Wiśmiewski-Snerg Adam - Przerwany film.TXT

(22 KB) Pobierz
Autor: ADAM WI�NIEWSKI-SNERG
Tytul: Przerwany film

Z "NF" 1/98


   Toczy si� gra, trwa, powstaje film, mijaj� uj�cia, sceny 
i nastroje. Ile� to razy?  
   Kiedy�, siedz�c w fotelu na sali kinowej, wpatrzony w 
ekran, na kt�rym posta� filmowa opuszcza pok�j i zamyka za 
sob� drzwi lub znika w jakikolwiek inny spos�b (wychodz�c 
poza ramy eksponowanego uj�cia), nie zastanawia�em si� 
nigdy, co si� z ni� dalej dzieje - to znaczy, jaki jest los 
samej ekranowej postaci, a nie aktora, kt�ry j� gra�.  
   Wyszed�em z kadru - znalaz�em si� poza ekranem, cho� gra 
toczy si�, chocia� film trwa nadal, ja ju� nie bior� w nim 
udzia�u.  

   Zobaczy�em ich oko�o po�udnia na �agodnym stoku Tengar 
Wening, w rejonie plenerowych zdj�� do trzeciej sceny 
"Dope�nienia". Ujrza�em ich bardziej wyra�nie ni� 
kiedykolwiek: na tle rumowiska muru, wy��obionego 
tysi�cletnimi ulewami, kt�ry liczy� sekundy dziel�ce go od 
ostatecznego kresu - wszystkich zatopionych w czerni d�ugich 
cieni, gdy znieruchomieli w pozach dot�d jeszcze zgodnych z 
kolejn� sekwencj�. Zastygli w naturalnym, bardzo ostrym 
s�o�cu, kt�re zgas�o nagle w zestawieniu z tamtym �witem, w 
por�wnaniu z upiornym blaskiem tamtego najja�niejszego ze 
wszystkich wschod�w.  
   Powiedziano mi potem, �e w tamtej - pami�tnej tylko dla 
mnie - chwili spyta�em podniesionym g�osem: - Co to?  
   A kiedy grali dalej, bez �adnego sensu, w czasie d�ugiej 
horyzontalnej panoramy rykn��em na ca�e gard�o co�, czego 
ju� nikt nie by� w stanie mi powt�rzy�. Przy milczeniu 
re�ysera (Yoren przyjrza� mi si� tylko sm�tnym wzrokiem) 
Zoffi uzna�, �e przebra�em miar�, i tak jak wszyscy 
pozostali zupe�nie nie�wiadom grozy naszego po�o�enia, 
wyprowadzony z r�wnowagi moim dziwacznym wybrykiem - jak si� 
wyrazi� - pozwoli� sobie na uwag�, kt�rej w innych 
okoliczno�ciach nigdy bym mu nie darowa�: 
   - Mo�na wiedzie�, panie Hanis - spyta� ostro - czemu przy 
czwartym dublu na planie otwiera pan wrota g�bowe przed 
stopem?  
   Milcza�em w os�upieniu.
   - Zdaje si�, �e pa�ska obecno�� w og�le jest tutaj 
zb�dna, co wreszcie wyra�nie stwierdzam - doda�, a ja wci�� 
nie rozumia�em sytuacji.  
   Pami�tam dobrze, co si� przedtem dzia�o: Enet wspomina� 
kiedy� o ci�ko okaleczonej kobiecie, kt�ra przez wiele 
miesi�cy po l�dowaniu zdemolowanego samolotu mdla�a ze strachu 
na widok ka�dej postaci unosz�cej si� z krzes�a, tylko 
dlatego, �e �w ruch nieodwo�alnie kojarzy�a z obrazem 
zamachowca wstaj�cego z fotela z �adunkiem dynamitu w 
r�kach. M�czyzna zd��y� o�wiadczy� pasa�erom, �e zamierza 
zmusi� pilota do zmiany kursu w celu uprowadzenia samolotu, 
gdy nagle �le zabezpieczona bomba eksplodowa�a mu w 
d�oniach. Tak i ja teraz - ob��dnie - w mechanicznej 
kolejno�ci zdarze�, po�r�d zwyczajnych czynno�ci dnia 
zdj�ciowego doszukiwa�em si� usilnie ostatniej przyczyny 
tego, co jednak le�a�o daleko poza nami.  
   Najpierw nasun�� mi si� g�os Toma Yorena, kt�ry kilka 
minut wcze�niej zwr�ci� si� do Liny Kliz: 
   - Stop! Lyna, wysz�a� z kadru, ale to nie wszystko.  
   Wtedy Tonsen odezwa� si� ze swego miejsca. Burkn�� 
bez entuzjazmu i spyta� dono�nie:
   - Wi�c jak? Przejedziemy si� jeszcze raz?
   Na to Yoren podszed� w milczeniu do operatora.
   - Ray! - zawo�a� stamt�d. - Wiesz, co mam na my�li? Do 
licha, trzymajcie si� jako�.  
   Ray Enet skin�� g�ow�. Przeskoczy� szyny, po kt�rych 
�agodnym �ukiem toczy� si� w�zek tam i z powrotem a� do k�py 
drzew. Razem z innymi aktorami podszed� pod kamienny mur.  
   - Gotowi?
   - Jest! - rzuci� Tonsen. - Grajcie.
   - Cisza na planie!
   �wierszcze cyka�y w trawie.
   Mia�em wci�� w oczach obraz tamtej sceny: rozbija�em j� 
na drobne w poszukiwaniu jedynego w�a�ciwego ci�cia, 
oddzielaj�cego bajeczn� fikcj� od upiornej rzeczywisto�ci, 
uparcie i z pop�ochem przera�onego monta�ysty, kt�ry po 
omacku tnie ta�m� na kawa�ki, gubi si� w szczeg�ach i nie 
znajduj�c pocz�tku ani ko�ca, skleja j� na chybi� trafi� w 
naiwnej nadziei, �e kolejno�ci� uj�� w sekwencji pokieruje 
szcz�liwy los.  
   Kilka os�b z personelu pomocniczego ekipy opala�o si� na 
le�akach lub kocach roz�o�onych daleko poza planem. Go�a 
sk�ra ich cia� sk�pana w bia�ym �arze sp�cznia�a potem w 
mgnieniu oka i koszmarnymi, szkar�atno-fioletowymi b�blami 
gotowa�a si� na nich i piek�a, ledwie - �ywi jeszcze - 
zd��yli poderwa� si� z miejsc. Bli�ej dymi�o ognisko 
rozpalone przekornie, na z�o�� Zoffiemu przez Raya Eneta: to 
chyba Pet, pochylony nad nim, od p�on�cej ga��zki przypala� 
sobie nieod��cznego papierosa, podczas gdy pasemka dymu 
rozwiewa�y si� przed obiektywem - to jedno przynajmniej by�o 
ca�kiem nieistotne. S�ysza�em te� brzmienie czystego akordu: 
Muriel tr�ci�a struny gitary, a potem g�os uwi�z� jej w 
krtani, kiedy w p�on�cej sukience za�piewa�a jeszcze: 
,..smutek ten wierny pies...  
   Spojrza�em na rz�d foteli l�ni�cych szeregiem niklowanych 
uchwyt�w poza szybami g�rnego pok�adu cinemobilu i 
przenios�em wzrok na rozbebeszony agregat, sk�d bieg�y ku 
nam zwoje czarnych kabli. Wszystko k��bi�o mi si� w my�lach: 
cisza na planie w s�oneczn� noc przed strasznym �witem, 
g��boka ciemno�� w pe�nym blasku dnia zla�y mi si� w jedno z 
b��kitem czystego nieba, kt�ry zakre�la� granice brunatno-
zielonej r�wniny,  wspieraj�c si� na p�nocy o �a�cuch 
sinych g�r. Wia� lekki ciep�y wiatr. Tylko Yoren obejrza� 
si� za siebie i spojrza� TAM.  
   - Kamera!
   Terkot i klaps.
   - Scena trzecia, uj�cie szesnaste, dubel czwarty.
   Ten cichy terkot mia� ju� trwa� a� do niesko�czono�ci.  
Najtrudniej mi by�o prze�ledzi� ostatnie sekundy. Widzia�em 
t�g� sylwetk� Zoffiego rozkraczonego na kanistrze z ksi��k� 
zdj�� w gar�ci, kt�r� jak zwykle przy doskona�ej znajomo�ci 
scenopisu - bez �adnej rozs�dnej potrzeby ci�gle mi�tosi� i 
mordowa� na planie, podkre�laj�c tekst wyszlifowanym 
paznokciem w �lad za biegiem akcji. A czyni� to z pocieszn� 
min� pomazanego przez wytw�rni� najwy�szego cenzora, kt�ry 
najlepiej wie, czego oczekuje widownia i przy kt�rym re�yser 
ma by� �lepym narz�dziem zobowi�zanym do przyjmowania 
modlitewnej pozy wobec wszystkiego "co stoi w pi�mie".  
Zobaczy�em go w tej pozie tu� przed samym b�yskiem, zanim 
wpad� ca�ym cia�em w ognisko ekranu s�onecznego, obr�conego 
przypadkiem w jego stron�, jeszcze przed mia�d��cym ciosem 
czo�a g��wnej fali uderzeniowej. Zwija� si� tam w agonii 
przez ca�e pi�tna�cie sekund: teraz by�o mi go �al mimo 
wszystko, cho� rozbecza� si� jak stara baba, kiedy z 
kredowobia�� twarz� nagle o�ywionego trupa wraca� stamt�d 
razem z innymi niedowiarkami biegiem, byle pr�dzej zej�� ze 
strefy radioaktywnego piek�a - poza to zdumiewaj�ce ci�cie, 
kt�re ostr� lini� oddziela�o rozleg�e cmentarzysko od oazy 
kwitn�cego dalej �ycia, bo wtedy dopiero naprawd� uwierzy�, 
gdy w nieforemnym kszta�cie rozpozna� samego siebie.  
   Ale to nie z jego obrazem w oczach zaskoczy� mnie koniec 
�wiata. Ka�dy na swoim miejscu i przy swoich gratach - 
stali�my wszyscy poza planem szesnastego uj�cia, na 
marginesie "Dope�nienia", wszyscy zaprz�tni�ci r�nymi 
czynno�ciami, utrwalaj�cymi przebieg akcji, gdy� w tamtej, 
ostatniej ju� minucie �ycia na kraw�dzi termoj�drowej 
zag�ady liczy� si� tylko jednostajny terkot kamery i 
realizacja tuzinkowego scenariusza, wa�ny by� tylko film ze 
s�awn� i rozpieszczan� przez producent�w Lyn� Kliz i z 
zaanga�owanym w ostatnim dniu przed wyjazdem na zdj�cia 
plenerowe Rayem Enetem w rolach g��wnych.  
   Przegapi�em gwa�town� scen� z planu og�lnego tu� po 
rozja�nieniu. Trwa� najazd na posta� kobiety z planu 
�redniego do wycinka twarzy. Szerokie rondo kapelusza i 
detal - r�ka z pier�cieniem zaci�ni�ta przy ustach 
sk�adaj�cych si� do krzyku (Yoren westchn�� przy tym z 
ponur� min�). Wzniesienie z panoram� w czasie ma�ego odjazdu 
(jakie �ama�ce m�g� wyprawia� Tonsen na swym nowym 
wielocineskopie!) i stamt�d perspektywa ptasia poprzez 
obci�te kadrem plecy zb�ja z koltem w d�oni. Strza�. Po 
kr�tkim szwenku przez rozwichrzony dymek nurkowanie do 
perspektywy normalnej. Odjazd kamery ukazuje drugiego 
uzbrojonego zucha. Pierwszy tymczasem skacze z muru. Wymiana 
strza��w. Prowadzenie za uciekaj�cym na tle wysmuk�ych drzew 
(bardzo malowniczych), a� do samego wozu, gdzie mimo os�ony 
zorganizowanej przez ca�� band� trafia go celna i (tu ma�a 
satysfakcja) najzupe�niej zas�u�ona kula. Wreszcie wolna, 
horyzontalna panorama do uj�cia statycznego na postaci 
Muriel, �piewaj�cej sw�j kawa�ek przy akompaniamencie 
gitary.  
   W tym uj�ciu nie by�o stopu.
   W ja�niejszym od dziesi�ciu s�o�c bia�o-liliowym b�ysku, 
kt�ry wdar� mi si� na dno �renic i bole�nie smaga� wszystko, 
co �y�o a� po sam widnokr�g widziany z najwy�szego lotu 
ptaka, ujrza�em sw�j smolisty cie� otoczony lustrem 
pulsuj�cego szkliwa.  
   - Co to!
   Kto nie spojrza� w tamt� stron� w owej chwili! Cie� 
zosta� na miejscu. Zdarzenia bieg�y szybciej od 
skamienia�ych my�li. Zd��y�em wykona� �wier� obrotu. 
S�ysza�em w ciszy szmery i syki, podczas gdy cia�o gryz�y mi 
jadowite dreszcze. Zab��kany zapach dzikich kwiat�w snu� mi 
si� wok� nabrzmia�ej twarzy. W u�amku sekundy nast�pi�a 
inna pora roku. Sta�em na bezkresnej �nie�no-b��kitnej 
pustyni, momentalnie przeniesionej tu spoza ko�a 
podbiegunowego. Wra�enie b�yskawicznie pog��biaj�cej si� 
pustki pot�gowa�o si� i w ko�cu sparali�owa�o mnie na 
miejscu: pochodzi�o z gwa�townej zmiany zarysu drzew, 
kt�rych li�cie jakby przez p�ynne przenikanie jednego obrazu 
na drugi - wi�d�y w oczach i zwija�y si� w popielate, ulotne 
wi�rki. Soczysta ziele� znik�a. W miejsce zwartego jeszcze 
przed kilkoma sekundami g�szczu �wie�ych li�ci wy�oni�y si� 
zw�glone widma go�ych drzew. Na obna�onych bezg�o�nym 
tchnieniem konarach pe�z�y ju� g�ste dymne pokrowce.  
O�lepiaj�ca lawina �wiat�a la�a si� sponad horyzontu na 
�...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin