140 III Pijany jeszcze kłótniš swš z bratem i urojonym nad nim zwycięstwem, Zbigniew był dobrej myli. niło mu się teraz królowanie, zemsta i zamiast sukni mniszej, która go paliła jeszcze wspomnieniem, złotem bramowany płaszcz królewski. Wszedł do izby, w której oczekiwano na królowę, ze swym zwykłym niezgrabstwem i butš, potršcajšc ludzi, wywracajšc ławy i oznajmujšc się hałaliwie. Wrzawa mu wszędzie towarzyszyła. Za nim szedł niedobrany dwór jego, zbierana drużyna włóczęgów, którš Marko Sobiejucha dowodził. Była to gromada z różnych narodów i różnego wieku złożona ludzi, po większej częci takich, co się gdzie indziej nie mogli pomiecić. Zbigniew czasu długiego swojego pobytu w saskim klasztorze na pół się stał Niemcem, chętnie więc i Niemców brał do siebie, miał kilku Czechów, koło niego też często szwargotano tym językiem, dla drugich niezrozumiałym. Marko w swych wędrówkach nabył w nim wprawy. Mówił on le, ale za to wszystkimi językami znanymi i tak miało, jakby się z nimi w ustach urodził. Bolek miał samš młodzież z Polan dobranš, synów najmężniejszych władyków i rycerzy, a jednego tylko starca, co jak Marko po zachodnich krajach wędrował, a praw ówczesnego rycerstwa i turniejów tam się nauczył. Bolkowa drużyna przy królowej dworze łamać sobie musiała języki, aby się z nim rozmówić, Zbigniewa towarzysze między Niemcami i Węgrami byli jak w domu. Bratało się to dobrze z sobš. Królewicz, którego Judyta z poczštku wzgardliwie odpychała, mówić prawie nie chcšc do niego, nie lubił jej wprawdzie, lecz pewne poszanowanie okazywać jej musiał. W chwilę po wnijciu królewicza do izby ukazał się ochmistrz królowej Judyty z laskš w ręku poprzedzajšcy siostrę cesarskš; strojnš jak zawsze, umiechajšcš się i wdzięczšcš. Za niš, tuż przy królewnach szła piękna Greta, którš Judyta sama na dzień ten przystroiła. Miała na sobie obcisłš suknię niebieskš, która pełne jej kształty aż do zbytku uwydatniała, złoty pas, na czole przepaskę złocistš, na szyi łańcuch z wiszšcymi i poczepianymi do niego kółkami, piercieniami i kutasy. Utrefione włosy jasne w częci się zwijały około licznej twarzyczki na głowie, w częci spadały na białe, pulchne ramiona. Blask i wieżoć tego kwiatka, który zdawał się dopiero rozwinięty, porywał oczy wszystkich; cmokali patrzšc na niš starzy i młodzi, a Greta, choć zdawała się nie wiedzieć o tym, czuła, że jš wejrzeniami cigano. - Eh, Marko mój - szepnšł Zbigniew patrzšc na Niemkę przechodzšcš powoli ze spuszczonymi oczyma. - Dobrze, że sutannę zrzuciłem; wolno mi teraz oczy napać tš zwierzynš! Patrzaj no, co za łania! Człek by za niš w las pobiec gotów! Marko, choć podżyły, był też wielkim niewiast wielbicielem; szepnšł na ucho królewiczowi. - Nam to na tę zwierzynę tylko patrzeć z dala i oblizywać się, a wam ino chcieć, to jš mieć będziecie łatwo. - O, ho - odparł Zbigniew - nie tak łatwo, jak ci się zdaje; dziewka dumna i królowej ulubienica. - To co? - zawołał Marko miejšc się. - Będzie wolała zostać ulubienicš królewicza niż królowej! Ino skińcie palcem, a ja pójdę w swaty... - Przecież się z niš nie ożenię! - zamiał się Zbigniew. - Któż by mylał o tym tak zawczasu - poczšł Marko. Tymczasem zabawić się nikt nie broni, gdy dziewczyna hoża i nie od tego... Królowa dla Zbigniewa była dnia tego jak nigdy łaskawš. Skinęła nań uprzejmie, a złożyło się jako tak, że królewiczowi dano miejsce tam, gdzie się niewiast siedzenia kończyły; usadowił się tuż obok pięknej Grety. Z rachuby zalotniczej wypadało odsuwać się od niego bardzo bojaliwie a skromnie; królewicz, wyzwany tš obawš, coraz bliżej przysuwać się zaczšł. Spojrzeli sobie w oczy, ona stłumiła miech, z którym się lękała wybuchnšć, on mrugał ku niej tak miało, jakby nigdy klerykiem nie był. Wkrótce po zajęciu miejsca na ławach miechy się rozpoczęły. Greta mierzyła ciekawymi oczyma tego, którego z rozkazu pani ujšć sobie miała. Niepowabny był wcale: z długš swš twarzš bladš i grubymi rysy, wstrętliwego co w nim było, dzikiego, wzbudzajšcego obawę. Nawet namiętnoć ta, która łagodzi człowieka, w nim przybierała wyraz jaki grony i krwiożerczy. Ale Greta była pod złotymi włosy, białš twarzyczkš, lazurowymi oczyma, stworzeniem, co się bronić umiało, opanować potrafiło i nie ulękło łacno. W tym spotkaniu szło jej tylko o to, by wiedziała, czy zmóc go potrafi, czy w nim jest siła, większa nad tę, którš w sobie czuła. Każdš niewiastę instynkt tego uczy cudowny. Dwa razy oczyma zetrze się z przeciwnikiem i wie, czy mu ustšpić ma, czy go podbije i zapanuje nad nim. Dwa też razy Greta wlepiła swe na pozór spokojne wejrzenie w Zbigniewa, a za drugim kleryk spucił oczy zmieszany. Rozmowa poczęła się dziwnie, od usuwania na ławce i napastliwego zbliżania. Zbigniew zwyciężył, dano mu się przysišć blisko, umylnie. Był pewien, że zdobył siłš to miejsce. Nim przyszło do słów, miech się rozsiadł na ustach Grety, która aż zakrywała usta i oczy, tak się jej niby niepomiernie miać chciało, bo potrzeba było wesołociš zagaić rozmowę, aby jš uczynić mielszš i ostrzejszš. Zbigniew miał się także rychoczšc szerokimi usty, nie kryjšc się, chwalšc przed wszystkimi z zaczepki i walki. Greta się nie wstydziła, choć na niš zewszšd patrzano. Dalszš rozmowę poczęły ręce pod stołem. Jedna z nich nieostrożnie była jako zwieszona, a tak liczna, biała, pulchna, bezbronna, strojna w ogromne piercienie i leżała tak blisko, że jš królewicz pochwycił. Wyrwała mu się natychmiast, dziewczę się odsunęło niby strasznie przelękłe, niby srodze zagniewane. Zbigniew mielej pochwycił raz drugi tę le uciekajšcš rękę, poczęła mu się wyrywać znowu, wyrwała, dogonił jš w drodze i zatrzymał ciskajšc mocno. Trzeba było ulec przemocy. Czuł, jak drżała w jego dłoni. Królewicz pił, jadł, zmuszał do kosztowania wina z jednego kubka, czemu się panna zrazu wielce broniła, spoglšdali na siebie coraz poufalej i porozumienie się nastšpiło przed końcem uczty. - Piękna, najpiękniejsza Greto - odezwał się królewicz omielajšc się coraz bardziej - gdybycie mnie przyjęli za miłonika sobie, kochałbym was, jak należy. - Alboż to wy wiecie, jak miłować należy? - spytała figlarnie umiechajšc się panna. - Gdybycie posłuchali, jak to tam u nas, na Zachodzie, niewiastom czeć oddajš i służbę przy nich pełniš rycerze... - O tym ja nie wiem - przerwał Zbigniew - ale spróbujcie ze mnš w przyjani żyć, zobaczycie, że nie ustšpię w tym nikomu, a miłować potrafię. Tego pono człek się uczyć nie potrzebuje. Greta zdawała się namylać, nie wypadało jej przyjmować tak łatwo, co tak bardzo zdobyć pragnęła. Podrożyć się trochę musiała. U stołu inni się też zajmowali dobrze wszelakš swawolš; błazen królowej, Spatz, takie wygadywał słone rzeczy, iż się izba miechami rozlegała, a Zbigniew mógł się tymczasem bez przeszkody z Gretš zabawiać. - No, powiedzcież mi - odezwał się w końcu - jakże to będzie z nami? To mówišc, już jš wpół obejmował, a Niemka, choć się niby trochę wymykała, nie broniła się jednak nad miarę. - Ohydne zwierzę! - mówiła sobie w duchu w twarz mu patrzšc z bliska - ale i do takiego przyzwyczaić się można! I zapalała go coraz mocniej niebieskimi oczyma. - Królowa pani bardzo dla nas surowa - mówiła z cicha do królewicza. - Wy jej nie dworujecie, ona się gniewa na was. Cóż by było, gdyby się dowiedziała? - Co? - rozmiał się królewicz pochylajšc ku Niemce. Co? Greta by poszła do mnie, a ja bym jej sobie odebrać nie dał. I gorzej by jej nie było u mnie niż na dworze królowej. Greta potrzšsła główkš. - A, nie może to być! Nie może! - poczęła żywo. - Wy się z ubogš dziewczynš ożenić nie możecie, a ja, ja! Zbigniew nie dajšc jej dokończyć parsknšł miechem i co rzucił miesznego do ucha. Zarumieniła się mocno. Szeptano już ciszej... Tak w sposób bardzo prosty i pierwotny poczęły się miłostki niepięknego królewicza z przelicznš Niemkš, w której on strach i obrzydzenie wzbudzał. Naprzeciw siedzšcych z dala, jeden z tych, co już miłoć Grety mieli i stracili, patrzšc na niš mówił do drugiego: - Bšku miły, patrz ino na tę tłustš Niemkę! Spojrzałe ty kiedy w oczy wężowi, gdy głowę spod lici wysunšwszy lepia swe otworzy? Zda się, jakby żšdła nie miał, jakby się w tobie serdecznie miłował, jakby cię chciał całować. Tak z Gretš, a i ona kšsa! Greta tego dnia wydawała się odmłodzonym dziewczštkiem niewinnym. Zbigniew pożerał jš oczyma; na królewnę zaczarowanš z bajki mu wyglšdała. On, co się jeszcze nigdy w życiu do tak uroczej nie zbliżył istoty, oszalał. Gdy potem Judyta zawołała swš dziewkę do siebie, a ta, Zbigniewowi rzuci...
edmund144