PIEŃ PRZED BITWĽ JOHN RINGO G PROLOG G Ile to będzie planet? Rozmowa toczyła się przed zajmujšcym całš cianę ekranem wizyjnym. Obraz nie zachęcał do przyjaznej pogawędki. Adiutant wiedział, że pytanie było retoryczne. Ghin stawał się z wiekiem miękki i tracił zdolnoci przywódcze. Ale nadal jeszcze był potężny. Siedemdziesišt dwie. Nie liczšc Barwhon i Diess. Nadal się jeszcze broniš. Odpowiedziš była cisza. Wykorzystamy Ziemian. Nareszcie! Tak, wielki Ghinie. Cisza. Ghin spojrzał na ekran. Cieszy cię to, prawda, Tirianinie? Uważam, że to mšdra decyzja, tak jak wszystkie twoje decyzje, wielki Ghinie. Ale powzięta zbyt póno. Bez stanowczoci, bez... Jak brzmiało to ziemskie słowo? Entuzjazm. Adiutant ostrożnie dobierał słowa odpowiedzi. Gdyby decyzję podjęto wczeniej, możliwe, że zyskalibymy więcej. A na pewno mniej bymy stracili. Odpowied nadeszła dopiero po chwili. Na poczštku z pewnociš zyskamy więcej. Lecz jakie będš straty na dłuższš metę, Tirianinie? Działania najwyraniej odniosły skutek. Ziemianie dadzš się łatwo kontrolować. Grupa Rintara też tak mylała. Tamci Ziemianie byli jeszcze nie ukształtowani. Brakowało im ogłady, byli dzicy. Nowymi rasami można o wiele łatwiej manipulować. Ziemianie nie stanowiš zagrożenia, a nieliczni, którzy przetrwajš inwazję, będš wdzięczni za każdy ochłap, który im rzucimy. Ghin przez dłuższš chwilę patrzył na ekran w milczeniu. Może i masz rację, Tirianinie. Ale ja w to wštpię. Wiesz, dlaczego pozwalam, by kontynuowano ziemski projekt? Skoro sšdzisz, że przesłanki sš błędne, rzeczywicie mnie to dziwi. Cisza. A więc dlaczego? Zgadnij. Cisza, oddech i znowu dłuższe milczenie. Bo stracimy o wiele więcej planet bez ich pomocy? Częciowo dlatego. Tirianinie, bez pomocy Ziemian stracimy wszystkie planety. Wielki Ghinie, nasze ekspertyzy wykazujš, że Posleeni przegrajš, jeli odpowiednio spowolnimy tempo przyrostu ich populacji. Zestarzejš się. Jednak do tego czasu stracilibymy jeszcze dwiecie planet. To nie do przyjęcia. Te ekspertyzy sš błędne, tak samo jak i te, które dotyczš Ziemian. Pod koniec tej ery to Ziemianie będš władcami, a Darhelowie stanš się rasš wygnańców, żyjšcych na obrzeżach cywilizacji i zbierajšcych odpadki. A powodem tego będzie twój ziemski projekt. Tirianin usilnie starał się zapanować nad wyrazem twarzy. Ja... kwestionuję tę ekspertyzę, wielki Ghinie. To nie jest ekspertyza, młody głupcze, to sš fakty. Na ekranie wizyjnym płonęła kolejna planeta. G 1 G Norcross, Georgia, Sol III 14:47 czasu wschodniego USA, 16 marca 2001 Michael ONeal był młodszym konsultantem do spraw sieci w atlanckiej firmie zajmujšcej się projektowaniem stron internetowych. W praktyce oznaczało to, że spędzał od omiu do dwunastu godzin dziennie na pracy z kodem HTML, Java i Perl. Czasem w dziale obsługi klienta potrzebowano kogo, kto naprawdę orientował się w działaniu systemu, bo wród klientów znalazł się akurat jaki inżynier albo zapaleniec komputerowy. W takim przypadku zapraszano Mikea na spotkanie, na którym siedział cicho, dopóki klient nie zadał jakiego trudniejszego pytania. Wtedy Mike zabierał głos i częstował słuchaczy prawdziwym techno-bełkotem. Miało to przekonać zleceniodawcę, że w firmie pracuje przynajmniej jedna osoba, która interesuje się nim bardziej niż na przykład własnš czuprynš albo wynikiem gry w golfa. Na koniec konsultant do spraw sprzedaży zabierał klienta na lunch, a Mike wracał do swojego biura. O ile Mike rzeczywicie miał zadbane włosy, to jednak nie grywał w golfa ani w tenisa, ponadto był brzydki jak troll i niski jak krasnolud. Pomimo to wytrwale pišł się po szczeblach kariery zawodowej. Ostatnio zamiast awansu dostał nieoczekiwanš podwyżkę, co piekielnie go zaskoczyło. Kršżyły też plotki o możliwoci dalszej poprawy jego sytuacji. Biuro, do którego się wprowadził, nie było duże. Ledwo starczało miejsca, żeby okręcić się w obrotowym fotelu. Pomieszczenie znajdowało się tuż obok stołówki, więc kilka razy dziennie wypełniał je zapach prażonej kukurydzy. Ale jednak było to biuro, a to oznaczało niemal wszystko. Kto dyskretnie przygotowywał go do czego, a on tylko miał nadzieję, że nie na gilotynę. Było to mało prawdopodobne był typem człowieka, którego potrzebowała każda firma. Był wciekły. Zbyt dużo dodatków na stronie internetowej najnowszego klienta okropnie spowalniało wczytywanie witryny. Niestety klient nalegał na pozostawienie tych niewielkich fragmentów kodu, które tak bardzo obcišżały stronę, a Mike miał się teraz zastanowić, jak rozwišzać ten problem. Usiadł i oparł stopy na blacie przeładowanego biurka. Bawišc się przyrzšdem do gimnastyki dłoni, popatrzył na plakat Tick na suficie i pomylał o zbliżajšcym się urlopie. Jeszcze tylko dwa tygodnie i będzie surfował po błękitnym oceanie, pił zimne piwo i podziwiał rafy koralowe. Powinienem był wstšpić do Komanda Foki, pomylał. Na jego twarzy malował się wysiłek wywołany ćwiczeniami. Mógłbym zostać instruktorem surfingu. Sharon dobrze wyglšda w bikini. Wypił łyk starej, wystudzonej kawy i włanie zaczšł smętnie rozmylać nad przekształceniem skryptu Java, kiedy zadzwonił telefon. Michael ONeal, dział projektów publikacyjnych, czym mogę służyć? Odebrał telefon i wypowiedział standardowš formułkę powitalnš, zanim jeszcze otrzšsnšł się z zamylenia. Kiedy jednak rozpoznał głos w słuchawce, prawie zakrztusił się kawš. Czeć Mike, mówi Jack. Z hukiem zdjšł nogi z biurka i stršcił przy tym ksišżkę XML dla laików. Dzień dobry, sir, jak się pan miewa? Nie rozmawiał ze swoim byłym szefem od prawie dwóch lat. Dosyć dobrze. Mike, będziesz mi potrzebny w McPherson w poniedziałek rano. Co?! Sir, minęło osiem lat. Nie pracuję już dla wojska. Odruch Pawłowa sprawił, że zaczšł układać w myli listę rzeczy, które musiałby zabrać ze sobš. Już rozmawiałem z prezesem twojej firmy. To nie jest na razie oficjalne wezwanie... Podoba mi się ta ukryta groba, szefie, pomylał Mike. ... ale zaznaczyłem, że i tak możesz wrócić na mocy Ustawy o Żołnierzach i Marynarzach. Tak, to cały Jack. Stokrotne dzięki, szefuńciu. Wyglšda na to, że nie będzie z tym problemu. Prezes wydawał się tylko trochę zmartwiony, że straci cię włanie teraz. Najwyraniej dostał jakie nowe zlecenie i bardzo mu zależało, żeby się tym zajšł. Tak! Mike rozemiał się w duchu. Mamy uaktualnić strony First Onion. Było to bardzo atrakcyjne zlecenie, za którym firma goniła prawie od roku. Kontrakt gwarantował co najmniej dobre dwa lata dochodowej pracy. Ale przekonałem go, że tak będzie najlepiej cišgnšł generał. Mike słyszał w tle rozmowy, kilka innych przyciszonych głosów. Miał wrażenie, jakby generał dzwonił z telefonicznej agencji towarzyskiej albo jakby kilka oddziałów wojska odbywało w tym samym czasie podobne rozmowy. O co w tym wszystkim chodzi, sir? Odpowiedziš było milczenie. Męski głos w tle zaczšł krzyczeć. Kto najwyraniej nie był zadowolony z tego, co usłyszał od swojego rozmówcy. Niech zgadnę. Tajna operacja? Udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi na to pytanie oznaczałoby pogwałcenie operacyjnych zasad bezpieczeństwa. Mike zdrapał plamkę tuszu z lakierowanego blatu biurka i znowu chwycił przyrzšd do gimnastyki. Cinienie krwi... Odszedł z wojska głównie z powodu zasad bezpieczeństwa i nadużywania władzy przez przełożonych. Nie miał zamiaru znowu dać się w to wcišgnšć. Przyjed, Mike. Budynek wywiadu przy Dowództwie Sił Zbrojnych. Tak jest, panie generale. Urwał na chwilę, po czym dodał sucho: Sharon się wcieknie. * * * Mike mył włanie brokuły, kiedy usłyszał zajeżdżajšcy samochód. Wytarł ręce i otworzył drzwi do garażu, żeby dzieciaki mogły wejć do rodka. Pomachał im i znowu stanšł nad zlewem. Czteroletnia Cally pierwsza przeszła przez drzwi i otrzymała od taty mocny, mokry ucisk. Tatusiu! Jestem cała mokra! Wielki, mokry tatu przytula! Wrrr! Pomachał wilgotnymi rękami, a dziewczynka z wrzaskiem pobiegła do pokoju. W tym czasie przydreptała dwuletnia Michelle i wręczyła mu swój najnowszy rysunek z przedszkola. A cóż to za arcydzieło? Popatrzył na zielono-niebiesko-czerwone gryzmoły i bezradnie zerknšł na żonę, która włanie stanęła w drzwiach. Krowa! wyjaniła. No, Michelle, to bardzo ładna krowa! Muuu! Tak, muuu! Soku! Dobrze, ale czy moja duża dziewczynka umie powiedzieć proszę? zapytał Mike z umiechem i odwrócił się w stronę lodówki. Plosie wymówiła miękko. Dobrze sięgnšł w głšb lodówki i wycišgnšł kubek. Tylko nie rozlej. Bałagan! odpowiedziała, przyciskajšc kubek do piersi. Żadnego bałaganu. Zaniosła kubek do pokoju, żeby jak w każde popołudnie obejrzeć na wideo film. Puchatek! Kopciuszek! Ciuszek! Mike usłyszał, jak starsza córka włšcza magnetowid. Tymczasem jego żona przebrała się i wróciła do kuchni. Była wysokš, szczupłš kobietš o kruczoczarnych włosach i dużych, jędrnych piersiach. Nawet po urodzeniu dwójki dzieci poruszała się z gracjš tancerki, którš była, zanim się poznali. Zapisała się wtedy na siłownię, w której pracował, żeby poprawić sprawnoć swoich mięni. W całym klubie Mike najlepiej potrafił wytrenować mięnie, więc przydzielono jš włanie jemu. Dalej wypadki potoczyły się same i oto teraz po omiu latach wcišż byli razem. Czasami Mike zastanawiał się, co jš przy nim trzymało. Wiedział także, że trzeba by użyć łomu, żeby go z niš rozdzielić. Albo przynajmniej odwołać się do jego poczucia żołnierskiego obowišzku. Twój agent zadzwonił do mnie do pracy powiedziała. Twierdzi, że cię nie było. Ach tak? miał nadzieję, że tš odpowiedziš wykręci się od wyjanień. Od jakiego czasu burczało mu w brzuchu...
hagen1966