Przekleństwo Odi - rozdział2.doc

(1056 KB) Pobierz

Rozdział II

Przymierza

 

Najpierw błysnęło, a kilka sekund później rozległ się grzmot. Anaíd poderwała się gwałtownie, zapominając, że znajduje się na piętrowym łóżku w przyczepie kempingowej, tuż pod metalowym sufitem. Natychmiast uderzyła się w głowę i krzyknęła. Zamiast głosu Selene usłyszała głos mężczyzny, miękki jak irlandzka ballada, kojący.

-          Śpij, Anaíd, to tylko burza. Śpij, córeczko.

Opadła na poduszkę i zdrzemnęła się znowu, ukołysana łagodną, nuconą przez ów męski glos melodią. A może uspokajały ją tak czyjeś ręce? Pogrążona w półśnie czuła, jak duża dłoń czule gładzi ją po twarzy i odgarnia grzywkę z czoła. Dłoń była naprawdę duża - zakrywała niemal całą jej twarz - szorstka, ciepła i trochę niezgrabna, jakby dawno nikogo nie dotykała.

Ta dłoń, stwardniała od pracy i pokryta bliznami, nawykła do zaciskania się na grubych linach i rękojeściach mieczy, należała do Gunnara, który czuwał, pogrążony w milczącej i pełnej zachwytu kontemplacji uśpionej córki.

Selene też nie zmrużyła oka. Nieruchoma na swoim łóżku, zwinięta w kłębek, starała się odganiać cisnące się do głowy myśli, by Gunnar przypadkiem ich nie podsłuchał albo nie wyczuł.

Oboje byli tak zasłuchani w siebie, że nie zwracali uwagi na to, co działo się za oknem, dopóki wichura nie zaczęła niebezpiecznie kołysać przyczepą. Kiedy w dodatku deszcz, smagający dach milionem kropel, zamienił się w grad, także Anaíd rozbudziła się ostatecznie. Coś jej mówiło, że la burza nie wróży niczego dobrego.

Gunnar najwyraźniej podzielał jej obawy.

-          To Baalat.

Selene - czy to z przekory, czy z przekonania - natychmiast zaprotestowała:

-          To zwyczajna burza.

Burza - i owszem, ale na pewno nie zwyczajna. We wściekłym porywie, jakby urażona lekceważeniem Selene, wichura uderzyła w lewy bok wozu, wpychając do środka szybę okienka w malutkiej kuchni. Kawałki lodu, wielkości skowrończych jaj, zaczęły wpadać do środka.

-         Odsuń się! - krzyknął Gunnar do Selene, która instynktownie rzuciła się naprawiać szkody.

Gdy przycupnęła w kącie, złapał przymocowany do podłogi laminowany stolik i pociągnął. Mięśnie karku i ramion napięły mu się jak postronki. Stolik ustąpił i Gunnar zasłonił nim puste okno, powstrzymując ostrzał lodowych pocisków.

-              Szybko! Pomóżcie mi! Trzeba to podeprzeć.

Anaíd skoczyła na równe nogi i na bosaka podbiegła w jego stronę.

-              Uważaj na szkło!

Czuła na stopach zimne ukłucia lodu, a może potłuczonej szyby - wszystko jedno, i tak nie miała czasu szukać butów.

Kilka minut później Selene zgarniała szufelką grad z podłogi, Gunnar zabijał pechowe okno, używając w tym celu stolika, którego nogi podpierała ramionami Anaíd, przytrzymując go na odpowiedniej wysokości. Kiedy Gunnar odłożył młotek i wytarł pot z czoła, wiatr i deszcz nagle zelżały.

Anaíd była oczywiście zadowolona, że przyczepa nie zostanie rozniesiona w puch, ale odczuwała zarazem rodzaj zniechęcenia na myśl, że cala ich praca okazała się właściwie niepotrzebna.

Selene nie omieszkała, rzecz jasna, wyrazić podobnej opinii na glos.

-              Świetnie. Niszczysz stolik, dziurawisz podłogę i ściany, a wszystko to bez sensu. Popatrz, ledwie mży.

Gunnar wszakże nie zwrócił na nią większej uwagi.

-              Ciii... Nie czujesz?

Owszem, czulą. Już od dłużej chwili czulą, jakby czyjaś lodowata ręka obmacywała ją, próbując sięgnąć do wnętrza. Selene starała się to ignorować, ale Gunnar miał rację. Nie chciała jednak tego przyznać.

-         Czuję głównie irytację. Już się przejaśnia.

-         To cisza przed burzą.

-         Burza już była, jakbyś nie zauważył.

-         Mylisz się. To był dopiero wstęp.

Anaíd, przyznając mu w duchu rację, skupiła się na tym, by WIDZIEĆ poprzez ciemność. I wkrótce zobaczyła na niebie cień, który - niby magnes - przyciągał do siebie chmury, piętrząc je i niebezpiecznie rozdymając. Były to prawdziwe monstra przybyłe z najodleglejszych zakątków ziemi, posłuszne potężnemu zaklęciu, które koncentrowało w nich moc tysiąca nawałnic.

Jednakże próbę WSŁUCHANIA SIĘ w zagrożenie udare­mniła córce Selene, otwierając z rozmachem drzwi i wyka­zując się wyjątkową nawet jak na siebie nadpobudliwością.

- Widzicie? To deszcz, zwykły deszcz. Może co najwyżej przemoczyć.

Po tych słowach wyskoczyła z przyczepy i uniósłszy ramiona, zaczęła wirować, śmiejąc się i wykrzykując: Woda, chłodna, przepyszna woda!

Krople spływały jej po twarzy i kapały na język, który wystawiła jakby w nagłym ataku pragnienia. Chodź, Anaíd, potańczymy jak zwykle!

Anaíd przypatrywała się temu w osłupieniu. Ubranie kleiło się Selene do ciała, włosy ociekały wodą. W całej tej swojej ekstrawagancji matka wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle. Widoczne za jej plecami migdałowce bielały w cie­mności, nie od kwiatów jednak, lecz od bryłek lodu, które tkwiły gdzieniegdzie między ogołoconymi przez wicher gałęziami. Pnie, smagane przez przybierające znów na sile podmuchy, zdawały się skręcać jak ciała w agonii.

-         Mamo, wracaj! To niebezpieczne!

-         Chodź, Anaíd, porozkoszuj się wiosenną burzą!

Nie, to nie była wiosenna burza. Anaíd, obdarzona mocą potężniejszą od mocy matki, WIDZIAŁA, jak w polśniewajacych na ziemi kryształkach lodu, niczym w zwierciadłach, odbijają się szpony Baalat.

-              Mamo! To ona! Jest tutaj! Pamiętasz, co się stało? Sama ją wezwałam!

Selene przystanęła. Cała przemoczona, dysząc, wzięła się pod boki i oświadczyła z mocą:

-         To wszystko sztuczki twojego ojca. To on nas tropił i zaatakował, abyśmy się przestraszyły i pomyślały, że jesteśmy w niebezpieczeństwie.

W tym samym momencie Gunnar przeskoczył ponad córką - rzecz niełatwa, jako że Anaíd była już dość wysoka - można by właściwie rzec, iż przefrunął, wylądował koło Selene i bez słowa mocno uderzył ją w głowę. Następnie przerzucił sobie nieprzytomną przez ramię jak szmacianą lalkę i rzucił się pędem w stronę migdałowców. Ręce i nogi Selene kołysały się w rytm jego susów.

Wszystko trwało ledwie parę sekund. Wstrząśnięta Anaíd dopiero po chwili wyciągnęła atame i ruszyła ratować matkę z rąk tego, kogo jeszcze parę minut wcześniej uważała za najwspanialszego ojca na świecie.

Jak mogła być aż tak ślepa? Jak mogła dać się w ten sposób podejść? Biegnąc, krzyczała: „Puść ją", albo może tak jej się tylko zdawało, nie miała pewności, bo nie słyszała swego głosu. Skupiona na pościgu za zdrajcą, któremu pochopnie zaufała, nie zauważyła nawet, że powietrze rozbrzmiało nagle potwornym szumem spiętrzonych mas wody, zagłuszającym wszystkie inne dźwięki. Zorientowała się zbyt późno.

I obejrzawszy się, zmartwiała.

Z tyłu błyskawicznie zbliżała się gigantyczna fala, zmia­tając wszystko, co znajdowało się na jej drodze. Jak inne powodzie, nadeszła nagle, choć bynajmniej nie wzięła się znikąd. Głębokie, wyschłe koryto strumienia wypełniło się wodą górskich potoków, które w mgnieniu oka zamieniły się w rozszalałą rzekę, żarłocznymi liźnięciami porywającą drzewa, skały i zwierzęta.

Anaíd stała jak skamieniała na samym środku koryta, które już za chwilę wypełnić się miało wodą. Ryk żywiołu paraliżował ją tak, jak jej przodków musiał niegdyś paraliżować ryk lwa. Zahipnotyzowana niszczycielską mocą kataklizmu, nie była zdolna się ruszyć. Nawet gdy poczuła obejmujące ją ramiona, nie ocknęła się z transu. To Gunnar, ułożywszy Selene na porośniętym sosnami pagórku, przy­biegł na pomoc córce, podniósł ją jak piórko i bezceremonialnie wyrzucił na brzeg. Zaraz potem rozpędzona woda uderzyła w mężczyznę z całą siłą i porwała go niby wiotką gałązkę.

-         Nie! - krzyknęła Anaíd, zrywając się z pokrytej sos­nowymi igłami i żywicą ziemi, wpatrzona w migającą wśród wściekłych fal postać ojca.

Widziała, jak Gunnar próbuje się chwytać przepływają­cych obok gałęzi, żadna z nich nie była jednak dość mocna, by utrzymać taki ciężar.

Selene leżała nieprzytomna, a Gunnar coraz rzadziej wypływał na powierzchnię. Anaíd zrozumiała, że jeśli mu nie pomoże, ojciec za chwilę utonie. Miała naprawdę mało czasu, by zebrać się w sobie.

Skupiła całą uwagę na wodzie. Nigdy wcześniej nie próbowała się z nią mierzyć i przewidywała trudności, ale jeśli wodne Omar potrafiły uśmierzać oceany, ona, wtajemniczona przez Klan Delfinicy, mogła chyba powstrzymać powódź. Uniosła ręce dłońmi do góry i zaintonowała w starym języku:

- Osneted semenditlor!

Wydobywające się z jej ust słowa emanowały mocą, która ogarnęła jej umysł i ciało, by po chwili objąć też przetaczającą się w dole rzekę. Anaíd siłowała się z nią przez długą chwilę, odnosząc wrażenie, że trwa to już całą wieczność. Prąd był potężny i sita przywoływanej w poje­dynkę magii nie wystarczała, by go ujarzmić. Anaíd zaczynała słabnąć, czuła sztywnienie palców i bolesne skurcze we wzniesionych ramionach. Nie poddawała się jednak - chodziło przecież o życie Gunnara. Stała wyprostowana, nieustępliwie mierząc się z chaosem, aż wreszcie napięcie powoli zelżało, rzeka zwolniła i opadła, by w końcu przemienić się w nieszkodliwy potok.

Anaíd, całkowicie wyczerpana, opuściła ręce i przymknęła powieki, ale zaraz potem, odetchnąwszy głęboko, rzuciła się tam, gdzie, jak sądziła, należało szukać Gunnara.

I rzeczywiście, znalazła go kilkaset metrów dalej: był siny i nie oddychał. Nie tracąc głowy, uklękła, przyłożyła dłonie do jego piersi i nacisnęła, by resztką sil spróbować wypompować z niego wodę, blokującą mu płuca i tchawicę. Raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy - pracowała wytrwale w końcu z ust nieprzytomnego wypłynął cienki strumyczek. Potem Gunnar zakrztusił się i zacharczał. Ale nie odzyskiwał świadomości. Anaíd pochyliła się nad nim, zatkała mu nos i zrobiła sztuczne oddychanie, nie zapomi­nając o masażu serca. Kiedy poczuła, że życie zaczyna powoli wracać w to ogromne ciało, wzruszyła się jeszcze bardziej niż wtedy, gdy zobaczyła ojca po raz pierwszy, stojącego w progu przyczepy kempingowej. Było tak, jakby asystowała przy jego powtórnych narodzinach.

Gunnar zamrugał i otworzył oczy, jednym spojrzeniem oceniając sytuację. Był szybki, bardzo szybki. Pierwszy zrozumiał, co się święci, i uznał, że lepiej Selene znokau­tować niż wdawać się z nią w kłótnie i pozwolić, by się utopiła.

-         Co z twoją mamą? - wyszeptał, wpatrując się w Anaíd.

-         Nic jej nie jest, leży tam, gdzie ją zostawiłeś. Gunnar dźwignął się na nogi i sam, bez pomocy córki, zrobił kilka chwiejnych kroków. Potem przykucnął, zwy­miotował wodę, której się opił, i już minutę później sprawiał wrażenie, jakby przed chwilą wcale nie otarł się o śmierć, lecz jedynie zanurkował dla przyjemności.

-         To ty zatrzymałaś wodę? - spytał, ujmując Anaíd za rękę.

-         Inaczej byś się utopił.

-         Musisz być bardzo zmęczona. To straszny wysiłek. W tym momencie Anaíd uświadomiła sobie, że faktycznie ledwie stoi.

-         Najważniejsze, że już po wszystkim - westchnęła. Gunnar wziął ją na ręce i dopiero wtedy sprostował:

-         Przykro mi, ale to dopiero początek.

Błyskawica oświetliła okoliczne pola jak raca poprzedzająca wybuch petardy. Potem niebo rozprysło się na tysiące kawałków. Potężne wyładowania następowały jedno po drugim, pioruny uderzały wszędzie wokół, błyski oślepiały, huk omal nie rozrywał bębenków. Jednak Gunnar, chcąc ratować Selene, uparcie dążył ku sosnowemu zagajnikowi, który z bezpiecznej kryjówki zmienił się nagle w śmiertelną pułapkę. Rażone piorunami drzewa padały teraz jedno po drugim.

Anaíd pomyślała półprzytomnie, że to chyba koniec świata. Nie było gdzie się schronić. Ogień i elektryczność siały prawdziwe spustoszenie. Baalat znajdowała się tuż-tuż, a ona, Anaíd, nie miała siły ruszyć palcem.

Dotarli wreszcie do miejsca, gdzie Gunnar zostawił Selene, ale znaleźli tam jedynie opaskę, którą zwykła przytrzymywać włosy.

Gunnar postawił Anaíd na ziemi, krzycząc rozpaczliwie:

-         Selene!

A w następnej chwili już pędził jej szukać.

Przerażona Anaíd chciała zawołać, żeby nie zostawiał jej samej, lecz nie potrafiła wydobyć z gardła żadnego dźwięku. Wkrótce głos i postać ojca rozpłynęły się w oddali. Z tego właśnie momentu skorzystała Baalat.

Anaíd poczuła - tym razem bardzo wyraźnie - jak wilgotna, lepka macka sunie po jej twarzy, usiłując wpełznąć do ucha. Wstręt okazał się silniejszy niż strach i Anaíd jednym ruchem strąciła niewidzialne obrzydlistwo. Na skórze rąk pozostała jej jednak kleista, podobna do miodu substancja, od której zesztywniały i straciły czucie obie dłonie. Palce, nagle jakby obumarłe, stwardniały - na jednym z nich tkwił bezużyteczny w takiej sytuacji pierścionek ze szmaragdem.

Nie mogła wezwać Jusufa ibn Taszfina. Była całkiem sama, zdana na własne siły.

Stwierdziła ze zgrozą, że odrażająca, zimna macka wpycha jej się teraz do jednej z dziurek w nosie. Anaíd zacisnęła zęby, opanowując mdłości i nagłą chęć, by zacząć się wyrywać. Pomna, że chaotyczna szamotanina w niczym jej nie pomoże, zebrała siły: należało użyć magii, zablokować umysł przed obcym wpływem.

Udało jej się to kosztem ogromnego wysiłku woli.

I podczas gdy ziemia dygotała pod uderzeniami gromów, krzaki płonęły, potrzaskane drzewa przewracały się z suchym trzaskiem, a Gunnar desperacko poszukiwał Selene, Anaíd, leżąc na warstwie sosnowych igieł, z gaikami ocznymi uciekającymi pod powieki, toczyła milczącą walkę z Baalat.

Jednakże magia nekromantki powoli pokonywała stawiany przez dziewczynkę opór. Umysł Anaíd pozostawał zablokowany, lecz jej ciało słabło od kolejnych miotających nim spazmów, które stopniowo zaczynały przypominać agonalne drgawki. Zęby zaciskały się aż do bólu, każda komórka, każdy mięsień i każdy nerw napinały się do ostatecznych granic. Nie mogła już dłużej. Wreszcie była tylko człowiekiem, jej serce mogło stanąć w każdej chwili. A to oznaczało śmierć.

Śmierć?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin