1lll.pdf

(84 KB) Pobierz
JUST A DREAM
Made by : Bella1993
1.
Gdy byłam mała myślałam, że życie jest chronologicznie ułożonym
planem. Chciałam być księżniczką i mieć swój piękny pałac i ukochanego
księcia. Liczyłam na to, że każda historia zakończona jest happy'endem.
Jednak po siedemnastu latach ciągnięcia życiowej egzystencji jestem
zmuszona zmienić zdanie. Życie to wcale nie scenariusz, a ciągła tułaczka.
Jestem Isabella i mam dar. Podobno. Biorę do ręki ołówek i przelewam to
co widzę na kartkę. Jednak nie wiążę z tym większej przyszłości, bo oprócz
tego moją pasją jest football. Piłkę zaczęłam trenować odkąd skończyłam
dziesięć lat. Mój starszy brat poprosił mnie bym zagrała z nim i jego kilkoma
kolegami, bo brakuje im zawodnika. I tak zaczęła się moja wielka przygoda
ze sportem.
Nie jestem jak większość dziewczyn, które grają w piłkę. Nie ścięłam
włosów i nie zachowuje się jak facet. Nadal jestem kobietą, choć gram lepiej
od niektórych mężczyzn. - Błyszczysz! - Wołają po meczu, a ja tylko się
uśmiecham i olewam ich zaloty. Nie, że jestem nieśmiała czy coś. Po prostu
cały mój wolny czas pochłaniają lekcje rysunku na które posyła mnie ojciec w
nadziei, że się nawrócę i według jego słów przestaną być tą straszną
"chłopaczorą", a ja grzeczna dziewczynka muszę na nie biegać. Zaraz po
tym zajmuję się grą, a na końcu poświęcam się przyjaźni. Tak, wiem.
Wzbudza to tylko pusty śmiech, że ciągle zajęta Bella ma czas na spotkania
towarzyskie. Ale Mary Alice Brandon jest ze mną odkąd pamiętam. Zanim
przyszłyśmy na świat teoretycznie już się znałyśmy. Nasze matki były
najlepszymi przyjaciółkami.
Jestem pewna, że gdzieś tam na górze popełniono największy błąd. W
naszych żyłach powinna płynąć ta sama krew. Czujemy się jak siostry, choć
to tylko pojęcie względne. Gdyby nie ona prawdopodobnie byłabym tak
samotna jak jedna łza spływająca czasem po moim policzku.
Moja mama miała depresję. Gdy miałam piętnaście lat popełniła
samobójstwo. Renee bezpowrotnie zabrała ze sobą jakąś cząstkę mnie.
Jestem pewna, że gdyby wiedziała co czyni, zastanowiła by się choć chwilę
dłużej nad tym co robi. Kiedyś było wspaniale. Gdy tylko świt nastawał,
byłam budzona ciepłymi słowami, kubkiem parującej herbaty i maminymi
ciasteczkami. Z godziny na godzinę, jednak Renee w duszy było co raz
ciężej. Co raz mniej mówiła w końcu zupełnie przestała ze mną rozmawiać.
Smutek na stałe zagościł na jej twarzy. Pewnego ranka nie przyszła mnie
powitać.
- Obiecaj mi, że będziesz pisać. Obiecaj! - Alice patrzyła na mnie błagalnym
wzrokiem. Jakże mogłabym jej odmówić.
- Obiecuję. Przecież wiesz, że bez Ciebie nie istnieję - Dostała ode mnie
lekkiego kuksańca w bok, na co zareagowała cichym chichotem.
Zawtórowałam jej, w międzyczasie wpychając do torby zapas ołówków i kilka
kartonów, nuż zachce mi się rysować.
- Bells. Tylko ja Cię proszę, no. Nie zakładaj tej obciachowej kiecki, którą
dostałaś od Angeli na urodziny. Chyba nie chcesz odstraszyć od siebie
wszystkich facetów z okolicy? - Niech to! A chciałam się w nią ubrać
- Tak Ci zazdroszczę! - Alice majestatycznym ruchem przemierzyła
odległość między nami i wygrzebała z mojej torby podróżnej "obciachową
sukienkę", rzucając ją w najdalszy kąt pokoju.
- Hej! Oszalałaś?! Lubię ją, jest taka... - Przyjaciółka wybrednie pokręciła
nosem
- Totalnie beznadziejna oczywiście? ... Wracając do tematu. Tak Ci
zazdroszczę! Jedziesz na obóz piłkarski do Barcelony. Tam wkoło będzie
tyle rozpalonych facetów, którzy będą gotowi co rusz zdejmować koszulki i
pot im tak seksownie będzie spływał po umięśnionym torsie i OCH! - Alice
pokazowo zaczęła mdleć, wydając przy tym ciche jęki. Postanowiłam
zniszczyć tą melodramatyczną scenę mojej przyjaciółki
- Um, zapomniałam Ci powiedzieć, że tam nie będzie żadnych mężczyzn bez
koszulek. A tak na wszelki wypadek dodam, że to tylko obóz dla dziewcząt.
- Możesz powtórzyć? - Alice prawdopodobnie właśnie przeżywała
wewnętrzny zawał serca - Albo nie. Nie słyszę Cię - Zakryła uszy dłonią,
odwracając się w drugą stronę.
- Dzieciuch - Mruknęłam. O tak. Alice była takim dużym dzieckiem, ale mimo
to była najwspanialszą osobą, która stąpała po ziemi. Przynajmniej dla mnie
taka była i to się liczyło.
-Bells, jak mogłaś! To są wakacje. Powinnaś zaszaleć! Masz siedemnaście
lat i miałaś tylko jednego chłopaka!
- Dwóch - wymamrotałam.
- Uch, Taylor się nie liczy! Byliście parą, umm ... ile to było? - Słyszałam jak
pracują trybiki w jej móżdżku.
- Dwa dni, Alice. Całe, długie dwa dni.
- Czy wy przez te długie dwa dni doszliście chociaż do drugiej bazy? -
Zamknęła usta, by po chwili znów je otworzyć - Czy Ty w ogóle się
kiedykolwiek całowałaś, kobieto?
- O Boże, daj mi spokój. Czy muszę Ci się zwierzać...- Jej wymowne
spojrzenie - Teraz muszę?
- Bello, ja też mam siedemnaście lat, a zaczęłam się całować gdy miałam... -
Nie każ mi tego słuchać.
- Nie chcę tego słuchać. Całowałam się, okey? I skończmy ten temat,
wreszcie. - Wyjąkałam - Moja mądra siostrzyczka zauważyła chyba, że moja
twarz płonie, więc więcej się nie odezwała. W ciszy pakowała wybrane przez
siebie bluzki do mojej torby, które napewno nie były w zupełnie moim stylu.
Alice spojrzała na zegarek po czym gwałtownie z piskiem podskoczyła.
- O Boże! Za dwie godziny idę z Mikiem na rower. Muszę lecieć. Wpadnę
wieczorem! - Wyleciała szybko z mojego pokoju, przelotnie muskając mnie w
policzek.
Alice ma chyba rację. Mam siedemnaście lat, a przez ten cały czas
skupiałam się na karierze i na tym czego chce ojciec. Grzecznie chodziłam
na lekcje rysunku i byłam wzorową uczennicą. Czyżby najwyższy czas wziąć
w ręce własne życie i zacząć nim kierować? Zacznę od teraz.
Podniosłam luźną, białą sukienkę w czarne groszki od Angeli i upchałam ją
na dnie torby, tak by Alice jej nie dojrzała. Pogłaskałam czule chudą
twarzyczkę mojej przyjaciółki, uśmiechającą się do mnie ze zdjęcia.
Lubię Cię mieć przy sobie. Na zawsze.
Moje dłonie wykonywały lekkie linie, prowadzone przez ołówek, a karton
wypełniał się wytworem mojego umysłu. Dzisiejszy temat? Uczucie.
Instruktorka kursu, Madame Makayla, prostolinijnym krokiem przemierzała
salę, co chwilę zatrzymując się koło jednego z przyszłych malarzy, chwaląc
lub mówiąc swe zastrzeżenia.
- Isabello, wspaniałe. Doprawdy wspaniałe. Poczułam jej rękę na swoim
ramieniu. Miała przyjemny dotyk - Spróbuj rozluźnić pociągnięcie. Niech
ołówek sam Cię prowadzi. Bądź mu oddana i posłuszna. - Odeszła, a długie
włosy powiewały za nią, pozostawiając w powietrzu zapach wanilii.
- Kończymy na dzisiaj, moi drodzy. Dziękuję wszystkim i życzę weny -
Powiedziała melodyjnym głosem, któremu towarzyszyły brzęczenia jej wielu
bransoletek zawieszonych na nadgarstkach. Pozbierałam ołówki i kartony,
chowając wszystko do torby i za chwilę cała obładowana skierowałam się do
stołówki.
Przy wejściu zastałam Erica, który w przebraniu ryby paradował po jadalni
wykrzykując - Jedz ryby, żyj dłużej! - i co chwilę potykając się o własne nogi.
Eric Yorkie był chłopakiem, który za swój cel życiowy obrał umówienie się ze
mną na randkę. Lubiłam go, ale tylko jako kolegę. Zupełnie nie był w moim
stylu, także traktowałam go na dystans. Gdy tylko mnie ujrzał szybko
skierował się w moim kierunku.
- Cześć Bells! Daj pomogę Ci - Wyrwał mi z ręki szkicowniki i torbę, dumnie
krocząc u mego boku.
- Och, Eric nie trzeba, naprawdę -Wiedziałam, że moje modły na nic się nie
zdadzą. Bo była to codzienna procedura, że mój prześladowca dopadał mnie
w stołówce i wyręczał we wszystkim co się tylko da.
-Słuchaj, teraz napewno mi nie odmówisz. Mam plan na dzisiejszy wieczór.
Pogramy razem w super nożną piłkę! Co Ty na to?
Nazwanie footballu "super" było wołaniem o pomstę do nieba z wielkim
niedomówieniem. Nie było na świecie czegoś wspanialszego. Czegoś,
czego równie wielce mogłam wielbić. Rozmarzyłam się.
- Bello? Jesteś tam? - Chłopak szczerze zaniepokoił się moim nagłym
odpłynięciem.
- Umm , Eric. Z wielkim bólem serca jestem zmuszona Ci odmówić. -
Chciałam przekazać mu to jak najłagodniej, by nie poczuł się zbytnio
urażony. - Wieczorem jestem umówiona z Alice, a pozatym szykuję się do
wyjazdu...
- Bells! Daj się namówić. Tylko dzisiaj. Zrób wyjątek! Tyle razy już mnie
olałaś.
Jestem wredna wiem, a odmawianie kolejnym amantom sprawia mi
niesamowitą frajdę.
- Umm, Eric odmawiam Ci w nadziei, że dasz sobie wreszcie spokój.
Rozejrzyj się. Tyle dziewczyn dookoła. Napewno nie jestem wyjątkowa, a tak
pozatym...
- Nie mam u Ciebie szans. To ja już pójdę. - Eric oddalił się z wymuszonym
uśmiechem na twarzy. Właściwie to poczłapał, bo tylko tyle umożliwiał mu
strój fish-mana. Poczułam się wrednie. On naprawdę próbował, a ja na to nie
zwracałam uwagi. Nawet na duchu nie podniosło mnie to, że jutro cała
sytuacja się powtórzy. Eric niezrażony znów zasypie mnie kolejnymi
randkowymi propozycjami, a ja ponownie mu odmówię. Taka kolej rzeczy.
Gdy tylko zjadłam sałatkę grecką, którą sobie zamówiłam, postanowiłam
zrobić mojej maleńkiej Alice niespodziankę. Wsiadłam do Marcedesa,
którego ojciec kupił mi na urodziny, nie chcąc bym jeździła starym
poczciwym Chevroletem i skierowałam się do mojego drugiego domu na
przedmieściach.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin