Cornick Nicola - Przeklęty dwór.pdf

(956 KB) Pobierz
NICOLA CORNICK
PRZEKLĘTY DWÓR
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pan Julius Churchward, jeden ze słynących z dyskrecji
londyńskich prawników z Churchward and Churchward, bez trudu
przybierał odpowiedni wyraz twarzy w zależności od natury
przekazywanych wiadomości.
Kiedy zatem przychodziło mącić radość spadkobiercy informacją,
że spadek jest nieco skromniejszy, niż się spodziewano, na twarzy
jurysty malował się wyraz głębokiej powagi. Marsowe oblicze
ukazywał lekkomyślnemu potomstwu oraz niegodziwcom, nie
dotrzymującym słowa.
Trzeci, ostatni wariant, była to twarz całkowicie pozbawiona
wyrazu, doskonale obojętna, używana w sytuacjach niejasnych, jak na
przykład teraz, kiedy dzwonił do drzwi eleganckiego domu lady
Amelii Fenton, a treść listu, który spoczywał w jego teczce, była mu
kompletnie nieznana.
Przedsięwzięcie długiej podróży w zimie, tuż przed Bożym
Narodzeniem, świadczyło dobitnie, iż sprawa jest nader pilna. Pan
Churchward jechał przez cały dzień, na noc zatrzymał się w Newbury,
w „Star and Garter". O świcie ruszył w dalszą drogę i kiedy poranne
słońce zdążyło nieco ogrzać kremowe domy ze słynnego wapnia z
Bath, powóz wtaczał się już na Brock Street.
Mimo słońca było bardzo zimno i pan Churchward, otulając się
szczelniej podróżnym płaszczem, marzył po cichu, że panna Sheridan,
dama do towarzystwa lady Amelii, jest już po śniadaniu i będzie
mogła go zaraz przyjąć.
Ładniutka pokojówka wprowadziła pana Churchwarda do
bawialni. Pamiętał ten pokój, to tu, trzy lata temu przekazywał pannie
Sheridan niezbyt radosną wiadomość, że jej brat, Francis, odszedł z
tego świata, nie zostawiwszy żadnego majątku. A chyba jakieś dwa
lata wcześniej, w tym samym pokoju panna Sheridan dowiedziała się,
że po zmarłym ojcu, lordzie Sheridanie, otrzymywać będzie jedynie
niewielką rentę.
Obie wiadomości zniosła bardzo mężnie, zapewniając prawnika,
że jej potrzeby materialne nie są wielkie, czym wzbudziła wielki jego
podziw. Tym bardziej więc pan Churchward odczuwał
niesprawiedliwość obecnej sytuacji panny Sheridan, która z racji
urodzenia i wychowania nie powinna być tylko skromną damą do
towarzystwa.
Przez kilka lat prawnik żywił cichą nadzieję, że młoda kobieta
poprawi swą sytuację w sposób najprostszy, czyli wyjdzie dobrze za
mąż. Była przecież śliczna i obdarzona licznymi zaletami. Niestety,
lata mijały, a w życiu panny Sheridan nie następowały żadne
zasadnicze zmiany. Pan Churchward smutno pokiwał głową.
Wszystkich swoich klientów traktował jednakowo, wystrzegając się
jakichkolwiek sentymentów, jednak dobro tej dzielnej osóbki jakoś
dziwnie leżało mu na sercu.
Drzwi otwarły się na oścież. Panna Sara Sheridan szła ku niemu z
ręką wyciągniętą na powitanie, jakby był długo wyczekiwanym,
najmilszym gościem.
- Witam, witam drogiego pana! Jak pan się miewa? Cóż za miła
niespodzianka!
Pan Churchward nie miał pojęcia, czy niespodzianka rzeczywiście
będzie miła. Spoczywający w teczce list ciążył mu przez całą drogę
niczym wielki kamień. Chociaż teraz, w pełnym świetle dnia i w
obecności tak czarującej osoby, wszelkie wcześniejsze obawy wydały
mu się nieuzasadnione.
Uroda panny Sheridan zdolna była oprzeć się najbardziej
wnikliwym promieniom słońca. Jasna cera z leciutkimi rumieńcami na
policzkach była nieskazitelna, tak samo jak wiotka figura, spowita w
muślin koloru żonkilów.
- Dziękuję, panno Sheridan, u mnie wszystko w najlepszym
porządku. A pani? Jak pani się miewa? - odpowiadał uprzejmie, kiedy
sadowili się na krzesłach przed kominkiem.
Był zdumiony, że on, stary wyga, jest po prostu zdenerwowany.
Zbyt zdenerwowany, aby teraz wygłosić kilka gładkich zdań na temat
pogody czy trudów podróży. Bez żadnych więc wstępów otworzył
teczkę i wyjął z niej dużą, białą kopertę.
- Proszę wybaczyć, panno Sheridan, że zjawiam się tak nagle,
zostałem jednak zobligowany do przekazania pani tego oto listu.
Prośba nieco osobliwa, zanim jednak wyjaśnię rzecz do końca,
pragnąłbym, aby pani zechciała ten list przeczytać.
Sara odruchowo spojrzała na adres na kopercie i w jej olbrzymich,
orzechowych oczach pojawił się wyraz bezbrzeżnego zdumienia.
- Przecież to list od...
- Tak, od pani brata.
Pan Churchward rozpaczliwie usiłował zastosować wariant trzeci,
czyli twarz bez wyrazu, świadom jednocześnie, że efekt jest mizerny i
jego twarz doskonale oddaje prawdziwy stan ducha - stan bezsilności.
- Panno Sheridan! Bardzo proszę, niech pani łaskawie przeczyta
ten list.
Panna Sheridan niespiesznym ruchem odebrała kopertę i pochyliła
nad nią kształtną główkę w koronkowym czepeczku, spod którego
wymykały się pasma włosów o barwie ciemnego złota, miejscami
przybierające odcień bursztynu.
- Czy pan zna treść tego listu?
- Nie, nie znam - wyznał pan Churchward, tonem lekko
obrażonym, jakby dając do zrozumienia, że pozostawienie go w
niewiedzy było niewybaczalnym wykroczeniem ze strony Franka
Sheridana.
Sara wstała z krzesła i podeszła do biureczka. Pan Churchward
słyszał, jak nożyk do rozcinania kopert przesuwa się po papierze.
W bawialni zapadła cisza, tylko gdzieś z głębi domu, zapewne z
kuchni, dochodziło cichutkie pobrzękiwanie porcelany i odgłosy
jakiejś rozmowy. Ktoś o coś pytał, ktoś odpowiadał. Pan Churchward
dyskretnie rozejrzał się dookoła. W szafie za szkłem zobaczył równe
szeregi książek. Księgozbiór lorda Sheridana.
Sir Ralph Covell, wprowadzając się do domu odziedziczonego po
dalekim kuzynie, kazał usunąć wszystkie książki. Natomiast panna
Sheridan ustawiła je na poczesnym miejscu...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin