Weis Margaret & Hickman Tracy - Dragonlance - Wojna Dusz Tom 2 - Smoki Zagubionej Gwiazdy.pdf

(2712 KB) Pobierz
Dragonlance 10-Weis Margaret-Wojna Dusz-Smoki Zagubionej Gwiazdy
WOJNA DUSZ
TOM II
SMOKI ZAGUBIONEJ GWIAZDY
Margaret Weis, Tracy Hickman
Przełożyła
Maja Brzozowska
Tytuł oryginału
Dragons of a Lost Star
540130815.002.png
Laurze Hickman w podzięce za pomoc, zachętę i wieloletnie wsparcie.
Z wyrazami miłości
- Margaret Weis i Tracy Hickman
1
Rachunkowy koszmar
Morham Targonne miał zły dzień. Nie zgadzały mu się rachunki. Różnica w obliczeni-
ach była prawie żadna, brakowało ledwie kilku sztab stali. Mógłby ją wyrównać z własnej
kiesy. Targonne lubił jednak, żeby wszystko było jak należy, w absolutnym porządku. Słupki
cyfr powinny się sumować. Nie może być żadnych nieścisłości. A tu proszę. Księgował sumy
wpływające i wypływające z rycerskich kufrów i różnica między nimi sięgała dwudziestu
siedmiu sztab stali, czternastu srebra i pięciu miedzi. Gdyby była to większa ilość, mógłby
podejrzewać malwersację. W tym przypadku miał jednak pewność, że to jakiś szeregowy
funkcjonariusz zrobił gdzieś mały błąd w obliczeniach. Targonne musiałby przejrzeć teraz
wszystkie księgi - i zrobić na nowo obliczenia, aby wyśledzić błąd.
Ktoś nie znający Morhama Targonne’a, widząc go usadowionego przy swoim biurku, z
palcami umazanymi atramentem, po uszy zagrzebanego w rachunkach, powiedziałby, że pa-
trzy na oddanego i pełnego poświęcenia urzędnika. Myliłby się jednak. Morham Targonne
przewodził Czarnym Rycerzom Neraki, a tym samym, jako że Czarni Rycerze kontrolowali
kilka większych państw kontynentu ansalońskiego, Morham Targonne sprawował władzę nad
życiem i śmiercią milionów istot. A jednak siedział tutaj, zarywając noc, ze skrupulatnością
godną najsumienniejszego kancelisty szukając dwudziestu siedmiu sztab stali, czternastu sre-
bra i pięciu miedzi.
Choć poświęcił się pracy do tego stopnia, że opuścił kolację, by kontynuować studia
nad rachunkami, lord Targonne nie był nią na tyle pochłonięty, by nie zauważać tego, co
dzieje się dookoła. Posiadał zdolność koncentrowania swoich sił umysłowych na zadaniu,
pozostając jednocześnie czujnym i świadomym otoczenia. Jego umysł był niczym sekre-
540130815.003.png
tarzyk z niezliczoną ilością przegródek, między które rozdzielał informacje, nawet błahe,
wkładał je w odpowiednią szufladkę, by móc wrócić do nich po jakimś czasie.
Targonne wiedział na przykład, kiedy jego adiutant udał się na kolację, wiedział
dokładnie, jak długo nie było go za biurkiem, wiedział też, kiedy ów wrócił. Orientując się,
ile czasu przeciętnie zajmuje człowiekowi zjedzenie kolacji, lord mógł powiedzieć, że adiu-
tant nie celebrował picia herbaty, ale skwapliwie wrócił do pracy. Targonne przywoła kiedyś
ów fakt na korzyść adiutanta, równoważąc nim przeciwstawną rubrykę, w której notował
pomniejsze odstępstwa od obowiązków.
Adiutant pracował tego wieczoru do późna. Zostałby tak długo, aż Targonne odszu-
kałby owe dwadzieścia siedem sztab stali, czternaście srebra i pięć miedzi, nawet jeśli obu
miałyby zastać przy pracy promienie słońca wślizgujące się przez świeżo umyte okno. Miał
zadanie do wykonania - Targonne postarał się o to. Jeśli było coś, czego nienawidził, to
widok wałkoniącego się człowieka. Obydwu przy pracy zastała głęboka noc; adiutanta przy
biurku za drzwiami gabinetu, usiłującego skryć się poza zasięg światła, kiedy tłumił
ziewnięcia, Targonne’a w jego skromnie urządzonej kancelarii, z głową pochyloną nad
księgami rachunkowymi, szepczącego cyfry i spisującego je jednocześnie - co było
nawykiem, którego nie był świadomy.
Adiutant odpływał właśnie w krainę snu, kiedy, na szczęście dlań, jakiś rwetes na
dziedzińcu fortecy Rycerzy Mroku poderwał go z krótkiej drzemki.
Podmuch wiatru zatrząsł okiennicami. Chrapliwe głosy rozbrzmiały rozdrażnieniem i
groźbą. Ciężko obute stopy zbliżały się szybko. Adiutant wstał od biurka i pobiegł zobaczyć,
co się dzieje w tym samym czasie, kiedy lord wezwał go, domagając się, żeby mu powiedzi-
ano, co się wyrabia i kto, na Otchłań, tak sakramencko hałasuje.
Adiutant wrócił niemalże natychmiast.
- Mój panie, przybył smoczy jeździec z...
- Co ten głupiec sobie wyobraża, lądując mi na dziedzińcu?
Słysząc hałasy, Targonne podniósł wzrok znad swoich rachunków i wyjrzał za okno.
Rozwścieczył go widok wielkiej, błękitnej smoczycy łopoczącej skrzydłami nad jego
dziedzińcem. Wielka błękitna wyglądała na nie mniej wściekłą, zmuszono ją bowiem do
lądowania na zbyt małym i krępującym ruchy jej ogromnego cielska placu. Właśnie o mały
włos nie musnęła skrzydłem strażnika na wieży. Jej ogon zmiótł fragment murów obronnych.
Nie licząc tych drobiazgów, zdołała wylądować bezpiecznie i siedziała teraz przycupnięta na
dziedzińcu ze skrzydłami przylegającymi do boków, młócąc podwórzec ogonem. Była zła i
głodna. Nic nie wskazywało na to, że są w okolicy jakieś smocze stajnie ani że w najb-
liższym czasie ktoś ją napoi albo nakarmi. Poprzez okienne szyby wpatrywała się z
wyrzutem w Targonne’a, zupełnie jakby to jego winiła za swoje nieszczególne położenie.
- Mój panie - odezwał się adiutant. - Ten jeździec przybywa z Silvanesti...
- Panie! - wysoki mężczyzna wyłonił się zza adiutanta. - Wybacz mi wtargnięcie, ale
przywożę wieści tak pilne i wielkiej wagi, iż muszę przekazać ci je bez zwłoki.
- Silvanesti - prychnął Targonne. Wróciwszy do biurka, zabrał się ponownie do pisania.
- Czyżby tarcza opadła? zapytał z sarkazmem w głosie.
- Tak, mój panie! - wydyszał smoczy jeździec, omal nie tracąc tchu.
Targonne upuścił pióro. Podniósłszy głowę, wpatrywał się w posłańca ze zdumieniem.
- Co? Jak to?
540130815.004.png
- Miody oficer, Mina... - Smoczy jeździec musiał prze - rwać, złamany atakiem kaszlu.
- Czy mógłbym dostać coś do picia, mój panie? Wiele pyłu nawdychałem się po drodze z Sil-
vanesti.
Targonne wykonał odpowiedni gest i adiutant pospieszył po ciemne piwo. Wódz wska-
zał jeźdźcowi krzesło, by usiadł i odpoczął.
- Uporządkuj myśli - nakazał Targonne, a kiedy rycerz wypełnił polecenie, użył swoich
psychicznych mocy, żeby wysondować jego umysł, podsłuchać myśli, zobaczyć i usłyszeć to,
co rycerz.
Obrazy przytłoczyły Targonne’a. Po raz pierwszy w swojej karierze znalazł się w
sytuacji, w której nie wiedział, co ma myśleć. Zbyt wiele działo się w szalonym tempie, by
zdołał to pojąć. Było druzgocąco jasnym dla Morhama Targonne’a, że zbyt wiele z tego
działo się bez jego wiedzy i poza jego kontrolą. Fakt ten wstrząsnął nim tak, że na chwilę za-
pomniał 0 dwudziestu siedmiu sztabach stali, czternastu srebra i pięciu miedzi, choć nie na
tyle, by nie zanotować sobie, kiedy zamykał księgi, w którym miejscu porzucił obliczenia.
Adiutant wrócił z dzbankiem zimnego piwa. Rycerz pił łapczywie, a nim skończył,
Targonne zdołał zebrać się w sobie, by wysłuchać go z wszelkimi pozorami zewnętrznego
spokoju. Wewnątrz wrzał.
- Opowiedz mi o wszystkim - polecił. Rycerz zastosował się do rozkazu.
- Mój panie, młoda rycerka, znana jako Mina, zdołała, zgodnie z tym, co donosiliśmy ci
wcześniej, spenetrować magiczną tarczę, która została wzniesiona wokół Silvanesti...
- Ale jej nie opuściła - wtrącił Targonne, sugerując dodatkowe wyjaśnienie.
- Nie, mój panie. Użyła jej, żeby odeprzeć napierające ogry, którym nie udało się
przełamać zaklęcia. Mina wprowadziła swój oddziałek rycerzy i piechurów do Silvanesti,
chcąc najwidoczniej zaatakować stolicę, Silvanost. - Targonne prychnął drwiąco. - Zostali
odcięci przez pokaźne siły elfickie 1 sprytnie pokonani. Minę pojmano podczas bitwy i do-
stała się do niewoli. Elfy planowały zgładzić ją następnego ranka. Niemniej jednak, zanim
doszło do egzekucji, ta dziewczyna zaatakowała zielonego smoka Cyana Krwawą Zgubę,
który, jak jest ci zapewne wiadomym, mój panie, przebierał się za elfa.
Targonne’owi ten fakt nie był znany, nie wiedział też, skąd niby miał się dowiedzieć,
skoro nawet on nie mógł przejrzeć przeklętej magicznej zasłony, jaką elfy wzniosły nad
swoją ziemią. Nie skomentował tego jednak. Nie miał nic przeciwko uchodzeniu za wszyst-
kowiedzącego.
- Cyan po jej ataku ujawnił przerażonym elfom swoją postać. Mógłby bezkarnie
zaszlachtować ich tysiące, ale Mina podniosła elficką armię i rozkazała jej zaatakować zie-
lonego smoka.
- Pomóż mi, proszę, zrozumieć to, o czym mówisz - powiedział Targonne, który zaczy-
nał odczuwać ból za prawą skronią. - Jeden z naszych oficerów zebrał armię najzaciek-
lejszych wrogów, którzy z kolei zgładzili jednego z najpotężniejszych należących do nas
zielonych smoków?
- Tak - odparł rycerz. - Widzisz, wyszło na jaw, że to smok Cyan Krwawa Zguba był
tym, który wzniósł magiczną tarczę, trzymającą nasze armie z dala od Silvanesti. Owa tarcza,
jak się okazuje, zabijała elfy.
- Ach - odrzekł Targonne, masując skroń palcem wskazującym. O tym także nie wiedz-
iał. Mógłby się jednak domyśleć, jeśliby się dobrze zastanowił. Zielony smok, Cyan Krwawa
Zguba, drżący ze strachu przed Malystryx, pałający żądzą zemsty na elfach, zbudował tarczę,
540130815.005.png
która osłaniała go przed jednym wrogiem i pomagała zniszczyć drugiego. Pomysłowe. Nie-
doskonałe, acz pomysłowe. - Mów dalej.
Rycerz zawahał się.
- To, co się wydarzyło później, jest dość pogmatwane, mój panie. Generał Dogah
otrzymał twoje rozkazy o wstrzymaniu marszu na Sanction i ruszeniu w zamian na Sil-
vanesti.
- Targonne nie wydał takich rozkazów, ale ujrzał marsz Dogaha już wcześniej w umyśle
rycerza, pozostawił więc rzecz bez komentarza. Później się tym zajmie. - Generał dotarł na
miejsce i zobaczył zasłonę, która zagrodziła mu wejście. Był wściekły, myśląc, że zrobiono
go w kendera. Kraina wokół tarczy jest straszliwym miejscem, mój panie, pełnym usch-
niętych drzew i zwierzęcego truchła. Powietrze cuchnie i zostawia w ustach ohydny posmak.
Ludzie byli podenerwowani, utrzymywali, że to miejsce jest nawiedzone i że pomrzemy
wszyscy przez to, że jesteśmy tak blisko niego, kiedy nagle, wraz ze wschodem słońca,
zasłona opadła. Byłem tam z generałem Dogahem i widziałem wszystko na własne oczy.
- Opisz mi - polecił Targonne, bacznie mierząc wzrokiem rozmówcę.
- Zastanawiałem się, jak to najlepiej zrobić, mój panie. Kiedy byłem jeszcze pędrakiem,
wszedłem na skutą lodem sadzawkę. Lód zaczął pękać pod moimi nogami. Rysy rozpełzły
się po nim z trzaskiem, potem lód poddał się i wpadłem w czarną wodę. To było nieomal
takie samo uczucie. Widziałem zasłonę migoczącą jak lód w promieniach słońca, a potem
zdało mi się, że zobaczyłem milion nieskończenie drobnych rys, tak cienkich jak pajęcze
nici, oplatających tarczę z prędkością błyskawicy. Potem usłyszałem wibrujący, dźwięczący
odgłos, niby tysiąca szklanych kielichów roztrzaskujących się o kamienną posadzkę, i
zasłona znikła. Nie mogliśmy uwierzyć własnym zmysłom. Zrazu generał Dogah nie od-
ważył się przekroczyć tarczy, obawiając się sprytnej elfickiej zasadzki. „Może być tak”, pow-
iedział, „że przemaszerujemy przez zasłonę, a ona spadnie za nami i skończymy, stojąc
twarzą w twarz z armią dziesięciu tysięcy elfów, nie mając dokąd ujść”. Nagle pojawił się
przed nami, jakby za sprawą magii, jeden z rycerzy Miny. Z woli mocy Jedynego Boga
przyszedł, by przekazać nam, że zaprawdę zniszczono tarczę, a dokonał tego sam elficki król,
Silvanoshei, syn Alhany...
- Tak, tak - rzucił zniecierpliwiony Targonne. - Znam to rasowe szczenię. Dogah
uwierzył dzieciakowi i razem ze swoim wojskiem przekroczył granicę.
- Tak, mój panie. Generał rozkazał mi zabrać swojego błękitnego smoka i przylecieć tu,
by donieść ci, że właśnie rusza na stolicę, Silvanost.
- A co z tą dziesięciotysięczną elficką armią? - spytał sucho Targonne.
- Nie zaatakowano nas. Zgodnie z tym, co mówi Mina, król Silvanoshei powiedział im,
że ona przychodzi wyzwolić naród silvanestyjski w imię Jedynego Boga. Muszę powiedzieć,
że elfy znajdują się w opłakanym stanie. Kiedy nasi zwiadowcy dotarli do elfickiej wioski
rybackiej w pobliżu zasłony, zobaczyli, że większość mieszkańców była chora albo wręcz
umierająca z powodu przeklętej magii tarczy. Chcieliśmy tych nieszczęśników dobić, ale
Mina nam zabroniła. Dokonywała cudów uzdrowicielskich na umierających elfach i przy-
wracała ich światu zdrowych. Kiedy opuszczaliśmy tamto miejsce, elfy śpiewały jej hymny
pochwalne, błogosławiły Jedynego Boga i przysięgały czcić go na cześć Miny. Nie wszystkie
jednak elfy zaufały jej. Mina ostrzegła nas, że możemy zostać zaatakowani przez tych, którzy
zwą się kirathami. Ale zgodnie z tym, co mówiła, jest ich niewielu i są niezorganizowani. Al-
hana Starbreeze posiada jeszcze siły przy granicy, ale Mina się ich nie boi. Ona, zdaje się, nie
boi się niczego - dodał rycerz z ubóstwieniem, którego nie potrafił ukryć.
540130815.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin