MICHAŁ ZIOŁO OCSO.doc

(74 KB) Pobierz
MICHAŁ ZIOŁO OCSO

MICHAŁ ZIOŁO OCSO

 

Droga krzyżowa kartki z dziennika

 

 

I. Pan Jezus na śmierć skazany

Działo się to dawno temu. Byłem małym chłopcem. Któregoś dnia zaszedłem do kościoła i po raz pierwszy zobaczyłem Ciebie. Nie mogę napisać, że to była tylko figura wyobrażająca Ciebie w cierniowej koronie i ze spętanymi powrozem rękoma. To byłeś Ty. Założyłem do tyłu ręce i zadzierając głowę, patrzyłem na Ciebie. Nie bałem się Ciebie, przełykałem głośno ślinę i patrzyłem. Stałem jak urzeczony. Twój wizerunek. Niczego nie żądałeś, chyba nawet na mnie nie patrzyłeś. Nie bardzo też wiedziałem, co się z Tobą tak naprawdę stało. I dlaczego tak cierpisz. Wycierałem rękawem nos i patrzyłem. I Ty na to pozwalałeś. Z perspektywy czasu mogę to nazwać zachwytem. Zachwytem pomieszanym ze współczuciem. Dlaczego zachwyt? Bo promieniowała z Ciebie prawda. Byłeś jednym z nas, biednych ludzi, a zarazem kimś o niebo piękniejszym! Potem serce człowieka kamienieje. Już nie pyta, kim jesteś. Trzyma się z dala od Ciebie i myśli tylko o sobie. Chce dokonać, zrealizować, zrozumieć. Pragnie być bogate i sławne, poświęcać się i modlić w wielkim stylu, nazywa to sensem życia. Kiedy świat i ludzie stawiają naszym marzeniom opór, serce cierpi i zamyka się w sobie, nie chce, aby ktokolwiek widział to cierpienie, albo, przeciwnie, obnosi je i pokazuje, żądając litości, pociechy, wsparcia. Oskarża innych o brak czułości i współczucia tylko po to, aby odrzucić ofiarowaną pomoc. Człowiek chce być sam. Bardziej pokochał rozpacz niż nadzieję.Wiele razy skazywałem Cię na śmierć przez moje grzechy. Myślałem wtedy: „Nie ma już powrotu, zresztą, chcę być sam, moje życie nie ma żadnego sensu”. To była oczywiście pycha. I wtedy zawsze pojawiał się ten sam obraz: małego biednego chłopca, który patrzy na Ciebie z zachwytem. Naprawdę byłeś dla mnie wtedy „Najpiękniejszym z synów ludzkich”. Benedykt mówi, żeby nigdy nie tracić ufności w miłosierdzie Boże. Tak i ja powtarzam po wyroku wydanym na Ciebie: „Wspomnij, Panie, nie na mnie, ale na tego małego chłopca, który patrzył na Ciebie. I który dowiedział się, że »Bóg tylko kocha«”.

 

II. Pan Jezus bierze krzyż na swoje ramiona

W jednym z opowiadań Iwaszkiewicza poświęconych okupacji występuje mój imiennik. Autor nazywa go Michasiem. Ten chłopiec naprawdę żył kiedyś w Warszawie. Pewnego dnia szedł ulicą z nosem w książce — i takim zobaczył go autor. Zaczytany Michaś wpadł wprost pod koła więziennej karetki gestapo. Samochód ostro przyhamował, wyskoczyli z niego Niemcy i z szyderczą elegancją zaprosili chłopca do środka. Ten kręcił głową, jakby chciał powiedzieć: „Nie chciałem, przepraszam, to ta książka winna, na drugi raz będę uważał”. Gestapo odjechało z chłopcem. Tego drugiego razu miało nie być już nigdy. Podobni jesteśmy do Michasia. Mówimy życiu pełnemu okrutnych niespodzianek: „Nie, ja nie chciałem, na drugi raz będę uważał”, tymczasem ponosimy bezwzględne konsekwencje swoich czynów. Mówimy życiu: „Zaczekaj, pozwól pożegnać się z moimi najbliższymi, uporządkować papiery, wyjaśnić, ostrzec innych, zaznać miłości, lepiej się przygotować, nauczyć się oddychać swobodnie, przezwyciężać strach”. Życie odpowiada krótko: „Nie!”.Myślę często o Michasiu, o krzyżu, który przyszło mu wziąć na swoje ramiona. Myślę o nim nade wszystko wtedy, gdy fałszywie zaczynam uważać się za uprzywilejowanego, któremu dany będzie ten drugi raz, i zaczynam trwonić życie i czas, i szansę teraźniejszości, niesłusznie zakładając, że jest to tylko niewinna przymiarka do „prawdziwego życia”, które niewątpliwie nastąpi i ja sięgnę po nie jak po dobrze skrojony garnitur. Jaka gorzka prawda w tej strofie: „Zaiste, kiedy byliśmy młodzi, nie wierzyliśmy, że tak trywialne nieszczęścia mogą się zdarzyć nam, wyższym umysłom”. Teraz, w tym momencie jest właśnie to życie i ten krzyż. I tylko wzięcie krzyża pozwoli mi zrozumieć życie dane raz i w taki sposób. Nie przewidzę wszystkiego, to prawda, ale mogę być na wszystko gotowy. O ile nie pogardzę moim życiem, o ile nie zapomnę, że Ojciec mój, który jest w niebie i który uważa mnie za swojego syna, jest ukryty w każdym życiu.

 

III. Pan Jezus po raz pierwszy upada pod krzyżem

Kiedy nie tak dawno rozpuszczano do domów „zeka” Archipelagu Gułag, żona jednego z komendantów obozu lamentowała: „Za jakie grzechy, Boże, za jakie grzechy! Nie mogliby ich potrzymać jeszcze trochę?! Dzieci skończyłyby w spokoju studia, potem rozglądnęlibyśmy się za jakąś robotą! Za jakie grzechy, Boże”.Jak umiera sumienie? Powoli. Wykapuje raczej z człowieka, również tego, który gotuje, pierze, podchodzi do okna i wypatruje, czy dzieci nie wracają ze studiów w stolicy na zimowe ferie. Zabite sumienie objawia się brakiem związku człowieka z uniwersalnymi normami obowiązującymi wszystkich. To jest tak, jakby włożyć między jego świat i świat go otaczający mleczną szybę: widzi poruszające się plamy, słyszy stłumione, niewyraźne głosy... Kiedy na nie podpisuje wyrok — nie odczuwa żadnej przyjemności, pełni swój obowiązek, wchodzi w system, który zastępuje mu sumienie. To przez system jest karany i nagradzany, to system budzi w nim gorliwość i zapał do pracy.Kiedy umiera sumienie? Trudno wskazać na tarczy zegara tę minutę i sekundę, ale one istnieją. I minuta, i sekunda, i godzina. Także konkretny dzień w kalendarzu. Na zewnątrz niewiele się zmieniło, ale w głębi duszy tak. Może trzeba popatrzeć uważnie w oczy, które są okiem duszy? Nie zdołamy jednak zapaść się w nią tak głęboko, jak upadający pod krzyżem Jezus, który jako jedyny ma moc przywrócić umarłe sumienie do życia. Tylko On. Jak powiedział kardynał Wyszyński: „Jestem spokrewniony z Nim przez moje człowieczeństwo, które wraz z Nim upada, ale On wspiera mnie przez swoje Bóstwo, które nieustannie podnosi i dźwiga moje człowieczeństwo”.

 

IV. Pan Jezus spotyka Matkę swoją

To było latem w 1992 roku. Na polnej drodze prowadzącej do wsi spotkałem matkę księdza Jerzego Popiełuszki. Szła boso, dźwigając kosz z jarzynami. Nie miałem pojęcia, że to jest pani Popiełuszkowa. Spytałem o dom rodzinny księdza Jerzego, a ona powiedziała: „Ja jestem Popiełuszkowa”. Zaprowadziła mnie do domu, nakarmiła, napoiła, dała konfitury na drogę. Przed odejściem zaproponowała wspólną modlitwę. Pytała, dokąd tak idę...Słowa matki są zawsze takie same, nawet jeśli historia zaczyna przyspieszać: „Kiedy wrócisz, żebym wiedziała, czy czekać z obiadem?”. I tak będzie czekać. Rozważać w sercu, co się przydarzyło synowi. Czasami będzie szła za nim, dyskretnie, jak to matka. Oczy Matki Bożej spoglądają na Syna. Spoglądają z wiarą. To prawda, że dla matki zawsze pozostaniemy synami, niezależnie od naszych godności, funkcji, kariery... Ale Matka Boża musi zobaczyć w Nim spełnioną obietnicę daną Izraelowi — według zapowiedzi Anioła miał odziedziczyć tron swojego praojca Dawida. Teraz dźwiga krzyż, odepchnięty przez swoich, skazany przez obcych. Oczy Matki spoglądają z wiarą i choć zna Go jak nikt inny, poznać Go jako Boga może tylko za pomocą wiary — tej, której obce jest zwątpienie, lecz nie jest obca ciemność. Doświadczona jak każda matka i zatroskana nami mówi: „Czyńcie wszystko, cokolwiek wam powie”. I wyprawia w drogę. Będzie czekać. Nawet jeśli nie wrócimy.

 

V. Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż Jezusowi

Święty Benedykt mówi, że należy szanować wszystkich ludzi. Co to znaczy? Trzeba spieszyć się ich kochać, bo tak szybko odchodzą — dopowie ksiądz Twardowski.I trzeba im to mówić przez gesty, słowa, solidarne milczenie w cierpieniu. Jeśli się da, trzeba im pomóc w niesieniu krzyża. Czasami wystarczy tylko uwierzyć, że oni naprawdę cierpią.Opowiem teraz historię o Szymonie Cyrenejczyku, który się spóźnił. Tak naprawdę nazywa się Bernardo i jest generałem naszego zakonu. Kiedy był jeszcze młody, mianowali go w opactwie infirmarzem. Miał opiekować się chorymi braćmi, kąpać obłożnie chorych, pilnować zażywania lekarstw i robić drobne opatrunki. Żył w opactwie pewien brat, którego wszyscy uważali za lekkoducha i człowieka, na którego nie można liczyć. Wydawało się też, że unika wszystkich ciężkich robót, nie był również zbyt gorliwy w śpiewaniu oficium. Brat ten ciągle przychodził do infirmerii i prosił o tabletki od bólu głowy. Traktowano go jak natręta. Któregoś dnia poczuł się bardzo zmęczony, poprosił Bernarda, czy nie mógłby odpocząć w infirmerii. Ten zgodził się bardzo niechętnie, ale miarka się przebrała, gdy brat sprowadził się tam z gitarą. Dostał ostre pouczenie od infirmarza i gitara powędrowała pod klucz. Kilka dni później ów brat zmarł. Miał guza mózgu. Kiedy umierał, Bernardo objął go i powiedział z płaczem: — „Przebacz mi, przecież ja cię naprawdę kocham”. — „Dlaczego mi to tak późno powiedziałeś” — usłyszał. W tym głosie nie było pretensji. Był ból.

 

VI. Weronika ociera twarz Jezusowi

Zawsze znajdzie się Weronika. Pojawia się nawet w miejscach pilnie strzeżonych przed jakimkolwiek ludzkim odruchem — a może przede wszystkim tam... Weronika XX wieku to była święta, która żyła wśród wielkich liczb, to ona mówiła: „Nieprawda, że jesteśmy tłumem, mrowiem, masą. Każdy z nas ma niepowtarzalną historię, jest jedyny, a zarazem tak solidarnie złączony ze swoimi braćmi; nie ma podludzi, nadludzi, władców i ludzkich wszy, ludzi czystych i nieczystych rasowo”. Ocierała odważnie twarz innemu, żeby pokazać światu: oto człowiek, człowiek wyrwany na chwilę z wielkich liczb skazanych na unicestwienie. Na chwilę, czyli na zawsze?Jaka będzie Weronika XXI wieku? Weronika pozostanie zawsze Weroniką. Znajdziemy ją w Internecie, gdy będzie rozmawiać z ludźmi potrzebującymi konkretnych argumentów, dlaczego nie mają popełnić samobójstwa, choć kariera w Star Academy załamała się gwałtownie, oraz dlaczego są inni od szympansów i roślin. Będzie obecna w Afryce, wśród uchodźców kolejnej lokalnej i zapomnianej przez media wojny, to ona zaprotestuje przeciw etnicznemu kryterium i każe zapytać o umysł i serce człowieka. Zobaczymy ją, odważną, w ośrodku trudniącym się klonowaniem ludzi dla „pozyskania organów zastępczych” lub jeszcze dzielniejszych wojowników. Będzie żyć w kraju, w którym słowo „obywatel” zostanie zastąpione w konstytucji słowem „konsument”. I wreszcie Weronika będzie próbować odważnie odmienić nasze spojrzenie na Ziemię, na której żyjemy, zabijamy się, więzimy, ale na której też piszemy książki, kochamy się, poświęcamy dla nieznajomych ludzi, modlimy się o pokój i oddajemy życie za wolność i godność ludzką. To Weronika złoży podpis pod słowami Gilberta K. Chestertona: „Moje akceptujące spojrzenie na planetę nie ma nic wspólnego z optymizmem, ma raczej coś z patriotyzmu. To kwestia pierwotnej lojalności. Świat nie jest wynajętym w Brighton mieszkaniem, które opuszczamy, gdyż jest nędzne. Jest twierdzą naszej rodziny z flagą powiewającą na wieżyczce, a im nędzniej się w niej żyje, tym bardziej stanowczo winniśmy w niej trwać”. Zapytasz: „Ale gdzie tu jest umęczony Jezus Chrystus?”. Zapytaj Weronikę.

 

VII. Pan Jezus drugi raz upada pod krzyżem

To był wytworny, bogaty pan ze starych, dobrych i dyskretnych Francuzów. Wielokrotnie odwiedzał Polskę, interesował się polskim Kościołem, utrzymywał kontakt z naszym opactwem, umiał śmiać się z siebie. „Spiesz się — mówił — spiesz, chłopcze, bo już architekta nająłem, postawimy w Polsce piękne opactwo. Najpierw jednak zrobimy to w Kamerunie, a potem w innym Kamerunie: u ciebie”. Zaprotestowałem. I nim się zorientowałem, było już za późno. Nie chciałem, aby mój kraj porównywano do Kamerunu. Dobrze. Ale dlaczego nie chciałem? I tu właśnie rozpoczyna się mój wstyd. Szczerze bowiem głosiłem równość, rozprawiałem o godności każdego człowieka, fascynowały mnie inne kultury, umiałem biedować z biednymi, zadowalałem się skromnymi rzeczami, lecz jednak uważałem się za kogoś lepszego. Tak naprawdę nie byłem biedny i solidarny, bo nawet jeśli ciało swoje odda człowiek na spalenie, a czyni to bez miłości — nic nie zyska. Lub zyska wstyd tylko. Czy stałem się wszystkim dla wszystkich, by pozyskać choć niektórych? Jeśli w samolocie, kościele, teatrze, biurze źli, uzbrojeni ludzie zaczną wywoływać i oddzielać od innych: Żydów, Albańczyków, Serbów, Amerykanów, Romów, Kameruńczyków, czy pójdę z nimi? Czy będę skwapliwie i z ulgą pokazywał swój schludnie obłożony paszport? Powie ktoś: „Takie rozważania nie mają sensu, nie wiemy, jak się zachowamy”. Myślę o zasadzie odruchu. Strasznej zasadzie, głęboko zakorzenionej niechęci do innego i biednego. Stąd upadek Jezusa, Syna Króla Wszechświata, przyrównywanego przez proroka Izajasza w brzydocie do robaka, od którego przechodnie ze wstrętem odwracają głowy. Kiedy wszyscy stoją odwróceni, Syn Boży pochyla się aż tak nisko nad innym. I to jest jego odruch.

 

VIII. Jezus pociesza płaczące niewiasty

Wciąż istnieją żywoty, o które trzeba się upomnieć. Żywoty, nad którymi należy zapłakać, które trzeba odkłamać, uchronić od zapomnienia. Inaczej nasza przyszłość zostanie wykrzywiona, nadęta, pyszna, bezwzględna. Jeśli znika wdzięczność, to znak, że zanika również sumienie. Wciąż istnieją żywoty, nad którymi nikt jeszcze nie zapłakał, nie odbył żałoby. W ten sposób historia wspólnoty zostaje przerwana i odmawia się Bożej Opatrzności miejsca w dziejach. Jesteśmy wtedy wydani dziełom przypadku, inaczej mówiąc — skazani na rozpacz. Móc tak z prostotą powiedzieć jak Papież, że życie swoje, możliwość kształcenia się, możliwość realizacji swojego powołania zawdzięcza żołnierzom poległym w dwudziestym roku, przy grobach których przystanął kiedyś na chwilę modlitwy. Nie zostali jeszcze spłaceni zamordowani stoczniowcy i górnicy, Janek Wiśniewski i więźniowie gułagów, chłopcy i dziewczęta z Powstania Warszawskiego. Dużo głosów na nas napiera. W czasie tych świąt Bożego Narodzenia przeczytałem wreszcie Pianistę — warszawskie wspomnienia Władysława Szpilmana. Jeden z niewielu ocalonych z Zagłady, warszawski Robinson, uratowany od głodowej śmierci przez niemieckiego żołnierza — kapitana Wilma Hosenfelda. Jego pierwszy spacer po spalonej Warszawie:  Szedłem środkiem szerokiej, dawniej pełnej ludzi arterii miejskiej, teraz sam na całej jej długości. (...) Nogi plątały mi się w zwojach pozrywanych drutów telefonicznych i tramwajowych, w strzępach materiałów, które wcześniej zdobiły mieszkania lub miały ubrać ludzi, dziś już nieżyjących. Pod jednym z domów, blisko powstańczej barykady, leżał niepogrzebany szkielet człowieka, niewielki o drobnych kościach, zapewne jakiejś dziewczyny, gdyż na czaszce utrzymywały się jeszcze najwytrwalej opierające się rozkładowi długie blond włosy. Obok szkieletu leżał zardzewiały karabin, na kości prawego ramienia widniała obok strzępów odzieży biało–czerwona opaska z wyblakłym nadrukiem AK. Po moich siostrach, po ładnej Reginie i po pełnej młodzieńczej powagi Hali, nie pozostały nawet takie szczątki i nigdy nie znajdę grobu, nad którym mógłbym modlić się za ich dusze.Spłacić te żywoty. Przez pamięć i modlitwę. Przez żałobę. Przede wszystkim przez wdzięczność. Bicie serca, kiedy myślę, że jestem już o wiele starszy od tej dziewczyny z barykady. Chciałbym się do niej zwrócić. „Stefko, Emilko, Krysiu, chciałem ci przyrzec, że będę żył, jak najlepiej będę umiał, będę mężny w trudnościach, zrezygnuję z prywaty, jeśli trzeba, oddam życie...”. Tak rozumiem słowa Jezusa skierowane do jerozolimskich niewiast: „nie płaczcie nade Mną, ale nad synami waszymi”.

 

IX. Pan Jezus upada pod krzyżem po raz trzeci

Często mi się zdarza myśleć, że Bóg powołuje do kapłaństwa nierzadko ludzi z drugiej ligi. Każe nam pamiętać, że wśród świeckich wielu ludzi jest lepszych od nas: znamy przecież nasze własne słabości i naszą chwiejność. Myślę też niekiedy, że celowo wybrał naczynia gliniane, aby być pewnym, że zabłąkani znajdą kogoś, kto ich zrozumie i nie potępi, lecz będzie współczuł.Tak pisał benedyktyn — kardynał Basil Hume. Wierzę mu, choć muszę dorzucić, że nas, kapłanów, nasze słabości i nasza chwiejność bardziej może prowokują do zaciskania zębów i szaleńczego aktywizmu niż do współczucia. Tak, gram już długo w „drugiej lidze”, wiem o tym i czasem nawet lubię o tym mówić. Jednak to niczego nie zmienia, bo jest coś, co zawładnęło nami i co przy „drugoligowym” statusie czyni nas czasami śmiesznymi lub odrażającymi, lub jednym i drugim. To coś to nasza samowystarczalność... Bierze się ona również z braku uwagi, „uważności”, słuchania. „Całe szczęście — westchnął kiedyś młody ksiądz — że czujemy się jeszcze ludowi potrzebni”. Czasami nie chcemy znać prawdy, bo to, czego pragniemy, to otucha. Trzeci upadek Jezusa pokazuje nam, kapłanom, jak głęboko wszedł w ból ludzki sam Bóg, jak odważnie sięgnął do miejsc przeklętych, a zagłaskanych; nieobecnych, bo trędowatych; pomijanych, bo nieprzynoszących widzialnych efektów. Tak, Chrystus pokazał nam „metodę” słuchania. Jest nią pokora. Nasza samowystarczalność to konflikt z naszym „ja”, to konflikt z samym Panem Bogiem. Nie chcemy być podobni do Jego Syna, choć jesteśmy Jego uczniami i naśladowcami. Cóż więc mamy czynić? „Jedyny sposób, by posiąść Jego wielkość, to przejść przez ucho igielne własnej absolutnej niew...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin