśnił mi się koń?

Chryste, to był widok góry Hood, facet miał rację.

To nie był widok góry Hood, to nie mógł być widok góry Hood, to był koń, to był przecież koń.

To była góra.

Koń to był, koń to był...

Wpatrywał się w George'a Orra, wpatrywał się w niego bez wyrazu, od pytania Orra musiało upłynąć kilka sekund, nie może dać się przyłapać, musi wzbudzać zaufanie, zna odpowiedzi.

- George, czy pamiętasz to zdjęcie jako fotografię góry Hood?

- Tak - rzekł Orr tym swoim raczej smutnym, ale niewzruszonym głosem. - Pamiętam. Góra była pokryta śniegiem.

31

Haber zapomniał się i wpatrzył w te przejrzyste, nieuchwytne oczy, ale tylko przez chwilę, tak że jego świadomość prawie nie zarejestrowała niezwykłości owego przeżycia.

- No... - powiedział Orr, jakby podjął decyzję - miewam sny, które... które wpływają na... świat jawy. Na prawdziwy świat.

- Wszyscy je miewamy, panie Orr.

Orr wytrzeszczył oczy. Ideał prostoduszności.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin