37- Niewidoczni Akademicy.txt

(886 KB) Pobierz
----------------------- Page 1-----------------------


----------------------- Page 2-----------------------

                                                                * * * 



     W Królewskim Muzeum Sztuki1              w Ankh-Morpork nastała północ. 



     Mniej więcej raz na minutę nowemu pracownikowi, Rudolfowi Scatteringowi, przychodziło do głowy, że  

może lepiej było powiedzieć kustoszowi o swojej nyctofobii – lęku przed dziwnymi odgłosami. A właściwie,  

jak się teraz przekonał, lęku przed absolutnie wszystkim, co mógłby zobaczyć  (albo też, jeśli się lepiej za- 

stanowić, czego mógłby nie zobaczyć), usłyszeć, wywąchać i poczuć pełznące po plecach podczas tych nie- 

skończonych godzin nocnej zmiany. Nie pomagało powtarzanie sobie, że wszystko tutaj jest martwe. Wcale  

nie pomagało. Oznaczało to bowiem, że on sam się wyróżnia. 

     I nagle usłyszał szloch. Krzyk byłby lepszy. Kiedy człowiek słyszy krzyk, przynajmniej nie ma wątpli- 

wości. Szloch to coś, na co człowiek czeka, by usłyszeć znowu, bo nie jest przekonany, czy dobrze usłyszał. 

     Scattering drżącą dłonią uniósł latarnię. Nikogo nie powinno tu być. Muzeum było bezpiecznie zamknięte  

i nikt nie mógłby wejść. Ani też – co właśnie przyszło mu do głowy – wyjść. 

     Pożałował, że o tym pomyślał. 

     Znajdował  się  w  piwnicach,  które  nie  były  najbardziej  przerażającymi  miejscami  na  trasie  obchodu.  

Zawierały głównie stare regały i szuflady pełne rzeczy prawie – ale stanowczo nie całkiem – wyrzuconych. 

Muzea nie lubią wyrzucać rzeczy, ponieważ później mogą się one okazać bardzo ważne. 

     Znowu szloch... i jakby drapanie... ceramiki? 

     A zatem szczur? Gdzieś z tyłu na półkach? Ale przecież szczury nie szlochają, prawda? 

     – Słuchaj, naprawdę nie chciałbym tam po ciebie wchodzić – oświadczył Scattering szczerze i precyzyj- 

nie. 

     Półki eksplodowały. Miał wrażenie, że dzieje się to w zwolnionym tempie: odłamki ceramiki i posążków  

rozprzestrzeniały się, sunąc ku niemu. Upadł na plecy, a rosnąca chmura przeleciała nad nim i trafiła w regały  

po drugiej stronie piwnicy. Zdemolowała je. 

     Scattering leżał na podłodze, niezdolny się ruszyć, w każdej chwili oczekując rozerwania na strzępy przez  

upiory wynurzające się z jego wyobraźni... 

     Ludzie z dziennej zmiany znaleźli go rankiem głęboko śpiącego i obsypanego pyłem. Wysłuchali jego  

bełkotliwych wyjaśnień, traktowali łagodnie  i zgodzili się, że inny typ kariery byłby chyba bardziej odpo- 

wiedni dla jego temperamentu. Przez jakiś czas zastanawiali się, co właściwie chciał zrobić w tej piwnicy  – 

nocni strażnicy nawet w najlepszych chwilach są ludźmi raczej dziwnymi – ale szybko o tym zapomnieli... z 

powodu znaleziska. 

     Pan Scattering dostał potem pracę w sklepie zoologicznym przy Błonnych Schodach, ale zrezygnował po  

trzech dniach, bo kotki patrzyły na niego w taki sposób, że miał koszmary. Świat bywa bardzo okrutny wobec  

niektórych  osób.  Ale  Rudolf  Scattering  nigdy  nikomu  nie  powiedział  o  tej  cudownie  migotliwej  damie 

trzymającej nad głową kulę. Damie, która uśmiechnęła się do niego, nim zniknęła. Nie chciał, żeby ludzie  

uważali go za dziwaka. 



                                                                * * * 



     1 W mieście Ankh-Morpork formalnie panuje tyrania, która nie zawsze jest tym samym co monarchia. Nawet samo stanowisko  



tyrana zostało przedefiniowane – przez piastującego je obecnie lorda Vetinariego  – jako jedyna forma demokracji, która działa.  

Każdy ma prawo głosu, chyba że zostanie go pozbawiony z powodu wieku albo niebycia lordem Vetinarim. 

     A jednak system działał. Co irytowało pewną liczbę osób uważających, że jednak nie powinien, i które wolałyby zamiast tego  

monarchę.  Pozwoliłoby  to  człowieka,  który  osiągnął  swoją  pozycję  dzięki  sprytowi,  głębokiemu  zrozumieniu  zasad  działania  

ludzkiej psyche, oszałamiającej dyplomacji oraz pewnej sprawności w posługiwaniu się sztyletem, a także – co do czego wszyscy 

się zgadzali – umysłowi niczym perfekcyjnie zbalansowana piła tarczowa, zastąpić człowiekiem, który zajął to stanowisko dzięki  

temu, że się urodził. 

      [Trzecia możliwość, by miastem rządzili wybierani szacowni członkowie społeczności, którzy obiecają, że nie będą się wy- 

wyższać ani przy każdej okazji zdradzać publicznego zaufania, natychmiast stała się tematem żartów w całym mieście.] 

     Mimo to korony wisiały – jak to mają w zwyczaju  – nad Pocztą Główną, nad Bankiem Królewskim i Mennicą, a także, nie  

najmniej ważna, nad samą rozległą, kłótliwą, hałaśliwą jaźnią samego miasta. Jest wiele odmian ciemności i można w nich znaleźć  

wiele rzeczy uwięzionych, wygnanych, zagubionych czy ukrytych. Czasami uciekają. Czasami zwyczajnie wypadają. A czasami po  

prostu mają dość. 


----------------------- Page 3-----------------------

     Chyba nadeszła już pora, by pomówić o łóżkach. 

     Lektrologia – nauka o łóżku i jego najbliższym otoczeniu – może być niezwykle użyteczna i wiele po- 

wiedzieć o właścicielach. Choćby tylko tyle, że są bardzo rozsądnymi i przemyślnymi twórcami sztuki in- 

stalacji. 

     Łoże nadrektora Ridcully’ego na Niewidocznym Uniwersytecie to co najmniej półtora łoża, jako że ma  

osiem  kolumn.  Obejmuje  niewielką  bibliotekę  i  barek,  mieści  też  w  sobie  ukrytą,  zamykaną  wygódkę  w  

całości z mahoniu i mosiądzu. Pozwala to uniknąć długich wycieczek w chłodne noce, zawsze łączących się z  

ryzykiem  potknięcia  o  kapcie,  puste  butelki,  buty  i  wszelkie  inne  bariery,  jakie  spotyka  na  swej  drodze  

człowiek, który modli się, by następną rzeczą, o jaką uderzy się w palec, była porcelana, a przynajmniej łatwo  

dawała się zmyć. 

     Łóżko Trevora Likely’ego znajduje się w dowolnym miejscu: na podłodze u kolegi, na stryszku jakiejś  

niezamkniętej stajni (co stanowiło zwykle bardziej aromatyczne rozwiązanie) czy w pokoju pustego domu 

(choć ostatnio trudniej takie znaleźć). Czasami Trev śpi też w pracy (choć z tym stara się uważać, bo stary  

Smeems chyba nigdy nie sypia i mógłby go przyłapać). Trev potrafi spać wszędzie – i to robi. 

                                                 2 

     Glenda śpi w starym żelaznym łóżku  , którego materac i sprężyny przez lata delikatnie i łagodnie ufor- 

mowały się wokół niej, pozostawiając rozległe zagłębienie. Dolną powierzchnię  tego legowiska powstrzy- 

muje od zetknięcia z podłogą ściółka bardzo tanich i żółknących powieści romantycznych z tego rodzaju, w 

którym słowo „gorset” pada w sposób naturalny. Umarłaby chyba, gdyby ktoś to odkrył – a może raczej ten  

ktoś by umarł, gdyby ona odkryła, że odkrył. Na poduszce zwykle leży bardzo stary pluszowy miś Pan Ki- 

waczek. 

     Tradycyjnie, w leksykonie patosu, taki miś powinien mieć jedno oko, jednak wskutek dziecinnej pomyłki  

przy szyciu miał troje i był bardziej oświecony niż przeciętne misie. 

     Łóżko Juliet Stollop zostało zareklamowane  jej  matce  jako odpowiednie dla księżniczki  i przypomina  

mniej więcej łoże nadrektora, choć ogólnie raczej mniej, gdyż składa się z muślinowej zasłony wokół bardzo  

wąskiego  i  bardzo taniego  łóżka.  Jej  matka  nie  żyje.  Można  to  wywnioskować  z  faktu,  że  kiedy  posłanie  

załamało się pod ciężarem rosnącej dziewczynki, ktoś podparł  je skrzynkami. Matka dopilnowałaby przy- 

najmniej tego, by – jak wszystko w pokoju – były pomalowane na różowo, z małymi koronami. 

     Pan Nutt skończył siedem lat, nim odkrył, że spanie – dla niektórych ludzi – wymaga specjalnego mebla. 



                                                              * * * 



     Jest teraz druga w nocy. Duszna cisza panuje na starożytnych korytarzach i krużgankach Niewidocznego  

Uniwersytetu.  Cisza  zalega  w  bibliotece,  cisza  zalega  w  salach.  Tyle  jest tej  ciszy,  że  można  ją  usłyszeć.  

Gdziekolwiek dociera, zatyka uszy niczym niewidoczna wata. 

     Brzdęk! Delikatny dźwięk przefrunął między murami – moment płynnego złota w styksowej ciszy. 

     I   znowu  cisza   zapanowała  nad  schodami.  Zakłóciło  ją  szuranie  oficjalnych  ciepłych  kapci  Smeemsa,  

Świecowego  Waleta,  wykonującego  swój  obchód  przez  długą  noc,  od  jednego  świecznika  do  drugiego,  i  

ładującego je z oficjalnego kosza. Dzisiaj dysponował pomocą (choć sądząc z okazjonalnych pomruków, nie  

była to pomoc dostateczna) ściekacza. 

     Nazywano go  Świecowym Waletem, ponieważ tak właśnie określono jego stanowisko w księgach uni- 

wersytetu, kiedy zostało utworzone prawie dwa tysiące lat temu. Utrzymywanie w sprawności świeczników,  

lichtarzy  oraz – nie  najmniej  ważne  –  kandelabrów  było  pracą  niemającą  końca.  Prawdę  mówiąc,  była  to  

najważniejsza  ze  wszystkich  prac,  przynajmniej  w  rozumieniu  Świecowego  Waleta.  Owszem,  naciskany,  

Smeems  pewnie  by  przyznał,  że  wokół  kręcą  się  ludzie  w  szpiczastych  kapeluszach,   ale  ci  przychodzili  i 

odchodzili, i głównie przeszkadzali. Niewidoczny Uniwersytet nie cieszył się bogactwem okien i bez Świe- 

cowego Waleta w ciągu jednego dnia zaległyby tu ciemności. To, że magowie zwyczajnie wyszliby na ulicę i  

z rojących się tłumów zatrudnili innego człowieka, który potrafi wspinać się na drabinę z kieszeniami pełnymi  

świec, nawet nie przyszło mu do głowy. Był niezastąpiony, dokładnie tak jak każdy Świecowy Walet przed  

nim. 



     2 Trzeba raczej powiedzieć, że oficjalnie sypia w starym żelaznym łóżku; w  rzeczywistości  większa część snu realizuje w  



wielkim i prastarym fotelu w nocnej kuchni, gdzie niemal opanowała sztukę radzenia sobie w ogóle bez porządn...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin