Cleland John - Pamiętniki Fanny Hill
Tłumaczenie i adaptacja
Mieczysław Sztycer
^-^
almapress
Studencka Oficyna Wydawnicza ZSP Warszawa 1989
Tytuł oryginału Farmy Hill: Memoirs o f a Woman of Pleaswe
Projekt okładki, znak serii Andrzej Bilewicz
Redaktor serii Andrzej Naglak
Redaktor techniczny | J Włodzimierz Kukawski
Korektor Elżbieta Wygoda
SÓW ZSP „Alma-Press”, 1989
ISBN 83-7020-077-X
Dlatego, pisząc o niezwykłych moich przeżyciach, niczego, absolutnie niczego nie zamierzam ukryć lub przemilczeć. Dowiecie się wszystkiego o moim życiu i o życiu kobiet mojego pokroju, o wszystkich naszych myślach, uczuciach i wzruszeniach, o wszystkim czym żyją niewolnice rozkoszy.
A jeżeli po przeczytaniu moich wspomnień postanowicie mnie potępić - to wasza i tylko wasza sprawa. Wasz sąd o mnie niczym mnie nie dotknie. Bo moim sędzią najwyższym jest tylko prawda! Naga prawda!
Rozdział pierwszy
Samotna sierota w wielkim Londynie
•Nazywam się Francis Hill. Urodziłam się w maleńkiej wiosce w hrabstwie Lancashire niedaleko Liverpoolu. Rodzice moi byli bardzo biednymi i bardzo uczciwymi ludźmi, co najczęściej idzie ze sobą w parze. Ojciec był rolnikiem, ale z powodu choroby, na skutek której uległ częściowemu paraliżowi, musiał porzucić ciężką pracę w polu i zająć się wyplataniem sieci rybackich, co jednak nie zapewniło rodzinie nawet skromnego utrzymania.
Dlatego również i matka musiała zająć się pracą zarobkową. Była wychowawczynią wiejskich dziewcząt, uczyła je czytać, pisać i szyć.
Miałam kilkoro rodzeństwa, ale wszystkie dzieci pomarły z niedostatku i chorób zanim osiągnęłam 13 lat. Ja jedna pozostałam przy życiu, może dzięki szczęściu, a może - wyjątkowemu zdrowiu i wytrzymałości organizmu. Byłam typową, wiejską dziewczyną. Nie wiedziałam wówczas nic o grzechu, występku i zbrodni.
Matka niewiele czasu poświęcała mojemu wychowaniu i uświadomieniu. Była na to zbyt zajęta swoją pracą. Nie mogła zresztą przypuszczać, że już wkrótce uświadomienie o całej prawdzie życia kobiety tak bardzo stanie się mi potrzebne. Wychowywałam się więc właściwie sama.
Gdy miałam lat piętnaście zdarzyło się nieszczęście, które z miejsca przekreśliło tryb mojego dotychczasowego życia. Epidemia czarnej ospy nawiedziła nasze hrabstwo. W krótkim czasie zmarł ojciec, a po nim matka. Zachorowałam również, ale na szczęście lekko i wyzdrowiałam - a co najważniejsze dla kobiety - bez widocznych śladów po ospie na twarzy.
Tak więc pozostałam sama. Nikt w wiosce nie zainteresował się moimi losami po śmierci rodziców i być może, że żyłabym tam mamie po dziś dzień, gdyby nie Ester Davies, kobieta z Londynu, która przyjechała właśnie w tym czasie na kilka dni do krewnych.
Ester zajęła się mną. Namawiała mnie na opuszczenie wioski i przeniesienie się do Londynu, gdzie zapewne czeka mnie szczęście
i dobrobyt. Podniecała moją wyobraźnię opisami wspaniałości stolicy. Życie rodziny królewskiej, piękne, ludne ulice, cudowne domy i mieszkania, pałace arystokracji, teatry i opera, zabawy i coraz to inne przyjemności życia w wielkim mieście - wszystko to mogło stać się moim udziałem - myślałam pod wpływem kuszących opowiadań Ester Davies.
W rzeczywistości przyczyny, dla których Ester namawiała mnie na wyjazd do Londynu, były inne. Chodziło jej po prostu o to, abym opłaciła za nią koszty podróży. Lecz ja, w swojej naiwności dziewczęcej, brałam każde jej słowo za dobrą monetę.
Tak więc, nie namyślając się długo, za radą Ester sprzedałam nasz skromny dobytek rodzinny, pospłacałam długi, kupiłam kilka sukienek i z osiemnastoma funtami w sakiewce opuściłam wioskę na zawsze.
W dyliżansie, który wiózł nas do Londynu, Ester w dalszym ciągu roztaczała przede mną uroki nowego życia. Opowiedziała mi o takich jak ja wiejskich dziewczętach, które wstępowały na służbę w bogatych domach, w krótkim czasie wychodziły za mąż za zakochanych w nich arystokratycznych paniczów i żyły w szczęściu obsypane klejnotami we wspaniałych pałacach, otoczone troskliwą służbą, jeżdżące w karetach na wystawne przyjęcia i zabawy, obracające się w towarzystwie wysoko urodzonych ludzi, a nawet uzyskujące tytuły szlacheckie i łaski samego, oczarowanego ich urodą, króla.
Późnym wieczorem przybyłyśmy do Londynu. Zatrzymałyśmy się na nocleg w zajeździe, lecz jakież było moje zdziwienie, gdy Ester oświadczyła w chwilę po wejściu do naszego pokoiku, obejmując mnie i czule całując:
- Moja droga, muszę natychmiast wrócić do moich zajęć, a ty sama, również powinnaś się szybko wystarać o jakąś pracę, co przyjdzie ci bez trudu, bo w mieście służące ze wsi są na wagę złota. Jestem przekonana, że dobrze się urządzisz. Ja zresztą także będę się starać o odpowiednie miejsce dla ciebie. W każdym razie jutro z rana wynajmij sobie tymczasem jakiś kąt do spania i udaj się do biura pośrednictwa pracy. Życzę ci szczęścia i nie wątpię, że je znajdziesz. Oto adres biura.
Tu Ester zapisała pośpiesznie kilka słów na skrawku papieru, wcisnęła mi go do ręki i szybko wyszła trzasnąwszy drzwiami.
Osłupiała stanęłam pośrodku nędznego pomieszczenia w zajeździe. Pozostałam zupełnie sama - piętnastoletnia wiejska dziewczyna w wielkim, obcym, wrogim mieście - zdana na los szczęścia.
Dokąd się zwrócić i co czynić dalej? Gorzkie łzy cisnęły mi się do oczu. Nie mogłam powstrzymać głośnego, rozpaczliwego łkania.
Być może, że ktoś usłyszał mój płacz, bo nagle otworzyły się
drzwi. Szybko otarłam łzy i przybrałam z trudem spokojny wyraz twarzy. Do pokoju wszedł służący, który pomógł mi wcześniej zabrać
mój bagaż z dyliżansu,
-- Czy mogę coś dla pani uczynić? - spytał obrzucając mnie badawczym wzrokiem.
_ Nie - wykrztusiłam, dławiąc się łzami.
- Czy ta dama, która z panią przyjechała, nie pozostanie z panią?-pytał dalej.
- Nie...
- Ach, rozumiem - uśmiechnął się krzywo. - Pani obawia się samotności. Mógłbym - powiedział z wolna - wystarać się dla pani o jakieś... odpowiednie towarzystwo...
- O, nie, dziękuję - wybąkałam w całej swojej ówczesnej naiwności. - Nie boję się samotności. Chodzi tylko o to, że nie mam gdzie przenocować dzisiaj.
- To da się zrobić - roześmiał się jakby z rozczarowaniem. - Przenocuje pani tu u nas za cenę jednego, jedynego szylinga. Proszę pomówić z gospodynią. Myślałem, że ma pani jakieś jeszcze inne zamiary...
Tak oto znalazłam dach nad głową na pierwszą moją noc w Londynie.
Jaka będzie noc następna? Tego nie mogłam wówczas przewidzieć. Szybko dowiedziałam się, że będzie to noc zupełnie, zupełnie inna - ta noc druga i wszystkie niezliczone noce następne.
Rozdział drugi
Madame Brown i jej „dom”
V V stałam wcześnie z nędznego posłania w zajeździe. Obmyłam się, włożyłam najpiękniejszą z moich skromnych wiejskich sukienek i udałam się do biura pośrednictwa pracy, którego adres zapisała mi wieczorem Ester Davies.
W kantorze czekało już kilku interesantów i interesantek. Przy oknie za biurkiem, siedziała starsza matrona, najwidoczniej właścicielka przedsiębiorstwa, wertując karty adresowe i zapisując coś w olbrzymim notatniku. Krzesło przed nią było wolne.
Nikt, jak mi się wydawało, nie zwrócił uwagi na moje wejście. Stanęłam nieśmiało przy drzwiach i opuściłam wstydliwie oczy, obserwując ukradkiem ten pokój i siedzących w nim ludzi. Aby jakoś zadokumentować moją tutaj obecność, kilkakrotnie nisko dygnęłam.
Matrona zza biurka spostrzegła moje ukłony, podniosła na mnie wzrok, długą chwilę jakby taksowała mój wygląd i urodę, po czym rzuciła krótko i sucho, tonem rozkazu:
- Podejdź bliżej!
Podeszłam posłusznie i dygnęłam raz jeszcze.
- W jakiej sprawie? - zabrzmiało pytanie.
- Bo ja, proszę jaśnie pani... - zaczęłam jąkać - w sprawie, właśnie, no... pracy, przyjechałam do Londynu i właśnie...
- Skąd przyjechałaś? - ucięła pośredniczka.
- Ze wsi, proszę jaśnie pani.
- A gdzie rodzice?
- Umarli, proszę jaśnie pani.
- Rodzeństwo jest jakieś?
- Też pomarło, proszę pani - załkałam.
- Hm, tak - chrząknęła obojętnie matrona utkwiwszy we mnie spojrzenie. - A masz krewnych w stolicy?
- Może jakichś znajomych?
- Też nie...
11
- Więc zupełnie samotna na świecie?
- Tak, proszę jaśnie pani - opuściłam boleśnie oczy.
- Jakiej pracy szukasz? - spytała z pewnym ożywieniem.
- Mogłabym być służącą u dobrych państwa - zaczęłam szybko zachwalać swoje zdolności. - Jestem posłuszna, chętna do pracy, umiem chodzić dokoła gospodarstwa, zajmować się dziećmi i pomagać przy...
- Dosyć - machnęła lekceważąco ręką. - Z taką figurą i wyglądem trudno ci będzie być służącą. A może - dodała po krótkiej przerwie - nie warto ci będzie... Czy masz szylinga na wpisowe u mnie?
- Mam, proszę jaśnie pani - wyjęłam skwapliwie sakiewkę.
- To dawaj i usiądź tam - wskazała kąt kantoru, wyciągając rękę po pieniądze. - I czekaj. Zastanowię się. Może znajdę dla ciebie coś dobrego - spojrzała ukradkiem na jakąś kobietę, która siedziała pod ścianą.
Usiadłam we wskazanym mi kącie. Poczułam na sobie wzrok kobiety, z którą pośredniczka wymieniła przed chwilą spojrzenie. Siląc się na odwagę, skierowałam oczy w jej stronę.
Była to dama przysadzista, tęga, o czerwonych policzkach, w wieku około pięćdziesięciu lat. Ubrana była bardzo wystawnie, nosiła mimo gorącej pory lata, aksamitny płaszcz z obfitym, rzucającym się w oczy przybraniem, co świadczyło - jak mi się w mojej naiwności. wydawało - o jej przynależności do wysokiej sfery towarzyskiej.
Lustrowała mnie od stóp do głów bez przerwy, jakby chciała mnie pożreć pożądliwym spojrzeniem. Pod naporem jej taksującego wzroku zarumieniłam się po białka oczu. Ta moja wstydliwość odpowiadała widocznie jej zamiarom, bo podniosła swoje obfite kształty z krzesła i podeszła do mnie.
- Moja droga - zagadnęła słodziutkim tonem. - Jak słyszałam, szukasz pracy, prawda?
- Tak jest, proszę jaśnie pani - zerwałam się z miejsca i pokłoniłam się do ziemi. - Bardzo tego pragnę.
- Wobec tego wszystko świetnie się składa - uśmiechnęła się dama. - Ty szukasz pracy, a ja szukam pracownicy. Wyglądasz na porządną dziewczynę i sądzę, że uda mi się przyuczyć cię do pracy u mnie. Będzie ci u mnie dobrze, jeżeli będziesz dobra dla mnie. Londyn jest miastem grzechu i występku - podniosła uroczyście i ostrzegawczo palec - ale w moim domu znajdziesz spokój i schronienie przed grzechem i występkiem. Pojedziesz ze mną. Nazywam się ma-dame Brown.
- O, dziękuję, dziękuję, jaśnie pani! -ucałowałam z wdzięcznością jej tłuste, pokryte brylantami ręce.
12
_ Popatrz, jakie masz szczęście! - zawołała do mnie właścicielka biura śmiejąc się i zamieniając z madame Brown znaczące spojrzenia. - Ledwo pojawiłaś się w Londynie, a już znalazłaś pracę w cichym, skromnym, bogatym domu, gdzie wszelkie zło, brud i zbrodnia nie mogą mieć dostępu. Możesz być wdzięczna madame Brown, że zechciała cię wziąć pod swoje opiekuńcze skrzydła. Wierzę, że odpłacisz jej za to posłuszeństwem i pełnym oddaniem.
(Znacznie później pojęłam, że dwie te damy znakomicie się rozumiały i że madame Brown często odwiedzała biuro starej matrony, poszukując co raz to nowych „pracownic” dla swojego „bogobojnego
domu”...)
Nie posiadałam się z zachwytu! Madame Brown wsadziła mnie do wspaniałej karety i kazała stangretowi wieźć nas przez centralne ulice Londynu, aby pokazać mi cuda stolicy. Na domiar wszystkiego zatrzymała wóz przed najelegantszym sklepem z konfekcją, gdzie kupiła mi fantastycznie piękne rękawiczki, po czym zawiozła mnie, oszołomioną ze szczęścia, do swego domu w cichej ustronnej uliczce.
Gdy wprowadziła mnie do salonu, stanęłam osłupiała. Takiego przepychu w życiu nie widziałam! Jakże to wszystko było inne, niż biedne pokoiki naszego wiejskiego domku!
Salon był olbrzymi, podłogę wyścielał wspaniały dywan, na ścianach wisiały dwa wielkie lustra w złotych ramach, pod ścianą stał okazały rzeźbiony kredens, w którego oszklonych szafkach widniały kosztowne porcelanowe serwisy, ozdobne, kryształowe kielichy i karafki z rozlicznymi trunkami!
To niewątpliwe bogactwo olśniewało mnie. Dziękowałam opatrzności, że oddała mnie w takie ręce i skierowała do takiego domu.
- Siadaj, moja mała - rzekła dobrotliwie madame Brown i siadając w fotelu wskazała mi krzesło.
- Czy to wypada, proszę jaśnie pani? - zapytałam wstydliwie, stojąc nadal. - Czy to wypada, abym siedziała przed panią, ja, zwyczajna służąca?
Wtedy spotkała mnie pierwsza niespodzianka w domu madame Brown.
- Nie będziesz u mnie służącą - oświadczyła z uśmiechem tęga dama.
- A czym? - spytałam zaskoczona.
- Będziesz moją panną do towarzystwa - odparła pani domu. - Nie obciążę ciebie obowiązkami służącej. To byłoby zbyt wyczerpujące. Jesteś na to za delikatna, za ładna. Nie powinnaś zajmować się brudną, ciężką pracą, która zniszczy twoją urodę. Będziesz troszczyć się tylko o mnie, o moje życie w tym domu i o moje wygody. Ale za to wymagam, byś była zawsze szczera ze mną, posłuszna, pogodna i go-
13
towa do wszelkich usług, które mi będą potrzebne. Jesteś sierotą, nie masz matki. Otóż jeżeli przekonasz mnie swoim postępowaniem w tym domu, że mogę być z ciebie zadowolona, zastąpię ci nie jedną lecz dwadzieścia matek - zaśmiała się madame Brown jakoś w dziwny sposób.
Nie wiedziałam jeszcze, co ten dziwny śmiech może zwiastować. Wkrótce wypadło mi przekonać się o tym. Teraz z bezgranicznym szczęściem obsypywałam pocałunkami pulchne dłonie mojej dobrodziejki.
Gospodyni pociągnęła za sznur dzwonka. Do salonu weszła gruba służąca.
- Marto - rzekła do niej surowo madame. - Przyjęłam właśnie pannę do towarzystwa - wskazała na mnie. - Zajmie się ona wszystkimi moimi sprawami osobistymi. Będziesz odnosić się do niej z takim samym szacunkiem jak do mnie, bo kocham ją jak rodzoną córkę. Wskaż jej pokój na górze, w którym zamieszka.
Marta była doskonale przyuczona do swojej roli z takimi „córkami” jak ja. Skłoniła mi się z powagą, otworzyła przede mną drzwi, wskazała drogę na schody i przepuściła przodem.
Na najwyższym piętrze domu mieścił się mały schludny pokoik, którego znaczną część zajmowało wielkie małżeńskie łoże. Spojrzałam na nie z pewnym zdziwieniem, porównując je w duchu z moim dziewczęcym wąskim łóżkiem na wsi.
Marta spostrzegła widocznie to moje zaskoczenie, bo natychmiast wyjaśniła:
- Jaśnie panienka będzie tu spała z młodą kuzynką madame. Jest to miła, piękna i dobra panna. Panienka szybko ją pokocha jak siostrę. Jest tak miła i kochana, tak dobra i wyrozumiała jak sama nasza madame. W tym domu i pod taką opieką panienka nie zazna żadnych trosk. Będzie tu panience dobrze jak w raju. A teraz może panienka odpocząć przed obiadem.
Obiad jadłyśmy w salonie przy stole nakrytym na trzy osoby. Gdy weszłam, oczekiwała mnie już madame Brown i młoda ładna dziewczyna, którą madame przedstawiła mi, mówiąc:
- Proszę cię, droga Fauny, oto właśnie moja kuzynka, która dzielić będzie z tobą pokój. Nazywa się Feba Ayres. Mam nadzieję, że szybko staniecie się serdecznymi przyjaciółkami.
Jak się później dowiedziałam, Feba Ayres pełniła rolę „kierowniczki domu” pani Brown. Jednym z jej obowiązków było odpowiednie przygotowywanie takich jak ja „panien do towarzystwa” do zadań, które przeznaczy im madame.
Mówiąc językiem wiejskim, Feba oswajała młode dzikie klacze pod siodło i przyszłych jeźdźców. Dlatego miała zamieszkać ze mną w jednym pokoju.
14
Rozdział trzeci
Feba Ayres rozpoczyna tresurę
Feba zaprowadziła mnie do naszego pokoiku na górze i zaczęła rozbierać się. Ja stałam bez ruchu. Wahałam się. Feba spostrzegła moje zażenowanie.
- Wstydzisz się mnie? - spytała zdziwiona.
- Trochę - zaczerwieniłam się.
Feba wybuchnęła głośnym śmiechem. Podeszła, rozpięła mi kołnierzyk i suknię. Zdjęła ze mnie bieliznę. Pozostałam w samej halce. Na widok własnego ciała wyzierającego spod halki, szybko wskoczyłam pod kołdrę i naciągnęłam ją po szyję.
Feba, dławiąc się ze śmiechu, z niezwykłą dla mnie wprawą zrzuciła z siebie niezliczone części modnej londyńskiej garderoby i zupełnie naga wsunęła się do mnie pod kołdrę.
- Jestem starsza od ciebie - oświadczyła przylegając bokiem do mojego boku. - Mam 24 lata i jestem dojrzałą kobietą. Nie taką kózką jak ty! - zaśmiała się. - No, nie wstydź się, przysuń się do mnie, będzie nam cieplej, przyjemniej - dodała cichutko.
Widząc, że ociągam się trochę, przysunęła się pierwsza. Podsunęła gołą rękę pod moje plecy, a drugim ramieniem objęła mnie za szyję. Uniosła się nieco nade mną i nagle przywarła wargami do moich ust, namiętnie obsypując mnie gorącymi pocałunkami.
Było to dla mnie nieoczekiwane, dziwne, nieznane przeżycie. Nigdy dotąd dziewczęta nie całowały mnie w taki sposób i ja nigdy nikogo tak nie całowałam. Uważałam jednak, że pocałunki Feby są jedynie przejawem jej sympatii do mnie i że powinnam odwzajemnić się jej w podobny sposób. Zaczęłam więc odpowiadać takimi samymi pocałunkami, aby zaskarbić sobie siostrzaną miłość Feby.
Zachęciło to Febę do jeszcze śmielszych poczynań. Zdjęła ramię z mojej szyi i zaczęła wędrować dłonią wzdłuż mojego ciała i piersi, na-
, VQ
ciskając je, gładząc i lekko poszczypując. Potem wzięła mnie za rękę i poprowadziła moją dłoń po jej ciele, kierując ją na swoje miękkie, obwisłe piersi. Równocześnie nie przestawała naciskać, gładzić i szczypać mojego ciała.
Wszystkie te zabiegi Feby zaskakiwały swoją nowością, ale nie wzbudzały we mnie strachu czy wstrętu. Nie miałam wówczas pojęcia o żadnych zboczeniach i nie przypuszczałam, że może istnieć na świecie namiętność kobiety do kobiety.
Przeciwnie, zaczęłam odczuwać dziwną jakąś przyjemność pod wpływem ruchu rąk Feby. Ciało moje poczęło rozgrzewać się. Moje ledwie pączkujące sutki zaczęły twardnieć i prężyć się pod drażniącym dotykiem palców leżącej przy mnie kobiety.
Lecz Feba nie poprzestała na tym. Dłonie jej powędrowały niżej, do bardziej zwykle ukrywanych niż piersi rejonów mojego ciała i zatrzymały się na jedwabistym od niedawna dopiero rosnącym owłosieniu. Palcami zaczęła gładzić i delikatnie pociągać te wijące się w loczkach włosy.
Ale i to jej nie wystarczało. Sięgnęła jeszcze niżej i poczułam jej palec naciskający najbardziej wstydliwe miejsce ciała dziewczyny, po czym palec przeniknął głębiej i zaczął łaskotać ukrytą powierzchnię tego miejsca pod włosami.
Ogień zapłonął mi w żyłach. Cały wstyd dziewczęcy znikł bez śladu. Żar ogarnął moje ciało i czułam, że ogniskiem jego jest właśnie to miejsce, do którego coraz silniej przywierały ruchliwe bezustannie palce Feby.
Palce gniotły, nacierały, tarły i równocześnie coraz bardziej rozwierały drogę prowadzącą dalej i głębiej.
Nagle krzyknęłam. Poczułam lekki ból. Palec Feby wniknął daleko w głąb mojego ciała, w zamkniętą i nieprzeniknioną dotychczas szczelinę. Ból ten jednak, co najdziwniejsze, nie sprawił mi przykrości.
Pod wpływem posuwistych ruchów palca Feby wyprężałam się gwałtownie, cicho jęczałam, wstrząsałam się i drżałam, a ogarniający mnie żar stawał się coraz gorętszy. Równocześnie palące wargi Feby nie przestawały obcałowywać mojego ciała i przerywanym szeptem kobieta wzdychała:
- Och, jakie to przyjemne... Och, jakaś ty cudowna, kochanie... Och, jak szczęśliwy będzie pierwszy mężczyzna, który uczyni z ciebie prawdziwą kobietę... O, jakbym chciała być teraz mężczyzną...
Żaden mężczyzna później w7 moim życiu nie całował mnie jak Feba. Byłam tak oszołomiona, tak ogarnięta nowymi dla mnie wzruszeniami, zmysły moje były tak wzburzone, że zatraciłam się całkowicie w ogniu, który niepowstrzymanie buszował mi w żyłach.
16
Wstrząs gwałtownej rozkoszy był tak silny, że aż wycisnął łzy z moich oczu.
Dopiero później zaczęłam zastanawiać się nad namiętnościami Feby. Żadna z rozkoszy, których może doznać kobieta od mężczyzny, nie była jej oczywiście obca, nie mogła więc stanowić już dla niej atrakcyjnej nowości. Dlatego chyba znajdowała szczególną przyjemność w przygotowywaniu młodych dziewcząt do stosunków z mężczyznami.
Zaspokajała bowiem przy okazji swoje pożądanie w takiej formie, jakiej nie mógł dostarczyć jej partner płci męskiej. Rozkoszą była dla niej już sama możliwość zboczenia z normalnej, przyrodzonej drogi, wytyczonej przez naturę kobiecie i mężczyźnie.
Nie znaczy to, że stosunek z mężczyzną przyprawiał ją o wstręt. Przeciwnie - wolała nawet mężczyzn, niż dziewczęta. Ale chętnie szukała urozmaicenia. Bez żadnych hamulców wewnętrznych obcowała płciowo zarówno z mężczyznami, jak i z kobietami...
Ocknęłam się, czując że Feba zrzuca ze mnie kołdrę i nachyla się nade mną. Leżałam na wznak. Feba podciągnęła mi halkę wysoko, aż pod brodę. Migotliwy blask świecy, która płonęła w świeczniku przy łóżku, padał błyskami na moje nagie, rozpalone ciało. Wstydziłam się jeszcze. Sięgnęłam po halkę, aby ją opuścić, lecz Feba złapała mnie za rękę.
- Nie! - błagała chrapliwie i z pożądaniem. - Moja mała, słodka kochaneczko! Nie wolno ci zasłaniać tych skarbów przed moimi oczami! Muszę widzieć te cudowne piersiątka. Patrzenie sprawia mi rozkosz. Pozwól mi całować te skarby! Och, jak różowa i delikatna jest ta skórka tutaj u ciebie... I te włoski mięciutkie i jedwabne... Och, daj mi zajrzeć w tę maleńką, najcudowniejszą szparkę twoją, daj mi ją podziwiać, nasycić się jej widokiem... O, tego już za dużo, to nie do zniesienia! Ja muszę, muszę! - szepnęła nagle.
Z niepohamowanym podnieceniem uchwyciła moją dłoń i mocno przycisnęła ją u siebie do tego samego miejsca, które widziała teraz u mnie.
Dotykiem poczułam różnicę między tymi miejscami u niej i u mnie. Różnica była olbrzymia. Tu rósł gęsty, obfity las świadczący o pełnej dojrzałości kobiety, a luźny otwór, do którego Feba wepchnęła mój palec, rozwarł się lekko i miękko pod słabym naciskiem ręki.
Kobieta zaczęła poruszać się rytmicznie i coraz szybciej w tył i naprzód, a gdy kilkakrotnie westchnęła i znieruchomiała - wyciągnęłam palec z jej ciała. Był wilgotny i lepki.
Feba pocałowała mnie namiętnie i rozciągnęła się przy mnie na łóżku. Teraz była już spokojna.
Nie wiem jak silna i jakiego rodzaju była rozkosz, której doznała
17
ta kobieta ze mną. Jedno było jednak pewne: pierwsza noc, spędzona z Febą, zapoczątkowała proces mojej demoralizacji.
Zrozumiałam wówczas, że miłosny stosunek między dwiema kobietami może być nie mniej niebezpieczny i nie mniej brzemienny w skutki niż stosunek między kobietą a mężczyzną.
Rozdział czwarty
Mój pierwszy „klient”
A. ^1 astępnego ranka obudziłam się późno, około dziesiątej, wypoczęta i świeża. Feba krzątała się już po pokoiku. Gdy spostrzegła, że otworzyłam oczy, zapytała jak spałam i jak się czuję. Lecz żadnym spojrzeniem, słowem, czy gestem nie wspomniała tego, co zaszło między nami w nocy.
Podziękowałam jej za tę troskę o moje samopoczucie i zapytałam, od czego rozpoczną się moje obowiązki służbowe w tym domu. Zamiast odpowiedzi Feba uśmiechnęła się tylko.
Po chwili weszła służąca z herbatą, a za nią chodem słonia wtoczyła się do pokoju madame Brown. Obawiałam się, że pani domu zacznie mnie strofować za późne wstanie z łóżka. Byłam więc mile zaskoczona, gdy gospodyni, zamiast wyrzutów pod moim adresem, powiedziała z podziwem:
- Jesteś świeża i piękna, moja droga. Prawdziwy pączek rozkwitającej kobiecości. Czeka cię wspaniała kariera życiowa. Wkrótce nie znajdzie się mężczyzna, który byłby w stanie oprzeć się twojemu urokowi. Wszyscy będą musieli cię ubóstwiać. Cały Londyn znajdzie się u twoich maleńkich stopek.
Komplementy mojej dobrodziejki sprawiały mi przyjemność. Odpowiedziałam naiwnie i głupio, dziękując za jej zachwyty nade mną.
Naiwność moja radowała wyraźnie obie kobiety. O to im właśnie tylko chodziło, abym na razie pozostawała w nieświadomości prawdziwych losów, jakie mi przygotowywały.
Zresztą przygrywka do mojej przyszłości nie dała długo na siebie czekać. Po śniadaniu służąca wniosła stos garderoby dla mnie.
Oniemiałam po prostu z zachwytu! Moje małe głupie serce trzepotało w piersi jak motyl na widok jedwabnej używanej sukni ze srebrzystymi kwiatami, kapelusza z brukselskiego materiału, wysokich butów z długimi sznurowadłami i podrzędnych ozdób, które wyda-
ylmsię najwspanialszymi klejnotami świata.
Wkrótce potem zrozumiałam, że zostałam tak królewsko obdaro-
19
wana jedynie dlatego, że madame upatrzyła już dla mnie klienta, który chciał jak najprędzej ocenić moje wdzięki. Klient najwidoczniej rozumiał, że towar tak rzadki jak dziewictwo, nie może długo uchować się w tym domu.
Zadaniem Feby było przygotowanie mnie i ozdobienie na sprzedaż. Ubierała mnie powoli i z namysłem, a ja stałam przed lustrem i niecierpliwiłam się jej powolnością. Chciałam od razu mieć te wszystkie cuda na swoim ciele.
Czułam się podniecona i szczęśliwa. Dzisiaj wiem, że skromne wiejskie stroje były o niebo piękniejsze niż te sztuczne, pretensjonalne błyskotki, którymi Feba po raz pierwszy ozdabiała wówczas moje dziewczęce wdzięki.
- Jesteś piękna jak marzenie! - zachwycała się Feba. - Ucieleśnienie wiosny!
Jej zachwyty były najzupełniej szczere. Byłam istotnie piękną dziewczyną wysokiego wzrostu, lecz nie rażąco, jak na kobietę, wysoką. Biodra miałam gibkie, a kibić tak jędrną i smukłą, że nie było potrzeby odziewania jej w paski i gorsety.
Kasztanowe włosy spadały mi na ramiona w naturalnych nie karbowanych lokach. Odcinały się one swym kolorem od białej cery na subtelnej, gładkiej twarzy. Pieprzyk na podbródku dodawał tej twarzy figlarnego wesołego wyrazu, który kontrastował z czarnymi, rozmarzonymi, to lekko zamglonymi, to płonącymi ogniem oczami. Pierś miałam wysoką, choć jeszcze trochę zbyt małą, lecz już krągłą i prężącą się ku wspaniałym obietnicom zbliżającej się dojrzałej kobiecości.
Gdy stałam strojna i piękna przed lustrem, nie myślałam jeszcze, że nikt tak bez wyrachowania nie stroiłby biednej dziewczyny. Tłumaczyłam to sobie tylko dobrocią szlachetnej pani Brown i przyjaźnią jej pomocnic. Nie myślałam także o tym, że pod pretekstem zabezpieczenia mojego skromnego spadku po rodzicach, madame zabrała mi - jak twierdziła, na przechowanie w swojej kasie - wszystkie przywiezione ze wsi pieniądze.
Schwytano mnie i zamknięto w klatce, a ja nie widziałam klatki.
Gdy toaleta została zakończona, przeszłam do salonu. Madame pogratulowała mi pięknego stroju i w przesadnym zachwycie zawołała:
- Wyglądasz w tej sukni tak naturalnie, jak gdybyś od urodzenia nic innego nie nosiła. Proszę, poznaj mojego bratanka.
Dopiero teraz spostrzegłam owego „bratanka”, który stał nieco dalej przy oknie.
Odwrócił się do mnie i skłonił głowę. Odpowiedziałam wstydliwym dziewczęcym dygnięciem. Podszedł bliżej, wysunął wargi do pocałunku w usta, ale nadstawiłam mu tylko policzek
20
Mruknął coś z wyrzutem i gdy nie spodziewałam się tego, znienacka przycisnął gorące z żądzy usta do moich warg. Przyjęłam to z odrazą Wyglądał bowiem tak wstrętnie, że brak mi słów na opis jego
powierzchowności.
Proszę wyobrazić sobie mężczyznę pod czterdziestkę, niskiego, brzuchatego, z wyłupiastymi oczami i chorobliwej barwy białoszarą skórą twarzy o popękanych zeschniętych wargach i cuchnącym, świszczącym oddechu. Jego krzywy uśmiech wywoływał mdłości i nadawał temu odrażającemu obliczu wyraz straszliwej szpetoty.
Mimo to był tak zaślepiony swoim rzekomym powabem, iż absolutnie wierzył, że nie ma na świecie kobiety, która by nie uległa jego urokowi. Trwonił majątek na prostytutki, które znały tę jego słabość i obsypywały pochwałami „czar jego nieodpartej męskości”.
Wobec dziewcząt, które nie umiały kryć wstrętu i strachu przed nim, był gruboskórny i brutalny. Słaba potencja płciowa skłaniała go do ciągłych prób z coraz inną kobietą. Szukał stale nowych podniet a urozmaicenie wyboru partnerek miało nasilić jego zanikający popęd erotyczny.
Nieraz zdarzało się, że u szczytu podniecenia ciało tego mężczyzny odmawiało dalszego posłuszeństwa i nagle słabło przed pełnym odprężeniem, co wywoływało u niego wybuchy bezsilnego gniewu, skierowane na nieszczęśliwe partnerki.
Ja miałam być kolejną ofiarą, którą wystroiła i przygotowała dla tego potwora moja rzekoma dobrodziejka.
Madame Brown kazała mi siadać i wstawać przed nim, obracać się do niego plecami i twarzą, zdjąć szal z szyi aby mógł zauważyć rytm moich piersi podnoszących się i opadających w oddechu, poleciła mi przechadzać się przed nim tam i z powrotem, by w pełni ocenił mój czar i urok dziewczęcości.
Ta wszechstronna demonstracja spotkała się z jego pełną aprobatą. Mierzył mnie małpim wzrokiem i kiwał z uznaniem głową. Pożerał moje ciało oczami, a gdy napotkawszy jego bydlęce spojrzenie cofałam się ze strachem i wstrętem, tłumaczył to zapewne tylko moją dziewczęcą wstydliwością.
Wreszcie po długich minutach tego uciążliwego pokazu moich wdzięków, madame Brown pozwoliła mi opuścić salon i udać się z Feba do naszego pokoiku na górze. W swojej naiwności nie pojmowałam jeszcze zamiarów gospodyni. Uważałam, że osoba „bratanka” nie powinna zaprzątać moich myśli więcej niż wymaga tego grzeczność i wdzięczność wobec pani domu.
, ,’~ ^y wiesz, że ten szacowaj^dżentelmen i szlachcic mógłby się z robą ożenić? - zaczęła badać nmie Feba. - Co o tym sądzisz, maleń-
...
avir