Skrajne słupy na linii środkowej to tzw. mety. Niesłychanie ostry wiraż naokoło takiej mety wymagał od woźniców rozpędzonych kwadryg nie byle jakiego kunsztu. Niebezpieczeństwo grożące mijającym się tam wozom doprowadzało emocję tłumów do szczytu. Nawet wielki poeta
Horacy sławi szczęśliwe okrążenie mety jako moment ulgi i powód do radości.
Czy to już wszystko? Wcale nie!
Pomysłowość rzymska w dziedzinie wyszukiwania rodzajów rozrywki stworzyła jeszcze jeden typ widowiska, któremu podobnego w skali daremnie szukalibyśmy w całych dziejach starożytności. Naumachia, czyli bitwa morska.
Do tego potrzebne były wielkie przestrzenie. Otaczano więc urządzeniami dla widzów spore jeziora albo... budowano sztuczne zbiorniki, ze stałymi trybunami. Arenę zastępowało lustro wody, na którym mogły potykać się całe eskadry trójrzędowców.
Łatwo wyobrazić sobie rozmiary cyrku, gdzie by się taka „zabawa" odbyć mogła.
Oto cyrk dla naumachii
Zaczęliśmy wyliczać i przeglądać wszelkie budowle publiczne i tylko ta jedna zabrała nam tyle czasu i miejsca. Jeszcze jeden dowód na postępujące w miarę upływu wieku różnicowanie się i niejako specjalizowanie dzieł architektury, obsługujących potrzeby ludzkie.
Kolejnym rodzajem budynku, który warto poznać, są termy. Co to takiego? Mówiąc w sposób uproszczony — są to łaźnie. Dlaczego w sposób uproszczony? Bo termy nie były zwykłymi łaźniami w naszym pojęciu.
Higiena osobista i kultura fizyczna dawnych Rzymian stała na tak wysokim poziomie, że urządzenia im służące to były wielkie zespoły basenów kąpielowych, łaźni, miejsc spotkań towarzyskich, ćwiczeń sportowych itd. Sam plan takich term każe na nie patrzeć z uszanowaniem.
To są termy Karakalli w Rzymie. Tak wygląda dzisiaj ich ruina. A obok (z prawej) odtworzenie fragmentów wnętrz:
Warto zwrócić uwagę na wielkie łuki sklepień, przykrywających wnętrze.
Urządzenia i gmachy stołeczne to naturalnie bardzo monumentalne i reprezentacyjne dzieła, które mają wzbudzić podziw przybyszów i świadczyć o bogactwie i potędze Rzymu. Ale nie należy sądzić, że miasta dalekich nawet prowincji nie były wyposażone w duże i solidne zespoły kąpielowe. Oto w Trewirze na skraju Imperium takie były łaźnie
do dziś zachował się fragment basenu kąpielowego (rys. powyżej), wiele mówiący o elegancji nadmorskiego miasta. Wiele można by podać takich przykładów z terytorium całego państwa — od wybrzeży Atlantyku aż do Eufratu i pustyń Arabii, ale był by to po prostu długi katalog, a może osobne dzieło o starożytnych urządzeniach kąpielowych. Przytoczymy tylko na zakończenie niektóre fragmenty największych, jakie kiedykolwiek istniały, term, zbudowanych na rozkaz cesarza Dioklecjana w Rzymie.
Uporaliśmy się już z termami. Kolej teraz na inne budowle użyteczności publicznej. Będą to comitia (pomieszczenia dla zebrań obywatelskich), curiae (ratusze), macella (hale targowe) i bazyliki. Zajmiemy się ostatnimi, gdyż o tych poprzednich bądź nie mamy dostatecznie pewnych danych, bądź też nie przedstawiają nic ciekawego ani nowego w stosunku do budowli znanych nam skądinąd.
Bazylika nie jest też takim zupełnie bezspornym wynalazkiem rzymskim. Przywędrowała z Grecji, ale rozkwitła dopiero na italskim terenie.
To będzie bardzo ważny dla przyszłych rozważań budynek — z niego wywiedzie się bowiem tak nam wszystkim dziś znajomy...
Ale o tym później. Teraz wróćmy do bazyliki rzymskiej.
Do czego służyła? Funkcja jej była dość różnorodna i, jak na nasze pojęcie, co najmniej oryginalna: połączenie hali targowej z giełdą i sądem. Trzeba zauważyć, że wszystkie trzy przeznaczenia, społecznie bardzo ważne, .musiały gromadzić duże i gwarne tłumy pod stropami bazylik. Właśnie pod stropami (nie pod sklepieniami), bo wiele z nich miało płaskie sufity, oparte na drewnianym belkowaniu. Poczynając od takiej na przykład bazyliki w Pompei, której plan z przekrojem są dosyć typowe dla hellenistycznych jeszcze czasów.
Bazyliki bywały jedno-, dwu-, trzy-lub nawet pięcionawowe. Zjawiło się w tym miejscu nowe słowo: nawa. Co ono oznacza, najlepiej wyjaśnią załączone rysunki planów poszczególnych bazylik;
jednonawowa, trójnawowa, Basilica Julia w Rzymie — pięcionawowa
Wynika z tego dość jasno, że nawy to jakby podłużne sale, przytykające jedna do drugiej i połączone z sąsiadami przez prześwity między kolumnami lub sklepione arkadowanie.
Osobne w tym dziale miejsce zajmuje wzniesiona w Rzymie bazylika Maksencjusza, bo konstrukcja jej jest inna.
Mamy tutaj plan (na prawo) i fragment wnętrza (niżej). Widzimy, że boczne nawy podzielone są na trzy części, a każda część nakryta jest półwalcem, którego oś przebiega prostopadle do osi głównej budynku. Nawę środkową (też podzieloną na trzy części) przesklepiono sklepieniem, które nazywa się krzyżowym.
Na chwilę wrócimy do sprawy sklepień. Otóż to „zwykłe", o którym była mowa na początku, a które schematycznie możemy w ten sposób narysować nazywa się sklepieniem kolebkowym (lub beczkowym). Musi ono opierać się na dwóch ciągłych ścianach.
A teraz zobaczmy, co się stanie, jeżeli przepuścimy przez siebie pod kątem prostym dwie zupełnie jednakowe kolebki
W miejscu przecięcia powstaje łukowaty krzyżyk, który możemy wyjąć z rysunku i obejrzeć osobno. Ten właśnie „kawałek" nazywa się „sklepieniem krzyżowym". Proszę zauważyć, że do dźwigania go nie będą potrzebne dwie ściany — wystarczą cztery słupki (rys. powyżej).
Ta ostatnia cecha jest szczególnie korzystna w zastosowaniu do wnętrza, które musi być odpowiednio przezroczyste.
I jeszcze króciutka informacja. Jeżeli na planie zobaczymy pomieszczenie przekreślone na krzyż cieniutką linią (ciągłą lub kreskowaną) czy też ozdobione łuczkiem jakby leżącym na podłodze, to znaczy, że pomieszczenia te przekryte są: sklepieniem krzyżowym lub sklepieniem kolebkowym.
Odległość od podstawy do podstawy łuku nazywa się rozpiętością sklepienia. Dla orientacji podajemy, że rozpiętość sklepień środkowej nawy bazyliki Maksencjusza wynosi całe 24,5 m. Konstrukcja tych przekryć jest szczególnie interesująca, gdyż zrobiono ją nie z kamiennych klińców, lecz ze specjalnego rodzaju betonu wylanego w ceglane okładziny, czyli coś -w rodzaju form.
Mówiąc o greckiej architekturze zrobiliśmy najpierw przegląd poszczególnych budynków, potem ustawiliśmy jakby z tych budynków zespoły — aż zespołów budowaliśmy miasto.
Tak samo, z niewielkimi różnicami, postąpimy z architekturą rzymską. Poznaliśmy już w ogólnym zarysie budynki kultowe, mieszkalne i użyteczności publicznej. Przejdziemy teraz do grupy, która zawiera architekturę nie służącą właściwie żadnym utylitarnym celom. Będą to pomniki. Różne bardzo są ich formy — większość znamy z Grecji, często są wręcz kopiowane, w każdym razie nie wnoszą żadnych wybitnie nowych wartości w stosunku do tego, co już było.
A teraz wymieńmy pomnik, którego próżno szukalibyśmy na poznanych przedtem terenach starożytnych kultur. Łuk tryumfalny.
Nie bardzo nawet wiem, czy można go z zupełnie czystym sumieniem nazwać pomnikiem. No bo jakże — właściwie to tylko duża brama, przez którą przejeżdżał tryumfator. Czy brama może być pomnikiem? Chyba jednak może, bo nawet sami Rzymianie wznosili swoje łuki tryumfalne nie tylko dla jednorazowego celu, ale po to, by przetrwały jako pamiątka, by „świadczyły", „dawały wyraz" i w ogóle wszystko to, co się zwykło mówić o pomnikach. Rodowód ich jest podobno etruski. Król czy wódz powracał ze zwycięskiej wyprawy, no więc oczywiście uradowany naród musiał go solennie powitać.
Gdzie mogło się odbywać takie witanie? Jasna rzecz. Powracającego z dalekiej podróży ojca rodziny lub wielce szanownego gościa wita się na progu domu. Progiem domu etruskiego królestwa (przypominamy, że było to po prostu jedno miasto) była brama w miejskim murze. Długo musiano tak witać tych królów, zanim brama jako taka zajęła w ceremonii osobne, ważne miejsce. Przyszedł czas, że budowano ją specjalnie dla powitania. I od tego momentu właściwie krok jeden do bramy-pomnika.
Całe prawie Imperium usiane jest łukami tryumfalnymi. Ale dla wyobrażenie sobie ich kształtu wystarczy nam kilka dostatecznie reprezentacyjnych, przedstawionych tu przykładów — dwa i trzeci poniżej (łuk Konstantyna).
72
wiesiud