Krall Hanna - To ty jesteś Daniel.pdf

(577 KB) Pobierz
237025026 UNPDF
Hanna Krall
To ty jesteś Daniel
Wydawnictwo a5 Kraków 2001
Lipiec 2000. Nad Narwią
.Nietrzeźwi mężczyźni wysiadują na rynku w cie­
niu cisów. Między ławkami rosną krzewy ozdobne
powściągliwej urody. Krzewy i cisy posadzili tutejsi
bezrobotni.
Wąskie uliczki opadają ku rzece. Osowiałe łopia­
ny nadrzecznych łąk i mchy zrudziałe od słońca do­
ceniane są tylko przez turystów.
Kobieta i jej wnuk robią zakupy na obiad. Sprze­
dawczyni kroi kotlety, powoli, akuratnie.
Rozbije pani? pyta. I nie będą pryskać? Jak ja roz­
bijam, to mięso pryska na wszystkie ściany. A jak
wątróbkę rozbijam, to na firankach pełno.
Ścierkę trzeba podłożyć, wtrąca ktoś (w sklepie
czeka kilka osób).
Inny dodaje, że ta ścierka powinna być grubo za­
winięta.
A tłuczek powinien być drewniany.
Nie, dlaczego, żelazny też może być.
E, nie, drewno to zawsze drewno.
Kobieta i jej wnuk wracają na rynek.
Nietrzeźwi mężczyźni uśmiechają się do nich jak
do starych znajomych.
Chłopiec, który przyjechał na wakacje z Kanady,
odwzajemnia uśmiech.
Kobieta mówi, że w kanadyjskich supermarke­
tach pewnie nie rozmawia się o mięsie na firankach.
Na ścianach, poprawia wnuk. Mięso jest na ścia­
nach, na firankach wątróbka. Nie, nie rozmawia się.
Po czym dodaje: w naszych marketach w ogóle się
nie rozmawia.
Ogląda się za pijaczkami na ławkach. Za ich męt­
nym, szczerbatym uśmiechem.
Mówi: jak skończę szkołę, przyjadę do Polski
i zamieszkam w waszym miasteczku.
Maj 2000. Zakopane
Pytam Aktora (przez telefon) kiedy urodziła się
Christiane, jego matka.
Mówi, że w marcu, w czterdziestym trzecim.
Proszę, by odjął dziewięć miesięcy.
Aktor liczy w myślach. Milczymy.
Wychodzi lipiec.
I jeszcze wychodzi nam, że obie miały wtedy po
dwadzieścia dziewięć lat.
Obie: ta, która poszła do gazu ze swoim mężczy­
zną i ta, która poczęła Christiane na polu rzepaku.
Wtedy: w lipcu, w czterdziestym drugim.
0 Boże, mówi Aktor.
Milczymy.
I co z tego? reflektuje się. To przecież nic nie zna-
czy.
W lipcu, w czterdziestym drugim, we wsi pojawił
się żołnierz.
Była to piękna wieś, na wzgórzach, nad stawem,
którego brzegi porastały trzciny, tatarak i zielony
mech, a żołnierz był znikąd.
Żołnierze zawsze są znikąd, kiedy zjawiają się
w pojedynkę.
Opowiadano, że pracował przy samochodach.
Nie ma w tym nic dziwnego. Żołnierze Wehr­
machtu - bo była to niemiecka wieś i żołnierz był
niemiecki - pracowali przy samochodach, albo na
budowie, albo w kuchniach polowych. W najgor­
szym razie kopali rowy strzeleckie, rzadko się jed­
nak słyszy, by do kogoś strzelali. Nein, nein, sie ha-
ben nie geschossen.
Lipiec był upalny tamtego roku.
Jeszcze w czerwcu niebo nie wiedziało dokładnie:
zalśnić urodą czy pogrążyć świat w szpetocie
i smutku.
W lipcu czterdziestego drugiego niebo postano­
wiło: uroda świata pozostanie nietknięta.
W słoneczny lipcowy dzień żołnierz i Martha ko­
chali się na rzepakowym polu. Martha miała gruby
warkocz, duże piersi i wąską talię.
Leżeli na ciepłej ziemi, osłonięci wysokimi, bru­
natnymi łodygami.
Nad nimi pękały i otwierały się dojrzałe strąki.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin