Psychologia Internetu - Psychologia pomagania(1).rtf

(367 KB) Pobierz

psychicznego sprowadzają do patologii. Przypuszczalnie w wie­lu wypadkach mamy do czynienia z folgowaniem własnym przyjemnościom lub brakiem samokontroli, podobnie jak to się dzieje, gdy spędzamy zbyt dużo czasu na rozmowach w pracy przy automacie z zimną wodą. Swobodne stosowanie słów na "u" i "z" w kontekście Internetu może zaowocować wydłużeniem listy patologii, co zapewne spowodowałoby wię­cej negatywnych niż pozytywnych następstw. W Internecie ist­nieją psychologicznie pociągające obszary, które mogą pochła­niać za dużo naszego czasu, jeśli na to pozwolimy. Zaczynamy jednak rozumieć, dlaczego tak się dzieje. Dysponujemy obec­nie wystarczającą liczbą anegdot, opisów przypadków i wstęp­nych sondaży, by zidentyfikować cechy owych psychologicz­nych obszarów, a także dostrzec, że pewni ludzi są szczególnie podatni na ich powab. Jednak Internet to nie kokaina, alko­hol czy nikotyna. Dlatego ludzie, którzy zrozumieją przyczy­ny, dla których Internet może stać się złodziejem czasu, będą mogli nauczyć się panować nad tym problemem i wrócić do bardziej produktywnych zajęć.


10

Altruizm w sieci Psychologia pomagania

Telewizja i prasa rzadko informują o tym, jak niezwykle uprzejmie, a nawet pokornie ludzie potrafią się zachowywać wobec siebie w lnternecie. Podczas gdy inwigilacja, cyberprze­stępczość, masowe protesty lub pornografia przyciągają uwa­gę dziennikarzy, to mniej sensacyjne, ale interesujące ludzi historie są traktowane jak wypełniacze ostatnich stron czaso­pism. Tymczasem użytkownicy sieci wciąż spontanicznie ro­bią sobie uprzejmości, które mogłyby wprawić w zdumienie

~zystkich tych, co sądzą, że internauci nie potrafią być altru­istami.

Spontaniczne uprzejmości w Internecie

Paradoksalnie, sieć wydaje się sprzyjać i wspierać altruizm, mimo że wyzwala też w ludziach agresję. Przecież powstała ona dzięki wysiłkowi tysięcy ochotników, którzy służyli radą początkującym użytkownikom, utrzymywali w ruchu serwery i moderowali dyskusje w sieciowych grupach dyskusyjnych. Obok mniej lub bardziej wartościowej treści, strumienie bitów przenoszą także szybkie odpowiedzi na prośby o pomoc.

Społeczność sieciowa jest gotowa sobie pomagać zarówno w małych, jak i całkiem dużych sprawach. Najczęściej pomoc ta obejmuje udzielanie informacji, a chęć niesienia pom~cy jest

249


jednym.:z; głównych powodów, dlaJ~.tQręgo ludzie zaglądają do grup dyskusyjnych. Na listę adresową dotyczącą żeglarstwa trafia krótkie pytanie: "Czy ktoś wie, gdzie można zdobyć ad­resy dobrych szkół żeglarskich?" Odpowiedzi mogą spływać do skrzynki pytającego przez kilka następnych tygodni. Nic tak bardzo nie wzbudza w Internecie chęci pomocy, jak dobre py­tanie. Jeśli chcecie się włączyć do rozmów prowadzonych w grupie dyskusyjnej, którą od jakiegoś czasu po kryjomu ob­serwujecie, ale krępujecie się wysłać jakąś wiadomość, to naj­lepiej zacznijcie od pytania. Najprawdopodobniej spotka was radosna nagroda w postaci szybkiej i przydatnej odpowiedzi od zupełnie ob.cej osoby.

W internetowych grach pomaganie sobie również jest czymś zupełnie naturalnym. Jeśli skończą się nam wirtual­ne pieniądze podczas gry w black jacka, możemy liczyć, że nasz sąsiad przy stoliku podsunie nam trochę gotówki przez okno dialogowe. Oczywiście dużo łatwiej obcej osobie poży­cza się wirtualne pieniądze niż prawdziwe, lecz grzeczność taka jest mile widziana, a chęć pomagania udziela się wszyst­kim dookoła. W przygodowych MUD-ach typu "bij zabij" zda­rza się, że weterani ofiarują nowym graczom cenną broń lub zbroję albo udzielają im wskazówek, jak szybko awansować. J ak wspomniałam w jednym z poprzednich rozdziałów, cechy gry mogą zdecydowanie kształtować agresywność graczy; mogą one także kształtować ich altruizm. W grach, w któ­rych celem jest pokonanie innych - jak na przykład w inter­netowej wersji Monopoly - trudno się spodziewać, by gracze sobie nawzajem pomagali. Jeśli jednak muszą współpraco­wać, by pokonać wspólnego wroga, to obraz sytuacji diame­tralnie się zmienia. Istnienie nadrzędnego celu, którego osią­gnięcie wymaga współdziałania, sprzyja postawom altru­istycznym.

Jednym z najbardziej poruszających i znamiennych przy­kładów altruizmu w Internecie są grupy emocjonalnego wsparcia. Do jednej z takich grup, alt.support.depression, tra­fił psycholog John Grohol, który wpadł w głęboką depresję, dowiedziawszy się, że jego najlepszy przyjaciel z dzieciństwa popełnił samobójstwo. Do grupy tej zagląda mnóstwo ludzi, którzy w każdej chwili, przez 24 godziny na dobę, 7 dni

250


w tygodniu i 52 tygodnie w roku są gotowi wysłuchiwać in­nych i wspierać ich radą, gdy ci przeżywają długotrwałe stany depresyjne. Grohol studiował wówczas psychologię i owo do­świadczenie z sieciową pomocą sprawiło, że zaczął głębiej ba­dać tę internetową arenę wsparcia. Członkowie tej rozległej sieci małych grup - istniejących w formie list adresowych, usenetowych grup dyskusyjnych czy sieciowych pogaduszek na kanałach IRC - z poświęceniem starają się rozweselić, pod­nieść na duchu i przeżywać wspólnie wzloty i upadki. Grohol stał się w końcu szanowanym członkiem kilku takich grup poświęcających się problematyce psychologicznej. Najego po­moc mogą liczyć osoby, które chcą uruchomić nową taką grupę w ramach usenetowej kategorii alt.support, gdy żadna z ist­niejących grup nie spełnia ich oczekiwań.

Badania na temat psychologii pomagania - lub zachowań prospołecznych - rozpoczęto w latach sześćdziesiątych w na­stępstwie szokującej historii, która przez wiele miesięcy 1964

roku przyciągała uwagę mediów. Mieszkanka Nowego Jorku,

Kitty Genovese, wracając do domu, została zaatakowana przez uzbrojonego w nóż napastnika. Jej wołanie o pomoc słyszały dziesiątki ludzi, którzy zaczęli wyglądać przez okno, by zoba-

czyć, co się dzieje, lecz nikt nie przyszedł jej z pomocą. Nikt nawet nie wezwał policji, gdy jeszcze przez pół godziny wołała

o pomoc, zanim wykrwawiła się na śmierć. Przyczyny tego tra- / gicznego zdarzenia, które wstrząsnęło całym krajem, wiele osób upatrywało w znieczulicy nowojorczyków. Wtedy łatwiej było uwierzyć, że normalni ludzie, tacy jak wy albo ja, pośpieszyliby jej na pomoc, a ci ludzie bez serca, którzy tylko przy- I / glądali się całemu zajściu przez okno, musieli mieć jakąś \ I­okropną skazę charakterologiczną. Jednak kolejne badania!

nad tym zagadnieniem wykazały, że większość ludzi w tych i okolicznościach przypuszczalnie postąpiłaby tak samo. Środo- I wisko i sytuacja panująca w tym budynku zawierały wiele ele/ mentów, które zmniejszają naszą chęć niesienia pomocy. To prawda, że część ludzi udziela pomocy niezależnie od sytuacji,

lecz na zachowanie większości z nas okoliczności mają duży _wp!y:w. W jednych okolicznościach będziemy się zachowywali

jak samarytanie, a w innych nie będziemy tak bardzo sklonni

dO udzielenia pomocy.

251


 

W Internecie sytuacje, które wymagają wykazania się al­trui~'ffiem, nigdy óczywiścfe nie są-tak dramatyczne, lecz lata badań nad ~ologiąpbniagama"\ljawniły kilka interesują­cych faktów, ktore-mogą- pomóc~ nam zrozumieć, dlaczego

 

w sieci ludzie tak często zachowują się uprzejmie w stosunku = do obcych - przypuszczalnie uprzejmiej, niż zachowaliby się_. w podobnych sytuacjach w prawdziwym życiu.

Liczebność

.•..

Ważnym elementem, który decyduje o tym, czy ktoś obcy zaoferuje nam pomoc, jest po prostu liczba ludzi znajdujących się w pobliżu. Kiedy jest ich dużo, prawdopodobieństwo tego, że ktoś nam pomoże, dramatycznie spada. Bibb Latane i James Dabbs pokazali, Jak prZejaWIa SIę to zJaWIsko, upuszcza­jąc w windzie na podłogę ołówek i obserwując reakcję współ-

 

' pasażerów. Okazało się, że prawdopodobieństwo, iż ktoś schy­li się i im go poda, było dużo większe, gdy w windzie był jeden

) lub dwóch pasażerów niż wtedy, gdy winda była zatłoczona154• ( )

 

"l Innymi słowy, mamy większą szansę, że ktQę.na,:m pomoże,L1 . jeśli w pobliżu jest najwyżej kilku ludzi. W masie możemy się czuć Qęzpieczniej, ale nie wtedy, gdy potrzebujemy pomocy:- ~ ---Jedną z przyczyn występowania tego efektu liczeb~óś~iJese to, że w prawdziwym życiu osoby postronne w dużej grupie mogą nawet nie zauważyć, że ktoś potrzebuje pomocy, jeśli nie powie on tego głośno lub jakoś nie zwróci na siebie uwagi. Jeśli stoimy w drugim końcu windy, możemy nie zauważyć, że ktoś upuścił ołówek. Na zatłoczonej ulicy większość przechod­niów tak się spieszy, że może przeoczyć to, że ktoś zasłabł. Rzeczywiście, z niektórych badań wynika, że w miastach lu­dzie rzadziej sobie pomagają niż w mniej ludnych miejscach właśnie ze względu na ów czynnik związany z zauważeniem zdarzenia. Na zatłoczonych ulicach ruch i hałas utrudniają osobie, która znalazła się w kłopotach, zwrócenie na siebie uwagi. Na przykład w jednym z badań wykazano, że hałas kosiarki do trawy osłabia chęć do przyjścia z pomocą osobie, która upuściła książkę. Człowiek ten był pomocnikiem ekspe-

252



rymentatora i raz występował z ręką na temblaku, a innym razem nie. Gdy kosiarka jazgotała niezbyt głośno, osoby po­stronne w 80 procent przypadków przyszły mu z pomocą, gdy zaś hałas był duży, pomogły jej tylko w 15 procent przypad­ków. Taką samą częstość niesienia pomocy zaobserwowano, gdy pomocnik eksperymentatora nie miał ręki w gipsie155• Najwyraźniej, gdy zmysły przechodniów były bombardowane warkotem kosiarki, w ogóle nie zauważyli, że osoba, która upuściła książkę, ma rękę w gipsie.

 

Jeśli założymy, że osoby postronne zauważyły zdarzenie, następnym krokiem będzie zinterpretowanie ich zachowania . Gdy widzimy, że ktoś się potyka i przewraca, to udzielenie mu pomocy będzie w dużej mierze zależało od tego, jak zinterpre­tujemy ten widok. Jeśli zauważymy, że trzyma on w ręku bu­telkę whisky, uznamy, że jest pijany. Jeśli zobaczymy laskę, wyciągniemy zupełnie inny wniosek.

 

Człowiek jest zwierzęciem społecznym i dlatego innym po­wodem, dla którego mamy mniejszą szansę uzyskania pomocy w obecności wielu osób postronnych, jest to, że ludzie oglądają się na siebie, zanim zinterpretują rozgrywające się wokół nich zdarzenia. Oceniając powagę sytuacji, kierujemy się wskazówka­mi pochodzącymi z obserwacji otaczających nas osób. W innym eksperymencie przeprowadzonym na Columbia University Bibb Latane i Judith Rodin upozorowały wypadek z udziałem laborantki, chcąc zobaczyć, czy znajdujący się w sąsiednim pokoju mężczyźni, którzy wypełniali kwestionariusze, pobie­gną jej na pomoc. Kobieta wręczała im kwestionariusze, a po­tem szła do swojego gabinetu znajdującego się obok. Po kilku minutach włączała magnetofon z tak ustawioną głośnością, by dźwięk na pewno był słyszany w sąsiednim pomieszczeniu. Nagranie w oczywisty sposób sygnalizowało niebezpieczny wypadek: kobieta wchodzi na krzesło, by zdjąć coś z górnej półki, spada i łamie sobie nogę w kostce. Najpierw słychać krzyk, a potem jęki: ,,0 mój Boże, moja noga ... Ja ... Ja ... Nie mogę nią ruszyĆ ... "156.

 

Gdy w sąsiednim pokoju znajdował się tylko jeden mężczy­zna, który słyszał odgłosy wypadku, prawdopodobieństwo, że ruszy na pomoc, było bardzo duże. Siedemdziesiąt procent badanych zerwało się z krzesła i pobiegło z pomocą. Lecz gdy

253

(


w pokoju było dwóch obcych sobie mężczyzn, prawdopodobień­stwo, że któryś z nich będzie próbował nieść pomoc, drastycz­nie spadało - zaledwie do około 40 procent. Mężczyźni patrzy­li po sobie, szukając potwierdzenia powagi sytuacji, i nie wi­dząc oznak zaniepokojenia, uznawali, że wypadek nie jest poważny.

Podobna rzecz wydarzyła się w innym eksperymencie, w któ­rym do pokoju z przerobioną wentylacją w pewnym momencie zaczynano wpuszczać dym. Gdy w pokoju siedział jeden męż­czyzna wypełniający kwestionariusz, to prawdopodobieństwo, że po zobaczeniu dymu przerwie pracę, wstanie, zbada sytuację i podniesie alarm, wynosiło około 75 procent. Ale wystarczyło wprowadzić do pokoju dwóch innych mężczyzn, a natychmiast ujawniał się efekt liczebności. Każdy patrzył na drugiego, szu­kając u niego objawów niepokoju, tymczasem w pomieszcze­niu było coraz więcej dymu. W tych warunkach o wiele rza­dziej informowano o obłoku gryzącego dymu. Szukając u innych wskazówek dla dalszego postępowania, badani podtrzymywa­li nawzajem u siebie iluzję, że wszystko jest w porządku, choć z powodu dymu zaczynali kaszleć, trzeć oczy i dusić się. Pró­bowali nawet interpretować zdarzenie, wysuwając wiarygod­ne w swoim mniemaniu wytłumaczenia sytuacji. "Pewnie ma­ją tu laboratorium chemiczne", powiedział jeden. "Gaz praw­dy", dodał inny. Nikt nie wysunął przypuszczenia, że może chodzić o pożar157

Niech ktoś inny się tym zajmie

Liczba osób postronnych wpływa na prawdopodobieństwo otrzymania pomocy przez człowieka będącego w potrzebie tak­że dlatego, że gdy wielkość grupy wzrasta, poszczególne osoby czują się mniej odpowiedzialne za udzielenie pomocy. Nawet jeśli spostrzegą zdarzenie i zinterpretują je jako wymagające przyjścia z pomocą, także mogą je zignorować, gdyż myślą, że ktoś inny się tym zajmie. Oczywiście wszyscy będą myśleć tak samo i nikt nic nie zrobi.

254


John Darley i Bibb Latane zademonstrowali, jak działa to zjawisko, manipulując wrażeniem liczebności grupy ludzi, któ­rzy byli obecni podczas symulowanego wypadku. Badacze za­prosili grupę studentów, by wzięli udział w dyskusji na temat problemów życia w wielkim mieście. Nie była to jednak roz­mowa twarzą w twarz, lecz każdy badany znajdował się w osobnej kabinie i rozmawiał z innymi przez interkom. Tak naprawdę w każdej "grupie" była tylko jedna prawdziwa oso­ba badana i jeden pomocnik eksperymentatora, który niespo­dziewanie dla badanego miał wkrótce ulec wypadkowi w swo­jej kabinie. Każdy badany miał inne wyobrażenie co do wiel­kości grupy. Niektórzy myśleli, że jest ich tylko dwóch. Innym powiedziano, że grupa liczy trzy osoby, a jeszcze inni myśleli, że jest ich sześcioro. Nie widzieli się nawzajem i dzięki temu Darley i Latane zdołali im narzucić wrażenie dotyczące liczeb­ności grupy.

N a początku dyskusji pomocnik eksperymentatora nieśmia­ło wspominał przez interkom, że cierpi na epilepsję i że życie w wielkim mieście zdaje się sprzyjać częstszym napadom cho­roby. W ten sposób przygotowywał grunt pod odgłosy, które chwilę później miały się rozlec: krztuszenia się, sapania, woła­nia ... a potem kompletna cisza. Którzy badani byli najbardziej skłonni nieść pomoc w krytycznym momencie? Ci, którzy są­dzili, że są jedynymi świadkami zdarzenia. Lecz ich gotowość niesienia pomocy słabła, gdy myśleli, że jest ich więcej. Ponad jedna trzecia badanych nie zareagowała na wypadek, gdy są­dziła, że w pobliżu jest kilka innych osób, które się tym zaj­mą158.

Badani, ~tórzy nie pospieszyli na pomoc, mylnie zinterpre­towali powagę wypadku nie dlatego, że otrzymali dezorientu­jące wskazówki od innych. Nie można było zobaczyć wyrazu twarzy ani innych wskazówek. Zamiast tego dał o sobie znać efekt liczebności, w wyniku którego odpowiedzialność za pod­jęcie działania została rozłożona na większą liczbę osób. Po­dobnie jak ludzie w dużej grupie czują się mniej odpowiedzial­ni za karygodne postępki, tak samo czują się mniej odpowie­dzialni za niesienie pomocy innym osobom. Wyglądato niemal tak, jakbyśmy obliczali wielkość odpowiedzialności i dzielili ją

              przez liczbę 'obecnnych' w pobliżu osób.

255


 

Internet to ogromny obszar zaludniony przez miliony użyt­kowników. Ta globalna wioska jest dziś tak zatłoczona, że można wysnuć wniosek, iż jakiekolwiek wołanie o pomoc kom­pletnie zginie z powodu efektu liczebności, który przed chwilą opisałam. Jednak prośby o pomoc wcale nie są ignorowane, gdyż "liczba obecnych w pobliżu ludzi" manifestuje się w- sieci zupełnie inacz~tgiż w prawdziwYm życiu. W niektó­rych sieciowych środowiskach wielkość tłumu dość łatwo jest oszacować. W innych przeciwnie, jest to bardzo trudne i łatwo ­się pomylić w kalkulacjach. Podobnie jak ci badani, którzy sie­dzieli sami w kabinach i myśleli, że są w grupie, tak samo możemy usłyszeć wołanie o pomoc, lecz pomylić się co do licz­by osób, które również je usłyszały.

Na jednym krańcu spektrum mamy zwykły e-mail, którego nagłówek zawiera listę odbiorców. Możemy nie wiedzieć, czy nadawca nie umieścił jeszcze adresów paru osób w polu "ukry­te do wiadomości", lecz przynajmniej widzimy wszystkie pozo­stałe. Jednak w innych internetowych niszach sprawa oceny wielkości grupy nieco się komplikuje. Na przykład podczas synchronicznych pog~duszek łatwo się zorientować, ile osób jest w "pokoju", gdyż ich pseudonimy są wyświetlane w oknie dialogowym. Jednakże nie wszystkie te pseudonimy muszą należeć do pra~dziwych ludzi siedzących przed ekranem. Mogą to być boty - programy komputerowe, które wykonują różne zadania w sieci, na przykład udają uczestników dysku­sji. Ich pseudonimy pojawiają się na liście obok pseudonimów prawdziwych ludzi. Najprostsze z nich odpowiadają na prośby o pomoc lub wysyłają reguły zachowania się na kanale IRC. Bardziej skomplikowane mogą "serwować kawę", obrzucać obelgami prawdziwych uczestników rozmów lub w odpowied­nich momentach robić filozoficzne uwagi.

Z drugiej strony trudno stwierdzić, jaka jest faktyczna licz­ba osób przebywających w pokojach rozmów, gdyż nie wiemy, kto rzeczywiście bierze aktywny udział w rozmowie. Niektó­rzy mogli odejść od klawiatury - są, jak to się mówi, afk (away trom keaybord) - a inni uczestniczą w kilku rozmowach na-

 

 


 

r_

 

Liczebność w sieci


 

 


raz. Kilku może prowadzić prywatną rozmowę z przyjaciółmi, którzy, choć są zalogowani do Internetu, mogą, ale nie muszą w tej chwili znajdować się w tym samym pokoju rozmów. Z powodu opóźnienia w przesyłaniu wiadomości ludzie nadą­żają z prowadzeniem jednocześnie kilku rozmów. Oczywiście nadchodzi chwila, że w wyniku przecenienia swoich możliwo­ści - podzielności uwagi i szybkości pisania - wpadają w dziw­ny stan zauważalny dla ich rozmówców. Podczas spotkania grupy twarzą w twarz można się rozejrzeć po pokoju i zoba­czyć, kto czyta, śpi lub szepcze do sąsiada, jednak w wirtual­nym pokoju rozmów jest to niemożliwe.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin