Peter Lovesey - Samotność detektywa Diamonda.doc

(1335 KB) Pobierz

Peter Lovesey

 

 

 

Samotność detektywa Diamonda

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

Ciszę w Harrodsie przerwał przenikliwy, ciągły sygnał alarmowy. Lionel Kenton, strażnik pełniący służbę w pokoju kontroli ochrony, wyprostował się w fotelu. Uniósł dłonie do szyi i mocniej zacisnął węzeł krawata. Przed nim na pulpicie sterowania migała jedna czerwona dioda. Jeżeli system działał prawidłowo, ktoś - albo coś - uruchomił czujnik na szóstym piętrze. Kenton nacisnął guzik włączający kamery obserwacyjne na tej kondygnacji. Na monitorach nic się nie poruszało.

Tej nocy Kenton był starszym funkcjonariuszem ochrony. Do tego stopnia starszym, że miał do wyłącznej dyspozycji własną półeczkę nad kaloryferem. Stały na niej oprawione w ramki fotografie żony, dwóch córek, papieża i Catherine Deneuve, słoń z hebanu oraz stojak na kasety z nagraniami oper. Każdemu ignorantowi, który podawał w wątpliwość sens słuchania opery w pokoju kontrolnym ochrony, wyjaśniał, że Puccini pomaga mu zachować czujność przez całą noc.

Nessun dorma. Niech nikt nie śpi. Słuchanie muzyki świadczyło o bardziej odpowiedzialnym traktowaniu obowiązków niż czytanie gazety lub książki. Przez cały czas wzrok czujnie obserwował pulpit, a słuch odbierał wszystkie dźwięki zakłócające muzykę.

Wyciszył Pavarottiego i dotknął przycisku łączącego go bezpośrednio z komisariatem Knightsbridge. Musieli już tam odebrać elektroniczne powiadomienie o alarmie. Przedstawił się i powiedział:

- Sygnał alarmowy. Otrzymuję sygnał z szóstego piętra. Meble. Dział dziewiąty. Nie mam nic na ekranie.

- Powiadomienie otrzymane o dwudziestej drugiej czterdzieści siedem.

- Ktoś tu jedzie?

- Taka jest procedura.

Oczywiście. Chyba jest trochę zdenerwowany. Spróbował jeszcze raz obejrzeć szóste piętro. Nie było widać nic niezwykłego, ale niezbyt dowierzał obserwacji telewizyjnej. Każdy terrorysta potrafi ominąć pole widzenia kamery. A musiał zakładać, że to terrorysta.

W różnych częściach domu towarowego czuwało na stanowiskach dwudziestu dwóch funkcjonariuszy nocnej ochrony. Włączył ogólny alarm i polecił jeszcze raz sprawdzić, czy wszystkie windy są wyłączone. Drzwi antywłamaniowe między działami były zamknięte od chwili wyjścia sprzątaczy. W antyterrorystycznym biznesie niczego nic można przyjmować za pewnik, ale prawdę mówiąc, włamanie do Harrodsa było niemożliwe. Intruz, jeśli rzeczywiście tam był, musiał się ukryć podczas zamykania sklepu i pozostawać niewidoczny aż do tej pory. Jeżeli tak było, ktoś powinien wylecieć z roboty. Ktoś, kto miał za zadanie sprawdzić dział dziewiąty. W tej pracy nie ma się prawa popełnić najmniejszego błędu.

Do pomieszczenia wpadł George Bullen, tej nocy jego zastępca. W chwili gdy rozległ się alarm, był na obchodzie.

- Gdzie?

- Na szóstym

- Jasna cholera.

Dział mebli był miejscem wysokiego ryzyka. Szafy, komody, kredensy, meble wszelkiego rodzaju. Codzienne sprawdzanie, czy nie ukryto tu bomby, było męczącym zajęciem. Niewykluczone - ale też i niewybaczalne - że pełniący służbę ochroniarz znużył się otwieraniem szaf i zaglądaniem do szuflad i przeoczył kogoś kryjącego się za tymi przeklętymi sprzętami.

Na pulpicie rozbłysło kolejne światełko i na jednym z monitorów pojawiły się reflektory samochodu wjeżdżającego na dziedziniec dostawczy. Reakcja policji była bez zarzutu. Kenton polecił Bullenowi, by go zastąpił, i zszedł na dół do funkcjonariuszy.

Przyjechały już trzy radiowozy patrolowe i dwie furgonetki. Snajperzy i przewodnicy psów wychodzili z pojazdów. Nadjeżdżały kolejne samochody i błyskające migacze wypełniały dziedziniec niesamowitą niebieską poświatą. Kenton poczuł skurcz w żołądku. Jeżeli okaże się, że alarm wywołał jakiś psikus systemu, policja nie zagłosuje za uznaniem go za ochroniarza roku.

Z samochodu wyskoczył policjant w cywilu i podbiegł do niego.

- Pan...?

- Kenton.

- Szef ochrony?

Kiwnął głową.

- To pan przekazał wezwanie?

Przytaknął, czując jak żołądek wywraca mu się na drugą stronę.

- Szóste piętro?

- Dział mebli.

- Drogi dojścia?

- Dwie klatki schodowe.

- Tylko dwie?

- Dostęp z innych działów zamykają drzwi antywłamaniowe.

- Windy?

- Wyłączone.

- Czy jacyś pańscy chłopcy są na schodach?

- Tak. Zgodnie z procedurą. Pilnują schodów powyżej i poniżej siódmej kondygnacji.

- Niech pan prowadzi.

Ruszył biegiem przez parter do pierwszej klatki schodowej, a za nim trzydziestu, a może więcej funkcjonariuszy w mundurach, przewodników psów i policjantów w cywilu. Kilku miało broń długą. Grupa mniej więcej dwunastu mężczyzn odłączyła się i popędziła schodami do góry, Kenton poprowadził pozostałych do następnej klatki schodowej.

Bieg na szóste piętro był dla niego sprawdzianem sprawności fizycznej. Z ulgą przyjął polecenie zatrzymania się na podeście między piątym a szóstym piętrem, a jeszcze większą poczuł, widząc, że zgodnie z jego zapewnieniami czterech ochroniarzy znajduje się na swoich stanowiskach. Teraz, kiedy nawiązywano kontakt radiowy z grupą na drugiej klatce schodowej, mógł zacząć normalnie oddychać.

- Jaki jest rozkład pomieszczenia?

Policyjni snajperzy zawsze chcą wiedzieć, na jaką osłonę mogą liczyć. Jeden z ludzi Kentona, krzepki były funkcjonariusz Wydziału Kryminalnego nazwiskiem Diamond, szybko opisał ekspozycję mebli znajdującą się najbliżej schodów. Tej nocy to właśnie Peter Diamond odpowiadał za ten dział. Biedny sukinsynu, pomyślał Kenton. Wyglądasz gorzej, niż ja się czuję.

Zespół trzech strzelców wyborowych ruszył z podestu na szóste piętro. Pozostali zajęli stanowiska na schodach. Cała reszta zeszła piętro niżej.

Teraz nastąpiło najgorsze - trzeba było czekać na nieznane, któremu inni poszli stawić czoło. Ktoś zaproponował Kentonowi gumę do żucia, a on z wdzięcznością przyjął poczęstunek. Minęło jakieś sześć szarpiących nerwy minut, kiedy wreszcie radio dowódcy policjantów zatrzeszczało i czyjś głos zameldował:

- Jak dotąd nic.

Wysłano na pomoc dwa psy z przewodnikami. Znowu przedłużająca się cisza.

Funkcjonariusz ochrony Diamond stał z lewej strony Kentona. Palce zaciśniętych dłoni miał splecione jak do modlitwy, ale zaciskał je tak mocno, aż pobielały mu paznokcie. Kenton tracił właśnie resztki pewności siebie, kiedy ktoś oznajmił przez trzeszczące radio:

- Mamy waszego intruza.

- Obezwładniliście go? - zapytał dowodzący akcją.

- Chodźcie i zobaczcie.

- Na pewno jest tylko jeden?

- Tak jest.

Ton głosu uspokajał. Brzmiał dziwnie, jakby całe napięcie zniknęło. Policjanci i ochroniarze ruszyli biegiem po schodach.

Na szóstym piętrze paliły się wszystkie światła. Snajperzy zebrali się w części, gdzie znajdowała się ekspozycja foteli, kanap i sof. Ale nie zajmowali pozycji strzeleckich. Zachowywali się jak na przyjęciu. Dwóch siedziało na poręczach foteli. Nie było też widać żadnej aresztowanej osoby.

Kenton, czując, jak oblewa go zimny pot, podszedł do funkcjonariuszy.

- Powiedzieliście przecież, że kogoś znaleźliście?

Jeden z nich spojrzał w dół, na sofę. Był to wielki, pokryty czarnym sztruksem mebel, jaki na pewno kierownictwo agencji reklamowej postawiłoby w recepcji. W jednym końcu leżała sterta jaskrawych, kolorowych poduszek. Wyglądała spod nich buzia małej dziewczynki, czarne włosy z grzywką i oczy o azjatyckim wykroju. Poza tym nic nie było widać.

Kenton wpatrywał się w nią oszołomionym wzrokiem.

- No tak - oznajmił dowódca policjantów.

 

Rozdział 2

 

- Wylewasz mnie - powiedział bez cienia urazy w głosie Peter Diamond, ochroniarz, który w noc znalezienia dziewczynki odpowiadał za sekcję dziewiątą. - Rozumiem.

A sytuacja była dla niego bardzo niekorzystna. Nie był młody. Według danych personalnych czterdzieści osiem lat. Żonaty. Zamieszkały w West Ken. Bezdzietny. Były policjant. Dosłużył się stopnia nadkomisarza, ale po scysji z zastępcą naczelnika zrezygnował z pracy w policji Avon i Somerset. Było to zdaniem kogoś, kto znał kogoś, zwykłe nieporozumienie. Diamond okazał się zbyt dumny, by poprosić o ponowne przyjęcie do pracy. Po odejściu z policji kilkakrotnie podejmował różne dorywcze prace, w końcu przeprowadził się do Londynu i zatrudnił w ochronie Harrodsa.

- Nie ujmowałbym tego w taki sposób, Peter - odparł dyrektor do spraw ochrony. - Ale masz cholernego pecha. Poza tą jedną sprawą miałeś wzorowy przebieg służby. Mogłeś spodziewać się awansu.

- Przepisy są przepisami.

- Niestety, tak. Postaramy się zrobić wszystko co możliwe, jeśli chodzi o twoje referencje, ale, hm...

- ...pracę w ochronie mogę skreślić, prawda? - zapytał Diamond.

Miał nieprzeniknioną minę. Tędzy mężczyźni - a niewątpliwie był tęgi - często robią wrażenie, jakby za chwilę mieli się wściec lub roześmiać. Cała sztuka polegała na tym, by zgadnąć, która ewentualność wchodzi w grę. Dyrektor nie starał się ukryć zakłopotania. Pokręcił głową i rozłożył ręce gestem świadczącym o bezradności.

- Naprawdę, Peter, po prostu niedobrze mi na myśl o tym wszystkim.

- Daruj sobie.

- Naprawdę. Nie jestem pewien, czy sam zauważyłbym tego dzieciaka. Była praktycznie niewidoczna pod tymi poduszkami.

- Podnosiłem poduszki - wyjaśnił Diamond.

- O?

- Kiedy robiłem obchód, nie było jej na tej sofie. Sprawdziłem na pewno. Zawsze tak robię. W takim miejscu każdy może coś podłożyć. Musiała być gdzie indziej i weszła pod nie później.

- Ale dlaczego nie zwróciłeś na nią uwagi?

- Pewnie uznałem ją za dziecko którejś ze sprzątaczek. Niektóre z nich to Wietnamki.

- Ona chyba jest Japonką.

Diamond się ożywił.

- Chyba? Nikt się po nią nie zgłosił?

- Jak dotąd, nie.

- Nie wie, jak się nazywa?

- Od chwili, kiedy ją znaleziono, nie odezwała się ani słowem. Cały dzisiejszy dzień w komisariacie zajmowało się nią kilku tłumaczy, próbując ją namówić, żeby coś powiedziała. Ani słowa.

- Nie jest niedorozwinięta, prawda?

- Raczej nie, ale nic nie mówi. Właściwe w ogóle nie można uzyskać od niej żadnej reakcji.

- Jest głucha?

- Nie. Reaguje na dźwięki. Tajemnicza sprawa.

- Powinni pójść z nią do telewizji. Ktoś może ją rozpoznać. Dziecko znalezione w nocy w Harrodsie - na taką historię media się rzucą.

- Niewątpliwie.

- Nie wyglądasz na przekonanego.

- Jestem przekonany, Peter, aż za bardzo. Ale są inne względy, z których dość ważna jest sprawa naszej reputacji. Nic chciałbym oznajmić całemu światu, że mała dziewczynka poradziła sobie z naszym systemem ochrony. Jeżeli prasa dotrze do ciebie, byłbym wdzięczny, gdybyś nie składał żadnych oświadczeń.

- O ochronie? Nie będę.

- Dziękuję.

- Ale nie możesz zamknąć ust policji. Nie są zainteresowani tym, aby utrzymywać historię w tajemnicy. Pewnie dojdzie do przecieku, i to wkrótce.

Dyrektor westchnął, a potem zapanowała niezręczna cisza.

- To kiedy mam opróżnić moją szafkę? - zapytał Diamond. -Teraz?

 

Rozdział 3

 

Ksiądz spojrzał w ufne oczy wdowy i bez zastanowienia stwierdził:

- To nie jest koniec świata.

Słowa pociechy zabrzmiały w piękny letni wieczór w salonie wiejskiej willi w Lombardii, między Mediolanem a Cremoną. Ojciec Faustini nazywał to opieką duszpasterską. Niesienie pociechy strapionym jest świętym obowiązkiem kapłana. Fakt, że tym razem pocieszanie trwało dłużej niż zwykle, prawdę mówiąc, już drugi rok. Ale Claudia Coppi, którą okrutny los uczynił wdową w wieku dwudziestu ośmiu lat, była wyjątkowym przypadkiem. Jej mąż Giovanni zginął w niezwykły sposób, rażony piorunem na boisku piłkarskim.

- Dlaczego to musiał być mój mąż, skoro było tam dwudziestu jeden innych graczy, sędzia i dwóch liniowych? - pytała Claudia księdza przy każdych odwiedzinach. - Czy taka jest wola boża? Dlaczego zabrał właśnie Giovanniego?

Ojciec Faustini niezmiennie przypominał Claudii, że niezbadane są drogi Pana. Zawsze patrzyła na niego ufnie wielkimi, ciemnymi pełnymi wyrazu oczami (pracowała jako modelka), on zaś powtarzał, że błędem jest rozpamiętywać przeszłość.

Ksiądz i młoda wdowa siedzieli na wyściełanym siedzisku, biegnącym wzdłuż krawędzi obniżonej...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin