10 Sztuka budowania 05 - Rzym.doc

(3438 KB) Pobierz
Rzym

Rzym

Posuwamy się dalej, po drodze, którą wyznacza najbujniejszy roz­kwit kultury. Przez dolinę Tygrysu i Eufratu, przez Egipt, Morze Jońskie, Grecję docieramy do Italii. osuwamy się dalej, po drodze, którą wyznacza najbujniejszy roz­kwit kultury. Przez dolinę Tygrysu i Eufratu, przez Egipt, Morze Jońskie, Grecję docieramy do Italii.

Dla nas, którzy do dziś dnia sty­kamy się z łaciną, dla których ter­min „prawo rzymskie" nie jest tyl­ko pustym dźwiękiem, którzy wku­waliśmy historię Imperium i pewno lepiej wiemy, czego chciał żyjący dwa tysiące lat temu Cyceron niż którykolwiek z wielkich filozofów i mówców, np. okresu Rewolucji Francuskiej — słowo Italia kojarzy się przede wszystkim (mowa o sta­rożytności) i wyłącznie z Rzymem. Pamiętamy oczywiście, że były tam liczne, bogate i potężne centra kul­turalne kolonii greckich, słyszeliśmy jeszcze o tajemniczym narodzie Etrusków, ale zawsze uważamy to wszystko za jakiś mniej ważny do­datek do prawdziwej wiedzy o Im­perium Romanum.

A przecież najbardziej prawdopodobną datą założenia Miasta jest rok 754 p.n.e., historia Rzymu zaś, aż do końca czwartego stulecia, jest tak mocno uhaftowana legendami, że trudno się w niej połapać. Czyli Dla nas, którzy do dziś dnia sty­kamy się z łaciną, dla których ter­min „prawo rzymskie" nie jest tyl­ko pustym dźwiękiem, którzy wku­waliśmy historię Imperium i pewno lepiej wiemy, czego chciał żyjący dwa tysiące lat temu Cyceron niż którykolwiek z wielkich filozofów i mówców, np. okresu Rewolucji Francuskiej — słowo Italia kojarzy się przede wszystkim (mowa o sta­rożytności) i wyłącznie z Rzymem. Pamiętamy oczywiście, że były tam liczne, bogate i potężne centra kul­turalne kolonii greckich, słyszeliśmy jeszcze o tajemniczym narodzie Etrusków, ale zawsze uważamy to wszystko za jakiś mniej ważny do­datek do prawdziwej wiedzy o Im­perium Romanum.

A przecież najbardziej prawdopo­dobną datą założenia Miasta jest rok 754 p.n.e., historia Rzymu zaś, aż do końca czwartego stulecia, jest tak mocno uhaftowana legendami, że trudno się w niej połapać. Czyli— konkludując — Rzym to stosun­kowo młode państwo.

Skąd więc ten gwałtowny rozkwit kultury i potęgi politycznej? Cudów w historii rozwoju ludzkości nie ma i mała mieścina italska sama z siebie nie urosła nagle do rozmiarów, któ­rym niewiele największych potęg świata mogłoby dorównać.

Półwysep italski był kolebką wielu kultur i wielu ludów. Poprzez okres kamienny, chalkolityczny, brązu i wczesnożelazny śledzą archeologo­wie zaludnianie się Półwyspu Ape­nińskiego. Z północy i z południa napływają plemiona i osiadają na italskiej ziemi. Niektóre nazwy tych ludów znają tylko specjaliści. Ligurowie, Korsowie, Sardowie, Elimowie, Sykonowie i Sykulowie, a potem najeźdźcy indoeuropejscy— Italowie. Ci z kolei dzielą się na Latynów, Osków, Umbrów i pozo­stają w jakimś tam stopniu pokre­wieństwa z jeszcze jednymi przyby­szami — Ilirami...

Około roku 1000 p.n.e. prawdopo­dobnie przybywają Etruskowie. Dla­czego prawdopodobnie?

Dlatego, że uczeni specjaliści nie są zgodni co do tej kwestii. Niektórzy (przeważnie Włosi) uważają ich za autochtonów półwyspu — inni (i ten pogląd zyskuje sobie coraz bardziej prawo obywatelstwa) twierdzą, że Etruskowie stanowią ludność napły­wową i że przybyli prawdopodob­nie ze wschodu drogą morską.

Na poparcie tego twierdzenia... Otóż z tym jest osobliwy kłopot. Zwykle szuka się dowodów w tek­stach bezpośrednio dotyczących zda­rzeń historycznych, a jeśli to się nie udaje, szuka się pokrewieństw ję­zykowych, które nieraz bardzo wy­raźnie wskazują na przynależność etniczną ludu i pozwalają nawet prześledzić szlak jego wędrówek nie znanych pisanym dziejom.

Z Etruskami pozornie powinno być wszystko w jak najlepszym po­rządku. Zabytków pisanych w ich języku posiadamy około dziewięciu tysięcy. Z tego znaczna część dwu­języcznych (łacińsko-etruskłch).



Pech chce, że przy tej obfitości udało się ustalić bezspornie znaczenie zaledwie kilkunastu słów! Znowu spytamy: dlaczego? A dlatego, że teksty istniejące za­wierają przeważnie imiona własne i nieliczne słowa im towarzyszące, czyli to, co się zwykle pisze na ka­miennych nagrobkach. To jest tak, jakby komuś kazano uczyć się języka polskiego, dawszy mu plik nekrologów albo kawałek książki telefonicznej. Jednak zarówno imiona własne, jak i nieliczne wzmianki (np. egipska inskrypcją nazywająca jeden z lu­dów Wschodu mianem ,,Turusza"), sposoby grzebania zmarłych, nie­które obrzędy, a także cechy stylis­tyczne etruskiej sztuki zdają się wskazywać na wschodni rodowód tego plemienia.

Etruskowie zajęli część środkowej i północnej Italii i stworzyli pań­stwo, jak się zdaje, pozbawione silnej władzy centralnej. Od sąsied­nich kolonistów Greków przejęli al­fabet i wiele motywów artystycz­nych, które stopione z własną tra­dycją dały dzieła o wielkiej sile wy­razu.





Oto głowa etruskiego wojownika. Na dole widzimy piękny przykład rzeźby nagrobkowej (sarkofag z Caere) i symbol władzy królewskiej.





Dobrze znany symbol! Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, że to wyna­lazek starożytnego ludu, po którym zostały tylko wykopaliska i słabo zrozumiałe napisy.

Widzieliśmy, jak wyglądał okazały sarkofag. Nie wszystkich jednak tak dostojnie chowano. Częściej popio­ły składano w urnach, takich jak ta Dziwna — powie ktoś — urna. Nic tak znowu, bardzo dziwnego. Po pro­stu model domu. Urny w kształcie domów (ostatnie mieszkanie zmar­łego) były w powszechnym użyciu na Wschodzie — znamy je z Grecji i z wielu, wielu krajów naszego glo­bu.

Model domku to pierwszorzędny do­kument kultury materialnej. Uczeni postarali się oczywiście (za pomo­cą badań obejmujących najrozmait­sze znaleziska) odtworzyć plan ta­kiego mieszkania.

 





Ten schemat domu mieszkalnego też nam coś przypomina... Środkowe po­mieszczenie otoczone pokojami — tak było na Wschodzie, w Egipcie, w Grecji...



Podobny typ budowli zaczyna po­jawiać się na wszystkich wybrze­żach Morza Śródziemnego. Tworzy się to, co nazwiemy śródziemnomor­skim układem planu mieszkalnego. Architektura grobowcowa Etrusków dziwnie przypomina mieszkalną, nie tylko wtedy, gdy urny są po prostu modelami domów. Dzieje się tak sa­mo z wielkimi zespołami grobow­ców, których plan łudząco naśladu­je wycinek planu jakiegoś miasta.



Tak wygląda wnętrze mogiły w Cerveteri.





A znów taki jest plan grobu w Cerveteri Swego rodzaju osobliwością jest świątynia

Ten podział wnętrza jest unikatem, bo zresztą zewnętrzny wygląd po­kazuje znajome przeważnie elemen­ty budownictwa greckiego.



Różnica wyraźna jest w podbudo­wie samej świątyni. Zamiast grec­kiego stylobatu mamy jednolity co­kół, z wyraźnie zaznaczonym przez dostawione wąskie schody wejś­ciem.



Na podstawie wykopalisk można so­bie wyobrazić, jak wyglądał zespół takich świątyń (Mazzabotto)

Znamy też plany miast etruskich, potężnie ufortyfikowanych, świad­czące o potędze królów, których go­dłem był podwójny topór otoczony rózgami. Oto brama etruskiego miasta

Zapamiętajmy ją sobie, gdyż będzie­my musieli do niej powrócić przy omawianiu najistotniejszych zdoby­czy architektury rzymskiej.

 



Po tak szybkim przeglądzie budow­nictwa Etrusków przejdziemy do ich bezpośrednich spadkobierców. Spadkobiercy ci etrusko-hellenis-tyczne dziedzictwo doprowadzili do niezwykłego rozkwitu. Chodzi oczywiście o Rzymian. Zacznijmy ab ovo.



Żyło w środkowej Italii skromne i nieliczne plemię Latynów. Tery­torium przez nich zamieszkane było niewielkie (ca 1000 km2, czyli w przybliżeniu kwadrat 30 X 33 km), a do tego podzielone politycznie na osobne „królestwa", czyli po pro­stu miasteczka, którymi rządzili kró­lowie. Otóż jednym z takich kró­lestw był Rzym.

Warto obejrzeć na mapce, jakie to było srogie państwo. Wydaje się, że dzisiejsze Monaco czy Lichten-stein mogłyby w porównaniu z nim uchodzić za mocarstwa. Ale musiała ,,w tym małym ciele mieszkać wielka dusza", gdyż mieś­cina nadtybrzańska rozwinęła się w najpotężniejsze i najlepiej zorga­nizowane państwo starożytności, którego tradycjami żyjemy do dzi­siejszego dnia i z którego wynalaz­ków często nieświadomie korzysta­my.

Niech się Czytelnik nie boi. Nie bę­dziemy go męczyć perypetiami zna­nej mu historii Rzymu ani datami, na przykład przekroczenia Rubikonu przez Cezara czy zakończenia dru­giej wojny punickiej.

Wystarczy stwierdzenie, że naród, który urósł tak bezprzykładnie, musiał mieć wielkie zdolności organi­zacyjne, wielką umiejętność przy­swajania sobie cudzych wartości i twórczego przetwarzania ich na własny użytek.

Dla zrozumienia najistotniejszych cech architektury rzymskiej trzeba zacząć od tego, co jest jej podsta­wą, tzn. od rewolucyjnego wynalaz­ku konstrukcyjnego. Ten wynalazek to sklepienie! Przecież — mógłby ktoś powiedzieć — sklepienie nie jest wynalazkiem rzymskim. Spotkaliśmy sklepienia w starożytnym Babilonie, Egipcie, Mykenach, a na poprzednich stro­nach była mowa o sklepionych bra­mach miast etruskich.

Wszystko to prawda, ale Rzymianie, chociaż przejęli od Etrusków sztukę sklepień, to jednak rozwinęli ją tak bardzo — uczyniwszy z niej naczel­ną metodę konstrukcyjną swojej ar­chitektury — że słusznie należy się im sława wynalazców. Tak jak np. Watt będzie zawsze dla nas wyna­lazcą maszyny parowej, choć za­sada jej działania znana była Gre­kom i Egipcjanom, tak i Rzymianie będą autorami wynalazku nazwane­go sklepieniem.



A teraz — co to jest to sklepienie? Mówiąc o budownictwie w Mezopo­tamii, wspomnieliśmy, że charakte­rystyczne dla tamtejszej architek­tury wąskie pomieszczenia były wy­nikiem stosowania drewna na przy­krycie stropu. Gdyby trzeba było zrobić strop o wielkiej szerokości, to rzecz jasna, cienkie beleczki ugięłyby się lub nawet złamały.

W drewnianych willach egipskich można było uzyskiwać większe sze­rokości (w języku technicznym mó­wi się: większe rozpiętości) stropów dzięki lepszemu materiałowi drew­nianemu. W każdym razie długość maksymalna takiego „pniaka" wy­znaczała kres możliwości powięk­szania rozpiętości stropu. Wiemy, że drewno jest sprężyste i dobrze znosi

taki oto nacisk

Ugnie się, ale nie załamie (oczywi­ście do pewnej granicy obciążenia). Ale z drewna nie wznosi się wie­cznotrwałych monumentalnych bu­dowli. Do tego celu służył odporny na działanie — przede wszystkim czasu — kamień. A z kamieniem jest szczególny kło­pot.

Wytrzymuje on znakomicie wszelki nacisk „zgniatający" — ale jest bar­dzo mało odporny na zginanie —



czyli po prostu, gdybyśmy zastąpi­li beleczkę drewnianą beleczką ka­mienną o takich samych wymiarach, złamałaby się przy niewielkim sto-możliwościach technicznych wywin­dować na górę. W każdym razie gra nie byłaby warta świeczki. Dowcip polegał na tym: jak zrobić strop nad pomieszczeniem lub nadproże nad bramą, nie narażając łamliwego kamienia na uginanie, czyli, jak zrobić strop, w którym poszczególne kamienie będą tylko zgniatane (a wiadomo, że kamień nie boi się zgniatania)? I właśnie sklepienie jest taką konstrukcją, w której kamień — jak to się mówi — pracuje wyłącznie na zgniatanie.

Jak wygląda najprostszy łuk sklepienny? Oto odpowiedź.





A więc składa się z niewielkich bloków zaciosanych w kształt kli­nów. Najwyższy z nich nazywa się kluczem albo zwornikiem. A jak to wszystko działa? Zacznijmy od klucza.

Klucz stara się wsunąć między swych sąsiadów. Ciążąc do dołu, rozpycha ich — czyli po prostu gnie­cie. Z kolei ci sąsiedzi naciskają na najbliższe im bloki.



Łatwo zauważyć, że cały ten proces rozpychania się i wzajemnego gnie­cenia przenosi się aż na sam dół i że ostatni kamień zwyczajnie leży na podporze.

W całej tej konstrukcji nie ma miej­sca, gdzie by któryś z klinów był zginany. Prosty pomysł, ale, jak wiemy, najlepsze i najrzadsze są właśnie proste pomysły.



Naturalnie, że budując sklepienie kamienne spajamy poszczególne ka­mienie zaprawą. Robimy to dla usolidnienia konstrukcji, gdyż przy starannie wykonanych klinach (tak się nazywają klinowate kamienie

w sklepieniu) cały łuk będzie się zupełnie dobrze trzymał, nawet gdy­byśmy ułożyli go całkiem na. sucho. Jaka jest jeszcze konsekwencja sto­sowania takiego rozwiązania? Oto przede wszystkim ta, że posiadając konstrukcję, w której kamień pracu­je wyłącznie na zgniatanie (a wie­my, że na to jest ogromnie wytrzy­mały), możemy budować sklepienia o bardzo wielkiej rozpiętości. Może­my przykryć trwałym stropem wiel­kie sale.

Możemy budować ogromne łuki sze­rokich bram (z prawej) albo kopuły

 



Można osiągnąć wielkie rozpiętości, ale jednak ograniczone ubocznymi warunkami technicznymi. Zęby to wytłumaczyć, trzeba za­poznać się z niektórymi cechami sklepienia.



Jak się buduje taki łuk? Zaczyna się od dołu i układa się klińce opierając je na rusztowaniu.

Proszę zauważyć, że sklepienie nie funkcjonuje, dopóki nie zostanie po­łożony ostatni kamień (zwor­nik). Czyli że brak jednego najmniejszego nawet elementu powo­duje zawalenie się konstrukcji.



Sklepienie musimy budować na ru­sztowaniu! Łatwo sobie wyobrazić, co by się stało, gdybyśmy chcieli montować je bez prowizorycznego podparcia lub gdybyśmy zbyt wcześ­nie usunęli rusztowanie.



A rozmiary drewnianego rusztowa­nia były ograniczone właściwościa­mi materiału — drewna. Toteż cho­ciaż, teoretycznie rzecz biorąc, moż­na było wykonać łuki sklepienne o kolosalnej rozpiętości (a co za tym idzie i wysokości), to jednak w prak­tyce wielkość ta była ograniczona przez konieczność dostosowania się do maksymalnej wielkości drewnia­nego rusztowania. Mając pojedynczy łuk kamienny możemy uzyskać przejście w murze, otwory okienne itd.





Ale wyobraźmy sobie, że taki łuk powtórzymy wielokrotnie obok siebie, wtedy otrzymamy przykrycie prostokątnej sali Jeżeli zaś zabawimy się pojedyn­czym łukiem, tak jak z bąkiem,

60

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin