Goldsmith Olivia
Bestseller
Co mają wspólnego ze sobą: życiowa nieudacznica i "niedokończona" studentka, zdominowana przez męża, stary arystokratyczny wyga i uboga pilotka, oprowadzająca amerykańskie wycieczki po Włoszech? Otóż są oni przeświadczeni, że ich życie nabierze sensu tylko wtedy, gdy napiszą książkę. Ale autorka "Bestsellera" jest bardziej przewrotna - udowadnia, iż napisanie książki jest niczym w porównaniu z jej wydaniem - o, to dopiero jest prawdziwa sztuka!
Powieść ta jest dziełem całkowicie fikcyjnym. Chociaż zawiera przypadkowe odniesienia do prawdziwych osób i miejsc, mają one jedynie za zadanie stworzenie realistycznego tła dla wymyślonych zdarzeń. Wszelkie inne nazwiska, postaci, miejsca i zdarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych osób, żyjących lub zmarłych, zdarzeń lub miejsc jest nie zamierzone.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Pomysł na powieść
Pewnego razu Bóg postanowił odwiedzić Ziemię. Idąc drogą natknął się na szlochającego człowieka.
- Dlaczego płaczesz, mój synu? Człowiek odparł:
- Boże, jestem ślepy.
Tedy Bóg dotknął go, a człowiek ów przejrzał na oczy i był szczęśliwy. Podążając dalej, Bóg spotkał innego człowieka tonącego we łzach i zapytał:
- Dlaczego płaczesz, mój synu?
- Boże, jestem kaleką.
Tedy Bóg dotknął go, a człowiek ów zaczął chodzić i był szczęśliwy. Idąc dalej, Bóg spotkał trzeciego płaczącego człowieka i zapytał:
- Dlaczego płaczesz, mój synu? Człowiek odrzekł:
- Boże, jestem pisarzem.
Wtedy Bóg usiadł i zapłakał wraz z nim.
Gerald Ochs Davis, Sr. Pięćdziesiąt lat w branży wydawniczej
Rozdział pierwszy
Nikt nigdy nie popełnił samobójstwa podczas czytania dobrej książki, natomiast wielu usiłowało w trakcie prób jej stworzenia.
Robert Byrne
Terry oglądała właśnie rozciągnięty mankiet swetra, gdy spostrzegła zbliżającą się Robertę. Na jej prostolinijnej twarzy malował się smutek większy niż zwykle. Terry nie była zaskoczona. Zyski Kramu z Książkami obniżyły się latem, kiedy to każdy przyzwoicie zarabiający mieszkaniec West Side spędza weekendy z dala od Manhattanu. Ale i teraz, przed Bożym Narodzeniem, sytuacja nie była lepsza. Możliwe, że przyczyniło się do tego otwarcie w pobliżu - zaledwie dwie przecznice dalej - nowego dużego sklepu.
Roberta była malutką, drobnokościstą kobietą przypominającą wyglądem małego ptaszka. Na jej skórze widać było delikatne żyłki, jakimi często obdarzone są brunetki o jasnej karnacji, choć włosy Roberty posiwiały już dawno temu. Terry bardzo się ona podobała.
Roberta położyła dłoń na zniszczonym rękawie swetra Terry, która niechętnie spojrzała w jej smutne brązowe oczy.
- Mam złe wiadomości - powiedziała Roberta, choć i bez jej słów Terry czuła, na co się zanosi. Roberta jednak należała
do ludzi wychowanych według starych zasad, które nakazywały brać odpowiedzialność za swoje czyny i wyjaśniać wszystko do końca. Jej postępowanie idealnie przystawało do jej nazwiska: Roberta Fine *.
- Nie muszę ci mówić, że nie chodzi tu o ciebie, nie jest to sprawa osobista - zaczęła Roberta. - Wiesz, jak dobrze pracowało mi się z tobą przez ostatnie półtora roku.
Terry, pisarka, natychmiast zrozumiała tkwiący w tych słowach podtekst. Nie potrzebowała już właściwie dalszego ciągu, Roberta jednak mówiła dalej:
- Ale nawet w niepełnym wymiarze godzin, po prostu nie stać mnie na to... - Roberta zamilkła na chwilę, potrząsnęła głową i oblizała wargi, jakby mogło jej to pomóc w wypowiadaniu słów.
- Jedynym rozwiązaniem... - zaczęła, ale natychmiast przerwała.
Terry skinęła tylko głową. Obie spojrzały na Margaret Bartholemew. Biedna Margaret. Starsza od Roberty, krępa, skuliła się w kącie niezdarnie pakując zwroty. Nagle upuściła kilka książek na podłogę. Jedna z nich, spadając, rozdarła się. Za ten egzemplarz nikt już nie zwróci pieniędzy. Roberta przymknęła na chwilę oczy i westchnęła.
- Nie mogę pozwolić Margaret odejść - wyszeptała. - Ona nie ma nic poza tą pracą i ubezpieczeniem społecznym. Jeśli nie będzie miała dokąd co dzień przychodzić, z kim rozmawiać, wtedy... Już tyle razy przez to przechodziłam, Terry, ale po prostu nie mogę.
Terry uśmiechnęła się i skinęła głową.
- Nie ma sprawy - rzekła. Spróbowała zażartować.
- Naprawdę. I tak nie płaciłaś mi tyle, na ile zasługiwałam.
- Żadne pieniądze tego nie wynagrodzą - zgodziła się z powagą Roberta. Poklepała Terry po rozciągniętym rękawie i znów westchnęła.
- Prawda jest taka, że nie wiem, jak długo jeszcze będę w stanie utrzymać sklep. Ale to już nie jest twój problem. Roberta potrząsnęła głową.
* Ang.. czysta, piękna, wspaniała.
- Można by się spodziewać, że po dwudziestu siedmiu latach ludzie okażą się lojalni, że... - zamilkła.
Nigdy, odkąd Terry znała Robertę, najpierw jako klientka, a potem pracownica Kramu z Książkami, nie słyszała od niej tak gorzkich słów. Wyrażały rozczarowanie i zniechęcenie. Terry dobrze znała oba te uczucia.
Roberta wzruszyła ptasimi ramionami, jakby chciała skończyć rozmowę, i pogłaskała Terry po ręce.
...
rokstedii